Laura MacDonald
Potęga miłości
– Boże, nie pozwól, żeby coś mu się stało!
Alison Kennedy stała na górnym pokładzie promu, spoglądając na majaczący w oddali znajomy zarys wyspy Wighta, – Powinnaś pojechać tam od razu – przekonywała ją doktor Diana Richards, która była starszym partnerem Alison.
Właśnie pod jej opieką Alison ukończyła niedawno kurs na lekarza domowego.
Alison nie wierzyła, żeby jej ojcu mogło przytrafić się coś złego. Był takim silnym, zdrowym mężczyzną. Odkąd pamięta, nigdy na nic nie chorował. Przez całe życie nie opuścił ani jednego dnia pracy, a jego pacjenci po prostu go uwielbiali.
– Zawał serca – powiedział jej przez telefon Grant Ashton, wspólnik ojca. – Sądzę, że powinnaś natychmiast przyjechać.
Kiedy pomyślała o Grancie, jej dłonie bezwiednie zacisnęły się na metalowej poręczy. Przez długi czas odwiedzała ojca tylko wtedy, kiedy wiedziała, że Grant jeździ na nartach w Austrii lub pływa pod żaglami we Francji. Tym razem jednak nie mogła uniknąć spotkania z nim.
Kilka chwil później, kiedy prom zawinął do portu w Yarmouth, dostrzegła na nabrzeżu jego wysoką sylwetkę, opartą nonszalancko o samochód. Mimo tak dużej odległości zauważyła, że na jej widok nawet się nie uśmiechnął, nie mówiąc już o uniesieniu ręki w powitalnym geście.
Kiedy opuszczała budynek portu, czekał na nią przed wejściem. Ciemne włosy jak zwykle opadały mu na czoło, a zielone oczy były lekko przymrużone, jakby chciał się osłonić przed ostrym słońcem. Był ubrany w szarą marynarkę i podobne w odcieniu spodnie, z czego wywnioskowała, że ma tego dnia dyżur.
Przez moment spoglądali na siebie bez słowa. Grant nadal był bardzo poważny, lecz tym razem Alison dostrzegła w jego spojrzeniu odrobinę ciepła.
– Jak on się czuje? – spytała w końcu.
– Walczy.
– Gdzie leży?
– W szpitalu. Zabiorę cię tam.
Bez słowa pozwoliła, żeby wziął jej bagaże i podążyła za nim do samochodu. Grant odemknął bagażnik swojego BMW, schował w nim walizki Alison i otworzył jej drzwi obok kierowcy.
Przez całą drogę prawie się do siebie nie odzywali. Jednak kiedy zajechali na szpitalny parking, poczuła na ramieniu rękę Granta. Zastygła na moment, nie znajdując w sobie siły, żeby się poruszyć ani nawet żeby na niego spojrzeć.
– Alison, przygotuj się na najgorsze.
Przez kilka chwil siedziała nieruchomo, a potem nagle otworzyła drzwi samochodu i nie oglądając się za siebie, pobiegła przez park otaczający szpital.
Ojciec leżał na oddziale intensywnej opieki kardiologicznej. Ten nieprzytomny, podłączony do monitora mężczyzna w niczym nie przypominał ukochanego człowieka, którego do tej pory znała.
Całe popołudnie i większość nocy przesiedziała przy nim, trzymając go za rękę i mając nadzieję, że Miles Kennedy zdaje sobie sprawę z obecności córki. Z rozpaczą wpatrywała się w jego pozbawioną wyrazu twarz.
Umarł kilka minut po drugiej. Oszołomiona Alison pozwoliła pielęgniarce zaprowadzić się do pokoju, w którym czekał Grant.
Bez słowa przytulił ją mocno. Alison, na przekór rozpaczy, która ją ogarnęła, odnalazła w tym uścisku jakieś pocieszenie.
Grant odwiózł ją do domu w Woodbridge, które leżało niedaleko Yarmouth. Fairacre – dom, gdzie się wychowała. Obecnie na jego drzwiach wisiała mosiężna tabliczka, z której wynikało, że Miles Kennedy i Grant Ashton są wspólnikami.
Pomimo późnej pory czekała na nich Hilda Lloyd. Hilda prowadziła dom dla obu lekarzy. Mieszkała z rodziną Kennedych od wielu lat i Alison kochała ją jak matkę. Teraz wystarczyło jej tylko jedno spojrzenie na tych dwoje, żeby zrozumieć, co się stało.
– Och, Alison... – zdołała z siebie wydusić i przytuliła ją do piersi jak małą dziewczynkę, którą trzeba pocieszyć.
Dni, które nadeszły, Alison przeżyła jak w transie. Robiła wszystko, czego od niej wymagano, jednak jej uczucia i zmysły były przytępione. Hilda prowadziła dom, Grant zaś zajmował się pacjentami. Przy pomocy kolegi z sąsiedztwa przyjmował zarówno tych, których leczył do tej pory sam, jak i pacjentów doktora Milesa Kennedy'ego.
Alison spała w swoim dawnym pokoju, który znajdował się w tylnej części domu. Z jego okien miała piękny widok na rozciągające się za miastem pola. Kochała to miejsce i cieszyła się, że jest teraz właśnie tutaj, jednak nawet ta pociecha nie była wystarczająca, by ulżyć jej cierpieniu. Po śmierci ojca czuła w piersiach wprost fizyczny ból, który choć częściowo mogły ukoić jedynie łzy. Nie potrafiła jednak płakać.
W przeddzień pogrzebu wyszła z domu na długi, samotny spacer. Do ujścia rzeki dotarła drogą, którą tylekroć w dzieciństwie chodziła z ojcem.
Po powrocie weszła do dornu tylnymi drzwiami. Cicho przeszła do zalanego słońcem salonu. Drzwi do kuchni były otwarte. Hilda, która właśnie kroiła warzywa na wieczorny posiłek, podniosła głowę.
– Witaj, kochanie. Zastanawiałam się właśnie, dokąd się wybrałaś.
– Chciałam się po prostu przejść – powiedziała Alison z westchnieniem. Wzięła z półki biało-niebieski kubek i nalała sobie kawy z ekspresu. – Widziałaś gdzieś doktora Ashtona?
Usiadła na stołku i ujęła kubek w obie ręce, rozkoszując się promieniującym z niego ciepłem.
Hilda przerwała krojenie i podniosła głowę.
– Nie widziałam go od czasu lunchu. Dlaczego pytasz?
Alison wzruszyła ramionami.
– Myślałam, że może pojechał do szpitala. Zastanawiam się, czy zna wyniki sekcji zwłok.
Hilda spuściła wzrok.
– To wszystko stało się tak nagle. Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze rano przyjmował w gabinecie pacjentów, podczas gdy wieczorem... Cóż, wieźli go już do szpitala.
– Wiem, Hildo... Wiem.
Hilda otarła oczy wierzchem dłoni.
– Doktor Ashton był wspaniały. Naprawdę nie wiem, jak dał sobie z tym wszystkim radę. – Pociągnęła nosem. – Będzie musiał rozejrzeć się za jakąś pomocą. Dłużej tak nie może być.
– Pewnie po pogrzebie rozejrzy się również za jakimś mieszkaniem.
– Hilda przez moment milczała, a potem podniosła wzrok na Alison.
– A co z tobą, kochanie? – spytała w końcu.
– Ze mną?
– Jak sobie dajesz radę? Ostatnimi czasy niezbyt często się widywałyśmy.
Alison wzruszyła lekko ramionami i zajrzała do pustego kubka.
– Miałam dużo pracy.
– Byłaś zadowolona ze swojej praktyki?
– O, tak, nawet bardzo. Praca w szpitalu jest bardzo zajmująca, ale i tak zawsze chciałam pracować jako lekarz domowy.
Hilda przytaknęła, a potem odezwała się z wahaniem.
– Co masz zamiar zrobić po zakończeniu stażu? Chcesz wyjechać z Suffolk?
– Chyba nie od razu. Być może zostanę tam nawet na dłużej. Jeden z lekarzy odchodzi na emeryturę i powiedziano mi, że chętnie widzieliby mnie na jego miejscu.
– Na pewno byś tego chciała? Wzruszyła ramionami i odstawiła kubek.
– Dlaczego nie? Całkiem mi tam dobrze.
Widząc uważne spojrzenie Hildy, podniosła się od stołu.
– Zobaczę, czy wrócił już doktor Ashton.
Nagle poczuła, że musi znaleźć się sama. Nie miała jeszcze ochoty rozmawiać z kimkolwiek o tym, co stanie się teraz z ich domem i całą resztą. Wiedziała, że wkrótce będzie musiała podjąć jakieś wiążące decyzje, ale teraz nie chciała tego robić. W tej chwili najważniejszy był pogrzeb, który miał się odbyć nazajutrz. Jednak przede wszystkim musiała się dowiedzieć, na co umarł jej ojciec.
Przeszła do głównego holu, w którym już zaczęli zbierać się pacjenci. Sekretarka pisała coś na maszynie w swoim pokoju, a Sue, ich rejestratorka, segregowała karty pacjentów.
– Sue, czy doktor Ashton już wrócił?
– Właśnie przed chwilą przyjechał.
– Jest u niego jakiś pacjent?
– Nie, jeszcze nie zaczął pracy.
– W takim razie pójdę zamienić z nim słowo.
– W poczekalni czeka na niego cała masa ludzi – powiedziała Sue z wyrzutem.
– Nie zajmę mu dużo czasu.
Przeszła do tej części domu, którą dobudowano, kiedy Grant Ashton został wspólnikiem ojca. Poczekalnia rzeczywiście była pełna pacjentów. Kiedy minąwszy ich, zapukała do drzwi Grania, spojrzeli na nią z zainteresowaniem. Alison zastanawiała się, czy powinna zaoferować Grantowi pomoc. Nie była pewna, jak zostałaby przyjęta taka propozycja. Przypuszczała, że doktor Ashton nie byłby zadowolony z faktu, że mogłaby zajmować się jego pacjentami. Usłyszawszy zdecydowane „proszę", nacisnęła klamkę.
Kiedy Grant zobaczył, kto wchodzi do pokoju, uniósł brwi ze zdziwieniem. Przez chwilę dostrzegła w jego spojrzeniu coś, co przypomniało jej minione lata i co spowodowało, że serce zabiło jej żywiej.
– Przepraszam, że przeszkadzam – zaczęła niezbyt pewnie – ale wydawało mi się, że byłeś w szpitalu.
Skinął głową i podniósł się zza biurka. Podszedł do niej i zamknął drzwi, które oddzieliły ich od ciekawskich spojrzeń czekających w korytarzu ludzi.
– Przyszłam, żeby spytać, czego się dowiedziałeś.
– Nie rozumiem – odparł, wskazując ręką, by usiadła.
Nie przyjęła zaproszenia, tylko stojąc wpatrywała się w jego oczy. Niewiele się zmienił od dnia, w którym wtargnął w jej życie tylko po to, żeby je zniszczyć. Ale nie powinna teraz o tym myśleć.
– Chodzi mi o sekcję zwłok. Czy nie dlatego pojechałeś do szpitala?
Popatrzył na nią uważniej, a potem usiadł za biurkiem.
– Pojechałem do szpitala, żeby zobaczyć pacjenta, którego wczoraj operowano.
– Nie powiesz mi, że będąc tam nie spytałeś o jego sekcję. Obiecałeś mi przecież, że zajmiesz się wszystkimi formalnościami, Grant.
– Rzeczywiście, obiecałem – odparł, bawiąc się leżącym na biurku stetoskopem.
– Nie uważasz, że ta sprawa wymaga wyjaśnienia? W końcu to była nagła śmierć.
– Nie, Alison – powiedział cicho.
– Co to znaczy „nie"? Chcesz powiedzieć, że nie zamierzasz się tym zajmować?
– Chcę powiedzieć, że ta śmierć nie była lak całkiem nagła, jak sądzisz.
Patrzyła na niego w osłupieniu i nagle poczuła gwałtowną potrzebę wyjścia na świeże powietrze. Usiadła.
– Co masz na myśli? – spytała szeptem.
– Twój ojciec chorował na chorobę niedokrwienną serca.
– Co? – Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
– W przeszłości miewał już napady bólowe...
– Ależ to zupełnie absurdalne. Wiedziałabym, gdyby na coś chorował.
Popatrzył na nią chłodno.
– Nie było cię tutaj, Alison.
Zaczerwieniła się pod wpływem tego spojrzenia.
– To fakt, ale i tak wiedziałabym, gdyby coś mu było...
Powiedziałby mi... Zresztą... – Przyszła jej do głowy nagła myśl. – Gdyby chorował, musiałby przyjmować jakieś leki.
– I przyjmował je...
– Z tego co wiem, nie był niczyim pacjentem. Nigdy nie chorował i...
Nagle dotarło do niej to, co przed chwilą powiedział Grant.
– Jak to przyjmował leki?
– Najzwyczajniej w świecie. Zażywał tabletki już od kilku lat.
– Ale kto je zapisywał? – Patrzyła na niego z najwyższym zdumieniem.
Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległo się pukanie i do gabinetu zajrzała Sue.
– O co chodzi?
– Przyniosłam karty pacjentów.
– Dziękuję.
– Czy mogę już prosić pierwszego?
– Jeszcze chwilę. Zaraz będę gotów.
Kiedy zamknęły się drzwi, podniósł wzrok na Alison.
– Twój ojciec był moim pacjentem – oświadczył wprost.
– Twoim?! – wykrzyknęła, jakby to była ostatnia rzecz, jaką spodziewała się usłyszeć.
– Dlaczego tak cię to dziwi?
– Sama nie wiem... Pomyślałabym raczej o Robercie Framptonie. Tyle lat się przyjaźnili...
– Dużo prościej było mu leczyć się u mnie. W końcu zawsze byłem w zasięgu ręki.
Alison zdawała się nie słuchać jego słów.
– Skoro byłeś jego lekarzem, to wiedziałeś wszystko o jego chorobie, mam rację?
– Oczywiście.
– Więc dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała z bólem, którego nie potrafiła i nie chciała ukryć.
– On tak postanowił. To była jego decyzja.
Alison poczuła nagle, jak coś w niej pękło. Podniosła się i spojrzała gniewnie na Granta.
– Jak mogłeś mi nie powiedzieć?!
– Alison, oboje dobrze znamy reguły gry – odparł cicho.
– Mogłeś mi powiedzieć! – krzyknęła, nie zważając na jego słowa. – Musiałeś zdawać sobie sprawę, że chciałabym o tym wiedzieć, że chciałabym móc zdążyć się z nim pożegnać. Pozbawiłeś mnie tego!
– Twój ojciec nie życzył sobie, żeby ta świadomość zatruwała ci życie. Chciał, żebyś pracowała w spokoju.
– Ach, więc wszystko już w moim życiu ustawiliście, tak? Co jeszcze, waszym zdaniem, miało być dla mnie dobre?
Grant pokręcił głową, ale Alison nie dała mu dojść do słowa.
– Nie przyszło ci do głowy, że może chciałabym zobaczyć się z nim po raz ostatni? Niech cię wszyscy diabli, Grant. Jak mogłeś mi to zrobić?
Milczał przez chwilę, dając jej czas na uspokojenie się.
– Był moim pacjentem, Alison, i musiałem uszanować jego wolę. Był także moim przyjacielem.
– A ja? Ja byłam jego córką! Czy moje uczucia się nie liczą?
Ze łzami w oczach wybiegła z pokoju, nie bacząc na osłupiałą Sue i zgromadzonych ludzi. W tej chwili myśl o tym, żeby mu pomóc była ostatnią, jaka pojawiłaby się w jej skołatanej głowie.
Późno w nocy, kiedy leżała już w łóżku, zdołała się trochę uspokoić. Jako lekarz musiała zgodzić się ze słusznością decyzji Granta, jednak nadal bolał ją fakt, że wykluczono ją z tego, co działo się w domu. Zarówno Grant, jak i Hilda podkreślali, że powinna częściej tu przyjeżdżać i w głębi duszy musiała przyznać im rację.
Starała się zasnąć, ale przeżycia minionego dnia zupełnie jej na to nie pozwalały. Wstała z łóżka i zbliżyła się do okna. Otworzyła je na oścież, wdychając chłodny zapach nocy.
Bardzo dobrze wiedziała, dlaczego tak rzadko zjawiała się w Fairacre. Nie chciała spotykać się z Grantem. Każdy pobyt w domu wywoływał falę wspomnień. Nawet teraz, kiedy zamknęła oczy, widziała tamten dzień, w którym go poznała.
Był początek wakacji i właśnie przyjechała z Londynu, gdzie studiowała. Leżała w ogrodzie, rozkoszując się ciepłem słonecznych promieni i zapachem rosnących wokół kwiatów. Jego kroki stłumiła wysoka trawa. O jego obecności przekonała się dopiero, kiedy otworzyła oczy.
Zaskoczona, opuściła na czoło kapelusz i usiadła.
– Przepraszam, że panią wystraszyłem – odezwał się ciepłym głosem, a w jego zielonych oczach dostrzegła rozbawienie.
– Nic się nie stało. Chyba pan trochę zabłądził... Wejście dla pacjentów jest z tamtej strony. – Wskazała drzwi.
– Ale ja nie jestem pacjentem. Będę tu pracował.
– Pracował...?
Uniosła ze zdziwieniem brwi, a po chwili uprzytomniła sobie, o czym on mówi.
– A zatem jest pan zapewne nowym wspólnikiem taty!
– Na to wygląda.
Pochylił się i wyciągnął rękę w powitalnym geście.
Była zgubiona od chwili, w której poczuła na skórze dotyk jego palców. Gdyby mogła wtedy przewidzieć, do czego ją to wszystko doprowadzi!
Na wspomnienie spacerów przy świetle księżyca, kąpieli w morzu, chwil spędzonych na żaglówce, smakujących solą pocałunków i gorących, pełnych miłości nocy ścisnęło jej się serce.
– Nie chcę wracać – płakała mu w koszulę, kiedy spotkali się ostatniej nocy przed jej wyjazdem.
– Musisz – powiedział z przekonaniem, lecz w jego głosie usłyszała rozpacz. – Dobrze o tym wiesz. Zawsze chciałaś być lekarzem.
To była prawda, ale w tej chwili marzyła tylko o tym, żeby spędzać z nim każdą chwilę dnia i nocy.
– Będę przyjeżdżać tak często, jak się da... W każdy weekend... Zobaczysz, nic się nie zmieni...
I tak było. Mijały miesiące, a ona dzieliła czas między naukę, pisanie listów i podróże do domu. Gdyby on czuł to samo... Wielkie nieba, wtedy dałaby sobie rękę uciąć, że ją kocha. Jakże była naiwna... Jakże młoda i niedoświadczona... Tego dnia, w którym oznajmił jej, że nie miał zamiaru angażować się w ich związek tak bardzo, nie uwierzyła mu.
Był przepiękny letni wieczór i właśnie wracali do Fairacre z długiego spaceru. Już od chwili przyjazdu do domu czuła, że coś jest nie tak. Grant był zimny, niedostępny, obcy. Jej niepewność rosła z każdą chwilą. Jednak to, co usłyszała, omal nie zwaliło jej z nóg.
– Jak to nie miałeś zamiaru angażować się w ten związek?
– Zwyczajnie – odparł niepewnie i odwrócił wzrok, jakby nie mógł znieść bólu, który dostrzegł w jej oczach.
– Dla mnie to jest najważniejsze na świecie, Grant. Sądziłam, że ty myślisz podobnie.
– Alison, musimy zachować się rozsądnie... Przykro mi.
– Czy masz kogoś innego?
– Nie. Po prostu nie jestem jeszcze gotowy na tak poważny związek. Myślę zresztą, że ty też.
– Jak śmiesz mówić mi, na co jestem, a na co nie jestem gotowa!
– Przykro mi. Mam nadzieję, że będziemy mogli zostać przyjaciółmi.
– Przyjaciółmi!
Nie potrafiła ukryć rozczarowania. Odwróciła się i pobiegła przez pola.
Zanim wróciła do Londynu, rozmawiali jeszcze, ale nic nie było w stanie zmusić Granta do zmiany podjętej decyzji.
Po powrocie zajęła się nauką, starając się ze wszystkich sił ułożyć sobie jakoś życie. Miała wielu przyjaciół, kilka przelotnych miłostek, ale żadna z nich nie zdołała zatrzeć bolesnych wspomnień.
...
johannakk