Próba czasu.rtf

(1004 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ

Krentz Jayne Ann Próba Czasu

 

ROZDZIAŁ

1

 

Panna młoda podniosła do ust kieliszek szampana i po raz tysięczny tego dnia zadała sobie pytanie, czy aby nie popełnia największego błędu w życiu.

Katy Randall Coltrane starała się zachować spokój, ale palce jej drży. Jeśli nie będzie ostrożna, znowu rozleje drugi kieliszek szampana na piękną ślubną suknię. Byłoby szkoda, zważywszy, ile czasu poświęciła, by ją wybrać.

To tylko normalne w takiej sytuacji zdenerwowanie panny młodej, starała się przekonać samą siebie. Idiotyczne obawy, jakie mogą przytrafić się każdemu. Wszystkim pan­nom młodym nerwy odmawiają posłuszeństwa. Gdyby nie był to powszechny problem, nie warto byłoby w ogóle o tym wspominać. Przecież wszystko jest w porządku. Nic się nie zmieniło. Nie ma powodu, aby analizować raz jesz­cze wszystkie lęki i wątpliwości. Powtarzała sobie, że wie, co robi i że to jest słuszne.

Wszystko jakoś sięy, A zresztą jest po uszy zako­chana w mężczyźnie, który włnie zł jej przysię małżską. Na dodatek ma dwadzieścia osiem lat, wystar­czająco dużo, by podjąć samodzielną decyzję.

Oczywiście nie podniosła jej na duchu rozmowa, któ przypadkowo podsłuchała przed chwilą w hotelowym ogrodzie. Dobrze jej tak! Powinna była spytać w recepcji,

gdzie są pokoje wypoczynkowe. Nie natknęłaby się wtedy na dwie przyjaciółki matki. Wciąż jeszcze dźwięczały jej w uszach ich słowa.

-   Cóż, Randallowie dali swej jedynaczce jak najstaran-niejsze wychowanie - zauważa Leonora Bates. - Musia­ło ich to kosztować fortunę.

-   Mogą sobie na to pozwolić - odparła jej towarzyszka. - Teraz pewnie dziękują losowi, że ich Katy znalazła sobie męża, wszystko jedno jakiego. Jest przecież taką skromną, nieśmiałą istotą. Wydawało mi się, że interesuje ją wyłącz­nie stadnina koni ojca. Zastanawiam się, co jej matka myśli o swoim zięciu?

-   Wilma akceptuje Coltrane'a, ponieważ jej mąż go lubi. Uważa, że Harry zna się na ludziach. Wiesz przecieżwnie dobrze jak ja, że Harry Randa ocenia ludzi według ich osiągnięć, a nie na podstawie przeszłci. Włciwie to nie Katy znalazła sobie męża - zauważa Leonora znaczą­co. - To on ją znalazł. Jeśli chcesz znać moje zdanie, Gar-rettowi Coltrane wystarczyło rzucić okiem na małą, spo­kojną Katy Randa, by wiedzieć, że jest ona osobą, jakiej potrzebuje. Żeniąc się z nią, żeni się z kilkoma szacownymi pokoleniami Randallów, cieszących się ogólnym poważa­niem i dobrą pozycją towarzyską. Nie mówiąc już o pienią­dzach.

-   Coltrane też nieźle sobie radzi w interesach. Jest czło­wiekiem zamożnym.

-   To prawda - przyznała Leonora - ale w jego włas­nym mniemaniu nie rekompensuje to chyba jego pocho­dzenia, braku starannego wykształcenia i kiepskiej reputa­cji. Na Boga, przecież on kiedyś występował na rodeo! Dużo czasu upłynie, zanim małżstwo z Katy Randa pozwoli ludziom zapomnieć o jego awanturniczej prze­szłci.

-   Wiesz, kiedy ten chłopak opuścił miasto, by dołączyć do zespołu rodeo, myślałam, że już go nie zobaczymy. Kto by przypuszczał, że wróci po tylu latach i poślubi córkę człowieka, który zatrudniał go jako stajennego?

-   Zastanawiam się tylko, czy słodka mała Katy wie, co ją czeka?

-   Masz jakieś powody do niepokoju?

-   Oczywiście - odparła Leonora. - Odnoszę wrażenie, że Garrett Coltrane jest twardym, bezwzględnym, spryt­nym kombinatorem.

Katy wymknęła się z ogrodu, zanim Leonora skończyła swoją ocenę Garretta.

Teraz, ukryta za gazonami z bujną roślinnością w ele­ganckim holu recepcyjnym, nerwowo spoglądała na lśnią­ na palcu złotą obrączkę. Odwieczny symbol małżstwa błyszczał w świetle żyrandoli. Pomyślała włnie, jak pro­zaicznie w gruncie rzeczy wygląda obrączka, gdy nagle wyrwał z zadumy czyjś wesoły głos.

-   Ach, to tutaj ukrywa się nasza panna młoda. Cóż ty robisz za tymi palmami, Katy? Przecież dziś twój wielki dzi. Powinnaś być w centrum uwagi, między gośćmi, w towarzystwie.

Katy podniosła głowę. Zerwała się na nogi, długa spód­nica owinęła jej się wokół kostek.

-   To ty, Julio? Wcale się nie chowam, ja po prostu... - Przerwała nagle, gdyż poczuła, że traci równowagę. Chwyciła brzeg gazonu, ale parę kropli szampana spłynęło na suknię.

-   Do diabła - wymamrotała.

-   Czy tak się powinna wyraż panna młoda? - Julia Talbot ujęła Katy za łokieć. - Nic ci nie jest?

-   Skąe. To tylko ta kostka. Zrobiłam zbyt gwałtowny ruch, a ona tego nie lubi. Wiesz przecież.

Julia uśmiechnęła się ze zrozumieniem, jak na dobrą przyjaciół przystało. Jasnowłosa, niebieskooka rówieśni­ca Katy była atrakcyjną kobietą. Przed rokiem wyszła za mąż za potomka jednej ze starych i zamożnych rodzin z tu­tejszej społeczności.

Ta społeczność, któ Katy przez całe swoje życie nazy­wała domem, była niewielką enklawą bogatych, zasiedzia­łych Kalifornijczyków, którzy zamieszkiwali prestiżową częśćotego Wybrzeża południowej Kalifornii. W tym stanie były wprawdzie bogatsze miasta, ale niewiele z nich mogło się poszczycić tak długimi tradycjami i tak dobrym pochodzeniem swych mieszkańw. Ludzie z otoczenia Randallów uważali się za lepszych od ekstrawaganckiego, nowobogackiego pospólstwa w Los Angeles, gdzie wię­kszość dorobiła się fortun w przemyśle filmowym i roz­maitych spółkach.

Byli pewni swojej niezachwianej pozycji wynikającej z faktu, że pieniądze i ziemię posiadali od pokoleń. Niektó­rzy wywodzili swój rodowód jeszcze z czasów hiszpań­skich. A w Kalifornii to się liczy.

Przyjaciele Randallów nie wdawali się w biznes filmo­wy ani w spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Inwes­towali w ziemię, w bajecznie drogie konie i w sztukę pre­kolumbijską. Wielu z nich lubo grać rolę ziemian. Byli to ludzie interesu, którzy bardzo rozważnie gospodarowali odziedziczonym kapitałem.

Tacy ludzie na ogól wynajmowali robotników w rodzaju Garretta Coltrane'a, by uprawiali im ziemię, doglądali koni i dbali o ich piękne ogrody. Nieczęsto zdarzało się, by przedstawiciele tutejszej klasy pracującej wchodzili w związki małżskie z kimś ze środowiska Randallów, Katy doskonale zdawała sobie sprawę, że Leonora Bates nie jest jedyną osobą komentują ten związek. Powtarzała

sobie jednak, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. Ona i Garrett kochają się, a przy t y m instynktownie czuła, że Garrett jest zbyt dumny, by żenić się dla pieniędzy.

-   Nie byłabym pewna, czy to sprawa kostki, czy szam­pana - powiedziała Julia. - A jeśli chodzi o kostkę, to cie­szę się, że zdecydował się na płaskie obcasy. Bałam się, że będziesz chciała jednak wł szpilki.

-   Nie jestem aż tak głupia - skrzywiła się Katy. - Gdy­bym wła pantofle na wysokich obcasach, prawdopo­dobnie padłabym u stóp Garretta. Przyznasz, że byłoby to dość żenujące.

-   Dla ciebie, ale nie dla Garretta. Myś, że nawet wi­dok upadłej panny młodej w trakcie uroczystości ślubnej nie zdołby poruszyć twego męża. - Julia posła zamy­ślon...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin