metrzengerstein.pdf

(104 KB) Pobierz
748865147 UNPDF
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na
stronie wolnelektury.pl .
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez
EDGAR ALLAN POE
Metzengerstein
ł. ł ś
Mrin ter
Zgroza i przeznaczenie po wsze czasy — dłoń w dłoni — pędzą po swych ścież-
kach. Dla jakich to powodów mam obciążać datą opowieść, którą zamierzam podać?
Dość, jeśli powiem, iż w epoce, o której mowa, istniała na Węgrzech potajemna, Wierzenia
lecz głęboko utwierdzona wiara w zasady metempsychozy¹. O samych zasadach, o ich
błędności lub stopniu prawdopodobieństwa — zgoła przemilczę. Twierdzę wszakże,
iż lwia część naszego niedowiarstwa i , mówiąc słowami la Bruyère'a², który tej
jedynej przyczynie przypisuje całą naszą klęskę — i z nieii rze
ni s n s ze s ³. Lecz węgierska odmiana wspomnianego zabobonu posiada
dwa punkty, które graniczą wręcz z absurdem. Węgrzy odbiegają bardzo zasadniczo
od swych wschodnich pierwoźródeł. Na przykład — zgodnie z ich wiarą — przy-
taczam słowa pewnego wytwornego i bystrego paryżanina — sz rz t een
en rze n sztie zs . Przeto — koń, pies, a nawet człowiek
są jeno znikomymi odwzorami tych istot.
Ród Berlifitzingów i ród Metzengersteinów w odwiecznej trwały waśni. Nigdy Dziedzictwo, Konflikt,
Sąsiad
¹ etesz — reinkarnacja; pośmiertne powtórne wcielenie duszy w inne ciało.
² rre — Jean de La Bruyère (–) eseista ., autor rter , dzieła, w którym
przedstawił człowieka jako istotę samolubną, niestałą i próżną, obciążając naturę ludzką winą za nie-
sprawiedliwość systemów społecznych.
³Mercier w swym tsie zteriest daje doktrynom metempsychozy poważne po-
parcie, zaś I. Israeli twierdzi, że nie sstet rnie rsteg i nie nieg si z rze .
Pułkownik Ethan Allen ( reen Mntin ) też uchodzi za poważnego zwolennika metempsychozy
(E.A.P.). [przypis autorski]
nie oglądano dwóch tak dostojnych rodów, tak zawziętych w swej śmiertelnej niena-
wiści. Nienawiść owa mogła się wywodzić od słów pewnej starożytnej przepowiedni:
„Wielki ród pokala się upadkiem straszliwym, gdy jako rycerz na swym rumaku
śmiertelność Metzengersteinów zagóruje nad nieśmiertelnością Berlifitzingów”.
Wprawdzie słowa te niewiele lub zgoła nic nie znaczą. Atoli przyczyny bardziej
codzienne zrodziły — nie sięgając zbyt wysoko — następstwa brzemienne w wypad-
ki. Nadto obydwa sąsiadujące rody od dawna współubiegały się o przewagę w dzie-
dzinie nieokiełznanego władztwa. Zresztą — sąsiedzi tak bliscy rzadko zdobywają
się na przyjaźń, zaś ze szczytu swych ugrzęzłych we własnym ogromie tarasów —
mieszkańcy pałacu Berlifitzingów mogli zanurzać spojrzenia w samych oknach pa-
łacu Metzengersteinów. Słowem — rozblask bardziej niż feudalnego przepychu nie
wystarczał dla uśmierzenia dąsów mniej starożytnego i mniej bogatego rodu Berli-
fitzingów. Można się tedy dziwić, że słowa te skądinąd cudacznej przepowiedni tak
nieodparcie snuły i podsycały niesnaski pomiędzy obojgiem rodów, pochopnych już
748865147.001.png
 
do zwady dzięki wszelakim bodźcom — dziedzicznej zawiści. Przepowiednia zdawa-
ła się zawierać — jeśli w ogóle zawierała cokolwiek — ostateczny tryumf już przed
czasem potężniejszego domu i przeto tkwiła żywcem w pamięci słabszego i mniej
możnego rodu, wypełniając tę pamięć pełną goryczy zawziętością.
Hrabia Wilhelm Berlifitzing mimo dostojnego pochodzenia w okresie niniejszej
opowieści był jeno ułomnym gadułą i nie odznaczał się niczym — chyba przedaw-
nioną i obłędną nienawiścią dla rodziny swego współzawodnika oraz tak niespożytym
zapałem dla koni i polowania, że ani braki fizyczne, ani powaga wieku, ani przyćmie-
nie umysłu — nic zgoła nie mogło stanąć mu na przeszkodzie do codziennego nara-
żania się na niebezpieczeństwa owych ćwiczeń. Z drugiej strony — baron Fryderyk
Metzengerstein nie był jeszcze pełnoletni. Ojciec jego, minister G., umarł młodo.
Matka, Maria, poszła wkrótce w jego ślady. Fryderyk w danym okresie miał rok
osiemnasty. W mieście — przeciąg lat osiemnastu⁴ nie stanowi rozległego okresu, Czas, Miasto, Wieś
lecz w samotni — w tak wielmożnej samotni, jaką było owo zamierzchłe lennictwo,
zegar pogłębia i wzmaga uroczystość swych godzin.
Wskutek zbiegu niektórych, rządami ojca przysporzonych okoliczności — mło-
dy baron niezwłocznie po jego śmierci wszedł w posiadanie dóbr obszernych. Rzadko
się zdarza, aby szlachcicowi węgierskiemu przypadła w dziale tak świetna ojcowizna.
Niepoliczone były jego pałace. Najwspanialszym i największym był pałac Metzenger-
steinowski. Dobrom jego nie zakreślono nigdy wyraźnej granicy — dość, że główny
park zajmował przestrzeń pięćdziesięciomilową.
Objęcie tak nieporównanej fortuny przez tak młodego i tak znanego ze swych
skłonności właściciela niewiele miejsca pozostawiało domysłom co do prawdopo-
dobnego na przyszłość rodzaju postępowania. I rzeczywiście w przeciągu dni trzech⁵
zachowanie się dziedzica zaćmiło rozgłos Heroda i chwalebnie prześcignęło oczekiwa-
nia najzapaleńszych jego wielbicieli. Bezwstydna rozpusta, jawna zdrada, niesłychane
okrucieństwo przekonało wkrótce przerażonych wasalów, że ani ślepe z ich strony
posłuszeństwo, ani jakiekolwiek z jego strony odruchy sumienia — nic w ogóle nie
zapewni im odtąd ucieczki przed bezczelnymi szponami tego Kaliguli — w zmniej-
szeniu. W noc — na czwartą dobę ujrzano pożar, który objął stajnie pałacu Berlifit-
zingów, i jednomyślne zdanie sąsiadów do straszliwego poza tym szeregu przestępstw
i okrucieństw barona dorzuciło zbrodnię podpalacza.
Sam zaś młody szlachcic podczas zgiełku wytworzonego wspomnianym wypad-
kiem trwał, na pozór zapodziany w zadumie, na górnych piętrach pałacu Metzenger-
steinów — w obszernym i samotnym przybytku. Bogate, aczkolwiek spłowiałe obi-
cia, melancholijnie zwisające wzdłuż murów, ukazywały fantastyczne i majestatu peł-
ne postacie tysiąca dostojnych przodków. Tu — obficie strojni gronostajem kapłani,
dostojnicy pontyfikalni, zasiadając poufale obok samowładcy lub księcia udzielnego,
przeciwstawiali swe et dąsom świeckiego króla lub za pomocą wszechmogącego
z ramienia papieża t unieruchamiali buntownicze berło Możnego Wroga, księcia
ciemności. Tam — pochmurne i okazałe oblicza książąt Metzengersteinów, których
potężne rumaki bitewne tratowały poległego wroga, swym mocarnym wyrazem po-
ruszały z posad serca najkrzepsze⁶. Ówdzie — z kolei — lubieżne i białe na kształt
łabędzi postacie dam z dni zamierzchłych zwiewnie unosiły się ku oddalom w wirach
fantastycznego tańca w takt melodii domyślnej.
Wszakże, gdy baron nasłuchiwał lub udawał, że nasłuchuje wciąż wzrastającego Koń, Pożar
zgiełku w stajniach Berlifitzingów — i knuł, być może, nowy jakiś zamach, nieodwo-
rzeig t sienst — dziś popr.: okres osiemnastu lat a. osiemnaście lat.
rzeig ni trze — dziś popr.: w ciągu trzech dni.
nrzesz — dziś popr.: najbardziej krzepki.
   Metrzengerstein
łalnie powzięty zamach rozzuchwalonych namiętności, oczy jego padły mimo woli
na wizerunek olbrzymiego, nierzeczywistej maści rumaka, który zgodnie z układem
malowidła należał do jednego ze starożytnych Saracenów wrogiego rodu.
Rumak tkwił na pierwszym do obrazu wstępie — nieruchomy jako posąg —
podczas gdy nieco opodal, poza nim — wysadzony z siodła jeździec konał pod mie-
czem jednego z Metzengersteinów. Wargi Fryderyka zadrgały obyczajem czartow-
skim, jak gdyby rozważał ów kierunek, który wzrok jego powziął bezwiednie. Mimo
to nie odwrócił oczu. Przeciwnie — nie miał bynajmniej żadnego powodu do owej
uciążliwej trwogi, która na kształt całunu zdała się opadać na jego zmysły. Z trudem
skupiał wrażenia bezładne jak od zmór mających nieodparte oznaki rzeczywistości.
Im dłużej się przyglądał, tym mocniejszy ogarniał go czar — tym niemożliwszym
stawało się oderwanie źrenic od uroków owego malowidła. Atoli, gdy zgiełk od ze-
wnątrz wzmógł się z nagłą gwałtownością, uczynił wreszcie, jakby ku własnemu żalo-
wi, wysiłek i przerzucił swą uwagę na wybuchy szkarłatnego odblasku, z całej mocy
odstrzelone od płonących stajni ku oknom jego przybytku.
Odruch ten był wszakże jeno przelotny, wzrok jego mimo woli powrócił do ścia-
ny. Ku wielkiemu jego zdumieniu łeb wierzchowca — straszno pomyśleć! — od-
mienił w ciągu tego czasu swój kierunek. Szyja zwierzęcia, dotychczas jakby mocą
współczucia zgięta ku ciału zrzuconego na ziemię pana, wyciągnęła się teraz — pręż-
nie i w całej swej długości — ku baronowi. Ślepie, przed chwilą niewidzialne, patrzyły
teraz usilnie i po ludzku, płomieniejąc żarliwą i niepowszednią purpurą, a rozwarte
wargi tego rumaka o pysku rozjuszonym ukazywały w całej pełni kły kościotrupie
i wstrętne.
Młody magnat, struchlały od przerażeń, krokiem chwiejnym cofnął się ku drzwiom.
Gdy je otworzył, blask łuny zadrżał w dal po sali wyraźnie odwzorowując swą poświa-
tę na rozedrganych obiciach. Przez okamgnienie wahając się na progu, zadrżał baron
na widok, iż owa poświata skupiła się bez reszty w obrębie postaci nieubłaganego
i tryumfującego zabójcy Saracena — Berlifitzinga.
By przysporzyć otuchy przybladłemu duchowi, baron Fryderyk wybiegł co tchu
na powietrze. U głównego wejścia do pałacu zastał trzech giermków. Ci — z wielką
trudnością i narażeniem życia, hamowali konwulsyjne poskoki olbrzymiego, pło-
miennej maści rumaka.
— Czyj to rumak? Gdzie wam się trafił taki znalazek⁷? — spytał młody baron
głosem szorstkim i zdławionym, miarkując niezwłocznie, iż tajemniczy wierzchowiec
z malowidła był doskonałym wcieleniem rozszalałego zwierzęcia, które miał oto przed
oczyma.
— Wasza to własność, Jaśnie Oświecony Panie — odpowiedział jeden z gierm-
ków — a w każdym razie żaden inny właściciel nie upomniał się o niego. Ujęliśmy
go w chwili, gdy — cały dymiący i broczący pianą wściekłości wyszarpywał się z ob-
jętych pożarem stajni pałacu Berlifitzingów. Przypuszczając, że należał do stadniny
cudzoziemskich okazów starego hrabiego, przyprowadziliśmy go jako rzecz niczyją.
Atoli służba zgoła wypiera się tego zwierzęcia, co dziwnym się zdaje, ponieważ znaczą
je widoczne poszlaki ognia, które dowodzą, iż uszło stamtąd cało.
— Litery W. V. B. również bardzo wyraźnie znaczone są na łbie jego żelazem —
przerwał drugi giermek — sądziłem tedy, iż są to inicjały Wilhelma von Berlifitzinga,
lecz wszystka ludność pałacu wręcz twierdzi, że wcale nie znała owego rumaka.
— Dziw niesłychany! — rzekł młody baron z zadumą i jakby zgoła nieświadom
treści słów własnych. — Jest to, waszym zdaniem, godny podziwu rumak, rumak
znze — dziś: znalezisko.
   Metrzengerstein
cudowny! Chociażby miał, jak to słusznie sądzicie, niebezpieczne i nieprzeparte na-
rowy, nuże! — niechaj będzie moim rumakiem! Chcę tego! — dodał po chwili mil-
czenia. — Stać się może, iż rycerz tego co Fryderyk Metzengerstein pokroju zdoła
poskromić samego diabła ze stajni Berlifitzingów.
— Mylicie się, Jaśnie Oświecony Panie! Koń, jakośmy rzekli, nie pochodzi i na
mój rozum ze stajni hrabiego. Gdyby tak było, zbyt dobrze znamy swój obowiązek,
abyśmy go stawiali przed oczy komukolwiek z dostojnych członków waszego rodu.
— Prawdać to — zauważył oschle baron.
W tej właśnie chwili przyszedł z pałacu zgrzany od biegu i pełen pośpiechu młody
kamerdyner. Szeptem podał do ucha swemu panu wiadomość o nagłym zniknięciu
części obicia w komnacie, którą stosownie określił, wchodząc przy tym w poufne
i drobiazgowe szczegóły wypadku, lecz ponieważ z tych wszystkich zdarzeń zbyt ci-
chym spowiadał się głosem, tedy nie uronił ani jednego słowa, które by mogło zaspo-
koić nastraszoną ciekawość giermków. W czasie tej rozmowy młody Fryderyk zdawał
się rozmaite zdradzać wzruszenia. Wkrótce jednak odzyskał swój spokój i wyraz za-
wziętej złości utrwalił się już na jego obliczu w chwili, gdy wydał nieodwołalny rozkaz
natychmiastowego zamknięcia owych komnat i oddania mu klucza do rąk własnych.
— Jestże wam wiadoma, Jaśnie Oświecony Panie, opłakana śmierć Berlifitzinga,
starego myśliwego? — rzekł do barona jeden z jego wasalów po odejściu pazia, gdy
olbrzymi wierzchowiec, którego baron przed chwilą uznał za swego, ze zdwojoną
wściekłością miotał się i poskakiwał wzdłuż głębokiej alei, wiodącej od pałacu ku
stajniom Metzengersteinów.
— Bynajmniej — odrzekł baron, gwałtownie zwracając się ku mówiącemu. —
Umarł, powiadasz?
— Istna to prawda, Jaśnie Oświecony Panie! Sądzę, iż dla członka waszego rodu
wiadomość owa nie jest zbyt przykra.
Przelotny uśmiech przemknął po twarzy barona.
— Jaką śmiercią zmarło mu się?
— W swych bezrozumnych zabiegach dokoła ocalenia najprzedniejszej połaci
swej stadniny myśliwskiej — zginął marnie w płomieniach.
— Do-praw-dy! — wykrzyknął baron, zgłoskując⁸, jakby z wolna i stopniowo
wczuwał się w jakąś tajemniczą oczywistość.
— Doprawdy — powtórzył wasal.
— Zmora! — rzekł młodzieniec z niemałym spokojem i bez troski wszedł do
pałacu.
Odtąd znaczna zmiana zaszła w widomych czynach młodego rozpustnika — ba-
rona Fryderyka von Metzergensteina. W istocie — jego zachowanie się zaprzeczyło
wszelkim przedwczesnym wnioskom i pogmatwało zamysły niejednej matce. Jego
obyczaje i rodzaj życia wyodrębniały się coraz dosadniej i nasuwały mniej niż kie-
dykolwiek pokrewnych zestawień z obyczajami szlachty okolicznej. Nie widziano go
nigdy poza obrębem jego własnych majętności i w szerokim świecie społecznym nikt
mu bezwzględnie nie sprzyjał — chyba ów olbrzymi, rozhukany, nierzeczywisty, ma-
ści płomiennej rumak, którego odtąd nieustannie dosiadał, a który niezaprzeczenie
miał niejakie tajemnicze prawo do godności druha.
Wszakże co pewien czas nawiedzali go sąsiedzi.
— Czy baron raczy naszą ucztę zaszczycić swoją obecnością?
— Czy baron raczy stowarzyszyć się z nami gwoli⁹ polowania na dzika?
— Metzengerstein nie poluje.
zgs — sylabizować.
gi — w celu.
   Metrzengerstein
— Metzengerstein przyjść nie raczy — takie były jego odpowiedzi: harde i krót-
kie.
Tym częstym zniewagom nie mogła folgować butna szlachta. Odwiedzano go nie
tak przyjaźnie — nie tak pochopnie. Z biegiem czasu zaprzestano zgoła odwiedzin.
Wiadomo było, że wdowa po nieszczęsnym Berlifitzingu twierdzi stanowczo, iż
barona nie ma w domu wówczas, gdy chce być nieobecny, ponieważ gardzi towarzy-
stwem równych sobie — i że dosiada konia wówczas, gdy chce się uniedostępnić,
ponieważ woli obcować z koniem niż z ludźmi. Słowa te były bezwarunkowo nie-
dorzecznym zapędem dziedzicznej zawziętości i jednocześnie dowodem, że wnioski
nasze stają się osobliwym absurdem w chwili, gdy chcemy je ująć w kluby¹⁰ niezwy-
kłej stanowczości.
Ludzie dobrotliwi przypisywali jednak zmianę obyczajów młodego magnata słusz-
nej rozpaczy syna dotkniętego przedwczesną stratą rodziców — zapominali wszakże
przy tym o jego okrutnym a beztroskim żywocie w dniach bezpośrednio po owej
stracie nastałych. Byli i tacy, którzy go po prostu posądzali o przesadne poczucie
własnej wagi i godności. Inni z kolei (a w ich liczbie wymienić można domowego
lekarza) stwierdzali bez wahania chorobliwą melancholię i zboczenia dziedziczne —
tymczasem bardziej tajemnicze i dwuznaczne pogłoski krążyły wśród tłumu.
W istocie — przewrotne przywiązanie barona do nowo nabytego wierzchowca
— przywiązanie, które zdawało się wzrastać pod wpływem każdego nowego ze strony
zwierzęcia dowodu drapieżnych i diabelskich nałogów — nabrało z czasem w oczach
ludzi rozsądnych pozorów potwornej i zboczonej tkliwości. W olśnieniach południa,
w przepastnych godzinach nocy, w chorobie czy w zdrowiu, w ciszy czy w burzy
— młody Metzengerstein trwał przykuty do siodła olbrzymiego rumaka, którego
nieposkromione narowy tak trafnie odpowiadały nastrojom jego własnej duszy.
Istniały ponadto okoliczności, które — wobec świeżo zaszłych wypadków —
przydawały nadprzyrodzonych i potwornych zabarwień opętaniom jeźdźca i potędze
zwierzęcia. Przestrzeń, którą zwierzę zagarniało jednym skokiem i którą zmierzono
dokładnie, godnym podziwu nadmiarem przekraczała granicę najzuchwalszych i naj-
przesadniejszych przypuszczeń. Baron ponadto nie używał w stosunku do zwierzęcia
żadnego poszczególnego imienia, chociaż wszystkie rumaki swej stadniny wyróżniał
nazwami charakterystycznymi. Rumak, o którym mowa, miał do swego użytku staj-
nię w pewnej od innych odległości, w sprawach zaś opatrunków i innych posług
niezbędnych — nikt prócz samego we własnej osobie właściciela nie śmiał dopełnić
wspomnianych czynności ani nawet wkroczyć do zagrody, kędy piętrzyła się stajnia
wyłączna. Nie uszło też uwagi powszechnej, że chociaż trzej giermkowie, którzy za-
władnęli biegunem, gdy wymykał się pożarom Berlifitzingów, zdołali powściągnąć
jego pęd za pomocą łańcucha z litą pętlicą, wszakże żaden z trojga nie mógł twierdzić
z zupełną pewnością, że w czasie niebezpiecznej walki lub kiedykolwiek potem —
położył swą dłoń na grzbiecie zwierzęcia.
Dowody bystrej umysłowości, zdradzanej zachowaniem się szlachetnego i ogni- Koń, Los
stego rumaka, nie wystarczyłyby do rozniecenia bezpodstawnej ciekawości, lecz ist-
niały niektóre dane, zdolne zadać kłam najbardziej niedowierczym i najleniwszym
umysłom. Opowiadano, że niekiedy zwierzę rozsiewem postrachu zmuszało ciekawe
tłumy do cofnięcia się przed głęboką a nieodpartą tajemnicą piętnujących je prze-
znaczeń — że niekiedy młody Metzengerstein blednął i unikał nawet spojrzeń po-
ważnych i człowieczych niemal oczu zwierzęcia.
Wszakże nikt ze służby barona nie wątpił o niezwykłej żarliwości owych uczuć,
które w młodym szlachcicu budził dobór świetnych zalet rumaka — nikt prócz pod-
¹⁰ — ująć w karby; okiełznać.
   Metrzengerstein
Zgłoś jeśli naruszono regulamin