Pilipiuk Andrzej - Problemy.pdf

(83 KB) Pobierz
Pilipiuk Andrzej
Pilipiuk Andrzej
PROBLEMY
Ludzie mają różne problemy. Niektóre z tych problemów spoczywają w ziemi. I to jest
naturalne, a zwłaszcza po wsiach. Można nawet powiedzieć, że liczba spoczywających w
ziemi problemów przekracza tam średnią krajową.
Była sobie pewna wioska. Nazwa jej właściwie nie jest do niczego przydatna, bowiem mogło
się to wydarzyć gdziekolwiek, ale wydarzyło się właśnie w Wojsławicach. Wieś ta nie była
duża, ale dość ludna. A tam gdzie są ludzie tam są i problemy. Oczywiście każdemu co jego.
Fiszko miał w ogródku pogrzebaną teściową, Hryniewicz miał pod stodołą zakopanego
starszego brata (poszło o spadek po ojcu, który zakopany był wprawdzie na cmentarzu, ale za
to w jego organizmie występowało tak wysokie stężenie arszeniku, że nawet robaczki go nie
chciały jeść). Biłyj miał zakopaną na ogrodzie skrzynię pieniędzy po pradziadku, której
nawiasem mówiąc szukali od trzech pokoleń i to bezskutecznie.
Ponadto w większości murowanych domów w ścianach i w piwnicach znajdowały się
zamurowane problemy. O ile wioska była naszpikowana problemami o tyle szczególne ich
zagęszczenie występowało w gospodarstwie starego Józefa Paczenki.
Siedem problemów z czasów okupacji i okresu utrwalania władzy ludowej spoczywało w
jego ogrodzie i wąchało kwiatki od spodu. Problemy miały rany od broni palnej i siecznej i
nie żyły. Trochę problemów zakopano w stodole. Problemy te można określić z grubsza jako
broń palna i amunicja do niej. Na strychu chałupy znajdował się niewielki problem w postaci
kotła i systemu rurek służących do skraplania problemów lotnych. Skroplone problemy
trafiały do butelek. Parę, wyjątkowo dokuczliwych problemów w błękitnych mundurach,
mieszkało w domu po drugiej stronie płotu. Ale zasadniczy problem spoczywał głębiej w
ziemi...
*
Był zimowy wieczór. Na dworze wiał wiatr i sypał śnieg. W taką pogodę Józef nie wyściubiał
nosa za próg. No chyba, że akurat musiał przejść się do wygódki. Ale na razie nie musiał.
Siedział sobie wygodnie i słuchał radia. A konkretnie - Wolnej Europy. Zresztą jego radio
odbierało wszystkie stacje jakie tylko mógł wymyślić. To też wiązało się z tym głównym
problemem. W drugim fotelu siedział, pociągając z lubością nieoczyszczony bimber prosto ze
słoika po dżemie, miejscowy pożal-się-Boże egzorcysta - amator Jakub Wędrowycz.
Niespodziewanie miły wypoczynek przerwało im pukanie do drzwi. Józef wyłączył radio, a
Jakub wetknął dłoń za pazuchę, gdzie przechowywał zazwyczaj bagnet służący mu do
1
krojenia różnych rzeczy. Gospodarz otworzył. Na progu stał Tomasz Cieśluk, stary znajomy
obydwu. Odetchnęli z ulgą. Słoik z bimbrem wrócił na stół a Józef ponownie włączył radio.
-Nu i co cię sprowadza? Ha? - zapytał.
-Ukradli mi jałówkę - powiedział Tomasz. - Dopiero co wróciłem z miasta. Są ślady
samochodu, ciężarówki.
-Wiesz kto? - zaciekawił się Jakub od niechcenia sprawdzając stopień naostrzenia majchra.
-Ba, żebym to wiedział. Dlatego przyszedłem do was. Ty Józwa kiedyś znalazłeś jakąś szkapę
przez zamawianie.
-Aha. Ale potrzebuję czegoś związanego z tą krową i nie mogę dać gwarancji.
-Mam od niej kolczyk. Wystarczy?
-Powinno.
Dłoń starca zacisnęła się na plastykowej plakietce.
-Jutro rano dam ci znać. Siadaj, odpocznij. Chcesz łyka?
-Chętnie. Zdenerwowałem się.
Józef przyniósł z kuchni musztardówkę i słoik typu wek wypełniony mętnym płynem.
-Nu zdorowia.
Gość łyknął niewielki łyk i przez chwilę usiłował złapać oddech.
-U cholera. Co to jest? Politura?
-A co? - obraził się Józef. - Nie smakuje?
-Ognisty, ale lepiej by było go przedestylować jeszcze raz.
-E, na cholerę.
Gość dopił i odstawił musztardówkę na stół.
-Coś na zakąskę? - zapytał.
Podsunęli mu ogórki. Zjadł jednego razem ze skórą, potem pożegnał się i poszedł.
-Dawno cię miałem zapytać - odezwał się po chwili milczenia egzorcysta. - Jak to właściwie
jest z tym twoim zamawianiem?
-A kładę się spać z przedmiotem pod głową i na rano wiem.
2
-Tak po prostu?
-Aha.
Na marginesie musimy nadmienić, że kit który Józef wcisnął przyjacielowi nie brał się z
braku zaufania. Po prostu zobligowano go kiedyś do zachowania tajemnicy. Jakub posiedział
jeszcze chwilę w cieple a potem wsiadł na motor i pojechał do domu. Józef nastawił budzik
na trzecią nad ranem i podreptał jeszcze do stajni. Sterczała tu z ziemi poniklowana rura, na
którą nasadzono kiedyś nocnik, żeby do środka nie sypały się paprochy. Staruszek zdiął
naczynie a potem wpuścił do środka kilka jajek podebranych kurom. Teraz wystarczyło tylko
cierpliwie poczekać. Jakieś pięć godzin.
*
Zasadniczy problem, który od kilku pokoleń trzymał jego rodzinę w tym miejscu spoczywał
głęboko w ziemi pod stajnią. Problem miał sto dwadzieścia metrów średnicy, ponad dziesięć
grubości i był edonickim statkiem kosmicznym. O ile wszystkie pozostałe problemy były
łatwe do wykopania i likwidacji, o tyle ten był w zasadzie nierozwiązywalny. Rura w stajni
była z nim ściśle związana. Do tej rury po każdym dojeniu aktualny właściciel wlewał kubek
mleka. Nie miał pojęcia w jakim celu tak robi, ale jego ojciec powiedział kiedyś, że tak
trzeba, więc robił. A od czasu do czasu wrzucał kilka jajek.
Był ze statkiem umówiony w ten sposób, że jeśli wrzucał jajka statek pozwalał mu zejść w
dół i pogadać. Ponieważ staruszek nie lubił tam złazić, statek rzadko miał jajka do jedzenia.
Józef obudził się przed świtem czując w głowie jakieś dziwne mrowienie. Wstał i ubrał się
ciepło. Bardzo ciepło, bowiem na dworze było dwadzieścia stopni mrozu, a on miał już swoje
lata. Łyknął na rozgrzewkę mały łyczek wódki i wyszedł w zadymkę.
-O job jeho matery! - zaklął, patrząc na zdumiewające zjawisko jakie czekało go tuż za
progiem.
Ziemia była rozgrzana i parowała lekko. Na jego podwórku, za płotem u sąsiadów, i dalej na
ich ogrodzie nie było nawet grama śniegu. W powietrzu unosiła się ciepła, wilgotna mgła. Na
łące za szopą widać było krawędź wielkiego koła rozgrzanej ziemi. Dalej leżał śnieg.
-Idiota - powiedział pod adresem statku.
Statek odebrał jego myśl. Odpowiedział mu telepatycznie.
-Ujemna temperatura, panująca na zewnątrz twojego schronienia, nie sprzyja właściwemu
funkcjonowaniu twojego ciała. Pragnieniem moim było abyś nie doznał niewygód
związanych z twoją sprawą.
-Kij ci w oko - powiedział Józef. - Wyłącz tą grzałkę, bo jeszcze się ktoś obudzi i będzie
dekonspiracja!
Ziemia przestała parować. Trwało to sekundy. Zanim doszedł do szopy cała woda została
zamieniona w śnieg. Nie zwyczajnie zamrożona, ale ścięta w jakiś inny sposób. Czarny krąg
rozmnożonej gleby zatarł się, a potem przestał być widoczny. Podniósł z zaciekawieniem
3
garść śniegu do oczu. W świetle rzucanym przez latarnię stojącą na ulicy śnieg nie różnił się
niczym od zwyczajnego.
-Nieźle - powiedział z uznaniem.
-Staram się - odpowiedział statek w jego głowie.
W kącie szopy Józef odwalił na bok stare łóżko i zaczął kopać motyką w twardej jak skała
ziemi. Szło mu to opornie, gleba była zmrożona.
-Pomóc? - rozległo się w jego głowie.
-Jeśli nie sprawi ci to problemu...
Gleba zaczęła parować i ciągu kilku minut stała się miękka. Jednocześnie poczuł się lżejszy.
Praca stała się czystą przyjemnością. Ziemia ważyła tyle co puch, podobnie jak łopata.
Wystarczyło jednak, że odrzucał ją trochę dalej, a opadała w dół szybciej niż normalnie.
-Sprytne - powiedział. - Jak to robisz?
-Ekranuję częściowo grawitację. Pracuj sobie, nie przejmuj się. I tak masz zbyt niski iloraz
inteligencji, żeby zrozumieć jak to robię.
-Pies ci bóźkę lizał - odgryzł się kopiący. - Wcale nie jesteś taki mądry jak ci się wydaje.
-Józefie, cywilizacja Edon trwała o całe eony dłużej niż ziemska.
-I co z tego? Zdaje się, że jesteś tu zakopany. I nie możesz się wykopać. I gdzie te zdobycze
techniki które pozwoliłyby ci wrócić do siebie? Żeby już nie wnikać jaki błąd popełniłeś, że
się tu zaryłeś.
-Nie dorosłeś jeszcze do krytykowania wyżej od ciebie stojącej cywilizacji.
-Wydaje ci się, że jesteś taki mądry. Wiesz co mogę zrobić? Przestanę ci wlewać to mleko do
dziurki co wieczór i zobaczymy jak długo pociągniesz.
-Długo. Aż znajdzie się ktoś inny.
Pracował. Wkrótce odsłoniło się wejście. Józef odwalił właz. Zaraz za nim, w korytarzu,
leżeli trzej SS-mani. Tak jak wtedy gdy w pogoni za nim wbiegli na pokład statku. Mieli
otwarte oczy, ale nie oddychali. Statek zatrzymał dla nich czas. Gdyby się teraz obudzili nie
pamiętaliby, że spali. Ominął ich obojętnie. Zdążył się już do nich przyzwyczaić, jak do
grzyba na ścianie.
-Mógłbym ich wypuścić - zaproponował statek. - Z ochotą podetną ci gardło. To chyba leży w
waszych zwyczajach?
-Masz pojęcie o naszych zwyczajach, jak ślepy o kolorach - odgryzł się. - A tylko spróbujesz
ich wypuścić to wleję ci do rury swojego bimbru. I co wtedy zrobisz, niemoto?
4
-Najpierw cię załatwią. Tak się tutaj mówi?
-Tak. Ale nie załatwią, bo zgłupieją. Wychodzą z piwniczki a tu bach inny świat. Jeśli
faktycznie czas dla nich stoi to mogą być nieźle zaskoczeni. Zdechnij ich wreszcie, po co nam
oni?
Statek milczał. Starzec przeszedł po lekko nachylonej podłodze do sporej sali. Od ostatniego
razu, przed dwoma laty, nic się tu nie zmieniło. Podłoga pokryta była kiedyś złotą folią, ale
dawno nie zostało po niej śladu. Ostatecznie minęło tyle pokoleń, a za coś trzeba pić. Jego
dziadek wykręcił spore diamenty. służące do jakichś tam celów, z takiej jednej maszynki. Dla
niego nie zostało prawie nic. Owszem było kilka siedlisk wykonanych z czystego niklu, ale
statek coś zrobił się skąpy ostatnimi czasy i nie pozwalał spylić ich na złom.
Dziwaczne urządzenia połyskiwały w ciemności. Pośrodku unosiła się spora,
czterowymiarowa konstrukcja. Gość omijał ją starannie wzrokiem. Patrzenie na nią groziło
całkowitym pomieszaniem zmysłów.
-Włącz światło, co? - zagadnął.
Zapaliło się światło. Nie było widać jego źródeł, ale w sali pojaśniało. Za to w całej wsi
przygasły latarnie. Mechanizmy pojazdu przeszły z biegu jałowego, w stan pełnej gotowości.
Organiczno-cybernetyczny mózg sprawdził wszystkie sekcje. Był gotów.
-Pełna gotowość - zameldował.
W całej wsi ludzie ocknęli się ze snu czując nieznośne swędzenie między uszami. Większość
jednak zaraz ponownie zapadła w sen. Na cmentarzu na wpół zmumifikowane ciała poruszyły
się w swoich grobach. Na okolicznych łąkach zakwitły trawy. Zakwitły niestety pod śniegiem,
toteż nikt nie zauważył tego ciekawego i pouczającego zjawiska. Nadwyżki energii wyciekały
przez pęknięcia w burtach. A były to bardzo dziwne rodzaje energii, w większości nie znane
ziemskiej nauce.
-Nie pieprz o pełnej gotowości - powiedział zrzędliwie staruszek. - Jakbyś miał pełną
gotowość to byś stąd piorunem odleciał.
-Można spróbować.
Pojazd zatrząsł się lekko. W całej wsi rozhuśtały się lampy. Drobne zaburzenia grawitacyjne
obaliły na ziemię paru pijaczków chlających w gospodzie. Niestety nikt nie miał włączonego
telewizora, bo akurat leciał japoński film erotyczny ściągnięty niechcący, z dość odległej
kapitalistycznej przyszłości, przez anomalię czasoprzestrzenną. Woda w studniach zagotowała
się. Piasek na głębokości kilku metrów pod statkiem ścięło na marmur, co teoretycznie
przynajmniej było z naukowego punktu widzenia niemożliwe. Miedziane druty od wysokiego
napięcia stały się na chwilę nadprzewodnikami.
-Tu lepiej się uspokój, bo mi zabudowania poniszczysz takimi wstrząsami.
Drżenie ustało.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin