Osborne Maggie - Nieznajoma.pdf

(1281 KB) Pobierz
4539036 UNPDF
MAGGIE OSBORNE
4539036.001.png
1
Lily, słysząc, że ciężka żelazna brama zamyka się za nią,
odetchnęła z ulgą. Tutaj, za potężnymi murami, powietrze było
czyste, świeże i pachniało wolnością, dokładnie tak, jak to
sobie wyobrażała.
Zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie. Chciała jak
najszybciej uciec od tego znienawidzonego miejsca. Wpat­
rywała się w dal, gdzie gorące powietrze falowało nad polami
wysuszonej trawy. Na przestrzeni kilometrów widok był nie­
zmiennie ten sam; tylko gdzieniegdzie ogromny kaktus sięgał
ramionami nieba.
Przez pięć lat, które jej wydawały się wiecznością, liczyła
minuty do chwili, gdy opuści to zapomniane przez Boga
miejsce. Teraz nareszcie czuła się wolna. Ocierając łzy, ze
wzruszeniem pomyślała o Rose. Tego dnia, kiedy została
aresztowana, oddała swoją małą córeczkę pod opiekę ciotki.
Często zastanawiała się, kiedy zobaczy Rose i znów będzie
mogła przytulić swoje maleństwo. Dzięki Bogu, teraz to wszyst­
ko stanie się realne.
- Trzymaj swoje rzeczy - powiedział strażnik, rzucając na
ziemię wytartą torbę.
- Kiedy przyjedzie następny dyliżans? - zapytała z ożywie­
niem, spoglądając w stronę drogi.
- Dopiero za trzy godziny.
- Poczekam- odparła; przez pięć lat zdążyła się przy-
5
zwyczaić do utrudnień. Odwróciła się i dostrzegła ławkę.
Miejsce nie było zacienione, ale dla niej nie miało to najmniej­
szego znaczenia. Rozkoszowała się każdą kolejną chwilą spę­
dzoną na wolności. Nikt jej nie rozkazywał; mogła się pogrążyć
w marzeniach o powrocie do Missouri i o spotkaniu z Rose.
Podniosła z ziemi torbę, która była wyjątkowo lekka. Podeszła
do ławki i usiadła na rozgrzanych drewnianych deskach.
Strażnik przyglądał się tumanom kurzu, które unosiły się
nad drogą.
- Musimy coś przedyskutować.
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Nie jestem ci nic
dłużna. - Odsunęła się od niego powoli. Wiedziała, że jest
wolna, ale wciąż drżała na jego widok. Bała się, że w każdej
chwili może ją wciągnąć za złowrogie mury. Położyła dłonie
na kolanach i zwiesiła głowę. Nie chciała go prowokować,
zdecydowała więc, że najlepiej będzie się nie odzywać. Spoj­
rzała na jego zakurzone buty z brązowej skóry; na jednym
z nich widniała biała kropka. W więzieniu wielokrotnie za­
stanawiała się, skąd się wzięła.
- Obiecałem, że złamię twój upór. Dam ci jeszcze jedną
lekcję. - Pochylił się do przodu i splunął na ziemię. - Czy
pamiętasz tego mężczyznę, który odwiedził nas sześć tygodni
temu? Nazywa się Paul Kazinski.
Lily odwróciła od niego wzrok. Przyglądała się, jak jego
plwocina wysycha w promieniach październikowego słońca.
Tak, doskonale pamiętała mężczyznę, o którym wspomniał
strażnik. Czuła się skrępowana, kiedy przez ponad godzinę
obserwował ją, gdy prała prześcieradła. Jego zainteresowanie
nie uszło uwagi innych kobiet; potem nie szczędziły jej złoś­
liwych uwag i bolesnych kuksańców.
- Pan Kazinski ma dla ciebie propozycję.
Dopiero teraz podniosła głowę, żeby na niego spojrzeć.
Zmrużyła oczy.
- Nie interesują mnie żadne propozycje. - Fakt, że siedziała
teraz przed więzieniem dla kobiet w Yumie, dowodził między
innymi, że nie miała szczęścia do mężczyzn. Tak naprawdę
byli jej przekleństwem. Obiecała sobie, że już nigdy więcej
6
nie będzie miała do czynienia z żadnym z nich. Dostała
nauczkę, za którą przyszło jej słono zapłacić.
Usta strażnika wykrzywiły się w grymasie.
- Nie pochlebiaj sobie. To nie jest propozycja, o jakiej
myślisz. Gdyby Kazinski szukał dziwki, na pewno znalazłby
najlepszą. Wydaje ci się, że chciałby mieć w łóżku takiego
zranionego ptaszka jak ty? Wolne żarty.
Na usta Lily cisnęło się tyle przekleństw, tyle wściekłych słów.
Mogła mu przypomnieć, że zarówno on, jak i jego koledzy
uważali ją za całkiem atrakcyjną. Ale nadal znajdowała się zbyt
blisko żelaznej bramy, a dyliżans miał przyjechać najwcześniej za
trzy godziny. Wzięła głęboki oddech, zacisnęła zęby i milczała.
- Czy ty mnie słuchasz, Lily? Kazinski może pojawić się
tutaj w każdej chwili.
Dżentelmen, który niedawno odwiedzał więzienie, śpieszy
na spotkanie z więźniarką, która właśnie odzyskała wolność?
- Czego chce? - zapytała, prostując się na ławce. Ogarnął
ją niepokój.
- Porozmawiać, nic więcej.
Ale na tym nigdy się nie kończyło. Mężczyźni zawsze chcieli
czegoś więcej.
- Kim on jest i dlaczego miałabym z nim porozmawiać? -
Nie miała ochoty na rozmowę z Paulem Kazinskim ani z żadnym
innym mężczyzną. Pragnęła tylko wrócić do domu, do córki.
Przez ostatnie pięć lat nie myślała o niczym innym.
Strażnik odchylił się do tyłu.
- Król, tak właśnie nazywają Kazinskiego, jest politykiem,
a poza tym w całym Kolorado nie ma osoby, która by się z nim
nie liczyła. Od jakiegoś czasu odwiedza więzienia na zachodzie.
Doszły mnie słuchy, że myśli o poważnej reformie więzien­
nictwa. - Znów pochylił się do przodu. - Jesteś mu coś dłużna.
Gdyby nie Paul Kazinski, nadal gniłabyś po drugiej stronie
muru. To właśnie on przyśpieszył pewne sprawy, żebyś mogła
przed terminem wyjść na wolność.
Jeżeli dzięki temu człowiekowi wcześniej wyszła z więzienia,
to była mu za to wdzięczna, ale nie wierzyła w jego dobre
intencje. Skoro ją stąd wyciągnął, na pewno oczekiwał zapłaty.
7
Zadrżała na myśl, czego może od niej chcieć. Zacisnęła dłonie
na kolanach.
- Dlaczego zainteresował się właśnie mną?
- Skąd mam wiedzieć? Może postanowił dać ci szansę
rozpoczęcia nowego życia. Jest to jeden z celów jego reformy. -
Spojrzenie strażnika zdradzało, że, podobnie jak Lily, nie
wierzy w dobre intencje Króla. - Wiem tylko tyle, że masz
wysłuchać jego propozycji.
Nie zdziwiła się, że strażnik wyraził zgodę, nie pytając ją
o zadnie. Przez pięć ostatnich lat spędzonych przez nią za
kratami Ephram Callihan był panem i władcą zarówno dla niej,
jak i dla innych więźniarek. Na jego rozkaz każda z nich mogła
dostać jedzenie na brudnych, śmierdzących talerzach. Każda
mogła spodziewać się, że na kolację nie zje nic oprócz chleba
i wody, jeżeli taka będzie jego wola. To on decydował, jak
powinny się ubierać i czesać. Spały, kiedy sobie tego życzył,
wstawały na jego rozkaz. Od jego humoru zależało, czy w ciągu
dnia miały godzinę wolnego i czy mogły się do siebie odzywać.
On ustanawiał reguły, według których musiały żyć.
Lily już dawno zapomniała, że może istnieć ktoś, kto ma
władzę nad strażnikiem. Teraz, gdy nagle zdała sobie z tego
sprawę, poczuła satysfakcję.
- A jeżeli nie zgodzę się na rozmowę z Kazinskim? -
zapytała zuchwałe. Wiedziała, że strażnik obawiając się Króla,
nie zrobi jej krzywdy. Jednak kiedy spojrzała na jego wściekłą
twarz, odsunęła się ze strachu przed jego silną ręką.
- Jesteś wolna dzięki Kazinskiemu, a to oznacza, że do
niego należysz. Jeżeli jeszcze nie rozumiesz, to powiem ci, że
wystarczy jedno jego słowo, i z powrotem znajdziesz się za tą
bramą.
Serce Lily zatrzymało się na chwilę.
- Jadę do domu, do Missouri- powiedziała, starając się
ukryć strach. Chciała, żeby jej głos brzmiał stanowczo i prze­
konywająco. Spojrzała na strażnika tak, jak gdyby siła jej
spojrzenia miała go zetrzeć na pył.
- Zrobisz wszystko, co rozkaże ci Kazinski.
Na drodze prowadzącej do więzienia pojawił się powóz.
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin