Chylińska o sobie samej.doc

(338 KB) Pobierz
Kiedy dowiedziałam się, że prawdopodobnie nie zdam do drugiej klasy liceum, napisałam testament

NA DOBRY POCZĄTEK

 

Silny głos, ekspresyjna, charyzmatyczna osobowość, niekonwencjonalne, szokujące wypowiedzi, oraz niecodzienna wrażliwość — to osoba, obok której nie sposób przejść obojętnie. Sama o sobie mówi, że jest zlepkiem wielu różnych postaw, nie można więc zamknąć jej w żadne ramy. Niewiele wokalistek ma w sobie tyle siły, drapieżności i odwagi — po prostu rock’n’rollowej przekory — co Agnieszka.

Jest jedyna w swoim rodzaju. Niepowtarzalna i ujmująca — również w osobistym kontakcie. Aby zebrać materiały do książki, spotykałam się z Agnieszką wielokrotnie w jej mieszkaniu. Agnieszka urzekła mnie serdecznością, otwartością i gościnnością a także bardzo sumiennym i poważnym podejściem do naszej wspólnej pracy. Szybko okazało się, że rozumiemy się w pół zdania i praca nad książką zamienia się w ciąg miłych, inspirujących spotkań. Agnieszko, dzięki za czekoladki i sorry za szklankę! A przede wszystkim — dziękuję za zaufanie!

Przyznam, że słuchając opowieści Agnieszki wielokrotnie czułam się tak, jakbym była świadkiem opowiadanych przez nią wydarzeń — tak świetną jest aktorką i tak trafnie wciela się w postaci, o których opowiada. W słowach Agnieszki zamknięta jest jej osobowość. Mam nadzieję, że książka pozwoli Wam ją lepiej poznać i zrozumieć.

 

Marta Szelichowska-Kiziniewicz

www.chylinska.prv.pl

 

 

AGNIESZKA CHYLIŃSKA TO...

 

...ktoś trudny. Gdybym miała żyć z takim mężczyzną, jak Agnieszka Chylińska, nie wytrzymałabym nawet tygodnia. Zdaję sobie sprawę z moich wad.

...zlepek miliona różnych postaw. Jednego dnia mogę być kochana i cudowna, a innego dnia wszystko się zmienia. Jestem pojebana na punkcie szczegółów — mam genialny nastrój, świetny humor, ale kiedy otworzę okno i zobaczę szare niebo, to mnie totalnie zdołuje.

...normalny człowiek. Może o tyle różnię się od innych, że staram się brać jak najwięcej od życia. Ludzie dojrzali, starsi, starają się brać z życia tylko to, co najlepsze — ja absorbuję wszystko. Wkurza mnie wiele szczegółów. Na przykład, zrobiłam awanturę lasce, która przyszła do mnie po autograf. Zauważyłam, że miała jeszcze autografy Just 5. Nie cierpię, kiedy ktoś poluje na autografy: Chylińskiej, Lipnickiej, Kayah, Steczkowskiej, bo czuję się jak trofeum. Wtedy nie daję — i mam satysfakcję. A powinnam mieć to w dupie i podpisywać, jak leci. Niepotrzebnie wdaję się w dyskusje.

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

KRZYCZĘ - JESTEM

 

TAK BARDZO CZUJĘ...

 

Nie wiem, czy chcę, żeby ludzie wiedzieli, że ja tak bardzo czuję. Nie chcę ludziom pokazywać, że się czasami boję, że mam swoje strachy, słabości, bo mogą powiedzieć — aha, to ty jesteś zwyczajna... I machną na mnie ręką. Więc czasami lepiej nie mówić — niech sobie myślą że jestem „stalową damą”. Najważniejsze, żeby przed sobą nie udawać. Bo ja po koncercie mogę sobie powiedzieć, no Chylińska, chujowo było, albo zwierzyć się mojemu chłopakowi, Krzyśkowi, ale nauczyłam się nie zwierzać postronnym, a szczególnie fanom. Jak powiem: Łeb mnie boli”, to oni tego nie skumają. „Boli Cię głowa, naprawdę?” Ja powiem: „Stary, po pięćdziesięciu koncertach.”.. A oni powiedzą: „To zajebiście. Ale ty masz fajne życie. Popełniam jeszcze takie błędy i ludzie się wtedy gubią.

Jestem strasznym nadwrażliwcem. Bycie nadwrażliwcem to chodzenie po cienkiej linie: jest euforia, czyli nagła radość z drobiazgów albo depresja, czyli załamanie i upadek. Niektóre rzeczy widzę trzy razy mocniej niż inni. Tak jak zauważam różne piękne sprawy, tak widzę syf, którego ludzie nie zauważają. Wrażliwość, która daje mi masę możliwości, musi ze mnie wyjść. Jak zaczynam ją w sobie kumulować, to jest źle. To, że jestem nadwrażliwcem, przeszkadza mi w życiu, ale pomaga wtedy, kiedy wychodzę na scenę. A w ogóle, to odkrywam, że nie ma silnych ludzi. Każdy ma swój czuły punkt. W związku emocjonalnym jestem osobą, która się o wszystko martwi... Kiedyś, kiedy mieszkałam jeszcze u rodziców, wróciłam późno do domu i Mama na mnie nakrzyczała. Powiedziała wtedy: „Jak będziesz miała swoje dzieci, jak będziesz kogoś naprawdę kochać, to zobaczysz, jak będziesz się o niego martwić...” Teraz jestem z Krzyśkiem i jak on gdzieś idzie i nie powie, że wróci późno, to przeżywam koszmar. Mam wtedy straszną jazdę.

 

JESTEM...

Jestem osobą strasznie niecierpliwą. Muszę mieć wszystko od razu. Nigdy nie umiałam powiedzieć sobie, że mam jeszcze czas, jeszcze mogę poczekać. W pewnych momentach ta niecierpliwość i upór okazały się zaletą bo gdyby nie te cechy, nigdy nie osiągnęłabym tego, co osiągnęłam. Podoba mi się, że jeśli — co zdarza mi się często — wywołam burzę, jestem pierwszą osobą która dąży do zgody. W zespole mówię: Chłopaki, przepraszam”. Nigdy nie wychodzę obrażona. Kiedyś, jak chciałam kogoś przeprosić albo coś wyjaśnić, to od razu płakałam — nabawiłam się wrzodów żołądka i strasznej nerwicy. Zamykałam się w swoim pokoju. Ale teraz się zmieniłam. Jestem strasznie chimeryczna. Czasem ktoś powie coś na luzie, a ja wszystko biorę na poważnie. To jest straszne — dlatego w zespole wszyscy sobie ze mnie żartują. Jedziemy na koncerty samochodem, a oni mówią: „Krzysiek został sam w domu? He he he... Myślisz, że jest sam? Nie sądzę.”.. I już jestem załatwiona. Jestem Bliźniakiem, a to szczególny znak. Jednego dnia staję przed lustrem i myślę: Chylińska, jak ty wyglądasz. Nie masz w sobie kobiecości — że cyc, że noga... Jesteś brzydka”. Nazajutrz staję przed tym samym lustrem i mówię: „Ty, Chylińska, ty dzisiaj dobrze wyglądasz... Wiesz powiem ci, jest cyc, jest noga” — nagle się okazuje, że wszystko ma dwie strony. Wszystko zależy od mojego nastroju, czasami potrafię się wychwalać: „Chylińska, ty buzi, buzi, jaka ty jesteś mądra, kochana”. Jak jestem sama w domu, to gadam do siebie: „Chylińska, co zjesz?” — „Sama nie wiem — „Nie świruj, nie chce mi się robić dla ciebie kanapek, zjedz trochę sera”. To obciach, ale czasami łapię się na tym, gdy ktoś jest w domu. Kiedy trzeba, jestem twarda — szczególnie na scenie i wobec obcych ludzi. Nauczyłam się, że nie mogę być dla każdego miękka i do każdego się uśmiechać, bo dostanę kopa w dupę. Nie chcę nikomu nic tłumaczyć, mówić: Słuchajcie, nie, nie, to nie tak!” Nie chcę przekonywać do siebie dziennikarzy, bo oni i tak napiszą co chcą. Nie mam zamiaru zchodzić z tonu, jak będę chciała komuś przypieprzyć, to przypieprzę.

Myślę, że jestem szalona, ponieważ każdy, kto mnie zna, mówi, że nie wie czego się po mnie spodziewać. Czasami nie wiadomo, o co mi chodzi i sama się tym zadziwiam i... rozśmieszam.

 

MOJA DROGA

Obrałam sobie dość ciężką drogę. Nie mówię, że wszystko jest ładnie i miło, że tę piosenkę dedykuję cioci, a tę babci, a ta jest o kwiatkach — mówię o tym, co naprawdę czuję. Jeżeli coś mnie boli, to mówię o tym wprost, jeżeli nurtuje mnie jakiś problem, to o nim piszę. I niestety, dostaję kopniaka, bo ludzie bez pośrednio tłumaczą sobie moje teksty. Jak śpiewam, że mnie gwałcił, myślą: Aha, Chylińską ktoś zgwałcił”. Śpiewam: „Kiedy powiesz sobie dość” — „Aha, Chylińska chce się zabić, bo śpiewa, że to już niedługo”. Zaczęły przychodzić listy: Agnieszka, nie umieraj”. Bez sensu! Potem znowu dostałam kopa, ponieważ w jakimś wywiadzie powiedziałam, że dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa to czarna masa i ludzie się obrazili... Gdybym ja usłyszała w telewizji, że dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa to motłoch, to bym pomyślała, że, na szczęście, nie mówią o mnie. Jeżeli ktoś się obraża, to znaczy, że czuje się częścią motłochu. Rzeczywiście, L powiedziałam to mało dyplomatycznie, ale jestem osobą, która wali j wszystko prosto z mostu. Nie potrafię pewnych rzeczy ukrywać. Na początku wydawało mi się, że śpiewam dla ludzi, chciałam im wywrzeszczeć swoje prawdy. „ Ludzie, słuchajcie, dążcie do tego, żeby być wolnym. życie jest wspaniałe. Wszystko zależy tylko od was”. Wydawało mi się, że mam do spełnienia misję, a potem zrozumiałam, że ludzie i tak mnie nie zrozumieją.

Często chodzę do antykwariatów i kiedyś w jednym znalazłam książkę

Aleksandra Świętochowskiego Aforyzmy i tam natrafiłam na bardzo mądry fragment, który jest mottem mojego życia: „My — ja tu dopiszę: >>artyści<< — nie jesteśmy nigdy rozumiani. Jesteśmy tylko dobrze albo źle postrzegani i oceniani”. O mnie mówią: „Agnieszka Chylińska — zajebiście albo kiepsko śpiewa”, ale nikt nie powie:

„Rozumiem, o co jej chodzi”. Przez pierwszy rok czy dwa wydawało mi się, że ludzie mnie rozumieją, rozumieją że ja robię to dla nich. Niepotrzebnie starałam się zbratać ich na siłę. Ile jest osób, tyle jest opinii i trudno jest wszystkim dogodzić. Teraz zrozumiałam, że śpiewam dla siebie. Nie chcę robić niczego na siłę. Wszystko, co robię, robię dla swojej satysfakcji, a przy okazji są ludzie, którzy tego słuchają. Jeśli ktoś mnie zrozumie, to jego sprawa. Świetnie się z tym czuję.

 

SUKCES

Mnóstwo ludzi zadaje mi pytanie, na ile zmienił mnie sukces. Byłam dość otwartą osobą choć zawsze stałam z boku i nie miałam zbyt wielu przyjaciół. To ludzie sprawili, że stałam się agresywna, powierzchownie twarda obrazoburcza. Byłam bardzo łagodna i nadal w środku jestem. Nabrałam dystansu do ludzi. Praca sprawiła, że ludzie na ulicach mnie rozpoznają, co jest największym bólem. Wśród ludzi czuję się dziwnie... Fajnie ujęła to Kayah: „jak zebra wśród koni, niby też koń, ale w paski.”.. I ze mną jest podobnie. Niby jestem wśród ludzi, zachowuję się tak jak oni, tylko że coś jest nie tak, nie znajduję czegoś u nich, uciekam. Spotykam się dużą życzliwością wzbudzam albo aprobatę, albo niechęć. Spotykam się z zawiścią małych ludzi, którzy do niczego nie doszli w branży muzycznej. Zazdroszczą mi tego, że jestem młoda, robię dobrze to, co robię i w ciągu dwóch lat mam na koncie dwie Złote yty i dużo innych nagród. Najczęściej na mój temat gadają złe rzeczy ci, którzy mi zazdroszczą albo mnie nie rozumieją.

 

W OCZACH INNYCH

Nie interesuje mnie to, co sądzą o mnie ludzie. Jednego dnia jestem opisywana jako spokojna romantyczna Agnieszka, a drugiego jako wulgarna i prosta jak but dziewczyna. Czasami się zastanawiam, czy oni o sobie wszystko wiedzą. Ja sama nie znam siebie, więc tym bardziej śmieszą mnie opinie ludzi postronnych, którzy mnie na oczy nie widzieli. Jakaś głupia dziennikarska pizda spytała się mnie: Czy ty się kiedyś wzruszasz? Co cię wzrusza?” Wkurzyłam się... Uważam, że podczas pierwszych wywiadów za bardzo się otwierałam, za bardzo manifestowałam swoją szczerość, starałam się przekonać do siebie ludzi. Teraz tego zaniechałam. Za dużo mówiłam w wywiadach na temat swojego życia prywatnego. Powinnam mieć prawo do pewnej intymności. Jestem osobą zamkniętą wobec nieznanych mi osób, ale staram się być otwarta wobec najbliższych i fajnych ludzi. Jestem raczej kontaktowa. Mam ambiwalentny stosunek do ludzi. Są tacy, których nie lubię bo mnie strasznie wkurwiają ale świetnie sobie z nimi radzę. Potrafię okazać im zainteresowanie tak, że czują się swobodnie w moim towarzystwie. Na sztywnym przyjęciu u kogoś obcego staram się być na luzie, choć zawsze się krępuję. Najgorsze jest pierwsze piętnaście minut, kiedy oceniam, z kim ewentualnie mogłabym pogadać. Zawsze wtedy dzwonię komórkowcem i gadam, gadam, żeby nikt mnie nie zaczepiał. „Krzysztof, mów do mnie cokolwiek, byle długo”. Dopiero po takiej gadce się wyluzowuję. Jeszcze nie wiem, na ile mi pasuje to, że każdy zna moją gębę. Każdy ma o mnie jakieś chore wyobrażenie. Idzie babcia do kościoła i mówi. „O Jezu! Antychryst Słyszę ciągłe komentarze: „O! Chylińska! Rewelacja” albo: O! Chylińska! Beznadzieja!” Ja rozumiem reakcje ludzi, ale chciałabym ich unikać. Wiem jednak, że to jest cena, którą muszę płacić.

www.chylinska.prv.pl

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

KOLA CZASU

 

PIERWSZE WSPOMNIENIA

Z dzieciństwem kojarzy mi się radość z prezentów. Nigdy później nie potrafiłam się nimi tak cieszyć. Nie chodziło o sam prezent, ale o tajemnicę. Człowiek patrzył na papierek i wstążeczki i ślina mu leciała. Wierzyłam w świętego Mikołaja. Wyczyściliśmy z Bratem kozaki i postawiliśmy je na okno. Rano patrzymy, a tu genialne prezenty! Wawrek powiedział: „Ty, postawmy te buty jeszcze raz”. Wyobrażam sobie zdziwienie moich rodziców, kiedy je znów zobaczyli... Następnego ranka dostałam znaczek ABBA, a Wawrek skarpetki, takie do rugby, czerwono- granatowe. Stwierdziliśmy, że prezenty są słabe, więc daliśmy spokój Mikołajowi. W końcu odkryłam, że świty Mikołaj nie istnieje, bo Ojciec się potknął i wywrócił... Było mi wstyd, że nie zarabiam nie mogę kupić rodzicom prezentów. Znalazłam w domu stary medalion z papieżem. Włożyłam go w kopertę i napisałam: „Tata”. Tata się zdziwił, bo sam to kiedyś kupił, ale gdy przeczytał mój dopisek. „ Mam nadzieję, Tato, że nigdzie nie pojedziesz i w święta będziesz w domu” (bo Tata często podróżował), bardzo się wzruszył. Przez pierwszych siedem lat życia mieszkałam w Gdańsku, na Zaspie. Zaspa to wstrętne osiedle — blok na bloku. Mieszkaliśmy na parterze i często wszelkie brudy i syfy całego dziesięciopiętrowego bloku wylewały się u nas z ubikacji albo z wanny. Co dwa, trzy tygodnie zalewało nam mieszkanie. Miałam wspólny pokój z Bratem i piętrowe łóżka — ja spałam na dole. Pamiętam też, że kiedyś zostałam sama w domu i z nudów pomalowałam całe łóżko kredkami świecowymi. Potem zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam i bałam się, że dostanę w dupę. Przyszedł Tata i spytał: „Czemu tak to pomalowałaś?” Wszystko mi wytłumaczył i nie było afery.

Rodzice zawsze mnie uczyli, że woda nie jest groźna. Mama jest po AWF-ie, więc szybko nauczyła mnie pływać. Jednak w wodzie prześladował mnie pech. Pierwszy raz topiłam się, gdy miałam cztery lata. Miałam świra na punkcie wody. Razem z Mamą i Jej koleżankami wybrałyśmy się nad jezioro. One zagadały się, zapomniały o mnie, a ja wzięłam swoje dmuchane koło ratunkowe i popłynęłam. Nie rozumiałam, że dno się gdzieś kończy. Zdjęłam koło, bo chciałam wracać do brzegu i, oczywiście, zakryła mnie woda. Udało mi się złapać koło, ale jak to bywa w najgorszych horrorach, zaczęło z niego ulatywać powietrze. Wpadłam w panikę, ale na szczęście, pływał obok jakiś chłopak i mnie wyciągnął.

Moja przygoda z wodą skończyła się na wakacjach we Francji, gdzie w wieku trzynastu lat topiłam się po raz drugi. Wtedy już dobrze pływałam, ale nie miałam za grosz wyobrażani. Brat mnie ostrzegał, żebym nie płynęła w stronę, gdzie dno gwałtownie opada. Ja, oczywiście, uznałam, że sobie poradzę, popłynęłam tam i zaczęłam się topić. Nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Nie byłam w stanie wrzasnąć, czułam, że opadam coraz niżej. Jakaś Francuzka złapała mnie za rękę i wciągnęła na skraj płycizny. Spytała: „W porządku?” i odpłynęła. A ja dałam kroka do tyłu i znowu zaczęłam się topić... W końcu jakichś dwóch facetów mnie wyciągnęło i od tego momentu w ogóle już nie pływam i unikam wody.

Gdy byłam mała, rozwalała mnie moja bujna wyobraźnia. Do dziesiątego roku życia spałam z moimi rodzicami. Przyzwyczaiłam ich, że w nocy niespodziewanie wpadałam biegiem do nich do łóżka. Którejś nocy miałam skrupuły. Stanęłam w drzwiach w jasnej koszuli nocnej w kwiatki zawołałam: „Tato!” Tata obudził się, zobaczył mnie, wystraszył się była afera.

W domu mieliśmy dużo albumów o sztuce — niektórych obrazów się bałam. Jeden z nich to obraz biblijny babka obcięła głowę Janowi Chrzcicielowi. Głowa leży na dole, a ona ją trąca nogą. Bałam się tej głowy. Otwierałam kartkę, widziałam kawałek głowy i przekręcałam dalej. Inny był apoteozą wojny — czaszki, wyżerane przez kruki. Bałam się ich potwornie. Przekręcałam strony, znów zaglądałam, widziałam kawałek czaszki. Te czaszki śniły mi się po nocach. Obrazek, który w dzieciństwie zrobił na mnie największe wrażenie był intrygujący, nazywał się Targ Rybny. Były tam wstrętne ośmiornice, kłębiące się kraby, homary — do dziś to pamiętam. Pamiętam też, że Tata przywiózł z jakiegoś rejsu książkę o potworach morskich. Tam był taki potwór... Oglądałam sobie tę książkę — i nagle coś mi się zablokowało, z przerażenia nie byłam w stanie jej zamknąć. To było coś nieokreślonego, niebiesko-czerwonego — pamiętasz perkusistę z Muppetów? W trzeciej klasie podstawówki, poszliśmy z Bratem do kina na E.T. Zwiałam, jak tylko się zaczął film — tak się wystraszyłam tej łapy na gałęzi. Wawrzyn nabijał się ze mnie, bo to był film dla dzieci. Nie mogłam oglądać filmów o potworach, bo wszystko mi się potem śniło.

 

BRAT

Gdy byliśmy maleńkimi dziećmi, dogadywaliśmy się z Bratem genialnie. Kiedy Wawrek dorósł, zaczęłam mu przeszkadzać. Więc zaczęło się: Agnieszka, idź stąd”. Dosyć mocno żarliśmy się, kiedy byliśmy początkującymi nastolatkami. Pamiętam kłótnie z Bratem, lanie się po ryjach. To wszystko było niegroźne — wiadomo, starszy brat musi nawtykać siostrze. Nie mam do niego żalu. Dzięki Niemu dam sobie radę w życiu, bo musiałam sobie radzić z Nim. Wtedy jednak miałam straszny żal do Rodziców, że nie potrafią Go upilnować. Gdy nakablowałam, że Wawrzyn zrobił coś złego, to później dostawałam od Niego i nie miałam jak się bronić. Jak mówiłam Rodzicom, że Wawrek mnie zbił, to Tata rozmawiał z Nim na zasadzie: „Synu, jak jeszcze raz uderzysz moją córkę, to dostaniesz”. Więc dostawałam od Wawrzyna jeszcze raz. Pierwszy raz chciałam skończyć ze sobą właśnie po kłótni z Bratem. Poczułam, że nikt mnie nie broni. Nie mogłam nic powiedzieć Mamie, bo była strasznie nerwowa i od razu rzuciła by się na nas dwoje. Miałam do nich straszny żal, że nic nie kumają. Teraz znów jest fajnie — zwierzamy się sobie, opowiadamy sobie różne rzeczy. Mamy bardzo dużo cech wspólnych. Jesteśmy na przykład strasznie gadatliwi... Brat siedzi w ciężkiej muzyce deathmetalowej, w klimatach okultyzmu. Neguje wszystko i wszystkich.

 

POD KLOSZEM

Rodzice trzymali mnie pod kloszem. Do piętnastego roku życia nie znałam Gdańska, Sopotu. Wszędzie chodziłam z Tatą za rękę. Mój Tata jeździł po całym świecie, pisał relacje z imprez sportowych. Mówiłam: jato, przywieź mi to i to”. A Tata, ponieważ byłam jego ukochaną córeczką przywoził mi wszystko.

Przez swój zajebisty egoizm zwiałam natychmiast z przedszkola. Byłam bardzo obrażona na moją Mamę, że mnie wysłała do obcych ludzi. Nie podobało mi się, że pani jest zajęta wszystkimi, a nie mną. Czułam się strasznie tam, gdzie musiałam być traktowana na równi ze wszystkimi, dlatego zawsze starałam się być osobą wiodącą. Zawsze byłam gospodarzem klasy, skarbnikiem — kimś ważnym. W przedszkolu zobaczyłam lalki, których nie mogłam wziąć do domu. Powiedzieli mi, że to są lalki wszystkich dzieci. Nie mogłam tego zrozumieć. Zawsze chciałam mieć rzeczy tylko dla siebie. Na tej zasadzie do dziś nie lubię bibliotek — gdzie z innymi trzeba dzielić fajne książki.

Mama mówiła: „Miej czas na czytanie, miej czas na naukę”. Wszystko było podane. Byłam we wszystkim wyręczana przez Mamę. Nie musiałam nawet układać własnych ciuchów i o to mam żal do swoich Rodziców... Nie potrafię sobie nic porządnie wyprasować, bo to wszystko robiła za mnie moja Mama. Moja Mama jest nauczycielką. Po moim urodzeniu wzięła urlop i wróciła do pracy, dopiero gdy miałam siedemnaście lat. Nagle powiedziała: Masz tutaj klucze, zajmij się sobą sama Oczywiście, przypaliłam pierwszą fasolkę po bretońsku, zniszczyłam trzy garnki. Kupowałam piszczące czajniki, żeby ich nie przypalać. Nie radziłam sobie.

Kiedy weszłam w dorosłe życie, w pierwszym momencie nie mogłam sobie z tym poradzić. W reakcji na krytykę, miałam ochotę tulić się do Taty. Rodzice dali mi poczucie beztroskie9o bezpieczeństwa. Kiedy się od nich oddaliłam, kiedy klosz się podniósł, zrobiło się zimno, głodno i źle. Rodzice nauczyli mnie życia w nierealnym świecie, a potem mieli do mnie pretensje. Mówili: „Dlaczego ty, dziewczyno, bujasz w chmurach, dlaczego nie stoisz twardo na ziemi?” Nie dali mi szkoły życia.

A jednak bardzo dużo im zawdzięczam. Dzięki nim jestem taka, jaka jestem. Tata rozsmakował mnie w książkach i muzyce. Mama nauczyła mnie wielu prostych zasad, na przykład: „Bądź dobra dla ludzi, to ludzie będą dobrzy dla ciebie”. Kiedy miałam piętnaście czy szesnaście lat, to, oczywiście, zaczęły się konflikty. Teraz rodzice mnie wspierają. Często dzwonię do Taty i zwierzam Mu się. Tata mówi: Nie przejmuj się, córeczko, jestem z Tobą. Jak chcesz, to przyjedź do domu, pogadamy o wszystkim. Zawsze mieli dla mnie czas, ale zwierzałam się głównie Tacie, bo z Mamą dopiero niedawno złapałam kontakt.

Starają się rozumieć mnie i moje teksty. Mówią często, że są za mocne — w trosce o mnie, w obawie przed reakcjami ludzi. Czasami trudno jest im zrozumieć, że ich córka stała się osobą publiczną i polaryzuje polską społeczność. Jedni mnie kochają inni nienawidzą— rodzicom jest z tym trudno. Mama czasami do mnie dzwoni i mówi.,, Rzuć to wszystko, wracaj do domu i idź na studia”. Tłumaczę jej, że już w tym zasmakowałam, że nie rezygnuje się z tak fajnych Spraw.

www.chylinska.prv.pl

 

KLAPSY

Od Ojca dostałam dwa razy w życiu i z perspektywy czasu widzę, że naprawdę mi się należało. Zapamiętałam to dobrze i później nie popełniałam już tego samego błędu. Byliśmy razem na wakacjach na wsi. Miałam wtedy trzynaście lat. Pojechałam do kolegi na rowerze o dziewiątej rano i wróciłam do domu o dwudziestej drugiej. Rodzice byli chorzy z przerażenia. Jak mnie zobaczyli, to najpierw odetchnęli z ulgą a potem dostałam lanie. Za drugim razem miałam siedemnaście lat, to było w przeddzień Wigilii. Przyszłam do domu pijana. Wyszłam z Wawrzynem o osiemnastej, a wróciłam o dwudziestej czwartej — nigdy nie wracałam tak późno. Tata spytał, gdzie byłam, a ja powiedziałam: Powiedzmy, że w kawiarni”. Za to „powiedzmy, że w kawiarni”, sprał mnie tak, że afera. Na szczęście, po moim ojcu wszystko spływa i na drugi dzień mówi: Przepraszam”. Powiedział, że chciał już wzywać policję, dzwonił po wszystkich moich koleżankach, myślał, że gdzieś zginęłam. Mama dawała nam klapsy — nic takiego. Mama jest trochę nerwowa i w ten sposób reagowała.

 

RODZINA

Nie wyobrażam sobie życia bez rodziny. Chcę założyć rodzinę, chcę otaczać się ludźmi, których będę kochać. Najtrudniej połączyć karierę i życie rodzinne, potrzebna jest masa kompromisów. Spotkać się z ukochanym, rodzicami, czy zawalić trasę koncertową. Odwołać wywiad, żeby zobaczyć się z nimi. Ciągle coś kosztem czegoś. Nie mogę powiedzieć, że kariera jest ważniejsza od rodziny ani że rodzina jest ważniejsza od kariery. Bez obu rzeczy nie można żyć. Karierę mogę rzucić dla dzieci, dla mężczyzny, ale byłoby mi bardzo ciężko. Oprócz tego, że chciałabym mieć dzieci, chciałabym się samorealizować. Chciałabym się spełnić pod każdym względem — jako matka, żona, córka i wokalistka. Całe szczęście, że mam faceta, który nigdy nie powie złego słowa, tylko pomaga mi się pakować, jak wyjeżdżam w trasę.

Oczekuję od rodziny spokoju. Na scenie otaczają mnie tysiące osób, potem chcę mieć swoje życie prywatne. Uważam, że kobieta jest w pełni kobietą wtedy, gdy urodzi dziecko. Dziecko jest kwintesencją związku dwojga ludzi. Patrzysz na to dziecko i myślisz: Ma jego oczy, a moje usta, jedną nogę jego, drugą moja:”.

Moja Rodzina to cztery indywidualności. Mama trzymała zawsze wszystko od strony organizacyjnej. To bardzo dobry człowiek. Odziedziczyłam po Niej troskę o wszystkich. Jest nerwowa, zresztą wszyscy jesteśmy strasznymi cholerykami. Mama jest kochana, otwiera się na nowe trendy — chodzi w koszulce Prodigy, w martensach, słucha muzyki... Wynikają z tego powodu komiczne sytuacje. Moja Mama ma dwa zawody. Jest nauczycielką wychowania fizycznego w liceum i pilotem wycieczek. Często pracuje dla Kościoła, pilotuje pielgrzymki. Mama o pewnych rzeczach nie ma pojęcia... Mój Brat miał kiedyś świetną kurtkę, z czerwonym napisem Morbid Angel i z odwróconym krzyżem. Mama poszła kiedyś w niej do kościoła załatwiać interesy i zabrała mnie ze sobą. „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, gada, gada... Nagle widzę, ze ksiądz dziwnie się na nią patrzy. Wzięłam ją na bok i mówię: „Mamo, czy ty wiesz, ze masz tu krzyż do góry nogami?” „Jezus Maria” — zawołała Mama, zdjęła kurtkę i została w samej bluzce, choć był listopad. Po niej odziedziczyłam szaleństwo. Mama często robi rzeczy od czapy.

Ojciec, historyk z wykształcenia, jest niesamowicie oczytany, inteligentny. To mój autorytet. Od Ojca nauczyłam się, że mój dom jest domem zamkniętym. Tata nigdy nie lubił towarzystwa w swoim domu. Nauczył mnie, że rodzina to wielka intymność. Nikt nie ma prawa wiedzieć jak żyjemy, jak jemy itp. Rzadko mogłam przyprowadzać do domu koleżanki. Na początku bardzo mi się to nie podobało, bo widziałam, jak jest u innych myślałam, że to jest chore. A później zmieniłam zdanie. Nienawidzę imprez w moim domu. Bardzo lubię, jak ktoś do mnie przyjdzie. Godzinami mogę gadać, pić, ale nienawidzę tłumu. Cenię samotność I lubię spędzać czas z wartościowymi ludźmi. W pracy ciągle jestem otoczona ludźmi: fanami na koncercie, dziennikarzami, tłumem na ulicy. Kiedy przychodzę do domu, toleruję tam tylko ludzi zaufanych.

Po ojcu odziedziczyłam pedantyczność. Nie ma u mnie wielkiego porządku, ale gdyby ktoś mi poprzestawiał książki, to zorientowałabym się od razu. Dla kogoś moje papiery wyglądać mogą dość niechlujnie, ale ja wiem, gdzie co jest. Przywiązuję się do rzeczy i zawsze się przejmuję, kiedy mi coś zginie. Pamiętam wszystkie książki, które pożyczyłam i osoby, które mi ich nie oddały. Oczywiście, mogę sobie kupić drugi egzemplarz, ale nie o to chodzi. Przywiązuję uwagę do wydania książki. Nienawidzę bibliotek. Książka z biblioteki, jest jak facet, który miał mnóstwo kobiet. Przychodzi do ciebie i czujesz, że pachnie kimś innym. Niby go kochasz, chcesz z nim być, chcesz to wszystko pojąć, ale wiesz, że był dotykany przez inne. Najgenialniejsza ksiązka odpada, kiedy jest poplamiona, popisana. Ktoś ją miał, ktoś ją czytał i ktoś swoim tłustym wzrokiem próbował skumać, o co w niej chodzi.

Jak to w rodzinie, zdarzają się chude lata. Szczególnie ciężko było, kiedy zaczęliśmy z Wawrzynem dojrzewać. Rodzice byli wobec nas bardzo w porządku, a my mimo wszystko buntowaliśmy się. Miałam do nich żal, że tak strasznie krótko mnie trzymali. Szczególnie Tata. Do piętnastego roku życia bawiłam się tylko na podwórku, nie wolno mi było nigdzie samej wyjść. Tata mnie wszędzie odwoził. Jak szłam do koleżanki, musiałam powiedzieć, o której wrócę i zostawić telefon. I to mnie wkurzało. Dziecka nie da się upilnować, a ostre metody tylko wzmagają bunt. Tak wychowywane dziecko ma dwa wyjścia — albo staje się biednym, zapyziałym fajtłapą, albo odreagowuje. Wybrałam to drugie rozwiązanie. Zaczęłam oszukiwać rodziców. Mówiłam, że idę do koleżanki i jechałam do Starogardu.

Kocham Święta Bożego Narodzenia z moją rodziną. Kocham, kiedy mój kochany Tata z wąsami bierze mnie za łapę i mówi: „Chodź, idziemy kupić choinkę”. Mam jeszcze większą satysfakcję teraz, kiedy zarabiam i mogę im kupować prezenty. Wielkanoc zawsze wychodziła bardziej kiepsko, bo mimo wszystko nie jest takim radosnym świętem. Umarł, Zmartwychwstał, jajko... lm byłam starsza, tym bardziej się wstydziłam iść ze święconką. Kiedyś, już jako O.N.A., poszłam do kościoła z koszykiem. Mama nalegała, bo nikt nie mógł pójść.

www.chylinska.prv.pl

 

SZKOŁA

W pierwszej klasie liceum byłam ulubienicą większości nauczycieli. Byłam bystra, wszystko załatwiałam. Klasa mnie pokochała — byli genialni.

Zawsze miałam problemy z matmą. Nauczycielem był kretyn, zakompleksiony frajer, który przyszedł do szkoły tuż po studiach i zachowywał się jak służbista. Facet nie rozumiał tego, że ktoś może być mniej zdolny. Nienawidziłam baby od chemii, bo miała nieludzkie podejście do uczniów. Mówiąc do nas, zmieniała nawet głos, na nosowy. My byliśmy nikim. Była obłudna. Mówiła. „Chylińska, ja cię nie znoszę”. A jak przychodziła moja matka, to: ,,Z Chylińską są problemy, ale to zdolna, rezolutna dziewczynka”. Babę od biologii na początku lubiłam i miałam czwórkę na półrocze, ale potem zrobiła się z niej szuja. Najbardziej mnie wkurzało, że oni nadużywali tego systemu. Rok szkolny składa się z dwóch semestrów. Jest ocena na semestr pierwszy, jest ocena na semestr drugi i jest ocena roczna, która znajduje się na świadectwie. W trzeciej klasie liceum miałam z biologii tróję na pierwsze półrocze, a pałę na drugie. Więc jaka jest średnia? A ona powiedziała, że jej nie interesuje pierwsze półrocze. Równie dobrze mogłam przez pierwsze półrocze w ogóle nie chodzić do szkoły. Postawiła mi pałę. Miałam do siebie straszne pretensje, ponieważ się poryczałam. To beznadziejne, że człowiek tak się przed nimi otwierał.

Kiedy mnie oblali, stwierdziłam, że nie chcę już chodzić do szkoły. Mam dosyć. I to był moment przełomowy. Wtedy nawiązałam z Mamą głębszy kontakt. Nie zdobyłam się na rozmowę wprost, ale napisałam jej list. Kochana Mamo, nie zdałam, nie przepuścili mnie. Wiesz sama jak było — trochę z mojej winy, trochę z ich i tak dalej. Zostawiłam list i poszłam na spacer. Jak wróciłam, Mama już była. Powiedziała: „Nie przejmuj się”. Zaczęłam chodzić do nowej szkoły. W grudniu poznałam Skawalkera. W ferie nagrywałam już Modlishkę, dlatego musiałam sobie je przedłużyć — nie byłam w stanie nagrać wszystkiego w dwa tygodnie. Od tego momentu zaczęłam zlewać szkołę. 20 marca podpisaliśmy kontrakt z Sony. Wiedziałam, że to coś poważnego. Ósmego maja oświadczyłam rodzicom, że ze szkołą koniec. Nie wiem, czy na całe życie, czy na pewien czas.

 

KIM MIAŁAM BYĆ

W dzieciństwie wszyscy mówili, że będę tancerką albo aktorką. Twierdzili, że jestem zdolna. Bardzo szybko nauczyłam się pisać. W wieku sześciu lat zaczęłam pisać wiersze. Okazało się też, że łatwo uczę się języków. Rodzice chcieli, żebym w przyszłości pracowała z językiem francuskim. Mieli nadzieję, że pójdę na studia.

Na początku wydawało mi się, że powinnam zostać pisarką. Napisałam list do świętego Mikołaja:

 

„Drogi święty Mikołaju, proszę Ciebie tylko o to, by spełniły się moje dwa najgorętsze marzenia — chcę się dobrze uczyć i zostać pisarką, i żeby Śniaduś (tak nazywałam moją ówczesną miłość) został moim chłopakiem. To wszystko, Aga”.

 

Potem chciałam być aktorką. Teatr w moim życiu miał większe znaczenie niż muzyka. To były lata szalonej podstawówki i szkoły średniej. Powiedziałam moim Rodzicom, że chcę pójść do Wyższej Szkoły Aktorskiej. Czy ty sobie zdajesz sprawę, jaki to jest zawód?” — pytali. Nie miałam zielonego pojęcia, ale oczywiście, powiedziałam, że wiem. W szkole założyliśmy kółko teatralne. Wystawiliśmy kilka przedstawień dla szkoły. Przyszedł kiedyś taki aktor, który się nazywał Półtoranos. My wtedy z kumpelą wystawiałyśmy Świętoszka Moliera. Ja byłam Świętoszkiem, a ona tą laską. Przyszedł Półtoranos, żeby nas ocenić. My dajemy z siebie wszystko, a on mówi: Basta, basta! To jest złe, wstrętne! Dykcja wstrętna Jak śmiał mi powiedzieć coś takiego, mnie, głównej aktorce szkolnego teatru? Przez tydzień chodziłam zmartwiona. Najgorsze, że on sam nie był nikim wybitnym.

 

DOROŚLI

W głębi duszy jestem bardzo małym dzieckiem i lubię zabawy małych dzieci. Do pierwszej klasy liceum bawiłam się lalkami. Lubię się wysmarować czekoladą albo znienacka wysmarować Krzyśka. Czasami do mnie nie dociera, że jestem dojrzałą kobietą, że mam 21 lat. Czasami jestem bardzo mądra, układna i, jak by to powiedział Francuz, „raisonable”. Ale jak ktoś na powitanie całuje mnie w rękę, czuję się dziwnie. Robię dzikie miny, jak dzwoni do mnie ktoś z prasy i poważnie pyta o skomentowanie jakiejś sprawy. Pytają się dziecka o problemy ludzi dorosłych... Nie chcę dojrzeć. Nie chcę być dorosła. Dorosłość kojarzy mi się ze stagnacją, a ja nie chcę dożyć momentu, kiedy nie będzie we mnie buntu.

 

 

ROZDZIAŁ TRZECI

JEDZIESZ, JEDZIESZ

 

POCZĄTKI SŁUCHANIA

W wieku dwunastu lat, kiedy słuchałam Modern Talking, Michaela Jacksona i Sandry, chciałam zbuntować się przeciwko temu, czego słuchał mój Tata, który kiedyś był dziennikarzem muzycznym. W wieku czternastu lat otworzyłam się na starą muzę — odkryłam Arethę Franklin, Janis Joplin. Wtedy zaczęła się wielka fascynacja Janis, która trwa do dziś. Przyznaję się do tego, że strasznie z niej czerpię. Śmieję się z ludzi, którzy mówią że nie mają żadnych wzorców, nie czerpią z niczego, tylko są sobą. Ja mam swoje korzenie w Janis.

Kiedy miałam piętnaście lat, zainteresowałam się poezją Jima Morrisona. Jestem pod jego niesamowitym wpływem — zawsze chciałam pisać tak jak on. Był moim idolem, wczuwałam się w klimat lat sześćdziesiątych. Wtedy nosiłam długie włosy, chodziłam w dzwonach, myślałam, że ludzie są wspaniali — byłam strasznie naiwna. Ale okazało się, że nie mogę czuć się hipiską bo zrozumiałam, że nie szaleję za ludźmi. Jak każdy młody człowiek, miałam taki moment, że chciałam należeć do subkultury, znaleźć ludzi, którzy czują to, co ja. Okazało się jednak, że mam z tym problem — w wieku siedemnastu lat stwierdziłam, że jestem outsiderem.

Potem zmarł Freddie Mercury i wszyscy zaczęli słuchać Queen — ja oczywiście też chciałam poznać ich bliżej. Kupiłam sobie ich wcześniejsze płyty i obejrzałam na wideo dwa koncerty — w Budapeszcie i w Rio. Koncert w Rio de Janeiro, dla dwustu pięćdziesięciu tysięcy ludzi zrobił na mnie ogromne wrażenie — właśnie wtedy poczułam, że chcę śpiewać. Zapragnęłam, by stanęło przede mną dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi i żeby wszyscy ze mną zaśpiewali. Freddie Mercury stał się moim idolem. Słuchałam też starszej muzyki — Janis, Led Zeppelin. Aż dzięki mojemu Bratu weszłam w klimaty, których słucham obecnie, czyli w dosyć ciężką muzykę — słucham kapel grunge’owo-metalowych. Ale nie tylko — jeśli mam romantyczny nastrój i chcę sobie pomarzyć, włączam Petera Gabriela, kiedy chcę w sobie wywołać agresję, lub wywalić z siebie jakiś syf — Nirvanę. Kiedy chcę mieć dobry nastrój i być beztroska — Madonnę, czy Michaela Jacksona. Śpiewam z nimi i jest fajnie.

 

POCZĄTKI ŚPIEWANIA

Ostatnio wyczytałam z mojego pamiętnika, że po raz pierwszy zapragnęłam sławy na początku 1992 roku. Stwierdziłam wtedy, że chcę śpiewać. Moim marzeniem jest zobaczyć Briana Maya z zespołu Queen i oszaleć. Brian, jesteś moim Robespierrem” — pisałam. Zobaczyłam go dwa lata temu na Fryderykach i nie oszalałam. W życiu zawsze tak jest. Czegoś pragniesz, a kiedy to zdobędziesz, okazuje się, że to nie to.

Dopiero dzięki ludziom poczułam, że dobrze śpiewam. Moje przyjaciółki, ludzie z podstawówki z liceum chwalili mój głos. Miałam świra na punkcie tańca. W liceum wzięłam udział w festiwalu piosenki francuskiej i to był początek mojej kariery. Przygotowywałam się do festiwalu z Łukaszem Borkowskim, kolegą z klasy. Graliśmy we dwójkę. Śpiewałam na tym festiwalu dwie piosenki: Une Belle Histoire Michela Fugana, wiochę, którą zmieniliśmy na hardcore i balladkę Je Viens Vers Toi Elsy, dzięki której zajęliśmy trzecie miejsce. Kiedy skończył się festiwal, Łukasz wziął się do nauki, bo mieliśmy straszne zaległości, a ja olałam szkołę totalnie.

Udział w tym konkursie okazał się ważny, dzięki niemu poznałam mój pierwszy zespół, Second Face. Na festiwalu basista Michał przygrywał lasce, która fałszowała Ceci Bon. Przekazał kolegom z zespołu, że znalazł wokalistkę. Dwa tygodnie po festiwalu zadzwonili do mnie. Pamiętam, że siedziałam na lekcji francuskiego i poproszono mnie do telefonu do sekretariatu .„Czy mogłabyś przyjść na próbę? Bardzo nam się podobał twój głos”. Przyjechali do Sopotu następnego dnia, 30 marca 1994. Spotkaliśmy się w Teatralnej tak się zaczęło. Zaczęłam jeździć dwa razy w tygodniu do Starogardu. W Second Face poznałam moją pierwszą miłość, chodziłam z gitarzystą. To był mój pierwszy związek. Później okazało się, że to nie było nic trwałego. Skończył się zespół — skończył się związek...

12 czerwca 1994 roku w Starogardzie Gdańskim — ja sobie wszystko zapisuję — kiedy grałam z zespołem Second Face przed Skawalkerem, podszedł do mnie Zbyszek Kraszewski i zaproponował mi śpiewanie. Kompletnie go wtedy zlekceważyłam. Interesował mnie jedynie zespół Second Face i nie chciałam się wiązać z gwiazdami. Podziękowałam panu za uwagę. Do tej pory nie wiem, jak później zdobył mój numer telefonu. Zadzwonił do mnie dokładnie po pół roku. W zespole Second Face działo się dobrze, nawet bardzo dobrze. Szykowaliśmy się do występu na Mokotowskiej Jesieni Muzycznej. Była to szansa na kontrakt płytowy, ale wygrał Mysloyitz. Wtedy zadzwonił Zbyszek Kraszewski poprosił, żebym przyszła na próbę Skawalkera do klubu „Żak” w Gdańsku. Itak to się zaczęło...

Jeśli chodzi o rozstanie z Second Face, to bardzo źle to załatwiłam. Nie potrafiłam się do niczego przyznać, ściemniałam do oporu. Pewnego dnia mieliśmy jak zwykle próbę ze Skawalkerem w ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin