Autor: Ian McDonald Tytul: Psy wojny (Floating Dogs) Z "Nf" 12/97 A tam w poprzek na szosie Wieprzek sta�, czyli Prosi�... Edward Lear, "The Owl and the Pussy-cat" (prze�o�y� Stanis�aw Bara�czak) Trzeciego dnia po opuszczeniu wyl�garni Pr�siak, Porcospino, Kocur, Papawator i ja docieramy do ch�odnej ch�odnej rzeki. Zatrzymujemy si� w lesie, kt�ry dochodzi prawie do samego brzegu, i patrzymy na p�yn�c� wod�. S�o�ce jest wysoko na niebie, jego promienie odbijaj� si� w drobnych falach. Pr�siak jest oszo�omiony. Do tej pory nigdy nie widzia� prawdziwej wody, tylko �ni� o niej, kiedy jeszcze by� nasionkiem wysoko w niebie. Schodzi po kamieniach, �eby zanurzy� tr�b�. - �ywe! - m�wi. - �ywe! To tylko woda, t�umacz� mu, ale moje s�owa nie wywieraj� na Pr�siaku najmniejszego wra�enia. Na ca�ym �wiecie nie ma do�� wody, �eby tutaj p�yn�o jej tak wiele. To z pewno�ci� jaka� d�uga poskr�cana istota, kt�ra wije si� po ziemi, wspina w niebo i wraca z powrotem. Zamkni�ty kr�g trwaj�cego nieprzerwanie ruchu. Jak na stworzenie pozbawione r�k i dysponuj�ce mocno ograniczonym zasobem s��w, Pr�siak zaskakuj�co cz�sto wyra�a opinie na temat �wiata rzeczy. Wyra�anie opinii powinno pozosta� domen� istot takich jak ja, znaj�cych wiele s��w i maj�cych sprawne, m�dre r�ce. On nawet nie wie, jak si� naprawd� nazywa. U�ywa imienia Pr�siak, poniewa� tak w�a�nie brzmia�o pierwsze s�owo, kt�re wypowiedzia� zaraz po tym, jak obudzi� si� w wyl�garni Mamawatora. Powtarzam mu w k�ko: nie jeste� �wini� ani dzikiem, jeste� tapirem. Tapirem, rozumiesz? Sp�jrz, masz d�ugi ruchliwy nos zro�ni�ty z g�rn� warg�, kt�ry przypomina tr�b�. �winie nie maj� tr�b, tylko ryje. Ale do niego nic nie dociera. Nazywa si� Pr�siak i ju�. Stworzenia, kt�re znaj� niewiele s��w, nie powinny bawi� si� czym� tak pot�nym jak imiona. Kocur wysuwa pazury, li�e sobie stopy mi�dzy palcami. - Niewa�ne, co to jest - m�wi. - Wa�ne, jak przedosta� si� na drug� stron�. Kocur jest ca�kowicie niezale�ny. Zna co najmniej tyle s��w co ja; wiem o tym, bo widz� b�ysk w jego oczach. Nie spos�b go ukry�. Mimo to niewiele m�wi. Nawet je�li ma jakie� imi�, kt�re wysz�o z jego ust jeszcze w Mamawatorze, to zachowa� je dla siebie. Dlatego sam nada�em mu imi�: Kocur. Idziemy brzegiem rzeki, a� docieramy do miejsca, gdzie woda rozbija si� o kamienie i ska�y. - Tutaj si� przeprawimy - powiadam. - Kocur p�jdzie pierwszy, �eby sprawdzi�, czy nie ma jakich� pu�apek albo side�. Szczerzy z�by na spienion� wod�. Uwielbia �apa� ryby, ale nienawidzi moczy� sier�ci. Kilkoma susami przedostaje si� na drugi brzeg, siada i strzepuje wod� ze st�p. Ruszamy za nim: Porcospino, potem Pr�siak, potem Papawator, na ko�cu ja. Dow�dca oddzia�u zawsze musi i�� ostatni, �eby mie� na oku podkomendnych. Ma�e raciczki Pr�siaka utrudniaj� mu utrzymanie r�wnowagi na �liskich kamieniach. - Uwa�aj, Pr�siak - m�wi�. - Uwa�aj uwa�aj uwa�aj. O�lepiaj� go migocz�ce odblaski. Potyka si�, �lizga, chwieje, wreszcie spada. Z krzykiem. I pluskiem. Rozpaczliwie wierzga nogami, ale na pr�no. Porywa go pr�d, niesie szybko w d�, wci�ga, �eby utopi�. B�ysk b��kitnej stali. Papawator daje kroka nade mn�, rozstawia szeroko d�ugie, cienkie metalowe nogi, wysuwa rami�. Rami� si�ga daleko daleko, palce chwytaj� za pl�tanin� d�ugiej sier�ci i przewod�w na karku Pr�siaka, Pr�siak w�druje w g�r�, kwicz�c i wierzgaj�c. Trzy kroki i Papawator jest na drugim brzegu, razem z Pr�siakiem, kt�ry wygl�da jak ponura przemoczona sterta k�ak�w. - Ruszamy ruszamy - m�wi�. - Szkoda czasu. Jeszcze dzisiaj musimy znacznie zbli�y� si� do Celu. Ale Pr�siak tylko stoi, dr�y na ca�ym ciele i powtarza w k�ko: - Ugryz�a mnie ugryz�a z�a rzecz ugryz�a mnie z�a rzecz... Rzeka, kt�ra w pierwszej chwili tak go zachwyci�a, okaza�a si� gro�nym nieprzyjacielem. Podchodz�, g�aszcz� go po k��bowisku przewod�w, drapi� po wybrzuszeniu na boku, gdzie jest ukryta lanca. Ani moje s�owa, ani pieszczoty nie daj� efektu. Jego nastr�j zaczyna udziela� si� innym. Nie mog� do tego dopu�ci�. Wygl�da na to, �e jednak b�dziemy musieli zaczeka�, a� Pr�siak dojdzie do siebie. Daj� znak Papawatorowi, �eby wysun�� rami� zako�czone ig�� ze snami. Ig�a zawiera mn�stwo wspania�ych sn�w. Pr�siak najbardziej lubi ten o lataniu; we �nie jest z powrotem w niebie, lata, �mieje si�, p�acze i sika z rado�ci. Anio�owie patrz� z g�ry na niego i u�miechaj� si� do swego Pr�siaczka. Podnosi tr�b� i dotyka ig�y. Mi�ych sn�w, Pr�siaku. Papawator opuszcza korpus i otwiera podbrzusze. Pora na posi�ek. Porcospino i ja �apczywie przysysamy si� do wymion, Kocur pogardliwie marszczy nos. Woli smak wn�trzno�ci, szpiku i krwi. Wieczorem b�dzie polowa� przy �wietle ksi�yca i blasku swoich oczu. B�dzie zabija�. B�dzie po�yka� krew, szpik i wn�trzno�ci. Odra�aj�ce stworzenie. Kocur. Pr�siak. Porcospino. Papawator. Ja, Szopak. Brakuje jeszcze jednego cz�onka oddzia�u. Oho, jest: ze�lizguje si� z nieba po promieniach �wiat�a, kt�re przeciskaj� si� mi�dzy ga��ziami drzew na brzegu rzeki. Nie musi �ni�, �eby lata�. Tylko Pr�siak i ja widzimy barwy, ale Pr�siak pochrz�kuje i podryguje we �nie, wi�c samotnie podziwiam ziele� i b��kit na skrzyd�ach i grzbiecie, czapeczk� soczystej czerwieni, jaskrawo��te szpony i dzi�b. To w�a�nie jest pi�kno, my�l�. Siada na wyprostowanym ramieniu Papawatora. Nie od�ywia si� papk�. Wydziobuje z r�ki Papawatora such� karm�. Chocia� tak kolorowy, zna tylko jedno s�owo. Uk�ad z anio�ami - tylko jedno s�owo, dwie sylaby, kt�re powtarza w k�ko: fru- waaak, fru-waaak! Kocur nagle przerywa nie ko�cz�ce si� mycie, lizanie, czyszczenie. Wietrzy. Na dnie jego oczu poruszaj� si� czerwone plamki, dar anio��w. Napina mi�nie, odrobin� obna�a k�y. Wystarczy. Ci, co maj� r�ce i barwy i wiele wiele s��w, boj� si� bardziej od innych. To specjalny rodzaj strachu, kt�ry dotyczy tego, co dopiero mo�e si� zdarzy�. Nazywa si� to obaw�. Niebezpiecze�stwo. Fru-waaak podrywa si� w powietrze, zwinny, l�ni�cy, kolorowy, mknie jak strza�a i niknie nad baldachimem z li�ci. Mimo to nie l�kam si�, �e ju� go nigdy nie zobacz�. Jest uzale�niony od mojego zapachu, wi�c zawsze wr�ci, niezale�nie od tego, jak daleko si� zap�dzi. Kocur czai si� w cieniu drzew, Porcospino grzechocze kolcami, Papawator zamkn�� podbrzusze i w�a�nie prostuje absurdalnie cienkie odn�a. A Pr�siak �pi. Mamrocze, wzdycha, �lini si� i �pi. W igle Papawatora chyba czeka� na niego bardzo dobry sen. Pr�siak, niebezpiecze�stwo niebezpiecze�stwo! Obud� si�! Obud� si�! Inni ju� s� daleko w lesie, ogl�daj� si� zdziwieni, dlaczego za nimi nie idziemy. Nie mam tak wyostrzonych zmys��w jak Kocur, ale wyczuwam to samo co on: co� wielkiego i ci�kiego w�druje przez las po drugiej stronie rzeki. Niekt�rymi tajemnicami Mamawator podzieli� si� tylko ze mn� i surowo zakaza� komukolwiek o nich m�wi�. Te sekrety s�czy�y si� do mego umys�u w cieple wyl�garni, w moich snach, w kt�rych r�s� las prawie taki sam jak ten, realny, a jednocze�nie zupe�nie inny. Jedn� z tych tajemnic zawiera �rodkowy palec mojej lewej r�ki. Zosta� wykonany z tego samego, prawie �ywego budulca co implanty, kt�re wyrastaj� z naszych czaszek i si�gaj� prawie do ziemi. Szybko. Szybko. Wyci�gam z gniazdka jeden z implant�w Pr�siaka. Szybko. Szybko. Wsadzam do gniazdka �rodkowy palec lewej r�ki. Wstawaj, my�l�. Wstawaj. Cia�em Pr�siaka wstrz�sa gwa�towny dreszcz. Wstawaj. Z trudem d�wiga si� na nogi. Naprz�d, my�l�. Moja my�l przep�ywa przez palec do jego g�owy i Pr�siak rusza niepewnym krokiem, wci�� pogr��ony we �nie z ig�y. Wskakuj� mu na grzbiet, kieruj� palcem. Ruszaj si�. Szybciej. Biegnij. Biegnij. Strach. J�czy przez sen, przechodzi w trucht, potem w cwa�. Zmuszam go do galopu. Mkniemy nad ciemn� ciemn� ziemi�. Porcospino i Kocur po bokach, Papawator ubezpiecza ty�y, sadzi ogromne susy za naszymi plecami. Drzewa wybiegaj� nam na spotkanie, wy�sze, ciemniejsze i grubsze ni� w jakimkolwiek �nie. Go�, Pr�siaku, go�. Sen z ig�y zaczyna si� przeciera�, �wiat rzeczy s�czy si� przez szczeliny i p�kni�cia, ale ja nadal nie wyzwalam go spod kontroli mojego umys�u. Z daleka dobiega potworny �oskot, jakby kto� wyrywa� te ogromne czarne drzewa i ciska� je w niebo. Chwil� potem rozlegaj� si� pot�ne eksplozje. Biegniemy, dop�ki jeste�my w stanie, a potem, zal�knieni, zatrzymujemy si�, nas�uchujemy, czekamy. Czu� sw�d spalenizny. Czerwone plamki na dnie oczu Kocura miotaj� si� jak szalone; Kocur skanuje. Nagle siada i zaczyna si� czy�ci�. - Cokolwiek to jest, odesz�o - m�wi, po czym wylizuje sobie krocze. Siadamy, dyszymy ci�ko, czekamy. Zaczyna pada�; wielkie ci�kie krople kapi� z li�ciastego baldachimu. Sw�d spalenizny szybko niknie. Moje futro powoli nasi�ka wod�; w pewnej chwili przylatuje Fru-waaak, siada mi na r�ce i wy�piewuje radosn� dwud�wi�kow� melodyjk�. G�aszcz� go po szyi, mierzwi� pi�rka na grzbiecie, przesuwam palcami po l�ni�cych granatowych lotkach. Czekam, a� pozostali zasn�, po czym wyjmuj� mu z g�owy kostk� pami�ci optycznej i wsuwam do gniazdka za prawym okiem. Lot. Szybowanie. Drzewa, ob�oki i s�o�ce, jaskrawy blask i serpentynowe zwoje rzeki, wypuk�a kraw�d� �wiata, wszystko szalone, kozio�kuj�ce. Potem co� wielkiego jak ksi�yc, wi�kszego nawet od Mamawatora, kiedy ujrzeli�my go po raz pierwszy na le�nej ��ce, tam, gdzie si� urodzili�my. To co� musi by� potwornie ci�kie, bo pod jego st�pni�ciami trz�sie si� ziemia, a drzewa k�ad� si� pokotem. Wkracza do rzeki, zatrzymuje si� w wodzie i strzela, strzela, strzela; drzewa gin� rozszarpywane eksplozjami, a na brzegu, tam, gdzie zatrzymali�my si� po przeprawie, wykwitaj� fon...
b.jaworski66