UMYSŁ jako ostateczne schronienie.docx

(32 KB) Pobierz

UMYSŁ jako ostateczne schronienie

Wykład wygłoszony w Gliwicach, w grudniu 2004


Autor: Lama Ole Nydahl
Tlumaczenie, opracowanie: Marta Szczęśniewicz

Za każdym razem kiedy się spotykamy, świętujemy to, co Budda mówi o umyśle. Ważne jest, żebyśmy umieli te nauki praktycznie zastosować, zdobywali więcej doświadczeń i stawali się coraz bardziej pożyteczni dla innych.

Jeśli uświadomimy sobie, że wszystko w życiu obraca się wokół szczęścia, i poznamy nauki Buddy, będziemy mieli pewność, że nie marnuje on naszego cennego czasu, lecz daje nam prawdziwy podarunek. Na czym polega jego szczególne dokonanie? Otóż w dniu swoich trzydziestych piątych urodzin odkrył on coś, co może przynieść pożytek wszystkim czującym istotom. Nie chodzi o to, że Budda chciał zbawić świat albo że uczniowie, których miał, po jego śmierci za wszelką cenę chcieli rozpowszechniać dharmę. Uważał on po prostu, że kilka inteligentnych osób w paru miejscach na świecie będzie mogło mieć z jego nauk pożytek i chciał się z nami podzielić swoim doświadczeniem umysłu.
W zależności od tradycji w różny sposób przedstawia się to, w jaki sposób Budda dokonał swojego odkrycia. W szkołach południowego buddyzmu – w tradycji terawady – w Indochinach (oprócz okolic Wietnamu i Cejlonu), wszystko, czego dokonał, traktowane jest jako coś trwałego i stałego. Ludzie mówią tam, że zanim Sakjamuni osiągnął oświecenie, czyli stan wykraczający poza jakąkolwiek dualność, dokonał 12 czynów historycznego Buddy. Północne szkoły buddyjskie mają na ten temat inny pogląd. Według nich Budda osiągnął oświecenie jeszcze w poprzednich żywotach, a w swoim ostatnim życiu jedynie przejawił tych 12 czynów aby być przykładem dla innych. Pomagał im w ten sposób odkryć ich własne wewnętrzne bogactwo i je urzeczywistnić. Nieważne które z tych dwóch wytłumaczeń przyjmiemy za prawdziwe. Istotne jest to, co Budda chciał przekazać. Trzy najważniejsze jego nauki stanowią wyjaśnienia o pustości, przejrzystości i nieograniczoności umysłu. Zawierają to, co wiedział o samym umyśle, a nie tylko o zjawiskach, które w nim się wydarzają nieustannie przychodząc i odchodząc; dotyczą bezpośrednio tego co widzi przez nasze oczy i słyszy przez nasze uszy właśnie teraz.
Niektóre z tych nauk łatwo było zrozumieć, inne trudniej. Na przykład słowo „tongpa”, które określa pierwsze ze wspomnianych wyjaśnień, oznacza w tłumaczeniu „pusty”. Jeżeli nasz sposób postrzegania świata jest uproszczony, jeśli widzimy tylko odbicia, ale nie możemy dostrzec samego zwierciadła – wtedy takie słowo jak „tongpa” brzmi nihilistycznie, bo wydaje nam się, że umysł po prostu nie istnieje. W rzeczywistości Budda używa tego pojęcia aby przekazać, że umysł nie ma żadnych konkretnych cech, które czyniłyby go czymś. „Pusty” oznacza pozbawiony smaku, zapachu, kształtu, koloru itd., ponieważ tych cech nie można mu przypisać. Jest to więc w rzeczywistości przyjemna nauka: gdyby umysł był czymś konkretnym i można byłoby udowodnić, że ma określony kolor, smak i postać, oznaczałoby to, że się narodził lub został stworzony, co wskazywałoby na to, że może również umrzeć, podzielić się na różne części rozpaść i zniknąć. Tak więc powinniśmy cieszyć się z tej wskazówki, ponieważ „pusty” zdecydowanie nie oznacza, że nic się nie wydarza. Pustość jest czymś, co samo w sobie nie jest rzeczą, ale zawiera i rozpoznaje wszystkie rodzaje rzeczy.
Jak można opisać esencję tego, co jest świadome? Gdyby jakiś matematyk osiągnął nagle oświecenie i miał opisać swoje doświadczenie, powiedziałby prawdopodobnie, że umysł jest jak element neutralny. Gdyby był to fizyk, stwierdziłby, że umysł jest potencjałem. Człowiek praktyczny zauważyłby, że umysł nie jest rzeczą, a kochanek albo wojownik, który przywykł do traktowania świata jako przedłużenia swoich zmysłów, powiedziałby z pewnością, że umysł jest jak przestrzeń. Ważną rzeczą jest tutaj pamiętanie o tym, że w umyśle nie ma niczego, co zostało stworzone, połączone ze sobą albo złożone. W związku z tym nie może on zniknąć, rozpaść się, ani odejść.
Po jakimś czasie zrozumiemy, że nie jesteśmy ciałami, które się zestarzeją, zachorują, umrą i które przez cały czas się zmieniają i że nie możemy odnaleźć żadnego trwałego „ja” w myślach i uczuciach. To podstawowe urzeczywistnienie, że umysł w swojej istocie nie jest rzeczą, uspokaja i tworzy świetną podstawę do tego, co chcemy robić. Kiedy coraz bardziej zaczynamy identyfikować się z tym aspektem umysłu, zbieramy pozytywne doświadczenia i rozwijamy niezwykle pożyteczne właściwości.
Drugą ważną nauką Buddy są wyjaśnienia o przejrzystym świetle umysłu, który jest świadomy i swobodny. Posiada zdolność rozpoznawania, rozumienia i tworzenia ogromnej ilości zjawisk. Przyglądając się mu dowiemy się, że nie ma on koloru, smaku, zapachu ani wymiaru, a jednak tak wiele potrafi postrzegać, ma tyle różnych twarzy, zawiera tak wiele rodzajów koncentracji i różnorodnych właściwości. W tradycyjnym języku buddyzmu nazywamy to przejrzystością, być może dziś powiedzielibyśmy o tym „inteligencja”. To, że umysł doświadcza różnych zjawisk, możliwe jest tylko dlatego, że jest podobny do przestrzeni. Gdyby umysł był czymś konkretnym, miał na przykład określoną długość, a my chcielibyśmy pomyśleć o czymś, co jest większe, musielibyśmy go rozciągnąć albo tę rzecz złożyć. Gdyby był brązowy, a my chcielibyśmy pomyśleć o czymś białym, musielibyśmy go pewnie szorować przez całą noc! Umysł jest jednak jak przestrzeń i właśnie dlatego tyle może się w nim wydarzyć.
Promieniującą inteligencję umysłu można rozpatrzyć z pozycji bogatego i biednego człowieka. Poziom biednego człowieka oznacza, że nie dostrzegamy tego, który widzi. Z tego powodu zawsze gubimy się wśród obaw i oczekiwań, żyjemy w przeszłości albo w przyszłości. W takiej sytuacji nie mamy poczucia bezpieczeństwa. Jeśli nie mamy do dyspozycji niczego trwałego, będziemy się identyfikować z rzeczami, które są różne w zależności od czasu i miejsca. Dlatego doznajemy uczucia, że wszystko się przez cały czas zmienia. Doświadczają go wszyscy, którzy nie znają umysłu. Jeżeli umysł nie rozpoznaje sam siebie, przeżycia i zjawiska są niestałe i obce.
Z drugiej strony istnieje sytuacja, w której umysł zna sam siebie – wtedy jesteśmy bogatymi ludźmi. Bogacz różni się od kogoś, kto idąc do kina ma nadzieję, że film będzie dobry ponieważ nie chce stracić wieczoru. Dlatego jest raczej właścicielem kina, dla którego nie liczy się, co akurat grają, ale to, żeby w ekranie nie było dziur i żeby projektor działał. Potencjał umysłu, który pozwala mu doświadczać i wiedzieć, jest ważniejszy od tego, czego ten ktoś doświadcza lub co wie. Kiedy umysł nie rozpoznaje samego siebie, zawsze znajdujemy się w przeszłości albo w przyszłości i nie możemy znaleźć niczego, czemu w ostateczny sposób moglibyśmy zaufać. Jeżeli natomiast doświadcza on swojej natury, wszystko jest jego swobodną ekspresją i wyraża jego niezmierzony potencjał.
Umysł ma jednak jeszcze więcej właściwości. Budda widzi w nim coś więcej niż promieniującą przestrzeń, która jest świadoma. Toteż na trzecie z jego najważniejszych wyjaśnień składa się nauka o nieograniczości przestrzeni – o tym, że nic nie stoi jej na przeszkodzie i nigdzie się ona nie kończy, że nie ma granic możliwości umysłu. To prawdopodobnie jedna z najważniejszych rzeczy, jaką można zrozumieć o umyśle w dzisiejszym świecie. Jest tak dlatego, że obecnie najbardziej ceni się zdolność abstrakcyjnego myślenia i od zakresu opanowania tej umiejętności zależy, czy przed naszym domem stoi najnowszy Mercedes, czy raczej do mostu, pod którym śpimy, przywiązany jest ukradziony rower. Decyduje o tym fakt, czy potrafimy różnego rodzaju abstrakcyjne wnioski łączyć ze sobą w logiczny ciąg bez rozdrabniania się na zbytni emocjonalizm. Z kolei tam, gdzie kończy się krytyczne myślenie, pojawia się miejsce na właściwości artystyczne, na nadzieje, marzenia itd.
Ogólnie rzecz biorąc, można powiedzieć, że umysł nie ma końca. Oznacza to również, że nie można znaleźć takiej granicy, która oddzielałaby nasz umysł od umysłów innych istot. Widzimy wówczas, że wszystkie istoty są takie, jak my – każda z nich uważa, że jest najważniejsza i pragnie osiągnąć szczęście. Jeżeli do tych nieograniczonych właściwości dodamy również obserwację, że my jesteśmy tylko jednostką, a innych jest nieograniczona ilość, bardzo trudno będzie nam nie rozwinąć miłującej dobroci. Kiedy umysł spoczywa w swojej własnej esencji, manifestują się zawarte w nim właściwości. Są nimi: nieustraszoność i intuicja, które wyłaniają się z urzeczywistnienia umysłu jako niezniszczalnej otwartości; nieustająca radość i świeżość – pojawiające się na skutek rozpoznania go jako nieustannej, spontanicznej gry przestrzeni z całym jej bogactwem; oraz nieograniczone współczucie, które powstaje ze zrozumienia, że liczba istot jest nieograniczona i że każda z nich chce osiągnąć szczęście, podczas gdy my jesteśmy tylko jednostką. Te właściwości są absolutne i trwałe – umysł zawsze i niezmiennie je posiadał.
Wszystkie doświadczenia, które mamy w naszym codziennym życiu są uwarunkowane i zależne. Ponieważ wydarzają się z powodu różnych warunków, znikają, kiedy te warunki się zmieniają. Zwyczajne i uwarunkowane stany umysłu nie mogą być dla nas schronieniem. Jedynie nieustraszoność, radość i aktywne współczucie są trwałe, ponieważ mają tylko jedno źródło: jest nim nieprzemijająca przestrzeń umysłu. Zrozumienie tego sprawiło, że 2550 lat temu Siakjamuni Gautama stał się Buddą. Po sześciu latach praktyki i sześciu dniach głębokiej medytacji pod drzewem Bodhi w Północnych Indiach jego umysł nauczył się postrzegać sam siebie. Budda zauważył wówczas, że wszystkie istoty mają ten sam potencjał, a umysł każdej z nich jest jasnym światłem. Jedyna różnica pomiędzy nami a Buddą polega na tym, że my widzimy jedynie odbicia na powierzchni zwierciadła, nie widząc samego lustra, on natomiast dostrzega również je samo. My jesteśmy świadomi jedynie fal na oceanie, jego głębia pozostaje dla nas jednak niewidoczna. Interesują nas tylko obiekty świadomości, które przychodzą i odchodzą, ale nie zwracamy uwagi na przestrzeń, która sprawia, że jest to możliwe. Nie widzimy przytomności, która może je rozpoznać i nieograniczoności, która niczego nie krępuje i nie zatrzymuje. Budda zobaczył więc, że to umysł jest jedynym rzeczywistym schronieniem – to na nim możemy się oprzeć i to doświadczenie jego prawdziwej natury może dać nam ostateczną ochronę i pewność. Budda zauważył, że nie możemy zaufać naszemu ciału, ponieważ zestarzeje się , zachoruje i umrze, a myśli i uczucia przez cały czas się zmieniają, nieprzerwanie przychodzą i odchodzą. Stwierdził, że nie możemy polegać na pieniądzach, ponieważ nawet jeśli ktoś napełni nimi po brzegi cały nasz grób, i tak nie przyniesie nam to pożytku. Rodzina i przyjaciele umrą przed nami albo po nas i nie będą w stanie nam pomóc. Nawet sława może bardzo łatwo zamienić się w niesławę. Jedyną rzeczą, na której możemy naprawdę się oprzeć jest to, co widzi przez nasze oczy i słyszy przez nasze uszy. Tylko sam umysł może być ostatecznym schronieniem. To, co się w nim wydarza, jest jak migająca na ekranie kreskówka, w której wszystko przez cały czas się zmienia.
Budda chciał się z nami podzielić doświadczeniem czegoś, co nazywamy nirwaną. Dualistyczni filozofowie zawsze mieli problem ze zrozumieniem, czym jest nirwana, ponieważ obracają się w kręgu bogów i diabłów, dobra i zła, istnienia i nieistnienia. Nie znają tego, co jest świadome wszystkich zjawisk, co je postrzega i rozpoznaje. Najgłębsza nirwana nie może zostać zrozumiana za pomocą pojęć. O wiele łatwiej jest opisać zwyczajną egzystencję. W sanskrycie nazywamy ją „samsara”, a po tybetańskukorła”. Jest to nieustannie obracający się krąg pomieszanych uczuć i wrażeń. Rodzimy się, pobieramy się z kimś, mamy dzieci, starzejemy się, umieramy, potem znowu się rodzimy. Nietrudno jest te wrażenia opisać, ponieważ składają się na nie sygnały, które otrzymujemy przez zmysły. Łatwo możemy też wyjaśnić tzw. małą nirwanę, którą porównać można do zdmuchnięcia kurzu z powierzchni zwierciadła. W taki sam sposób umysł pozbywa się przeszkadzających wrażeń. Przypomina to życie w małej chatce otoczonej kilkoma płotami z drutu kolczastego i strzeżonej przez złe psy, bez możliwości dostępu do poczty. W tej sytuacji unikamy zewnętrznych wrażeń, by stać się coraz bardziej świadomymi tego, który postrzega zjawiska. Kiedy ze zwierciadła zmieciemy kurz i nie będzie na nim żadnych odbić, nadal pozostanie ono samo – świadomość i promienność umysłu. Jeżeli jednak chodzi o pełen rozwój umysłu, o wielką nirwanę, nie możemy jej pojąć z poziomu myślenia wykluczającego: „albo to, albo tamto”. Ten wgląd może się pojawić tylko wtedy, gdy pozwolimy sobie na postawę włączającą: „zarówno to, jak też tamto”. Wtedy czujemy się jak w domu we wszystkim, co się wydarza. Jeśli nic się nie pojawia, nie czujemy się zagrożeni czarną dziurą, ale wiemy, że to tylko wrodzona nam przestrzeń. Jeżeli natomiast na zewnątrz i wewnątrz wiele się wydarza, nie boimy się, że ktoś zawziął się, żeby nas wykończyć, ale rozumiemy, że umysł w ten sposób wyraża sam siebie, że to nasza własna przejrzystość. Wreszcie widzimy, że powodem, dla którego zarówno przestrzeń jak i to, co się w niej wydarza, mogą być obecne jednocześnie, jest nieograniczona natura umysłu.
Wielka nirwana pokazuje wszystkie możliwości umysłu. Samsara polega jedynie na postrzeganiu obrazów, a mała nirwana jest zawężeniem pola widzenia do samego zwierciadła, i dlatego dopiero ostateczny poziom, czyli rozumienie tego, w jaki sposób rzeczy wydarzają się w przestrzeni, swobodnie się w niej rozgrywają i równie samoistnie się w niej rozpuszczają naprawdę nas zmienia. To doświadczenie można opisać jako najwyższy wgląd i wielką błogość. Ktoś, kto żyje w zwyczajnym świecie nawyków i oczekiwań jest jak dziecko, które biegnie przez ciemny korytarz. Rozwój polega na doprowadzeniu tego dziecka do drzwi, za którymi znajduje się masa jasnego światła. Ten moment bezpośredniego doświadczenia, ta chwila świeżości i odczucia smaku nagiej świadomości pokazuje nam poziom absolutny. Dalej ważne jest utrzymanie tego wrażenia otwartości i przytomności w każdej sytuacji i jednocześnie praca z tym, co mamy akurat przed nosem.
Moment, w którym dziecko zostaje oślepione przez światło możemy porównać do przeżycia stanu prawdy. Tutaj nie ma podziału na przedmiot, podmiot i działanie. Wszystko jest jednym smakiem, promieniuje świeżością i najwyższym znaczeniem. Powinniśmy nauczyć się utrzymywać te przebłyski wglądu i znaleźć dla nich bezpośrednie zastosowanie poprzez działanie.
Należy tutaj unikać dwóch skrajności. Pierwsza polega na myśleniu, że zjawiska istnieją, a druga, że nie istnieją. Żadna z tych postaw nie przynosi satysfakcji: daje ją dopiero zrozumienie, że wszystko jest jak wielki, zbiorowy sen, że to, czego doświadczamy tu i teraz jako czegoś rzeczywistego jest sumą zmieniających się nieustannie warunków, które nie posiadają żadnej trwałej esencji. Wszystko, co postrzegamy, jest zabarwione kolorem okularów, które w danej chwili mamy na nosie. Nasza podświadomość barwi szkła na różowo albo na czarno, i w zależności od tego postrzegamy zjawiska.
Wróćmy do naszego porównania z dzieckiem i wyobraźmy sobie, że idzie ono korytarzem i nagle widzi, że stoi tam stolik w stylu rokoko, obok niego nowoczesne krzesło, a trochę dalej fotel z epoki baroku. Dziecko może tę różnorodność uznać za bardzo ciekawą albo postanowić, że poustawia te rzeczy tak, żeby do siebie pasowały. Podobnie jest z naszym umysłem: możemy w pewnym momencie zadecydować, że powinniśmy użyć określonych metod jako narzędzi, dzięki którym będziemy mogli zreperować coś albo zmienić na poziomie uwarunkowanym. Dokonując potrzebnych napraw nie trzymamy skrzynki z narzędziami na wysokości oczu – ponieważ w ten sposób zasłonimy sobie całe pole widzenia – tylko staramy się objąć wzrokiem jak największy obszar. Równolegle zaś jesteśmy tu i teraz, zajęci pracą nad ulepszaniem tego, co mamy akurat przed nosem. Chodzi tu o utrzymywanie dwóch rzeczy równocześnie: świeżości momentu całkowitej inspiracji tym, co się wydarza i jednocześnie otwartości na niezliczone możliwości, której towarzyszy rozpoznanie, co jest w danej chwili najbardziej pożyteczne. Te dwa aspekty – poziom prawdy i poziom wielowymiarowej świadomości – powinny się uzupełniać. Nasze życie staje się pełne bogactwa albo biedne w zależności od tego, czy potrafimy zręcznie z nim pracować, czy też nie. Jeżeli ludzie postrzegają jedynie poziom absolutny, mogą nagle założyć dwa lewe buty i przez cały dzień biegać w kółko. Jednak po to, by być w stanie pomagać innym, trzeba raczej zająć się tym, co jest pełne znaczenia i jednocześnie być świadomym różnych możliwości umysłu. Tą właśnie pełnią Budda chciał się z nami podzielić. Nie jest to oczywiście coś, co rozumiemy od razu, lecz za każdym razem kiedy działamy, uczymy się poprzez obserwację warunków tworzących daną sytuację i różnych elementów jej samej. Celem jest to, by umysł zrozumiał swoją pełnię i byśmy jednocześnie posiedli praktyczną zdolność przynoszenia pożytku innym.
Stan buddy to pierwszy aspekt buddyjskiego schronienia. Umysł, który rozpoznaje sam siebie, można porównać do światła, które przechodzi przez pryzmat i ukazuje się z drugiej strony w postaci tęczy, czyli jako różne rodzaje wglądu, zrozumienia, rozmaite rodzaje mądrości, nieograniczona ilość mocy i potencjału. Wszystkie te możliwości stają się precyzyjnymi narzędziami, które pozwalają nam przynosić pożytek innym. Jednak cel bez drogi nie jest wystarczający, więc Budda pokazał nam, jak pracować z umysłem. Jeśli nawet można urzeczywistnić cel przypadkiem, to nie znając do niego drogi nie wiemy na pewno, czy dotarliśmy tam, dokąd zamierzaliśmy dotrzeć. Poza tym jeżeli znamy dobrze nie tylko cel, ale i prowadzącą do niego ścieżkę, to być może będziemy w stanie ten stan utrzymać kiedy już go osiągniemy. Na metody prowadzące do ostatecznego urzeczywistnienia składają się nauki absolutne, traktujące o tym, czym jest umysł oraz nauki relatywne, pokazujące nam, jak ten poziom osiągnąć.
Jeżeli rzeczywiście chcemy całkowicie zrozumieć dharmę, będącą drugim aspektem schronienia w buddyzmie, to pierwszą rzeczą, której potrzebujemy, jest zawsze informacja. Dopóki nie wiemy, o co chodzi, niewiele możemy zrobić; jeśli nie mamy pojęcia, co jest na górze, a co na dole, pojawi się pomieszanie. To tak, jakbyśmy znaleźli się w obcym kraju bez mapy – nie potrafimy odczytać nazw ulic, nie wiemy, co warto zwiedzić, nie możemy też tego miejsca poznać, ponieważ nie umiemy nawet ustalić, gdzie jesteśmy. Wiedza jest bardzo ważna, szczególnie taka, którą da się wykorzystać w życiu. Jeżeli będzie ona czymś ulotnym jak sen, nie pomoże nam wtedy, kiedy będziemy jej potrzebowali. Jeśli pozostanie powierzchowna jak łata naszyta na kawałku materiału, wówczas będziemy mogli korzystać z niej dopóki nitka, którą łata jest przyszyta, nie przetrze się. Gdy tak się stanie, łata odpadnie i znowu będziemy mieli dziurę. Informacja musi zostać wpleciona w sam materiał i stać się doświadczeniem. Jako nauka tantryczna powinna angażować ciało, mowę i umysł, czyli całą naszą pełnię. Nauki Buddy zaczynają znajdować swoje zastosowanie w momencie, gdy stajemy się odpowiedzialni za nasze własne życie. Wiem, że wielu ludzi uważa, że to, co ich spotyka, nie ma żadnej przyczyny. Inni o przyczynę swoich problemów lubią oskarżać społeczeństwo. Oba te poglądy są dosyć dziecinne – w obrębie jednego społeczeństwa istnieje przecież tyle rodzajów różnych doświadczeń, które dodatkowo zmieniają się w zależności od stanu umysłu. Rozsądniejsze jest więc myślenie, że wszystko to, co się wydarza, jest w jakiś sposób związane z nami samymi. Zamiast podejrzewać, że to zewnętrzny świat stworzył warunki w jakich żyjemy, powinniśmy zrozumieć, że to my jesteśmy autorami tego, co się wydarza. Na tym opiera się podstawa buddyzmu.
Jeżeli nauki Buddy porównamy do budynku, wtedy to zrozumienie będzie jego fundamentem. Daje on poczucie bezpieczeństwa, można na nim usiąść albo stanąć, ale to, co sprawia, że dom staje się użyteczny, to przestrzeń, którą tworzą ściany. Dobrze jest, kiedy mają one tę samą wysokość, a dzieje się tak dzięki zrównoważeniu współczucia i mądrości – kiedy uporaliśmy się już z większością własnych kłopotów, stopniowo nabieramy coraz więcej zdolności do rozwiązywania problemów innych. Ponadto potrzebny jest dach, który wszystko ochrania i osłania. Tutaj chodzi o pogląd, o sposób, w jaki postrzegamy rzeczy.
Wszystkie elementy domu są tak samo potrzebne: fundament, utrzymujący całość, ściany, które tworzą przestrzeń, oraz osłona w postaci dachu. To wszystko jest naprawdę pełne znaczenia dopiero wtedy, gdy przynosi pożytek innym. Przykład w pełni rozwiniętego człowieka wyraża sens całego buddyzmu.
Podstawą naszej dojrzałości jest to, jak funkcjonujemy w życiu. Dlatego kiedy przychodzą do mnie ludzie, zastanawiam się, czy w fundamentach ich budynku nie brak jeszcze kilku dodatkowych wiader cementu. Następnie badam, w jaki sposób wyrównany jest wasz rozwój wewnętrzny – czy macie za dużo współczucia i w związku z tym jesteście zbyt słodcy i sentymentalni, czy też za dużo mądrości i stajecie się zbyt chłodni i krytyczni. Ostatnie moje pytanie brzmi, dlaczego się tutaj znaleźliście? Co chcecie robić w życiu, jakie ma ono dla was znaczenie? Czy macie pogląd, który wszystko spaja, czy wasz budynek jest kompletny? Zastanawiam się też, na ile osobista albo ponadosobista jest wasza postawa.
Jeżeli stwierdzamy, że ciągle mamy problemy z otoczeniem, powinniśmy przyjrzeć się naszemu ciału, mowie i umysłowi. Popatrzmy, jakie nasiona zasiewamy w umyśle i jakiego typu wrażenia zapisujemy w świadomości innych, jaką energię wprowadzamy do świata, który nas otacza. Zastanówmy się też nad tym, jaką mamy motywację – czy myślimy o innych, czy raczej próbujemy zręcznie zadbać o to, aby nam samym dobrze się powodziło, a także czy nie wykorzystujemy ludzi. Następnie zadajmy sobie pytanie, jak głęboka jest nasza mądrość – czy umiemy widzieć zjawiska w sposób bardziej ogólny, czy też wydaje nam się, że wszystko przydarza się właśnie nam? Zdolność do widzenia rzeczy na ponadosobistym poziomie jest naprawdę ważna dla rozwijania mądrości. Odnośnie poglądu istotne jest to, czy chcemy zaufać przestrzeni, a także jak skutecznie potrafimy doprowadzić do tego, by wszystko, co zrozumieliśmy, funkcjonowało na poziomie mowy i ciała. Poza tym liczy się to, czy umiemy spoczywać w przestrzeni samej w sobie bez ciągłej potrzeby zabezpieczania się albo udowadniania czegoś.
Wielu ludzi za bardzo się wszystkim przejmuje i przez to stają się coraz bardziej znerwicowani. Ponieważ nie ufają swjemu ciału i swojej mowie, próbują sterować wszystkim co się dzieje za pomocą koncepcji. Nie wiedzą, że dopiero gdy się rozluźnimy, otrzymujemy najlepsze rezultaty. Dotyczy to również szczególnych sytuacji: jeżeli musimy, na przykład, odbyć trudną rozmowę, zazwyczaj przez cały dzień chodzimy spięci, bo brak nam zaufania, że gdy przyjdzie odpowiednia pora, będziemy pełni mocy. Kiedy więc wreszcie dopadniemy naszego „klienta”, będziemy tak zmęczeni, że nie uda nam się zrobić nawet najprostrzej rzeczy, ponieważ całą naszą siłę wykorzystaliśmy na zamartwianie się. Gdybyśmy umieli polegać na świadomości ciała i mowy, bylibyśmy odprężeni i skuteczni wtedy, kiedy byłoby to akurat potrzebne. Wówczas potrafilibyśmy zrobić odpowiednie wrażenie na naszym rozmówcy.
Stan wewnętrznego zaufania jest więc bardzo ważny. Jest niezbędny, by wszystko właściwie funkcjonowało. Musimy rozwinąć przekonanie, że przestrzeń jest informacją, a nie czarną dziurą, że naszą prawdziwą naturą są radość i bogactwo umysłu, zaś mądrość wyraża się samoistnie zawsze wtedy, gdy jej potrzebujemy. W jaki sposób powstaje taka otwartość? Jak już mówiliśmy, wiedza nam nie wystarczy. To, co zostało zrozumiane na poziomie głowy, musimy następnie przenieść na poziom serca, potrzebujemy więc medytacji. W ten sposób nowo nabyte wiadomości zamieniają się w doświadczenie tak, byśmy później mogli się na tym oprzeć. Tu też przychodzi kolej na działanie. To, co zrozumieliśmy, aktywnie wprowadzamy w świat i dzięki obserwacji rezultatów naszych czynów, doświadczamy efektu sprzężenia zwrotnego. W ten sposób znowu się czegoś uczymy i w oparciu o to wykonujemy kolejne działania. Nie wystarczy tu jedynie zdać się na swoją inteligencję. Potrzebujemy także prawdziwej mądrości zawartej w naukach Buddy, ponieważ jeśli zaufamy tylko własnym oczom, zasięg naszego spojrzenia będzie zbyt ograniczony. Jeżeli nie weźmiemy pod uwagę możliwości, że rzeczy wydarzają się w oparciu o działania z przeszłości lub wykluczymy myśl, że wszystko, co robimy teraz, będzie miało skutki w przyszłych żywotach, wówczas wcześniej czy później przydarzą się nam trudności.
Kiedy czasem obserwujemy ludzi, którzy wykonują niewłaściwe działania, a mimo to prowadzą przyjemne życie, trudno jest mieć zaufanie do wyjaśnień o przyczynie i skutku. Są też osoby, które robią wiele dobrego, ale mają mnóstwo kłopotów. Możemy tu jednak zauważyć pewne tendencje. Widzimy na przykład, że ludzie, którzy wykonują dużo dobrych działań, mimo, że doświadczają trudności, w jakiś sposób wzrastają, zyskują na poziomie ludzkim. Z drugiej strony ci, którzy angażują się w szkodliwe działania i ciągle dobrze im się powodzi, blokują się wewnętrznie, przez co ich zdolność do rozwoju jest ograniczona. W obserwacji funkcjonowania prawa przyczyny i skutku ważny jest pogląd, że to, co spotyka nas dziś, jest rezultatem tego, co zrobiliśmy w przeszłości, natomiast wszystko, czym zajmujemy się teraz, przyniesie owoce w przyszłości. Bądźmy więc wdzięczni Buddzie oraz naszym nauczycielom za to, że pokazują nam odległe przyczyny tego, co spotyka nas w tej chwili i dalekosiężne skutki tego, co robimy dzisiaj. W ten szczególny sposób dają nam oni możliwość zrozumienia wielu skomplikowanych powiązań pomiędzy zjawiskami.
Na czym polega więc różnica między buddyzmem, który jest religią doświadczenia, a religiami wiary? Nauki Buddy dają nam wolność wyboru, czy chcemy postawić znak zapytania na początku i końcu tego życia, czy też wolimy rozwijać się w oparciu o szerokie zrozumienie prawa przyczynowości. Zaufanie do dharmy nie oznacza tutaj ślepej wiary w coś, czego nie rozumiemy i nie doświadczamy. Ani chrześcijanie, ani muzułmanie nigdy nie staną się swoimi bogami, lecz zawsze pozostaną od nich oddzieleni. My natomiast wiemy, że sami możemy stać się buddami, że istnieje tylko jedna wszechprzenikająca prawda i można ją urzeczywistnić. Buddyzm praktykujemy w taki sposób, w jaki postępujemy z przyjacielem, który założył firmę. Mamy wprawdzie zaufanie, że jest on wystarczająco dojrzały, żeby temu podołać, ale mimo to za pierwszym razem pożyczamy mu tylko kilkaset złotych. Kiedy spłaci te pieniądze i w ten sposób udowodni, że potrafi prowadzić biznes, pożyczamy mu tysiąc złotych. Stopniowo, wraz z przekonaniem, że rzeczy rozwijają się we właściwy sposób, rozwijamy coraz więcej zaufania. Nie chodzi tu o wskakiwanie w otwartą przestrzeń bez pewności, na czym wylądujemy, ale raczej o sięganie coraz dalej w oparciu o własne doświadczenia.
Wiemy zatem, że na praktykę składają się trzy filary: wiedza, medytacja i praktyczne działanie. Przejdźmy teraz do trzeciego aspektu schronienia, czyli sangi. Mamy tu do czynienia z trzema rodzajami praktykujących. Pierwsi to ci, którzy chcą uniknąć swoich własnych problemów. Robią to w oparciu o przekonanie, iż sami stwarzają swoją obecną sytuację. Do drugiego z nich należą ci, którzy chcą przynosić pożytek innym i wreszcie trzeci to ci, którzy mają wyzwalający wszystko pogląd, nadający wszystkim rzeczom znaczenie. Na tym opiera się ich droga do celu, którym jest urzeczywistnienie natury umysłu.
Zwykle niewiele mówię o sandze, ponieważ jednak dobrze jest czasem spojrzeć na sprawy z różnych stron, gdyż nadaje to naszemu zrozumieniu więcej głębi, przyjrzyjmy się teraz dokładniej tym, którzy używają środków nauczanych przez Buddę, czyli nam samym. Nawiasem mówiąc, jestem przekonany, że większość inteligentnych i współczujących istot na świecie jest buddystami, niezależnie od tego, czy o tym wiedzą, czy też nie. Budda po prostu mówi nam, jakimi rzeczy są i daje nam szansę wybrania między tym, co jest pożyteczne, a tym, co szkodliwe. Jeśli ludzie robią to, co przynosi dobre rezultaty, podążają tym samym za jego wskazówkami. Ich praktykowanie jest tylko kwestią używania odpowiednich metod tak, aby doprowadzić do właściwych rezultatów.
Kiedy Budda zmarł, nie było do końca jasne, kto był jego najlepszym uczniem. Wybór padł najpierw na mnichów, ponieważ nosili te same szaty, co on, i prowadzili podobny styl życia. Zapanowała opinia, że to właśnie mnisi są spadkobiercami jego mądrości, jednak po pewnym czasie i ku swojemu zdziwieniu ludzie zauważyli, że osoby o tak introwertycznej naturze zwykle niewiele robią dla innych i nie są szczególnie silne. Obietnice, które składają mnisi i mniszki nazywane są ślubowaniami indywidualnego wyzwolenia, łatwo więc zrozumieć, że są one przeznaczone dla ludzi, którzy myślą o swojej własnej sytuacji. Samo to, że mnichom nie wolno robić 254, a mniszkom 350 rzeczy jest na pewno dobre, ale nie jest szczególnie inspirujące i nie ma specjalnego znaczenia dla tych, którzy żyją w świecki sposób. Dlatego po jakimś czasie ludzie przestali interesować się obcym im stylem życia i mnisi przestali być głównym schronieniem dla większości buddystów, zwłaszcza dla tych praktykujących Wielką Drogę. Wtedy zaczęto przyjmować schronienie w bodhisattwach. Kiedy przyjrzymy się treści ślubowania bodhisattwy, zrozumiemy, że ma ono bardzo szerokie znaczenie, ponieważ przeznaczone jest dla tych, którzy myślą bardziej o innych niż o sobie i z tego powodu próbują używać ciała, mowy i umysłu po to, by przynosić wszystkim jak największy pożytek.
Na początku najistotniejsza jest chęć podążania tą ścieżką. Zaczynamy rozumieć, że niewiele możemy zrobić dla innych, dopóki sami jesteśmy pomieszani, a następnie postanawiamy osiągnąć oświecenie, by przynieść wszystkim pożytek. Naszą motywację tworzy też pragnienie unikania gniewu, gdyż jest on czymś, co uniemożliwia nam napełnienie umysłu dobrymi wrażeniami.
Sam proces rozwoju na ścieżce bodhisattwy jest w bardzo praktyczny sposób rozłożony na sześć punktów, czyli sześć wyzwalających od cierpienia działań. Zaczyna się od szczodrości. W ten sposób otwieramy się na innych i cokolwiek robimy, staje się to bardzo silne. Istnieją dwa różne rodzaje hojności. Możemy dzielić się jedzeniem, pieniędzmi lub zapewniać ludziom wykształcenie, wszystko to jednak pomaga im na jedynie na krótką metę. Dziś, gdy wiele osób umiera z powodu chorób będących następstwem otyłości, ten pierwszy rodzaj szczodrości nie jest aż tak ważny, może z wyjątkiem niektórych części Afryki, gdzie ludzie rzeczywiście głodują. Jeżeli zaś nasza szczodrość wyraża się tak, że pomagamy ludziom rozpoznać naturę umysłu, uczymy ich medytacji, czy wydajemy buddyjskie książki, wówczas zmierzamy ku czemuś ponadczasowemu, czyli ku umysłowi samemu w sobie. W ten sposób dajemy innym coś, co ma prawdziwe znaczenie i co pomoże im we wszystkich żywotach. Poza tym próbując dawać to, co jest właściwe i pomocne w danej sytuacji, stwarzamy dobre związki pomiędzy nami a innymi ludźmi. To z kolei buduje bardzo szeroką podstawę dla naszego rozwoju.
Następnie pojawia się pytanie o to, co robimy, myślimy i mówimy. Budda radzi nam, w jaki sposób najbardziej skutecznie możemy używać ciała, mowy i umysłu. Aby wyrazić tę naukę, trudno jest czasem znaleźć odpowiednie słowo. Uczciwy człowiek nie może używać w tym kontekście słowa „moralność”, ponieważ zawsze było ono używane przez klasy panujące – państwo lub Kościół – po to, by uciskać te, nad którymi panowały. Z tego powodu powinniśmy poprzestać na sformułowaniach typu „właściwy styl życia” albo „pełen znaczenia sposób życia”. Ponadto obserwując rozdźwięk między tymi pojęciami, możemy zrozumieć różnicę pomiędzy przykazaniem a radą – pokazuje nam ona przy okazji, czym religia wiary różni się od religii doświadczenia. Budda mówi tylko, że jeśli wykonamy określone działanie, otrzymamy odpowiedni rezultat i pozostawia nam możliwość wyboru. Nie wpada on także w gniew gdy nie zachowujemy się tak, jak nam radzi. Wie po prostu, że jeśli myślimy, mówimy czy robimy coś, co prowadzi do cierpienia, to dzieje się tak nie dlatego, że jesteśmy z gruntu źli, ale raczej z tego powodu, że jesteśmy niemądrzy.
Radzi on używać ciała tak, byśmy ochraniali innych i nie szkodzili im, żebyśmy byli szczodrzy zamiast oszukiwać ludzi lub okradać ich i abyśmy dawali im miłość, zamiast szkodzić im na poziomie seksu. W tym miejscu znowu widzimy dużą różnicę pomiędzy buddyzmem a religiami Zachodu, zgodnie z którymi umysł jest czymś dobrym, a ciało złym. W buddyzmie jest inaczej: ciało jest mniej więcej neutralne – to nasza motywacja decyduje o tym, czy dane działanie jest pozytywne czy negatywne. Ciało postrzegamy jako narzędzie dawania miłości, uszczęśliwiania naszych partnerów i dzielenia się z nimi radością.

Kolejnym zagadnieniem jest mowa. Dzisiaj przy pomocy mediów możemy mową dosięgnąć znacznie więcej istot, niż miało to miejsce dawniej. Dlatego nauki, których Budda udziela na ten temat są bardzo ważne. Powinniśmy używać mowy do tego, by wyjaśniać jakimi rzeczy są – tak by inni byli w stanie wieść życie pełne znaczenia. Nie należy też kłamać, ponieważ to prowadzi do problemów. Musimy mówić w taki sposób, by ludzie zbliżali się do siebie, zamiast się od siebie nawzajem oddalać. Powinniśmy mówić w sposób przyjemny – tak żeby nas chętnie słuchano i rozmawiać o rzeczach pełnych znaczenia, a nie po prostu oddawać się plotkarstwu.
Jeśli chodzi o właściwy styl życia, to oczywiście najważniejsza jest w nim postawa umysłu, ponieważ to, o czym pomyślimy dzisiaj, jutro powiemy, a zrobimy pojutrze. Tutaj chodzi przede wszystkim o to, abyśmy życzyli innym wszystkiego, co najlepsze, dzielili się z nimi wszystkim, co dobre. Nie powinniśmy być gniewni, zazdrośni i pomieszani.
Zgromadziwszy odpowiednią ilość pozytywnych działań na poziomie ciała, mowy i umysłu dysponujemy dużą ilością kapitału, który pracuje na naszą korzyść. Teraz ważne jest, by go nie utracić i żeby narosły odsetki. Może się to wydarzyć dzięki cierpliwości i oznacza przede wszystkim, że powinniśmy unikać gniewu. Jest to coś, co skutecznie ćwiczycie podczas naszych kursów i podróży. Śpicie gdzie popadnie ściśnięci jak sardynki w puszce, na dodatek ktoś w pokoju chrapie, stoicie z pękającym pęcherzem w długiej kolejce do ubikacji... Z buddyjskiego punktu widzenia jest to doskonały trening cierpliwości.
Kolejna okazja do pomnożenia naszych duchowych bogactw przydarza się dzięki praktykowaniu wytrwałości i pilności w działaniu. Radość, która pojawia się na skutek ciężkiej pracy, jest dla nas siłą napędową do dalszego rozwoju.
Kiedy zrozumiemy użyteczność rozwijania właściwości takich jak szczodrość, cierpliwość, właściwy sposób życia i pracowitość, zauważymy, że tym, czego wciąż nam brak do osiągniecia sytuacji, w której moglibyśmy przyjmować role tylko w komediach życia i uniknąć grania w jego tragediach, jest dystans do wszystkiego, co się wydarza. Aby go osiągnąć, potrzebujemy medytacji.
Większość z nas ma w tyle głowy parę ciemnych kątów, w których mieszkają bandyci. Gdy nie jesteśmy wystarczająco uważni, przeskakują oni do centralnej części mózgu i tam przejmują kontrolę nad naszą mową i ciałem. Wiem, że w waszym szlachetnym towarzystwie brzmi to nieco abstrakcyjnie, powinniście jednak wiedzieć, że ludzie, którzy wciąż znajdują się na drodze i starają się rozwinąć pozytywne nastawienie umysłu, często mają tego typu doświadczenia. Chodzi więc o to, byśmy unikali rzeczy, których musielibyśmy się wstydzić, które prowadzą do utraty twarzy, przyjaźni albo wiodą bezpośrednio do więzienia. W tym celu właśnie potrzebujemy pewnego dystansu do tego, co się wydarza i który daje medytacja. Musimy nauczyć się obserwować proces pojawiania się myśli w umyśle – to jak swobodnie się w nim rozgrywają, jak próbują zmotywować do działania naszą mowę oraz ciało i wreszcie jak znowu się rozpuszczają. Jeśli te myśli są napędzane przez ego, rezultatem naszych działań będą różne rodzaje cierpienia i kiedy będziemy ich doświadczać, nie wpadniemy na to, że sami posadziliśmy kaktusy, na których teraz siedzimy. Będziemy za to obwiniać wszystkich dokoła i znowu nieuchronnie skłaniać się ku myśleniu, mówieniu i robieniu rzeczy, które prowadzą do kiepskich rezultatów. Jak możemy poza to wszystko wykroczyć? Do tej pory mówiliśmy o aktywnym działaniu, czyli o tym, w jaki sposób nogi biegną. Mają one dużo energii, ale łatwo mogą wpaść do rowu. Dlatego kiedy podążamy ścieżką tak ważna jest mądrość, porównywana do oczu. Bez niej nogi wprawdzie potrafią biec, ale nie dotrą do celu. Z drugiej strony sama mądrość wyraźnie pokazuje drogę, ale nas po niej nie poprowadzi. Wyraźnie widać, że potrzebujemy obu tych czynników: metod i mądrości. Bieganie dookoła bez celu jest błędem, a świadomość celu bez możności dotarcia do niego też nie przynosi nikomu pożytku.
Czym jest ta mądrość? Jest to podstawowe zrozumienie, że czynienie dobra jest czymś naturalnym, ponieważ ten, który coś robi, akt działania i to, co jest robione, są częścią tej samej całości. Chodzi mi o to, co Tybetańczycy określają mianem „jeszie”, czyli o całkowitą intuicyjną mądrość, oświeconą świadomość wolną od podziału na przedmiot, podmiot i działanie. Sześć Wyzwalających Działań, które wymieniłem, składa się na ścieżkę bodhisattwy. Bodhisattwa uosabia sangę, w której przyjmujemy schronienie na poziomie Wielkiej Drogi. Kiedy rozwijamy zaufanie do niego, nie interesuje nas, czy nosi on szaty, jak niektórzy nasi najwyżsi nauczyciele linii. Ważniejsze od tego, czego bodhisattwom zabraniają ślubowania, jest raczej praca, którą wykonują. Chodzi o to, czy rzeczywiście myślą oni o innych, czy chcą dla nich pracować, czy się nimi interesują itd. Ci, którzy są dla nas prawdziwym schronieniem, to jogini. Przyjmując w nich schronienie otwieramy się na wyzwalający pogląd i właściwości samego umysłu, natomiast gdy obiektem schronienia czynimy społeczność klasztorną, koncentrujemy się jedynie na tym, czego mnichom i mniszkom nie wolno. Kiedy jednak, mówiąc o sandze, mamy na myśli ludzi świeckich, interesuje nas to, w jaki sposób wprawiają w ruch świat – zajmuje nas ich zręczność w działaniu, współczucie i mądrość.
Ponieważ mówimy o schronieniu, powinienem też wyjaśnić czwarty punkt. W sanskrycie nosi on nazwę „guru”, czyli nauczyciel, co dosłownie oznacza „ciężki”. Patrząc na tłustych guru i wychudzonych Hindusów, pomyślimy może, że jest to w jakiś sposób związane z ciałem, ale chodzi tu raczej o właściwości umysłu, o kogoś tak pełnego dobrych wrażeń, że nie można go tak łatwo przewrócić. Po tybetańsku na mistrza mówimy „lama” i oznacza to dosłownie „najwyższa zasada”. To on umożliwia nam kontakt z esencją schronienia, czyli z buddą, dharmą i sangą: dzięki swojemu inteligentnemu zachowaniu lama reprezentuje ciało buddy; fakt, że od czasu do czasu mówi on coś mądrego, wyraża mowę buddy, zaś to, że zwykle lepiej niż my wie, jakimi rzeczy są, oznacza, że reprezentuje umysł Buddy. Lama reprezentuje również Trzy Korzenie. Składa się na nie błogosławieństwo, czyli poczucie, że cokolwiek teraz myślimy, mówimy i robimy, jest pełne znaczenia. Drugi korzeń to jidam, łączący nasz umysł z jego własną oświeconą esencją. Ostatnim z Trzech Korzeni są strażnicy. Ich ochrona nie usuwa wszystkich problemów, ponieważ wówczas z upływem lat nie przybywałoby nam ani trochę oleju w głowach – zamiast tego strażnicy oszczędzają nam doświadczeń, które byłyby zbędne, natomiast to, przez co nieuchronnie musimy przejść, będzie pojawiało się w taki sposób, że nauczymy się z tego jak najwięcej.
Lamowie, którzy noszą szaty i przestrzegają określonych reguł zachowania to lamowie linii przekazu. Od ich obecności zależy przetrwanie linii, co nieco przypomina grę w szachy – gdy król zostaje zbity, gra dobiega końca. Istnieją też rdzenni lamowie od różnego typu nauk o umyśle. Każdy, kto udziela nam wyjaśnień, staje się naszym rdzennym lamą związanym z tym aspektem praktyki dharmy. Najważniejszy jest jednak ten, który budzi w nas zaufanie, że nasz umysł jest jasnym światłem. To jest ten lama, któremu zaufalibyśmy w trudnej sytuacji i ten, którego chcielibyśmy mieć obok siebie wtedy, gdy pojawiają się prawdziwe problemy.
Kiedy już dowiedzieliśmy się, na czym polega buddyjskie schronienie, i jeżeli poczuliśmy, że chcemy rozwijać się w oparciu o nie, powinniśmy przeanalizować swoje właściwości tak, żeby móc wybrać odpowiednią dla siebie ścieżkę. Jeśli zauważymy, że motywuje nas głównie to, co nam się podoba, pożyteczna będzie dla na...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin