Przeszkody na ścieżce.docx

(23 KB) Pobierz

Przeszkody na ścieżce

Wielu dawnych mistrzów, takich jak na przykład Guru Rinpocze, mówiło
o przeszkodach, które mogą pojawić się na ścieżce. Niezależnie od tego, czy napotykały na nie osoby żyjące przed wiekami, czy też doświadczają ich współcześni praktykujący, są to te same trudności – sposób działania umysłu jest zawsze taki sam.


Autor: Michaela Fritzges
Tlumaczenie, opracowanie: Xenia Chudy

Guru Rinpocze mówił, że chociaż istot poszukujących prawdy jest tyle, ile gwiazd na niebie, to te spośród nich, które są wolne od przeszkód, są mniej liczne niż słońce i księżyc. Pokazuje nam to, że nie musimy traktować przeszkód osobiście, gdyż inni też nie są od nich wolni. Na drodze do oświecenia zawsze będą pojawiać się takie czy inne ślepe uliczki – nie są to „nasze” przeszkody – one po prostu istnieją. Rozwój i przeszkody idą ze sobą w parze. Co więcej, trudności mogą być nawet pomocne. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy ich nie zauważamy. Dlatego możemy spróbować je zidentyfikować. Wówczas zrozumiemy, że przeszkody pojawiają się dlatego, że wkroczyliśmy na ścieżkę i pracujemy z umysłem. Bez wątpienia można je przezwyciężyć. Co więcej, mogą stać się dla nas źródłem radości. Za każdym razem, kiedy uda nam się rozwiązać kolejny problem, myślimy przecież: „W końcu mi się udało!”. Jednocześnie, nie dostrzegamy być może w tym momencie następnej zasadzki. Cały ten proces można porównać do obierania cebuli, składającej się z wielu warstw. Różnica polega jedynie na tym, że cebula ma niewielką i określoną liczbę powłok, a w przypadku naszego rozwoju ilość kombinacji różnych, większych lub mniejszych, potknięć może być naprawdę imponująca. Dlatego ważne jest, żebyśmy umieli się w tym wszystkim rozluźnić i nie tracili cennej energii i czasu ani na podążanie w mylnym kierunku, ani na poważne traktowanie własnych błędów.

1. Pierwsza przeszkoda pojawia się wtedy, kiedy tracimy początkowe zaufanie do ścieżki z powodu lenistwa i przywiązania do tego, co potocznie nazywamy „szarą rzeczywistością”. Mówimy wtedy: „Oświecenie? Pomyślę o tym później”. Prawdopodobnie wielokrotnie zdarzyło się nam, że podczas wizyty Lamy Ole myśleliśmy: „Teraz zacznę medytować i osiągnę oświecenie”. Dzieje się tak dlatego, że w polu mocy Lamy działa bardzo mocna energia, jest ono pełne inspiracji. Snujemy wówczas plany, że tego a tego dnia skończymy robić pokłony. Potem zdarza się, że po tygodniu z naszego początkowego zapału niewiele zostaje. Wiemy, ze oświecenie jest czymś ważnym, ale droga do niego i samo urzeczywistnienie wydają nam się nagle takie trudne.
Istnieją tu dwa rozwiązania: albo będziemy cierpliwie czekać na kolejną, coroczną wizytę Lamy (wówczas stawiamy się w pozycji zależności, a być może nawet stajemy się tylko konsumentami dharmy) albo postanawiamy, że będziemy sami praktykować i zrealizujemy to, co on już osiągnął, pogłębiając w ten sposób rzeczywiście swoje wyzwolenie. Jeśli podejmujemy decyzję pracy z umysłem po to, żeby naprawdę się rozwijać, być może przyłapiemy się wkrótce na tym, że widzimy nagle miliony powodów, aby nie praktykować – to właśnie są przeszkody na ścieżce.
Na przykład, gdy absorbuje nas całkowicie praca, myślimy: „Jak przejdę na emeryturę, będę miała czas na medytację”. A kiedy mamy małe dzieci, zdarza nam się myśleć: „Teraz poświęcę im cały swój czas, ale jak pójdą do szkoły, zacznę medytować”. Po powrocie z pracy często zauważamy: „No dobrze, przydałoby się trochę pomedytować”, ale gdy ogarniamy wzrokiem kuchnię, włos nam się jeży na głowie i postanawiamy: „Najpierw posprzątam, a potem zabiorę się za praktykę”. Później dzwoni do nas stary przyjaciel, którego urokowi nie można się oprzeć i ani się obejrzeliśmy, a już wypijamy o jeden kieliszek za dużo. Po powrocie do domu postanawiamy: „Teraz nadszedł czas na praktykę”, lecz zaraz przypominamy sobie, że nie jest dobrze medytować po alkoholu, więc tym razem odpuszczamy sobie przygodę z praktyką, myśląc: „Pomedytuję z samego rana, a teraz lepiej zrobię kładąc się spać”. Nastawiamy więc budzik na pół godziny wcześniej niż zwykle, lecz kiedy dzwoni, z trudem podnosimy powieki i znów się zastanawiamy: „Jeśli taką mękę sprawia mi otwarcie oczu, to jak mogę skutecznie medytować?”.
Ten sam scenariusz może się powtarzać dzień po dniu. Oczywiście nie jesteśmy robotami, które cały czas funkcjonują bez zarzutu i jeśli na jakimś etapie życia przydarza nam się opisana wyżej sytuacja, nie powinno to stanowić większego problemu. Kłopoty zaczynają się dopiero wtedy, gdy takie podejście przekształca się w nawyk.
Wynajdujemy wówczas najróżniejsze powody, żeby nie medytować. Czasami głównym źródłem naszej ucieczki przed praktyką jest brak zaufania do własnych zdolności. Dobrze jest wtedy przypomnieć sobie, co wielcy nauczyciele mówią o naturze buddy. Lama Ole często wspomina w swoich wykładach o właściwościach umysłu, które wszyscy posiadamy. Istnieje również wiele tradycyjnych wyjaśnień na temat właściwości umysłu, dzięki którym możemy pogłębić nasze zrozumienie natury buddy i rozwinąć zaufanie. Problemem jest jedynie to, że mamy tendencję do przyjmowania schronienia w rzeczach zewnętrznych; ciągle od nowa wydaje nam się, że to one przyniosą nam trwałe szczęście. Dlatego tak ważne jest przyjmowanie codziennie schronienia w umyśle. Co więcej, zdarza się, że nasz własny umysł wynajduje różne, pozornie racjonalne powody, dla których nie możemy medytować. Zaczynamy im wtedy ulegać, tymczasem równie skutecznie moglibyśmy przekonać umysł do praktykowania – na przykład dzięki koncentracji na czterech podstawowych rozmyślaniach. Bardzo ważne jest wytworzenie w sobie nawyku medytacji. Jeśli medytujemy tylko wtedy, kiedy czujemy się zmotywowani lub zainspirowani, najpewniej nie będziemy robić tego tak często, jakbyśmy chcieli. Powinniśmy zdecydować się na jakąś porę dnia i medytować właśnie wtedy, niezależnie od niesprzyjających okoliczności lub złego samopoczucia. Mnie samej na początku bardzo pomagało umawianie się z przyjaciółmi na wspólne robienie pokłonów. Sprawdza się to również bardzo dobrze w związkach partnerskich. Dodatkową pomocą może być zorganizowanie sobie w pokoju stałego miejsca do medytacji – z poduszką i innymi pomocnymi rzeczami.

2. Druga przeszkoda przybiera często postać przyjaciół, rodziców lub znajomych, którzy „radzą” nam, żebyśmy dali sobie spokój „z tym całym oświeceniem”. Tego rodzaju przeszkoda pojawia się dlatego, że ludzie czasem obawiają się czegoś, czego nie rozumieją, więc na wszelki wypadek starają się nas odciągnąć od tak podejrzanej aktywności, jak medytacja – po prostu nie chcą, żebyśmy się od nich oddalali, pragną żebyśmy do nich wrócili i byli „normalni” jak dawniej. W tym przypadku dobrze jest nie mówić im za dużo o buddyzmie, jeżeli nie potrafią albo nie chcą go zrozumieć. Ostatecznie każdy jest sam odpowiedzialny za własny rozwój, a bliskich najlepiej przekonują widoczne zmiany na lepsze w naszym charakterze. Usilna propaganda nie działa, nie ma też sensu zapraszanie wątpiących przyjaciół do ośrodka, jeżeli nie potrafią dostrzec sami z siebie zmian w naszym zachowaniu. Dopiero gdy zauważą, że się rozwijamy, istnieje cień szansy, że wzbudzi to w nich zaciekawienie i sami będą chcieli usłyszeć nauki, a może nawet zaczną praktykować.

3. Kolejny typ przeszkód na ścieżce to wątpliwości dotyczące nauczyciela. W pewnym momencie możemy złapać się na myśleniu: „Już wiem tyle samo, co on”, albo: „To, co powiedział mój nauczyciel, niezupełnie zgadza się z tym, co jest napisane w książce”. Na początku rzeczywiście dobrze jest obserwować nauczyciela i sprawdzać czy to, co mówi, zgodne jest z tym, co robi. Tym niemniej, jeśli już raz go sprawdziliśmy i poprosiliśmy, żeby został naszym nauczycielem, bardzo ważne jest zaufanie do niego czy do niej. Taka otwartość ma podstawowe znaczenie zwłaszcza w Diamentowej Drodze, gdzie nauczyciel jest zwierciadłem naszych własnych możliwości. Co więcej, jeżeli w taki czy inny sposób zaczynamy pomniejszać znaczenie nauczyciela, tak naprawdę pomniejszamy znaczenie własnego potencjału. Za przykład oddania może posłużyć historia Milarepy, który na skutek nagromadzenia ogromnej ilości negatywnej karmy poddawany był przez swego nauczyciela Marpę wielu trudnym próbom.
Powinniśmy rozumieć, że nauczyciel ma bardzo trudne zadanie do wykonania, gdyż musi wykorzenić w nas sztywne koncepcje, myślenie w stylu: „Ach, natura umysłu, wiem dokładnie o co chodzi”. Czasami wydaje się też, że doświadczamy rzeczy, których on nie rozumie. Właśnie wtedy powinniśmy przywołać umysł do porządku i ujrzeć sytuację dokładnie taką, jaka jest – to, że on jest nauczycielem, a my uczniem, prawdopodobnie ma jednak jakąś przyczynę. Od momentu, w którym zaczniemy uważać, że wiemy więcej od nauczyciela, niczego więcej już się nie nauczymy. Co gorsza, w tej właśnie chwili przecinamy strumień inspiracji. Jeśli nie dotrzymamy złożonej raz obietnicy, trudno nam będzie się rozwijać, ponieważ nasz potencjał zostanie zablokowany.
Być może na samym początku ścieżki nie potrzebujemy nauczyciela, ale jeśli naprawdę chcemy podążać wybraną drogą i nawiązujemy z nim prawdziwą więź, musimy zrobić wszystko, żeby ten związek utrzymać. Oczywiście, jeśli pojawią się trudności, możemy o tym z nauczycielem otwarcie porozmawiać. Kiedyś miałam problem z tym, co robił mój Lama. Zadawałam sobie wtedy pytanie: „Czy muszę się z nim we wszystkim zgadzać?”. W wielu sprawach miałam odmienne zdanie, ale chciałam, żeby pozostał moim nauczycielem. Kiedy go o to zapytałam, Lama Ole odpowiedział: „Musimy być zgodni tylko w jednym – że umysł jest otwartą i oświeconą przestrzenią. Jeśli chodzi o pozostałe kwestie, jestem tak samo wolny jak ty”.

4. Z czwartym rodzajem przeszkód mamy do czynienia wtedy, gdy wpadamy w sidła skrajności z powodu desperacji czy lęku. Nie jest to powszechna przeszkoda, tym niemniej niektórzy słysząc historię Milarepy myślą: „To jest na pewno moja ścieżka”. Porzucają wtedy wszystko z nastawieniem, że od tej pory będą podążać śladami tego wielkiego jogina. Obiecują sobie, że skończą praktyki podstawowe szybciej niż inni, jutro osiągną mistrzostwo w tumo, a pojutrze urzeczywistnią mahamudrę. Chcą dużo praktykować, lecz gdy ponoszą porażkę, mówią sobie: „To nie dla mnie, medytacja nie działa”. Całkowicie porzucają stosowanie metod i powracają do takiego życia, jakie znali do tej pory. Niech ten przykład stanie się przestrogą dla tych, którzy mają skłonność do popadania skrajności. Dobrze jest kroczyć ścieżką krok po kroku, zgodnie ze wskazówkami nauczyciela.
Jeszcze inni ludzie spotykają dharmę w momencie, w którym nie układa im się życie osobiste. Później, gdy dzięki praktyce wszystko zaczyna się normować, nie dzielą się z innymi nagromadzonym nadmiarem, lecz zadowoleni wracają do swoich codziennych spraw, jak gdyby nic się nie wydarzyło.

5. Inną przeszkodą jest próżność. Czasami wydaje nam się, że wiele już zrozumieliśmy, lub też rozwinęliśmy w sobie jakieś szczególne właściwości. Zaczynamy wtedy nauczać innych. Tymczasem pojęliśmy zaledwie teorię. Warto tutaj podkreślić, że przekazać coś naprawdę można dopiero wtedy, gdy się samemu tego doświadczyło – jeśli takiego doświadczenia nam brakuje, wyjaśniając coś innym możemy po prostu to przyznać, powiedzieć, że znamy daną naukę ze słyszenia.
Próżność daje o sobie znać także wtedy, kiedy mawiamy: „Już to wiem i nie muszę tego słuchać ponownie”. Myślę, że dobry jest tutaj następujący przykład – kiedyś ktoś zarzucił Lamie Ole, że już raz słyszał to, o czym on mówi. Wtedy Ole odpowiedział tej osobie, że będzie to powtarzał tak długo, dopóki ona tego naprawdę nie zrozumie. Bardzo ważne jest, żebyśmy słuchali nauk dopóty, dopóki rzeczywiście nie pojmiemy ich znaczenia. Czasem potrzeba na to długiego czasu, powinniśmy też wiedzieć, że różni ludzie w odmienny sposób chłoną informacje i to właśnie dlatego nauczyciel pokazuje nam niektóre rzeczy z różnych punktów widzenia.
6. Kolejna przeszkoda to duma, która pojawia się wtedy, kiedy już rozwinęliśmy określone właściwości, a inni, wychwalając często nasze zalety sprawiają, że czujemy się spełnieni i być może w pewien sposób szczególni. Możemy uważać, że akurat my nie padniemy ofiarą dumy, ale nie jest to takie pewne. Przykład z Niemiec: Lama Ole powiedział nam kiedyś, zwracając się do trzydziestu osób, że możemy od tej pory podróżować i nauczać. Od tamtej pory raz do roku spotykamy się z nim i opowiadamy, jak się sprawy mają. Na jednym z takich spotkań przyjaciel opowiedział nam o doświadczeniu, które miał na Węgrzech. Kiedy udzielał nauk, ludzie poprosili go o błogosławieństwo. Odpowiedział, że nie czuje się na to gotowy. Poprosili go, by przynajmniej pożyczył im swój gau. Nie wiedział komu go przekazać, więc postanowił trzymać go w ręce. Kiedy przykładał pojemnik z relikwiami do głów, zaczęli podchodzić nowi goście i widząc całą sytuację myśleli, że udziela błogosławieństwa. Jemu wydawało się, że nie jest to takie złe, gdyż błogosławieństwa udziela nie on sam, lecz gau. Myślał, że nie ma żadnego problemu...
Bardzo łatwo jest się wplątać w tego typu historię. Jeśli do tego dojdzie, dobrze jest wycofać się na jakiś czas i pomedytować w samotności. To dobry sposób, chociaż w dzisiejszych czasach w ośrodkach buddyjskich dochodzi do tak bliskiej wymiany między ludźmi, że podobne sytuacje rozpuszczają się same z siebie. Gdy ktoś okazuje za dużo dumy, ludzie traktują go z dystansem i przestają zapraszać z wykładami, więc w naturalny sposób ma szansę doświadczyć samotności...
Podróżujący nauczyciele uczą się poprzez działanie. Nasz trening często polega na tym, że najpierw dużo podróżujemy i nauczamy, a potem więcej czasu poświęcamy na medytację. W ten właśnie sposób się rozwijamy. Nauczając, najlepiej jest działać jak „kanał” dla energii przekazu. Na przykład mantra Karmapa Czienno, oznaczająca „Aktywności wszystkich buddów działaj przez nas”, zadziała lepiej niż myślenie, że oto my sami musimy coś zrobić. Za przykład niech posłuży moja pierwsza wizyta w Ameryce Łacińskiej, gdzie pewnego razu zgromadzonym na sali trzydziesu osobom miałam opowiedzieć o Schronieniu. Przed wykładem wpadłam w panikę. Wydawało mi się, że nic nie pamiętam i nie wiedziałam o czym będę mówić. Nigdy wcześniej też tam nie byłam. Nie znałam ani ludzi, ani ich mentalności, nie mówiłam w ogóle po hiszpańsku. Chciałam wracać do Niemiec i raczej tam nauczać o buddyzmie. Na szczęście przy wejściu na salę, zobaczyłam zdjęcie Lamy Ole – natychmiast zapomniałam o całym kłopocie i pomyślałam, że to dzięki niemu tam się znalazłam, więc jedyne co mam do zrobienia, to wejść na salę i wykonać swoją pracę. Na szczęście nie straciłam w tym wszystkim otwarości, miałam też tłumacza z niemieckiego na hiszpański, więc mogłam się swobodnie wyrażać. Nie pamiętałam o czym mówiłam, ale mój tłumacz, były mąż i inni znajomi powiedzieli mi potem, że wszystko udało się doskonale i że wreszcie pojęli to, czego wcześniej nie rozumieli. Stwierdziłam, że przesadzają, jednak chwilę potem pomyślałam: „Jak na pierwszy raz, poszło mi całkiem nieźle”. Moje ego wszystko wtedy zablokowało – wyobraźcie sobie, jaki był temat kolejnego wykładu...

7. Jeszcze inna przeszkoda to porównywanie własnej ścieżki z innymi systemami duchowymi. Jeśli już się na coś zdecydowaliśmy, w naszym przypadku na Diamentową Drogę, normalne jest, że uważamy ją za najlepszą ścieżkę – prawdopodobnie jest też dla nas najlepsza, jeśli stajemy się dzięki niej szczęśliwsi i coraz bardziej wolni. Głupotą byłoby myśleć, że najlepszy jest katolicyzm, ale z jakichś dziwnych powodów praktykujemy buddyzm. Ważne jest zrozumienie, że ludzie są różni i że dla wszystkich istnieją odpowiednie metody. Dlatego nie powinniśmy uważać, że ktoś jest od nas gorszy, ponieważ inaczej rozumie świat. Niektórzy chcą być katolikami i nie szkodząc nikomu rozwijać współczucie. To już i tak jest bardzo dużo. Sami postąpimy nalepiej, nie wdając się w niepotrzebne dyskusje z wyznawcami innych religii, gdyż być może chodzi nam w takiej rozmowie tylko o to, żeby samemu utwierdzić się w przekonaniu, że nasza ścieżka jest lepsza od wszystkich innych. Taka wymiana zdań rozwija tylko niepotrzebnie dualizm. Być może podejście to jest związane z określoną obawą: „Co będzie, gdy nagle się okaże, że to inni wybrali dobrze?”. Dlatego powinniśmy akceptować poglądy odmienne od naszych, oczywiście jeśli inni z powodu swego wyznania nikomu nie szkodzą.

8. Następna przeszkoda jest dość powszechna i dotyczy oceny medytacji. Jestem przekonana, że nikomu z nas nie jest obce myślenie: „Ta medytacja była kiepska, zupełnie mi się nie udała”, albo przeciwnie: „Było super, pojawiło się tyle jasności, czułam się naprawdę świetnie”. Nie należy oceniać medytacji. Często, kiedy wydaje się nam, że medytacja była beznadziejna, prawdopodobnie oczyściliśmy dużo negatywnej karmy, która dojrzała dzięki temu, że usiedliśmy do praktyki. Z drugiej strony, miłe doświadczenie medytacyjne może okazać się zupełnie powierzchowne.
Co więcej, przy ocenie medytacji niepotrzebnie generujemy myśli i wpadamy w błędne koło osądzania: „Pojawiła się myśl i teraz już mi napewno nie wyjdzie”. Prowadzi to tylko do wytworzenia kolejnej myśli. Z drugiej strony, gdy doświadczamy czegoś przyjemnego, myślimy: „To nazywa się prawdziwa medytacja!”. Kiedy tylko pojawia się taka myśl, tak naprawdę oddalamy się od medytacji. Żeby temu wszystkiemu zapobiec, powinniśmy ćwiczyć się w rozluźnieniu i akceptowaniu wszystkiego, co się pojawia. Starajmy się nie dokładać jednej myśli do drugiej, pamiętając, że myśli znikają w taki sam sposób, jak przychodzą. Najlepszym antidotum na skłonność do oceniania medytacji po prostu robienie tego, co mamy przed nosem, bez wielkich oczekiwań odnośnie rezultatów praktyki.

9. Kolejna przeszkoda dotyczy przede wszystkim tych praktykujących, którzy medytują wiele na odosobnieniu – jest nią lgnięcie do przyjemnych doświadczeń medytacyjnych. Opowiem wam historię pewnego niemieckiego małżeństwa, które udając się na odosobnienie ślubowało go nie opuścić aż do osiągnięcia oświecenia. Ich nauczycielem był Gendyn Rinpocze, który przyjechał do Francji na prośbę XVI Karmapy i sprawował tam pieczę nad trzyletnimi odosobnieniami. Wspomniana para praktykowała przez dwanaście lat i w tym czasie poczyniła duże postępy, osiągając stan zwany „wielką radością”. Gendyn Rinpocze powiedział im,
że jeszcze nie osiągnęli oświecenia. Tym niemniej oni nie chcieli go słuchać, gdyż ich doświadczenie było naprawdę wspaniałe. Po upływie miesiąca Gendyn Rinpocze ponownie ich odwiedził i zapytał, jak się sprawy mają. Odpowiedzieli, że czują się wspaniale, na co Rinpocze odparł, że zobaczą się za jakiś czas. Okazało się, że to przyjemne doświadczenie przekształciło się w ich przypadku w poważną przeszkodę – ponieważ wydawało im się, że już osiągnęli cel, nie mogli pójść dalej. Tym niemniej jest to przeszkoda, która przydarza się bardzo zaawansowanym praktykującym i jestem przekonana, że każdy z nas chciałby mieć tego typu problemy.

10. Istnieje również przeszkoda, która przyjmuje postać błędnego rozumienia natury pustki. Kiedy mamy wrażenie, że nic nie istnieje naprawdę, często zaczyna nam brakować miłości i współczucia. Tego typu przeszkoda pojawia się u początkujących, którzy myślą, że zrozumieli naturę pustki. Zazwyczaj stwierdzają wówczas, że praktykują Diamentową Drogę i że wszystko jest wspaniałe tylko dlatego, że się wydarza, nie rozumiejąc jednak prawdziwego sensu tego stwierdzenia.
Kiedy na przykład przychodzi do nich kobieta, którą właśnie porzucił mąż, mówią jej: „Czyż to nie piękne jak wszystko rozgrywa się w przestrzeni?”. Przy takim podejściu prawdopodobnie nie będziemy mogli pomóc wielu osobom. Musimy pamiętać, że przestrzeń, miłość i radość są od siebie nieoddzielne. Jeśli kładziemy nacisk tylko na jeden aspekt natury umysłu – jego pustość – wówczas istnieje niebezpieczeństwo popadnięcia w nihilizm, co prowadzi do zobojętnienia.

11. Następna przeszkoda jest przeciwieństwem tej wspomnianej wyżej. Pojawia się wtedy, kiedy bardzo serio zaczynamy traktować cierpienie innych. Gdy
przychodzi do nas ktoś z problemem, jesteśmy wszystkim tak bardzo przejęci, że zaczynamy się nad nim litować, potwierdzając w ten sposób prawdziwość jego cierpienia, co w gruncie rzeczy mu nie pomaga. Taka postawa to również skrajność, której należy się wystrzegać. Musimy nauczyć się kroczyć Środkową Drogą – rozumieć sytuację cierpiącego i współczuć mu, lecz jednocześnie
pamiętać, że rzeczy po prostu wydarzają się w taki sposób i nie ma w tym nic osobistego. W przeciwnym razie potwierdzimy być może swoją reakcją wagę problemu, zamiast
pomóc komuś się go pozbyć. Cała sztuka polega na umiejętnym utrzymywaniu równowagi między współczuciem a mądrością.

12. Jeszcze inną przeszkodą są wizje, to znaczy pojawiające się formy buddów. Kiedy przyśni nam się nauczyciel albo jakaś forma buddy, bez wątpienia jest to bardzo miłe i pozytywne doświadczenie, z którego powinniśmy się jak najbardziej cieszyć. Tym niemniej, nie należy traktować tego bardzo serio, ponieważ jest to ostatecznie tylko projekcja naszego umysłu. Może się zdarzyć, że otrzymaliśmy we śnie ważną informację, ale jeżeli chcemy ją zastosować, powinniśmy ją najpierw sprawdzić – na przykład przy najbliższej okazji zapytać nauczyciela czy to, co nam się przyśniło, ma jakieś znaczenie. Często jest tak, że sny mają sens – na przykład kiedy Lama Ole we śnie mówi nam, żebyśmy pomogli w budowie jakiegoś ośrodka. Natomiast, gdy nauczyciel radzi nam we śnie, żebyśmy skorzystali z nadarzającej się okazji i obrabowali bank, może jednak powinniśmy się nad tym poważnie zastanowić...

13. Ostatni rodzaj przeszkód napotykamy wtedy, gdy wolność duchowa czyni nas szalonymi. Możemy wówczas rozwinąć przekonanie, że normy społeczne i kulturalne już się do nas nie odnoszą. Przestajemy się liczyć ze skutkami naszych działań. Dlatego Guru Rinpocze radzi, żeby nie narzucać innym naszego ekstrawaganckiego sposobu zachowywania się. Na przykład jogini „szalonej mądrości” działają czasem w dziki sposób nie dlatego, że są pod wpływem przeszkadzających uczuć, ale po to, żeby pomóc innym – potrafią po prostu przewidzieć rezultaty swych czynów. Dopóki tego nie potrafimy, powinniśmy działać w taki sposób, który przyniesie pożytek największej liczbie istot, chronić je i zachowywać się tak, jak to jest powszechnie przyjęte w danej społeczności.

Przeszkody będą nam towarzyszyć na ścieżce aż do samego oświecenia. Nawet sam rozwój może okazać się przeszkodą – gdy z jego powodu poczujemy się dumni lub zaczniemy się do niego przywiązywać.

Bardzo ważne
jest wytworzenie
w sobie nawyku
medytacji. Jeśli
medytujemy tylko
wtedy, kiedy czujemy
się zmotywowani
lub zainspirowani,
najpewniej nie
będziemy robić
tego tak często,
jakbyśmy chcieli.

Jeśli kładziemy
nacisk tylko
na jeden aspekt
natury umysłu,
jego pustość,
wówczas istnieje
niebezpieczeństwo
popadnięcia w nihilizm,
co prowadzi do zobojętnienia.

Często, kiedy
wydaje się nam,
że medytacja
była beznadziejna,
prawdopodobnie
oczyściliśmy
dużo negatywnej karmy,
która dojrzała
dzięki temu,
że usiedliśmy
do praktyki.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin