Graham Greene - Moc i chwala.pdf

(721 KB) Pobierz
32658520 UNPDF
GRAHAM GREENE
Moc i chwała
(Przełożył Bolesław Taborski )
Dla Gervase
Krąg się zacisnął;
bystra chartów siła
i śmierć z godziną
każdą bliżej była.
(Dryden)
Przedmowa
Kiedy po latach wojny zaczęliśmy wydawać najlepsze powieści z literatur zachodnich,
olśniły nas wielkie nazwiska Faulknera, Hemingwaya, Camusa, Sartre'a. Stwarzało to pozór, że
stykamy się z niezwykle wyśrubowaną przeciętną obowiązującego poziomu w literaturze
światowej, a nie z jej szczytowymi osiągnięciami z lat kilkunastu. Dopiero dzisiejsze
współzawodnictwo między wydawnictwami polującymi na głośne, nagradzane pozycje pozwala
odróżnić sezonowe rewelacje beletrystyczne od prawdziwej literatury, którą wyznacza najbardziej
bezlitosny sędzia - czas.
Do książek, które zwycięsko wytrzymały tę próbę, należy bez wątpienia “Moc i chwała”
Grahama Greene'a. Ta właśnie powieść ustaliła jego pozycję w czołówce literatury światowej,
utorowała drogę powodzenia, sukcesów wydawniczych dla “Sedna sprawy”, “W Brighton” czy
“Trądu”. O “Mocy i chwale” tak pisze autor:
“Książka ta daje mi największą satysfakcję ze wszystkich moich książek; nie mówi to dużo,
ale napawa mnie smutkiem, gdy pomyślę, że napisałem ją przed dwudziestu laty. Czekała prawie
dziesięć lat na powodzenie. Pierwsze wydanie w Anglii miało 3500 egzemplarzy i ukazało się na
miesiąc przed hitlerowską inwazją na Holandię. W Stanach Zjednoczonych wydano ją pod trudnym
i wprowadzającym w błąd tytułem “Ścieżki labiryntu” (ponieważ mego własnego już ktoś użył), a
sprzedano, zdaje się, dwa tysiące egzemplarzy. Jej powojenny sukces we Francji, który
zawdzięczam szlachetnemu wstępowi Francois Mauriaca, stworzył niebezpieczeństwo na dwóch
frontach: Hollywoodu i Watykanu. John Ford wyprodukował pobożny film, w którym ksiądz stał
się uosobieniem szlachetności, a porucznika zrobiono łajdakiem; powodzenie powieści we
francuskich kołach katolickich spowodowało reakcję, w wyniku której francuscy biskupi
dwukrotnie odwoływali się do Rzymu.”
Tyle autor. Jego powieść była wynikiem wyprawy do Meksyku w latach 1937 - 38.
Greene'a, wychowanego wśród protestantów, zawsze uderzały - zresztą lubiane i przez katolików -
anegdoty, przykłady z życia, pomawiania i oskarżania księży o pijaństwo i sprawy z kobietami.
Obyczaje księży Południowej Ameryki nie odbiegają zbytnio od bujnych, prawie awanturniczych
żywotów kleru włoskiego w okresie Renesansu. Greene w czasie podróży obserwuje ślady
niedawnego rozgromienia Kościoła meksykańskiego - który wyparty z powierzchni życia, na pozór
przestaje istnieć. Pisarz uczestniczył w mszach odprawianych po domach, w ukryciu, gdzie zamiast
dzwonka ministrant stukał palcem w podłogę. Pisarz rozmawia z wiernymi, tropi ślady nielicznych
księży, przekazywanych z rąk do rąk, mimo że pomoc im okazywana grozi rozstrzelaniem.
Mieszanina najżarliwszej wiary i ciemnego przywiązania, odruchów niezwykłej szlachetności,
nawet bohaterstwa - i chciwości, nienawiści, zdrady. Greene'a wciąga wzajemna zależność dwu
przeciwstawnych sił, starcie dwu racji, które, jak z ówczesnego układu wynikało, musiały być w
konflikcie. Z jednej strony ksiądz - pijaczyna, ojciec kilkuletniego dziecka, słaby, świadomy
własnej marności - a z drugiej porucznik “czerwonych koszul”, który go ściga w imię dekretu.
Wydaje się, że Autor wyidealizował swego oficera policji - tak bywało i w “Spokojnym
Amerykaninie”, i w “Sednie sprawy” - przydał przedstawicielom władzy coś z godności filozofów,
każąc im błysnąć spekulacjami myślowymi, czasem w formie aforyzmów. W Meksyku sprawy
były jednak o wiele prostsze: nienawiść eksplodowała buntem uciskanych, dla pistoleros
najprostszym załatwieniem konfliktu był celny strzał z rewolweru; nie dyskutować, tylko zabić.
Mury starych świątyń próbowano rozsadzić dynamitem, żeby zbiegli duchowni nie mieli do czego
powracać. Wypędzić księży lub ich wytępić, albo zmusić, by się zaparli sakramentu, raz na zawsze
skończyć z religią. Minęło kilkanaście lat. Dziś wiemy, że w Meksyku znaleziono modus vivendi.
Kościół przyjął nowe formy działalności duszpasterskiej, wierni praktykują swobodnie, choć prądy
antyklerykalne są nadal silne, głównie wpływowej masonerii. W tej świetnej powieści interesuje
Greene'a jedynie dramatyczna sytuacja, to, co nazwałbym wielkimi łowami, grą pełną śmiertelnego
ryzyka. Autor nie próbuje nam wyjaśnić, jak do tego doszło, jak powstały tak silne społeczne prądy
wrogości, nienawiści, które doprowadziły do czasowego rozproszenia kleru meksykańskiego.
Jednak polski czytelnik musi sobie zadać takie pytanie. Żeby na nie odpowiedzieć, przyjdzie
głęboko sięgnąć w przeszłość: nie ma skutków bez przyczyn. Pamiętamy, że Meksyk w ciągu
wieków był kolonią hiszpańską, zdobytą podbojem pełnym okrucieństwa, wyrafinowanych zdrad,
nikczemności. Chciwość i złoto były motorem działania konkwistadorów. Dlatego zrozpaczeni,
mordowani Indianie pochwyconym Hiszpanom roztopione złoto wlewali do gardła, by ich
ostatecznie nasycić. Cortez kazał żywcem piec ostatniego władcę zagarniętego państwa, by w
mękach wydał sekret, gdzie ukrył swoje skarby. Żołnierze hiszpańscy pędzili z sobą jeńców, którzy
stanowili kolejno pokarm dla psów. Każdy z gubernatorów pragnął jak najszybciej zbić fortunę i
wrócić do zamorskiej ojczyzny. Administracja się zmieniała, wspierające ją duchowieństwo
budowało ziemską potęgę Kościoła, dziedziczyło skarby, trwało, gromadząc olbrzymie dobra,
głównie ziemię. Statystyka, odkąd zaczęła istnieć, podaje przerażające liczby, pełne groźnej
wymowy, 80% ziemi było w posiadaniu 2% ludności, stwarzając warunki, w których 90% chłopów
pracowało jako siła najemna, niewolniczo uzależniona od obszarnika. Najpotężniejszym - niestety -
był kler meksykański. Nędza i ciemnota idą w parze; do roku 1910 Meksyk miał 78% analfabetów
i dziś jeszcze daleko do pełnego nauczania. Należy jednak być sprawiedliwym, pamiętając o tym,
że walkę o wyzwolenie narodu, zbrojne działania przeciw Hiszpanom, wsparte także radykalizmem
społecznym, rozpoczęli dwaj księża: Hidalgo i Morelos, obaj za to, niestety, potępiani przez
Zgłoś jeśli naruszono regulamin