Rozdział 28 - 32.doc

(104 KB) Pobierz
Rozdział 28

Rozdział 28

 

Czas się kończył. Srebrny zegarek, który Sebastian upuścił w drodze do kryjówki, tykał cicho w mojej kieszeni. Odnalazłam ukochanego, ale to nie rozwiązywało problemów. Chwila radości minęła. Teraz czas był dla mnie równie groźnym wrogiem, jak Mroczne Sio­stry i ich przywódczyni. „Boję się, że gdy wstanie nowy księżyc, nie będę już człowiekiem...”

Musiałam wykorzystać każdy dzień, każdą godzinę, by szukać Księgi, i niecierpliwiło mnie wszystko, co przeszkadzało w tym zadaniu. Obejrzałyśmy każ­dą książkę w bibliotece, ale niczego nie znalazłyśmy. Czas... czas... czas... Dni mijały bezlitośnie i wkrótce przepadł bez śladu kolejny tydzień.

Gdy znów nadeszło niedzielne popołudnie, przynosząc kilka cennych wolnych godzin, niechętnie wy­ruszyłam do stajni. Dostałam list od taty z pytaniem, jak idzie mi jazda konna. Ze względu na niego czułam się zobowiązana kontynuować naukę, chociaż w tej chwili lekcje wydawały mi się kompletną stratą czasu.

Mogłabym szukać Księgi, mogłabym teraz robić cokolwiek użytecznego, pomyślałam z niechęcią, wyciągając siodło Bonny.

- To chyba twoje.

Do pomieszczenia wszedł Josh i podał mi małą paczuszkę. Serce podeszło mi do gardła. Nie chciałam żadnych prezentów od niego. Nie mogłam przyjąć tego, co miał mi do zaoferowania. Ale ignorowanie żaru w jego spojrzeniu stawało się coraz trudniejsze. Co gorsza dostrzegałam cierpienie na twarzy Sary, kiedy widzia­ła nas razem. Powiedziałam Sebastianowi, że Josh nic nie znaczy i, chociaż mówiłam szczerze, miałam teraz wyrzuty sumienia. Wstydziłam się swojej bezduszno­ści, przecież uczucia Josha też się liczyły. Próbowałam choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim.

- Dzięki, Josh. Super.

- Chyba musimy odwołać lekcje - oznajmił. - Ziemia jest tak zmarznięta, że kuce mogłyby się po­tykać.

Mróz rzeczywiście zamienił gęsty śnieg w grubą warstwę lodu, a szkołę w zaczarowany pałac otoczony białymi wzgórzami i lśniącymi oszronionymi wieżami.

- Trudno, nic nie szkodzi - odparłam, ukrywając ulgę.

- Nie otworzysz?

Odwinęłam brązowy papier. Wypadło z niego coś lśniącego i twardego. Przez chwilę nie miałam pojęcia, co to takiego. Ale szybko uświadomiłam sobie, że to medalion, który znalazłam w Uppercliffe, tak troskliwie wypolerowany, że lśnił teraz jak nowy.

- Och, dziękuję! Myślałam, że go zgubiłam! Gdzie go znalazłeś?

- Na podłodze w stajni. Przetarła ci się wstążka, więc nie zauważyłaś, kiedy ci spadł. Dopasowałem do niego łańcuszek.

- To takie miłe. Nie trzeba było...

- Wiem - odparł cicho. - Ale bardzo chciałem to zrobić.

Wyjął mi medalion z dłoni, delikatnie mnie odwrócił i zapiął łańcuszek na mojej szyi. Milczeliśmy oboje. Byłam świadoma obecności Josha, czułam, że stoi za mną, wysoki, silny i opiekuńczy. „On cię kocha, Evie... Czuję to...” Odpędziłam tę myśl.

- Dziękuję - wymamrotałam. - Naprawdę muszę iść, skoro nie mamy lekcji...

- Zaczekaj chwilkę, Evie. Jest jeszcze jedna spra­wa. - Podszedł i uśmiechnął ciepłym, złocistym uśmie­chem. - Chodźmy na spacer.

- Nie mogę...

- Dlaczego? Myślałem, że w sobotę po południu macie wolne?

- Tak, ale...

- Nie możemy poćwiczyć, więc dam ci wykład na temat sztuki jazdy konnej podczas spaceru wokół jeziora - zaproponował ze śmiechem, ale po chwili spoważniał. - Proszę cię, Evie, muszę z tobą porozmawiać. Daj mi tylko kilka minut.

Nie mogłam odmówić, ale bałam się tego, co powie. Przeszliśmy przez zamarznięty dziedziniec. Zimowe słońce zwieszało się coraz niżej na czystym, chłodnym niebie. Najmłodsze dziewczynki rzucały się śnieżkami, roześmiane i zaczerwienione. Wyglądały tak zwyczajnie, gdy krzyczały i ślizgały się na lodzie. Bez wątpie­nia któraś z nauczycielek już szykowała się do ataku, by zwymyślać je za głośne zachowanie, ale w tej chwili bardzo im zazdrościłam. Żałowałam, że nie mam jede­nastu lat i nie mogę beztrosko bawić się w śniegu.

Minęliśmy uczennice i zeszliśmy nad jezioro. Za jego szklistymi wodami widać było ruiny, blade, zmrożo­ne i piękne.

- O czym chciałeś porozmawiać?

Josh wyciągnął coś z kieszeni. Wręczył mi to i zobaczyłam stare zdjęcie, portret tęgiej kobiety w długiej spódnicy i koronkowym czepku. Była w średnim wieku, miała swojską, uczciwą twarz i bez lęku patrzyła prosto w aparat. Mała dziewczynka trzymała się jej spódnicy, ukrywając twarz w fałdach materiału. Nie zdołała jed­nak ukryć lśniących włosów. „Bądź grzeczna, mój ty kurczaczku...” - usłyszałam w głowie. Zbliżyłam czar­no-białe zdjęcie jeszcze bardziej do oczu i dostrzegłam, że kobieta ma na szyi medalion. Ten sam, który Josh zwrócił mi chwilę wcześniej. Widziałam już kiedyś tę kobietę. Wiedziałam, kim jest.

- Martha! - Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wykrzyknąć jej imienia. To była Martha, stara niania Agnes, która zajęła się Effie po śmierci matki i mieszkała w Uppercliffe. To właśnie Effie stała na zdjęciu obok niej. - Skąd to masz?

- A ty skąd znasz jej imię? - spytał Josh. -I dlacze­go masz taki sam medalion?

- Ja... yyy... - Gorączkowo zastanawiałam się, jak to wszystko wyjaśnić. - Znalazłam naszyjnik podczas wycieczki do Uppercliffe. - Przynajmniej nie kłamałam, ale wiedziałam, że to nie brzmi wiarygodnie. Czu­łam się winna, jakby ktoś przyłapał mnie na kradzieży.

- W takim razie to ten sam. Martha mieszkała w Uppercliffe. Była daleką krewną mojej mamy. Trzymamy te wszystkie stare zdjęcia w domu, przedstawia­ją starą farmę i jej mieszkańców. - Popatrzył na mnie z ciekawością. - Rozumiem, że mogłaś tam znaleźć me­dalion, ale skąd znasz imię Marthy?

- Kiedy tu przyjechałam, zainteresowałam się... eee... historią Wyldcliffe. Sprawdziłam całą historię Templetonów, no wiesz, lady Agnes i jej rodziny. W bibliotece jest taka książka... - Wylewałam z siebie słowa, wymyślając po drodze całą opowieść. - Była w niej fotografia dawnych służących z Wyldcliffe, a na niej, między innymi, Martha. Napisali, że ona, to znaczy Martha, była kiedyś niańką lady Agnes. Kiedy poka­załeś mi to zdjęcie, nagle przypomniałam sobie tę twarz.

Urwałam, by zaczerpnąć tchu.

Josh spojrzał na mnie, lekko marszcząc brwi.

- Wiesz co, Evie, fatalna z ciebie kłamczucha. A co się stało naprawdę?

- Nic! - wykrzyknęłam, po czym, unikając wzro­ku Josha, wbiłam wzrok w odległe, nieprzyjazne wzgó­rza, nad którymi niebo zaczynało już ciemnieć. Nagle zapragnęłam uwolnić się od tych wszystkich tajemnic i znaleźć się w jakimś ciepłym, jasnym i bezpiecznym miejscu. Zadrżałam z zimna. - Nic, o czym mogłabym ci powiedzieć.

- Evie, mieszkałem w tej wiosce całe życie i znam to miejsce. Ludzie zawsze wygadywali niesamowi­te rzeczy na temat Wyldcliffe, o duchach, tragediach, zemstach i tym podobnych bzdurach. Historia tego miejsca naprawdę jest dość dziwna i krąży kilka plotek o samej szkole. Ludzie widzieli i słyszeli to i owo, nocami działy się różne rzeczy. A w zeszłym roku umarła jedna z dziewczynek. Utopiła się w jeziorze.

- Wiem - odparłam tak cicho, że niemal szeptem.

- Rodzą się kolejne plotki o tym, kto rządzi w szko­le. Zwłaszcza teraz, po tym jak najwyższa przełożo­na znikła w tak dziwnych okolicznościach. Część starszych ludzi z wioski przysięga, że słyszeli przed kościołem łkania i jęki jej ducha. A teraz jeszcze te zabite zwierzęta. Niektórzy sądzą, że to jakieś chore, krwawe rytuały. Czarna magia.

Usiłowałam wyśmiać to wszystko.

- Chyba ludzie zbyt poważnie to traktują, nie są­dzisz? To pewnie zwykły świr, który zabija lisy, bo mu odbiło.

- Może i tak, ale nie odpowiedziałaś na pytanie.

- Przecież mówiłam ci, że znalazłam ten medalion przypadkiem w czasie wycieczki. To chyba nic strasznego, prawda?

Josh przyjrzał się zdjęciu, po czym wsunął je z powrotem do kieszeni. Nie wydawał się przekonany.

- W Wyldcliffe dzieją się dziwne rzeczy, Evie. Bądź
ostrożna.

- Dam sobie radę, naprawdę. A ten medalion... chyba powinnam ci go oddać. Należy do twojej rodziny.

Zaczęłam go odpinać, ale Josh mnie powstrzymał.

- Zatrzymaj go. Chciałbym ci go podarować. Pasu­je do ciebie.

- Dziękuję. Bardzo ci dziękuję.

Josh był dla mnie taki dobry, a ja odpłacałam mu kłamstwami. Czułam się paskudnie.

- Zaczekaj, a zauważyłaś to? - Josh chwycił medalion, nacisnął zapięcie i wziął w palce pukiel, który Martha włożyła tam wiele lat temu. Przytknął go do moich rozczochranych włosów. - To dokładnie ten sam kolor - zauważył cicho. - Jak to wyjaśnić, Evie? Nie ma w tym żadnej tajemnicy?

Nie miałam mu nic do powiedzenia. Schowałam pukiel z powrotem, po czym włożyłam medalion pod bluzkę, żeby nikt inny go nie widział.

- Lepiej już pójdę. - Ruszyłam przed siebie. Zamarznięty śnieg chrzęścił pod moimi nogami.

Wszystko to stawało się zbyt trudne. Nie dawałam już rady. Będę musiała napisać do taty i poprosić, żeby darował mi jazdę konną. Mogłam przecież powiedzieć, że boję się koni i że sobie nie radzę... Tata nie domyśliłby się, że tak naprawdę nie radzę sobie z kłamstwami. Lubiłam Josha, ale zasługiwał na więcej, niż byłam mu w stanie dać.

- Zaczekaj! - Podbiegł, by mnie dogonić. - Posłuchaj, jeśli wsadziłem nos w nie swoje sprawy albo na­ robiłem zamieszania bez powodu, to przepraszam. Ja tylko... no... bardzo cię lubię, Evie, i nie chciałbym, żebyś była nieszczęśliwa z jakiegoś powodu.

- Nie jestem nieszczęśliwa. - Właściwie nie kłama­łam, ale nie mówiłam też całej prawdy.

- No dobrze, wierzę ci, ale gdybyś chciała pogadać, to pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. W porządku?

- W porządku.

- Okej. W takim razie to koniec wykładu, zapo­mnijmy o nim. - Uśmiechnął się zachęcająco i po pro­stu musiałam odpowiedzieć mu uśmiechem. Ruszyli­śmy wolno w stronę szkoły.

Długie fioletowe cienie kładły się coraz niżej na ziemi. Josh nie wspominał już o medalionie, opowiadał o swojej rodzinie, przyszłej karierze jeździeckiej i planach dotyczących studiów. Pytał o moje życie i, ku swojemu zdziwieniu, bez oporów opowiadałam mu o mamie, tacie i Frankie. A także o tym, jak bardzo za nimi tęsknię. Staliśmy długo pod uginającymi się pod śniegiem gałęziami sosen i rozmawialiśmy, a gdy wresz­cie wróciliśmy do stajni, zrobiło się już prawie całkiem ciemno. Dziewczynki, które bawiły się w śniegu, już dawno wróciły do szkoły.

- Gdzieś ty była, Evie? - spytała Sara, która czeka­ła na mnie z niecierpliwością. - Przecież miałyśmy po twojej lekcji iść do biblioteki. Zapomniałaś?

- To moja wina, przepraszam - odparł Josh.

- Nie, moja - zaprotestowałam. - Powinnam była pamiętać. Już po raz drugi tego dnia poczułam się fatalnie. Jak mogłam zapomnieć, że umówiłam się z Sarą, zęby poszperać w kolejnym kącie biblioteki w poszukiwaniu Księgi? - Chodźmy od razu. Mamy jeszcze czas przed kolacją.

- Jasne - odparta pogodnie Sara. - No to pa, Josh.

Gdy się odwracała, dostrzegłam ból w jej spojrzeniu. Sara zaczynała tracić nadzieję na to, że to ona kie­dyś będzie się snuć z Joshem po lasach w półmroku.

Rozdział 29

 

Prywatne zapiski Sebastiana Jamesa Fairfaksa

 

Ile jeszcze dni i nocy mogę snuć się po tym pustym domu, nim wreszcie mnie zabiorą?

Nienawidziłem wcześniej mojego więzienia, ale odkąd tu przyszłaś, Twój duch pozostał w tych ścianach. Za nic nie opuściłbym teraz tego miejsca.

Miłość jest zadziwiająca! Potężniejsza niż burze, bogactwo, nauka, wojny...

Dopóki mieszkałem w tym domu za życia, nigdy nie poświęciłem miłości nawet jednej myśli. Podobne słabości były niegodne mojej uwagi. Nie kochałem Agnes. Pożądałem tylko jej urody i Mocy, ale Ty już znasz moje wstydliwe tajemnice. I wszystko mi wybaczasz.

Rodzice kochali mnie, ale nie respektowałem ich zasad i reguł. Nigdy nie zadałem sobie trudu, żeby dowiedzieć się, jakimi ludźmi są naprawdę. Ojciec zajmował się posiadłościami, psami i końmi. Matka była piękna, ale nigdy nie zastanawiałem się czym się interesuje. Nie zadawałem sobie pytań, czy naprawdę się kochają, czy się potrzebują i jak rozmawiają ze sobą, gdy zostają sami.

Czy kiedykolwiek czuli do siebie to, co ja czuję do Ciebie? Czy mój ojciec oddałby życie za matkę, tak jak ja oddałbym swoje za Ciebie?

Zrobię to. Zgasnę i utonę w ciemnościach, żebyś mogła żyć. Nawet jeśli wciąż kusi mnie myśl, że jest sposób, by uniknąć tego, co musi nastąpić. Jest sposób. Ale mu­siałbym Cię zabić. Doprowadziłbym do Twojej śmierci.

Prosiłem Cię, żebyś ukryła skarb, którego strzeżesz. Tak by znalazł się jak najdalej ode mnie. Przysięgałem, że nie dotknę talizmanu nawet, gdyby leżał u moich stóp. Musiałbym Cię przy tym skrzywdzić. Nie zrobiłbym tego, gdyby choć jeden włos miał spaść z Twojej głowy. Jeden przepiękny włos.

Nie wracaj tu... nie wolno Ci do mnie wrócić.

Nie czuję pokusy, o nie. Nie pożądam talizmanu.

Obiecujesz, że użyjesz jego Mocy, by mnie uzdrowić. Że znajdziesz Księgę, zrobisz wszystko, uratujesz mnie... Och, Evie, najdroższa Evie, już w to nie wierzę. Jest za późno, mój świat gaśnie, wszyscy mnie opuści­li... nawet Ty.,.

Gdy mnie już nie będzie, Ty jedna zapłaczesz za mną. Inni, którzy kiedykolwiek żywili jakiekolwiek uczucia wobec Sebastiana Fairfaksa, już dawno odeszli z tej ziemi. Pamięta mnie tylko dzikie bractwo, któremu niegdyś przewodziłem. O tak, one pamiętają. Tyl­ko dlaczego? Od lat unikam ich towarzystwa. Niechże mnie już zapomną. Niech ciemności okryją moje ciało. Niech wszyscy wyrzucą mnie z pamięci. I niech ja zapomnę o tym, że talizman kiedykolwiek istniał.

Nikt nie może mi pomóc.

 

 

Rozdział 30

 

Kolejnych kilka dni upłynęło nam na szukaniu Księgi w bibliotece, we wszystkich klasach i na wszystkich półkach, a także na ukrytym strychu. Niczego nie znalazłyśmy. Teraz już tylko jedna osoba mogła mi pomóc.

Agnes. Wciąż miałam jej pamiętnik. Może tam kryła się jakaś wskazówka.

Pewnego wieczoru po kolacji mieliśmy dodatkowe lekcje. Klasa posłusznie wmaszerowała do sali panny Scratton. I chociaż wszystkie byłyśmy zmęczone i trochę znudzone, jak zwykle bez słowa skargi zabrałyśmy się do pracy. Rozejrzałam się. Sara metodycznie robiła notatki. Twarz Helen była ukryta we włosach, ale wi­działam, że jej umysł błądzi gdzieś daleko i za nic ma skomplikowane dzieje Anglii.

- Helen Black, jeśli nie wykonasz tego zadania, będziesz musiała zostać po lekcjach - zapowiedziała su­rowo panna Scratton.

Helen westchnęła i próbowała się skoncentrować. Starałam się pisać szybko, porządnie wypunktowując wszystko, co wiedziałam o Henryku VIII, rozwiązaniu klasztorów, zniszczeniu starych zakonów i rozdawaniu ich majątków ludziom związanym z dworem. Dziwnie było pomyśleć, że samo Wyldcliffe było niegdyś opactwem, a młode dziewczęta z arystokratycznych rodów przebywały tu pod opieką sióstr aż do momentu, gdy osiągały wiek stosowny do małżeństwa. Może tak na­prawdę niewiele się zmieniło. Rozejrzałam się szybko. Celeste z pewną miną pisała wypracowanie. India, Sophie, Rachel Talbot-Spencer - której matka była na­prawdę lady Cośtam-Cośtam, Lucy Lambton, Carolie, Katie, Charlotte... wszystkie te dziewczyny staną się wzorowymi angielskimi młodymi damami,, uprzejmy­mi, opanowanymi i trochę wyzutymi z życia. Miesz­kałyśmy w tej szkole, z niektórymi sypiałam w jednym pokoju, a prawie ich nie znałam.

Pomyślałam o plotkach na temat Wyldcliffe, o których wspomniał Josh. Dziwiło mnie, dlaczego rodzi­ce nie chcieli zabrać stąd córek. Może widzieli tylko to, co chcieli widzieć - dobrze wychowane dziewczę­ta mówiące z ładnym akcentem, które potrafiły się ubrać i zachować w każdej sytuacji. Edukacja zdo­byta w Wyldcliffe była ważniejsza niż jakieś plotki z wioski.

Nabazgrałam jeszcze kilka zdań, pośpiesznie kończąc pracę. Ledwo postawiłam kropkę, podniosłam rękę.

- Czy mogę iść do biblioteki?

- Już skończyłaś, Evie? - spytała sucho panna Scratton. - Dobrze.

Przeszłam przez korytarz, stukając butami o wypolerowaną podłogę, po czym przecięłam hol z posadzką w szachownicę i dyskretnie wśliznęłam się do bibliote­ki. Siedziało tam kilka uczennic. Przeglądały stare pi­sma i zaczynały już ziewać.

Chwyciłam pierwszą lepszą książkę i znalazłam sobie miejsce w kącie. Rozejrzałam się, czy nikt nie patrzy, i wyciągnęłam z kieszeni mały, czarny zeszyt -dziennik Agnes. Chciałam przeczytać go jeszcze raz i poszukać wskazówek. Ukryłam pamiętnik w okładce nudnego podręcznika i zaczęłam przeglądać w pośpiechu znajome strony.

 

„13 września 1882

Dowiedziałam się, że najdroższy S. wreszcie wrócił z podróży... Jakże się ucieszyłam, widząc ponownie towarzysza dziecięcych zabaw... wyrósł i wyprzystojniał... Nadal jest w nim dawna energia, nadal chce się ze mną wszystkim dzielić, nadal ma płomienie w nie­bieskich oczach... Jest mi bratem, którego nigdy nie miałam... w Maroku dopadła go gorączka... ciężko chorował... męczy go niepokojący kaszel... Ten rok, 1882, okazał się bardzo nużący, nudny i smutny bez je­go towarzystwa... mam pamiętać, że jestem lady Agnes ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin