Goldsmith Olivia - Rzuć mnie, Billy!.pdf

(1352 KB) Pobierz
Dumping Billy
Goldsmith Olivia - Rzuć mnie, Billy!
1.
Katherine Sean Jameson patrzyła zza biurka na swego pacjenta. Zawód terapeutki nie byt łatwy, a w tym
wypadku praca z osobą tak bardzo potrzebującą pomocy i jednocześnie stawiającą tak wielki opór była
szczególnie trudna. I rozdzierająca serce. Na pierwszy rzut oka Kate wyglądała na przeciętnie ładną
magistrantkę z szopą rudych loków na głowie, choć tak naprawdę miała już trzydzieści jeden lat. Teraz,
wpatrzona w Briana Conroya, nieświadomie zwinęła włosy w nieporządny węzeł na karku, wytrenowanym
ruchem wbijając weń ołówek zamiast spinki.
- No więc powiesz mi, co myślisz? - spytała i natychmiast ugryzła się w język. Niezależnie od tego, co
sądzą laicy, dobry terapeuta nie siedzi cały dzień i nie pyta pacjentów „co myślisz?". Musiała wpaść na coś
innego, bo na razie i ona, i Brian tracili tylko czas. Dlaczego ci pacjenci, których lubiła najbardziej, tak
często nie dawali sobie pomóc?
Było gorąco. W gabinecie nie było klimatyzacji, ale lekki przeciąg od okna przyjemnie chłodził jej szyję.
Wpatrzony w nią Brian pocił się, czego przyczyną równie dobrze mogło być zdenerwowanie, a nie majowy
upał.
Kate milczała. Milczenie było częścią jej metody działania, choć wcale me przyszło samo z siebie. To
praktyka nauczyła ją, że często przestrzeń i cisza bywają najlepszymi sprzymierzeńcami psychologa.
1
Nie dzisiaj jednak. Brian, jakby w poczuciu winy, zerwał kontakt wzrokowy i zaczął rozglądać się po
pokoju. W miejscach, gdzie ścian nie pokrywały półki z książkami, zamiast oklepanych reprodukcji
wisiały wykonane przez dzieci rysunki, niekiedy bardzo niepokojące. Kate obserwowała reakcje Briana,
ciekawa, czy skupi na którymś uwagę.
Siłą powstrzymała westchnienie. Chciała wziąć Briana na przetrzymanie, choć była świadoma, że czas
szybko mija, a dla dobra chłopca potrzebowała szybkich wyników. Brian przechodził kryzys. Z sympatią
spojrzała na ośmioletniego pacjenta. Jego wychowawczyni utrzymywała, że ma symptomy
kompulsywno-obsesyjnego roz-kojarzenia, wręcz schizofrenii.
Żadna forma rozkojarzenia nie wchodziła w grę na terenie Andrew Country Day School. Była to prywatna
szkoła w samym sercu Manhattanu, szkoła, która akceptowała tylko najlepszych i najinteligentniejszych -
zarówno jeśli chodzi o uczniów, jak i personel. Dysponowała wszelkimi możliwymi bajerami - począwszy
od krytego basenu, przez własne centrum komputerowe, aż po lekcje języków obcych, na przykład
japońskiego czy francuskiego dla sześciolatków. Z tego też powodu zatrudniono szkolnego psychologa.
Kate dopiero niedawno dostała tę lukratywną posadę i Brian, podobnie jak inni trudni uczniowie, został
natychmiast doprowadzony do jej gabinetu. Nic nie miało prawa zakłócić procesu gładkiego połykania
wiedzy przez potomków elity.
-Wiesz, Brian, czemu do mnie trafiłeś? - spytała miękko Kate. Brian potrząsnął głową. Kate wstała zza
biurka i usiadła na jednym z niskich krzesełek obok swego ośmioletniego „klienta". - Nie spróbujesz
zgadnąć? -Chłopiec znów pokręcił głową. - A może ci się zdaje, że to kara za jedzenie słoniowych żelków
podczas lekcji?
- Nie robią słoniowych żelków - odpowiedział po dłuższej chwili, patrząc na Kate.
- A może to były nosorożce? Brian pokręcił głową.
2
- To pewnie jadłeś pod ławką kanapki z masłem orzechowym?
- Niczego nie jadłem - powiedział i zniżył głos do ledwie słyszalnego szeptu. - To za to, że gadałem. Gada-
łem w klasie.
Kate skinęła głową. Włosy opadły jej falą na twarz, a ołówek ze stukiem spadł na podłogę. Brian, zanim
zdążył zakryć usta dłonią, mimowolnie zachichotał. Dobra nasza, pomyślała i zbliżyła głowę do głowy
małego pacjenta.
- Nie chodziło o to, że gadasz na lekcjach, Brian. Gdybyś tylko gadał, wezwaliby cię do dyrektora, no nie?
Z milutkiej buzi Briana spojrzały na nią spłoszone oczy:
- To ty jesteś gorsza od dyrektora? - wyszeptał. Poczuła tak silne współczucie dla tego chłopca, że
przez moment miała ochotę go przytulić. Przestraszyła się jednak, bo mogło to wywołać reakcję obronną.
Jej praca była równie niebezpieczna jak praca sapera - najmniejszy nietrafny ruch mógł uruchomić
zapalnik niewypału. Czuła się często jak słoń w składzie porcelany.
- Nikt nie może być gorszy - powiedziała z uśmiechem i porozumiewawczo mrugnęła do chłopca. Żaden
z uczniów Andrew Country Day School nie lubił dyrektora, i całkiem słusznie. - Czy ja wyglądam tak
strasznie jak dyrektor McKay? - dodała, udając przerażenie.
Brian gwałtownie potrząsnął głową.
- No i dobrze. Bardzo się cieszę, że nie. Zajmuję się czymś zupełnie innym. Nie znalazłeś się tutaj za karę.
Nie zrobiłeś niczego złego. Ale wszyscy słyszą, jak mówisz, nawet gdy nie zwracasz się do nikogo. - Kate
patrzyła, jak oczy Briana wypełniają się łzami.
- Będę grzeczny - obiecał.
Miała ochotę wziąć go na kolana, żeby mógł się porządnie wypłakać. Jego matka niedawno umarła na ra-
ka, a on był wciąż małym dzieckiem. Jej matka odeszła, gdy Kate miała jedenaście lat. Wciąż pamiętała to
uczucie. Było nie do zniesienia.
11
Ujęła dłoń chłopca i powiedziała:
- Nie zależy mi na tym, żebyś milczał, Brian. Powinieneś robić to, co dyktuje ci serce. Ale chciałabym
wiedzieć, co mówisz.
Brian znów potrząsnął głową. W jego zapłakanych oczach pojawił się lęk.
- Nie mogę powiedzieć - szepnął i odwróci! twarz. Wymamrotał pod nosem coś jeszcze.
Kate zdołała usłyszeć tylko jedno słowo. I to jedno jej wystarczyło. Tylko spokojnie - napominała się w
duchu. - Spokojnie, jakby to była zwyczajna rzecz...
- Czarujesz? - spytała.
Brian, nie odwracając się, w milczeniu kiwnął głową. Kate się przestraszyła. Czyżby posunęła się za
daleko? Wstrzymała oddech. Po długiej pauzie zapytała szeptem:
- Dlaczego nie możesz mi o tym powiedzieć?
Ho... - zająknął się, i nagle wszystkie tamy puściły: - ...bo czary to czary i nie wolno nic mówić, żeby two-
je życzenie się spełniło. Tak jak z urodzinowymi świeczkami. Wszyscy to wiedzą! - Poderwał się z
miejsca i uciekł w róg pokoju.
Kate poczuła ulgę. Chłopiec na pewno nie był schizo-frenikiem. Znalazł się w jednej z okropnych pułapek
dzieciństwa, rozdarty między całkowitą bezradnością a beznadziejną tęsknotą i poczuciem winy. Zabójcza
mieszanka. Kate dała chłopcu odetchnąć. Nie chciała, by poczuł się zapędzony w kozi róg, ale też nie
powinien zostać sam z tym bólem. Podeszła do niego powoli, ostrożnie, jak podchodzi się do
nieznajomego szczeniaka. Położyła dłoń na jego ramieniu.
- Chodzi o twoją mamę, prawda? - spytała najbardziej obojętnym tonem, na jaki umiała się zdobyć. Nie
chciała dokładać mu swoich emocji, dosyć miał własnych. - Zgadłam?
Podniósł oczy i przytaknął. Przyniosło mu to wyraźną ulgę. Koszmary dziecinnych tajemnic zawsze
głęboko poruszały Kate. Choć od dawna była niepraktykującą katoliczką, wciąż pamiętała uwalniającą
moc i wielkie
12
znaczenie spowiedzi. Musiała spełnić wobec tego chłopca rolę konfesjonału.
- Jakie było twoje życzenie? - spytała bardzo cicho, wolno i łagodnie. Brian wybuchnął płaczem. Jego
blada zwykle buzia zrobiła się czerwona jak piwonia. Wreszcie wykrztusił przez łzy:
- Myślałem, że jak milion razy powtórzę „mamo, wróć", to moja mamusia wróci - zatkał, wtulając głowę
w brzuch Kate. - Powtórzyłem to chyba ze dwa miliony razy, ale nie zadziałało.
Kate też miała łzy w oczach. Wzięła głęboki oddech. Czuła, jak przez cienki materiał koszuli pali ją twarz
Briana. Do diabła z zawodowym dystansem! Porwała chłopca w ramiona i usiadła z nim na krześle. Był
drobniutki i mały jak okaleczony wróbelek. I wtulił się w nią jak ptaszek w gnieździe. Po jakimś czasie
przestał płakać, ale jego milczenie było jeszcze bardziej rozpaczliwe. Siedzieli tak dłuższą chwilę. Kate
była świadoma, że czas wizyty nieubłaganie się kończy. Musiała to jakoś rozwiązać.
- Och, Brian, tak strasznie mi przykro - powiedziała. - Czarów nie ma, choć sama chciałabym, żeby dzia-
łały. Lekarze zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby uratować twoją mamę. Ani oni, ani magia, nic nie
zdołało jej pomóc... - Przerwała na chwilę. - To na pewno nie twoja wina, że mamusia nie może tu wrócić
- rzekła z westchnieniem. W zakres zawodowych obowiązków nie miała wpisanego łamania dziecięcych
serc. - Nie wróci i żadne czary nie pomogą.
- Dlaczego?! - Brian wywinął się z jej objęć jak piskorz i teraz stał naprzeciw, patrząc na nią złym
wzrokiem. - Dlaczego moje czary nie mogą pomóc? - Rzucił jeszcze jedno nienawistne spojrzenie, a
potem pchnął ją gwałtownie i wybiegł jak burza, o mało nie zwalając na ziemię domku dla lalek. Drzwi
strzeliły i znów stanęły otworem. Z korytarza dobiegł ją głos Elliota Winsto-na, który próbował zatrzymać
Briana.
- Zamknij się, śmierdzący chuju! - wrzasnął Brian. Kate się skrzywiła. Tupot kroków chłopca zamilkł w
oddali.
3
Po chwili Elliot zajrzał do gabinetu.
- Kolejny zadowolony klient? - spytał, unosząc brwi jak klaun, aż po Imię rzedniejących włosów. - Chyba
jednak powinnaś zostać romanistką.
W szkole Kate była świetna z francuskiego. Zastanawiała się poważnie, czy nie pójść na lingwistykę
stosowaną. Nigdy jednak nie żałowała, że wybrała inaczej, bo praca z dziećmi dawała jej mnóstwo
satysfakcji Ale bywały chwile, gdy Elliot, nauczyciel matematyki, a przy okazji najbliższy przyjaciel
Kate, drażnił się z nią na ten temat.
-Jeśli dobrze pamiętam, niemiecki odpowiednik „śmierdzącego chuja" to riechende Steine. A jak to będzie
po francusku?
- Daj sobie siana - odparła Kate. - Zejdź ze mnie Elliot, mam dość. Poza tym osiągnęłam pewien sukces z
Bnanem. Nareszcie objawił swoje prawdziwe uczucia.
- Na temat stanu higieny moich narządów płciowych tez się bardzo szczerze wypowiedział. Moje gratula-
cje. - Elliot wszedł do pokoju i rozsiadł się na zbyt mocno wypchanym fotelu obok domku dla lalek. Był
to jedyny „dorosły" mebel w gabinecie Kate, nie licząc jej biurka i krzesła. Elliot był średniego wzrostu
brunetem z lekką nadwagą, obdarzonym nieprzeciętnym ilorazem inteligencji. Miał na sobie jak zwykle
wymięte spodnie, złachany podkoszulek, a na to rozpiętą koszulę w jaskrawym kolorze. Położył nogi na
pudle z zabawkami i zabrał się do drugiego śniadania.
Kate westchnęła. Zwykle jadali razem, ale dziś na Elliota przypadał znienawidzony dyżur w stołówce.
Dlatego dopiero teraz, prawie wpół do trzeciej, miał szansę wrzucić coś na ruszt. Zwykle uwielbiała jego
towarzystwo, lecz po sesji z Brianem była wyraźnie nie w humorze. Z kolei Elliot, wkurzony po użeraniu
się z dzieciakami w stołówce, zupełnie nie zwracał uwagi na jej nastrój. Zajęty był rozpakowywaniem
kanapki, w którą wgryzł się z przyjemnością. Podejrzanie pachniała wołową mielonką.
4
- W czyjej klasie jest Brian? Czy nie u Sharon? - spytał fałszywie obojętnym tonem.
- Biedak - potwierdziła Kate. - Nie dość, że umarła mu matka, to jego wychowawczynią jest Zła
Czarownica z Zachodu. - Musiała się uśmiechnąć. Oboje z Elliotem nie znosili Sharon Kapłan,
odrażającego babska i mar^ nej nauczycielki.
- A poza śmiercią matki, co dręczy tego dzieciaka? -spytał Elliot.
- Uświniłeś się musztardą na brodzie - Kate nie miała zdrowia, by bawić się w zwykły ping-pong z
Elliotem. Nim zdołał się wytrzeć, kleks musztardy ozdobił jego koszulę.
- Fuj! - mruknął i niechlujnym ruchem wytarł musztardę szorstkim papierowym ręcznikiem. Sraczkowata
plama na zielonym tle wyglądała wyjątkowo ohydnie. Kate po raz setny stwierdziła, że obserwowanie
wyczynów Elliota przy posiłkach to konkurencja dla amatorów.
- Wierzy, że jego matka wróci dzięki czarom - westchnęła.
- Widzisz? A nie mówiłem? Wszystkich ich opętała magia, wróżki i czarodzieje. Pieprzony Harry Potter!
-burknął Elliot między jednym gryzem a drugim. - Jaką mu zafundujesz kurację? - wybełkotał,
jednocześnie żując jedzenie.
- Chciałabym, żeby przestał wierzyć w czary i zmierzył się ze swoim bólem i stratą.
- Aj waj! - zażydłaczył Elliot jak dalece jemu, gejowi z Indiany, pozwalał wrodzony akcent. - Kiedy ty
wreszcie dasz sobie spokój z wydobywaniem z każdego ucznia Andrew Country Day jego prawdziwych
uczuć? I dlaczego chcesz go zniechęcić do magii? Przecież to wszystko, co ma.
- Daj spokój, Elliot! Czary nie pomogą, a on musi przestać myśleć, że to wszystko przez niego - Kate po-
kręciła głową. - I kto to mówi? Facet wyedukowany w statystykach. Facet, który mógłby w każdej chwili
rzucić tę robotę i dostać trzy razy tyle kasy jako szef bazy
15
danych w byle funduszu powierniczym. I ty mi mówisz, żeby nie walczyć z magią?
- Nie słyszałaś, że cuda się zdarzają? - Wzruszył ramionami.
Kate nie połknęła przynęty. Wychowany na Środkowym Zachodzie, racjonalny do bólu Elliot sto razy jej
powtarzał, że życie jest jedynie formą istnienia białka. A teraz, zeby się przekomarzać, w sprawie magii
przybierał rolę adwokata diabła.
- Jeśli chcesz się ze mną dziś kłócić - ostrzegła go - to znaczy, że kompletnie zwariowałeś. Myślę, że ta
mielonka nie za dobrze wpłynie na twój cholesterol - dodała, po trosze, zeby go obrazić, a po trosze dla
jego własnegodobra.
- Dwieście czy czterysta, co za różnica - spytał ze śmiechem, przełykając ostatni kęs.
- Jak ci tak zależy, żeby wyciągnąć kopyta...
- Uhu-hu. Małe to, ale cięte - mrugnął, zabierając się do batonika.
- Słuchaj, ja wybywam. - Kate zaczęła zbierać papiery z biurka do segregatora. Gdyby udało jej się szybko
wyjsc, miałaby szansę na zakupy przed umówionym spotkaniem z Biną. Wyciągnęła z torebki puderniczkę
i pomadkę, umalowała się i uśmiechnęła, sprawdzając czy me ma na zębach szminki. - Widzimy się na
kolacji'
- Gdzie idziesz?
- Nie twoja broszka.
- Mamy swoje sekrety? Daj spokój. Powiedz mi bo inaczej wścieknę się jak Brian. - Sięgnął do pudełka z
zabawkami i rzucił w nią pluszowym miśkiem - Powiesz mi ? - Miękki pocisk trafił ją prosto w twarz.
Elliot skulił się w fotelu, obronnym ruchem zasłaniając oczy -Błagam, nie gniewaj się! To był przypadek.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
- Ja ci pokażę „przepraszam"! - Kate walnęła miśkiem w Elliota, ale chybiła.
- Rzucasz jak panna młoda bukietem - ucieszył się -A masz! - Wycelował w mą kolejnym pluszakiem,
żółtą puchatą kaczką.
5
- Broń się, ty głupku do matmy! - wrzasnęła Kate, ciskając w niego włochatym królikiem. Walka nieźle
rozładowywała napięcie.
- Obraza! Obraza! - Elliot zanosił się od śmiechu i w pozorowanej obronie stoczył się z fotela na podłogę.
-Obraza godności nauczyciela! - darł się jak opętany.
- Zamknij się, kretynie! - Kate pognała do drzwi, by je zamknąć. Gdy się odwróciła, pluszowy słoń trafił
ją prosto w twarz. Otrząsnęła się, porwała nosorożca i rzuciła się na Elliota. - Ja ci pokażę obrazę godności
nauczyciela, ty zasmarkana beko cholesterolu! - Okładała go z całych sił zabawką.
Elliot nie zamierzał się poddać - bronił się nadmuchanym flamingiem i pluszowym psem. Był gejem, ale
nie mięczakiem. Kiedy oboje opadli z sił (przy czym ofiarą padł przekłuty flaming), usiedli razem w
fotelu, ciężko dysząc i rechocząc. Kate na kolanach Elliota. I wtedy otworzyły się drzwi.
- Można? - spytał dyrektor McKay, choć było oczywiste, że nie należy do ludzi, którzy o cokolwiek
proszą. -Usłyszałem odgłosy jakiejś burdy.
George McKay, szef klas młodszych w Andrew Country Day School był obrzydliwym hipokrytą,
karierowiczem, psycholem i bezguściem - cztery w jednym. Miał poza tym febłik do używania słów, które
lata świetlne temu wyszły z użycia.
- Burdy? - spytał Elliot.
- Ćwiczyliśmy właśnie nową metodę terapii zajęciowej. Czy panu to przeszkadza? - spytała tonem niewi-
niątka Kate.
- Nie, tylko zachowywaliście się dość głośno - rzucił oskarżycielsko McKay.
- Z tego, co wiem, metoda TLZ - Terapia Latających Zwierzątek - często bywa w praktyce hałaśliwa -
powiedział mentorskim tonem Elliot - choć z drugiej strony okazuje się nadzwyczaj skuteczna,
przynajmniej na terenie tych pionierskich placówek, w których ją zastosowano. Oczywiście, w tej szkole
może się nie spraw
17
Zgłoś jeśli naruszono regulamin