Muza i Jutrzenka.doc

(388 KB) Pobierz
Muza i Jutrzenka

Muza i Jutrzenka

 

Wywiad z Ireną Andersową, żoną Generała Władysława Andersa.

 

 

 

 

Generał Władysław Anders, w wiekopomnej odysei w 1942r wywiódł „z domu niewoli”, czyli z syberyjskiego zesłania ponad 100,000 polskich więźniów, wygłodzonych szkieletów w łachmanach trawionych tyfusem, malarią i dyzenterią i stworzył z nich prężna armię zdyscyplinowanych żołnierzy nazwaną Drugim Korpusem. Przez obozy szkoleniowe w Iranie, Iraku, Egipcie i Palestynie doprowadził ich do Włoch, gdzie w zwycięskiej bitwie pod Monte Cassino (1944r) zdobyli newralgiczny punkt obrony niemieckiej, o którego pokonanie bezskutecznie walczyły inne wojska alianckie.

 

Po tragedii zaprzedania Polski Stalinowi w Jałcie (1945r) przez Churchilla i Roosvelta, Generał Anders zdemobilizowany wraz ze swoja armią, pozostaje na stałe w Anglii, wobec gróźb komunistycznej władzy, która mocą dekretu Rady Państwa pozbawia go obywatelstwa polskiego.

 

Z jego żoną, Ireną Anders, wierną towarzyszką lat zesłania na emigracji rozmawia dziś Cooltura.

 

Cooltura: Zanim dojdziemy do legendy Pani Męża proszę opowiedzieć Czytelnikom o sobie. Skąd wzięło się Pani drugie alias, czyli pseudonim sceniczny Renata Bogdańska?

 

Irena Anders: Wychowałam się we Lwowie w rodzinie kultywującej tradycje artystyczne. Moja matka znakomicie grała na fortepianie, wujek był muzykiem no, i oczywiście ja przesiąknęłam tą atmosferą uwielbienia dla sztuki. Wcześnie zaczęłam naukę śpiewu i gry na pianinie, którą potem kontynuowałam w konserwatorium czyli we Lwowskim Instytucie Muzyki. Pomimo, że ubóstwiam operę i muzykę klasyczną to zawsze ciągnęło mnie do takiej formy scenicznej ekspresji, która była bardziej zrelaksowana i włączała elementy satyryczne. Lubię, gdy we wszystkim jest troszeczkę humoru.

Wybuch wojny pokrzyżował moje plany, studia no, i oczywiście tak jak wszystkim - całe życie.

 

 

 

 

W roku 1940 znakomici artyści i muzycy uciekali masowo przed Niemcami i znaleźli się we Lwowie, w potrzasku bolszewickiego wroga. Ale Rosjanie mieli wtedy jeszcze jako taki respekt dla sztuki i obchodzili się z artystami-uciekinierami dość tolerancyjnie. Legitymacja artysty ratowała życie. Artystów rewiowych, do których należałam, podzielono na cztery zespoły, które miały jeździć po całej Rosji od Odessy aż po Syberię, żeby jak nam to powiedziano „propagować polską sztukę”. W czasie tych występów zrodził się pseudonim artystyczny Renata Bogdańska.

 

 

 

Przez jedenaście miesięcy jeździłam z grupą znakomitego kompozytora Henryka Warsa „propagując sztukę” i zastanawiając się, czy nie był to po prostu sposób na wykończenie nas. Mieszkaliśmy w zawszonych i zapluskwionych pociągach, wychodziliśmy na scenę z burczącymi z głodu brzuchami. Kiedyś, decydując co było ważniejsze – ciepło czy głód- sprzedałam futrzaną kurtkę, żeby kupić parę bochenków chleba i duży słój smalcu. Siedzieliśmy z kolegami na podłodze wagonu kolejowego i podgrzewaliśmy ten smalec na jakiejś karbidówce, żeby był ciepły do moczenia kromek. Wtedy wszedł rosyjski kolejarz i widząc nasze pełne oczekiwania oczy wlepione w słój – kopnął go ze śmiechem. A my znowu cierpliwie czekaliśmy, aby smalec zastygł i żeby razem z brudem zeskrobać go z podłogi i posmarować nim chleb.

 

Wreszcie dotarła do nas wiadomość, że w miejscowościach Buzuluk i Tockoje organizuje się polskie wojsko na mocy porozumienia gen. Sikorskiego ze Stalinem, zagrożonym inwazją niemiecką. Dostaliśmy mundury i wtedy, mnie smarkuli, wydawało się, że jestem najelegantszą kobietą świata, pomimo, że mundur wisiał na mnie jak na strachu na wróble.

 

Nasza działalność artystyczna miała wtedy ogromne znaczenie, bo podtrzymywaliśmy na duchu ludzkie cienie w łachmanach czyli wynędzniałych Polaków wywiezionych przez Rosjan w głąb Syberii. Nikt nie potrafi sobie nawet wyobrazić jak wyglądali ci ludzie a właściwie chodzące szkielety - w opłakanym stanie fizycznym, kompletnie wycieńczeni i wygłodniali, chorujący na tyfus, malarię i dyzenterię. Palono odzież, przeprowadzano odkażanie i karmiono. Generał Anders, który był dowódca tej armii nieszczęśników, starał się ratować z syberyjskiego zesłania także dzieci i kobiety, które przy pomocy różnych forteli sprowadzano jako rodziny wojskowych.

 

Razem z Armią Andersa nazwaną Drugim Korpusem wyruszyłam przez Iran, Irak, Palestynę i Egipt aż do Włoch. Dzięki inicjatywie Generała wszystkie zespoły rewiowe w roku 1942 połączono w jeden, duży i reprezentacyjny teatr pod nazwą Polska Parada, który nie tylko podtrzymywał ducha polskiego ale był ważnym elementem propagandowym dla sprawy Polski. Na przedstawienia przychodzili przedstawiciele międzynarodowych korpusów dyplomatycznych, armii amerykańskiej, angielskiej czy francuskiej a także koronowane głowy jak król Grecji czy Persji.

 

Byłam wtedy początkującą pieśniarką ale miałam zaszczyt występować z takimi gwiazdami sceny polskiej jak Zofia Terne, Ludwik Lawiński czy Jadwiga Andrzejewska. Rewia, zwana przez niektórych „podkasaną sztuką” została nobilitowana do rangi wspaniałego teatru, który po dotarciu do Włoch zajął pierwsze miejsce na międzynarodowym festiwalu artystycznym.

 

Niedługo przed bitwą o Monte Cassino, znowu podzieleni na mniejsze zespoły, jeździliśmy po różnych odcinkach wojskowych, ciężarówkami i często pod niemieckim obstrzałem, podtrzymując bojowego ducha żołnierzy, którzy wkrótce mieli wziąć udział w niezwykle ważnej akcji, która nastąpiła w maju 1944r. Monte Cassino stanowiło kluczowy punkt na froncie włoskim, bo od jego zdobycia zależało otwarcie drogi na Rzym i przesunięcie linii frontu. Akcja Polaków pod dowództwem Generała Andersa zakończyła się zwycięstwem, choć okupiona została życiem 900. żołnierzy. W dwa dni po bitwie, wśród zgliszcz i ruin, występujemy na górze klasztornej i po raz pierwszy śpiewamy „Czerwone maki na Monte Cassino”.

 

Po osiedleniu się w Anglii stworzyliśmy bogate życie polityczne, społeczne i kulturalne. Powstały kabarety i teatr dramatyczny, z takimi wspaniałymi twórcami jak Marian Hemar czy Feliks Konarski –Ref-Ren, którzy niejednokrotnie pisali specjalnie dla mnie swoje piosenki. Występowałam w programach artystycznych Radia Wolna Europa i BBC, koncertowałam także w Izraelu i Francji. Do dzisiaj kontynuuję, choć sporadycznie, działalność artystyczną zarówno tutaj jak i w Polsce.

 

Byłam młodą dziewczyną, która straciwszy najbliższych w zawierusze wojennej została „zaadoptowana” przez wojsko, stanowiące dla mnie namiastkę życia rodzinnego. Oczywiście, że wielokrotnie widywałam Generała ale do głowy mi nie przyszło, żeby traktować go inaczej niż z rewerencją i szacunkiem. Był ode mnie dużo starszy, i w moim pojęciu nieosiągalny jako mężczyzna (choć muszę przyznać, że bardzo piękny) i jako postać. Przecież był wodzem, bohaterem i przybranym ojcem dla całej swojej armii, która wdzięczna mu była za uratowanie życia i wyprowadzenie z syberyjskiej katorgi.

 

 

No, ale życie pisze tak dziwne scenariusze, że filozofom nawet się o nich nie śniło. Tak też i było w tym wypadku. Jak później przyznał się mąż, od razu „wpadłam mu w oko” i uważnie śledził rozwój mojej kariery scenicznej. Dawał znać o swojej admiracji kwiatami czy upominkami – wszystko spokojnie i bez presji, żeby mnie nie wystraszyć ani nie zniechęcić. Z drugiej strony byliśmy współtowarzyszami twardej, żołnierskiej niedoli, oboje wiedzieliśmy co to głód, nędza, strach i odwaga i te przeżycia stanowiły bazę wzajemnego zrozumienia, na której buduje się wszystkie trwałe związki.

Najbardziej ceniłam w nim niesłychaną dobroć, serce i wrażliwość uczuć. Kiedyś na przykład jeden z naszych żołnierzy otrzymał wiadomość o ciężkiej chorobie matki. Po jakimś czasie, po odebraniu od niego meldunku polowego, Generał półgłosem zapytał o jej zdrowie. Chłopak po prostu rozpłakał się, że ktoś ma serca i głowę pamiętać o jego sprawach. Zwłaszcza, ktoś taki jak dowódca.

 

• Zostajesz w Wielkiej Brytanii? Może czas zmienić pracę na lepszą?

 

Generalski rozkaz dzienny przed bitwą o Monte Cassino zaczynał się tak: „Żołnierze kochani, moi bracia i dzieci!” Kto tak jeszcze rozpoczyna przemowy do wojska? Kiedy już zamieszkaliśmy w Anglii, podczas wyjść do restauracji niejednokrotnie zdarzało się, że polski kelner na widok męża prężył się na baczność i stukając obcasami składał meldunek. Na co on komenderował „spocznij” po czym wyściskawszy serdecznie swego byłego żołnierza wypytywał o jego losy.

Był cudownym, troskliwym mężem i kochającym ojcem dla naszej córki Anny Marii. W domu zrzucał generalskie epolety i stawał się radosnym, kochającym życie człowiekiem ze szczególnym apetytem na spotkania towarzyskie, bo nie wyobrażał sobie egzystencji bez ludzi. Jego hobby był brydż i wielokrotnie na balach czy zabawach mówił „Poczekajcie, niech tylko wyślę Irenkę z kimś do tańca, to będziemy mogli rozegrać małego roberka”.

 

 

Nazywał mnie swoją „majową jutrzenką”, co było po części odnośnikiem do patriotycznej pieśni, miesiąca moich urodzin a także każdego wspaniałego dnia spędzonego razem. Przeżyłam z nim najszczęśliwsze 22 lata swego życia. Zmarł w 16. rocznicę bitwy o Monte Cassino – i jednocześnie moje urodziny. Od 35 lat codziennie wspominając go i troszkę popłakując, wdzięczna jestem losowi, że nas złączył i że mogliśmy dzielić tyle, tyle dni we wzajemnym szacunku i miłości.

 

 

Po zdemobilizowaniu - większa część żołnierzy Armii Andersa osiedliła się w Wielkiej Brytanii, choć rząd angielski planował rozproszyć nas po całym świecie. Nie witano nas tu serdecznie, o nie. Z alianckich sojuszników staliśmy się nieproszonymi gośćmi. Generał nie taił swego rozczarowania konferencją w Jałcie i w prywatnych rozmowach z Churchillem odważnie wytykał mu zdradę interesów niepodległej Polski. Za co Anglicy okrzyknęli go podżegaczem przeciw zawartym układom politycznym.

 

Cóż mieliśmy robić? Byliśmy zdradzeni przez państwa sojusznicze, nie mieliśmy powrotu do Ojczyzny i trzeba było zbudować jej namiastkę tutaj. Stąd powstały tak silne i prężne ośrodki polonijne z całą infrastrukturą życia politycznego, społecznego i kulturalnego. To nam pozwalało przetrwać codzienność, w której musieliśmy odnaleźć się sami, bez niczyjej pomocy, wręcz traktowani jako przestępcy, bo trzeba było ciągle meldować się na posterunkach policji.

 

Łudziliśmy się, że komunizm w końcu będzie obalony i wrócimy do własnego kraju. Dlatego nie kupowaliśmy tak długo własnego domu, bo Generał marzył o powrocie. Śniła mu się ta Polska nocami tak jak i zresztą nam wszystkim. Pewnie, że czasem trudno było uporać się z tęsknotą, ale mieliśmy nadzieję. Przecież walczyliśmy i ginęliśmy za nią na frontach tej krwawej wojny.

 

• Zostajesz w Wielkiej Brytanii? Może czas zmienić pracę na lepszą?

 

 

Dzisiaj, kiedy jest już inaczej, jeżdżę do Polski na liczne zaproszenia prywatne i państwowe. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że kwiaty, ukłony, uściski i honory nie są przeznaczone dla mnie ale są aktem pamięci i hołdu złożonego Generałowi Andersowi i jego wojsku – tych wszystkich bardzo odważnych ludzi, którzy byli gotowi poświęcić życie za swój kraj.

 

Tak strasznie kocham tę polską młodzież, która coraz więcej wie o długo fałszowanej historii. Przyjeżdżam na otwarcie szkół nazwanych imieniem mego męża, spotykam się ze studentami i uczniami. Te spotkania to pomost przerzucony między pokoleniami, które mają ten sam skarbiec historyczny, narodowy i kulturowy – czyli Polskę.

 

 

I cierpliwie odpowiadam na wszystkie pytania jak choćby to, zadane ostatnio przez jakąś bardzo młodą osóbkę.

- Czy pamięta Pani, jak Generał po raz pierwszy Panią pocałował?

- Och, to było bardzo, bardzo dawno... Chyba ze sto lat temu – odpowiedziałam

- Ojejku, to Pani ma już sto lat i tak się trzyma?

 

Anna Cholewa-Selo

Zgłoś jeśli naruszono regulamin