Galitz Cathleen - Zawsze będę przy tobie.pdf

(461 KB) Pobierz
7889364 UNPDF
Cathleen Galitz
Zawsze będę przy tobie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była o wiele ładniejsza, niż Johnny Lonebear przy­
puszczał. W każdym razie nie miała rogów i ogona, a tak
sobie właśnie przedstawiał straszną Annie Wainwright.
Siostrzenica opowiadała mu, co prawda, o swojej nowej
nauczycielce, ale on uparcie widział diablicę z widłami
zamiast zwykłej wskazówki. Miał ponure wspomnienia
ze szkoły: ilekroć rozrabiał w klasie, a rozrabiał często,
dostawał wskazówką po knykciach. Nic dziwnego, że wi­
dział piekielne widły. Urocza panna Wainwright w ni­
czym jednak nie przypominała starej szkapy, panny
Applebee. W każdym razie zewnętrznie.
Johnny, w przeciwieństwie do swojej siostrzenicy,
która nie miała żadnych problemów z akceptacją obcych,
pozostawał odporny na uśmiechy nowej nauczycielki, jej
oczywisty talent pedagogiczny też nie robił na nim wra­
żenia. Jego siostra i matka Porannej Zorzy uważała, że
wszyscy obcy mają diabła za skórą. A już najgorsi, jej
zdaniem, byli ci, którzy „chcieli dobrze". Johnny miał
bardziej umiarkowane zapatrywania, ale niewiele bar­
dziej. Nieufność wyniósł z pola walki, gdzie wróg aż na­
zbyt często kulami usiłował dowieść wyższości swojej
kultury, religii, wreszcie barwy skóry. Doświadczenie
zdobyte w czasie służby w marines nauczyło go, że ideo­
wi zapaleńcy są gorsi od najlepiej wyszkolonych najem­
ników. Obawiał się, że zapalona nauczycielka może być
znacznie bardziej niebezpieczna niż walczący dla idei żoł­
nierz. Jeśli panna Wainwright miałaby się okazać pomy­
loną ekstremistką, jak ją przedstawiała Ester, będzie miał
w niej pierwszorzędnego wroga, a miał już wielu podob­
nych przed nią. W każdym razie z opisu Ester wynika­
ło, że na pewno się nie zaprzyjaźnią. Siostra najpierw
zrugała go niemiłosiernie, że przyjął dziewczynę, a po­
tem kazała mu iść na lekcję i przyjrzeć się dokładnie
„diablicy".
- Nie ja zatrudniam nauczycieli, siostrzyczko - pró­
bował się bronić. - Ja tylko dbam o to, żeby szkoła funk­
cjonowała.
Patrząc na jedyną jasnowłosą głowę otoczoną gromadą
ciemnowłosych głów, Johnny musiał przyznać, że nowa
nauczycielka nie wygląda tego ranka jakoś szczególnie
diabolicznie. Prawdę powiedziawszy, z niejakim wysił­
kiem oderwał wzrok od jej połyskujących słonecznymi
refleksami włosów, nie po to przecież tu przyszedł, żeby
obserwować malarskie gry światła.
Jakby wyczuwszy myśl nieskoordynowaną i błądzącą,
dama będąca powodem jego wizyty podniosła głowę znad
krwistoczerwonego szkła, które właśnie cięła.
- Przyłączy się pan do nas?
Głos pozbawiony otwartej wrogości. Johnny był nawet
zaskoczony łagodnością tonu i brakiem akcentu ze Środ­
kowego Zachodu. Bardzo kobiecy, działający na zmysły,
trafiający do trzewi głos. Na wypowiedziane takim gło­
sem zaproszenie człowiek może odpowiedzieć tylko w je­
den sposób: jak mężczyzna, w którym budzi się zain­
teresowanie. Głos brzmiał miło, łagodnie, ale w oczach
pojawił się błysk wyzwania.
Dwa błękitne lasery skierowane prosto na Johnny'ego.
Pozbawione wszelkiej subtelności. Był pewien, że prze­
cięłyby męskie serce równie łatwo, jak łatwo diament,
który trzymała w dłoni, ciął szkło. Poczuł się, jakby wró­
cił do podstawówki, i tak też się zachował; zmierzył ją
bezczelnym spojrzeniem od stóp do głów i jeszcze raz,
z góry na dół. Był złośliwym smarkaczem, ciągle z tego
powodu lądował u dyrektora na dywaniku. W kącikach
ust pojawił się uśmieszek mający oznaczać, że widok był
całkiem przyjemny.
- Nie, dzięki. - Oparł się o framugę drzwi, przybrał
nonszalancką pozę. - Stąd widzę bardzo dobrze.
- Jak pan chce - powiedziała, zsuwając na oczy oku­
lary ochronne, i przystąpiła do prezentacji.
Gdyby nie wypieki na twarzy, Johnny gotów byłby uwie­
rzyć, że jego obecność nie zrobiła najmniejszego wrażenia
na młodej damie. Był pełen podziwu dla sposobu, w jaki
wybrnęła z pojedynku na spojrzenia: po prostu wróciła do
zajęć, jakby nie było go w ogóle w klasie. Zręcznie prze­
cięła szkło wzdłuż nieregularnej, ornamentalnej linii, dzie­
ciaki wydały głośny i zgodny jęk zachwytu:
- Aaaa!!!
Johnny dobrze sobie zapamiętał, co kładła mu do gło­
wy siostra: ma nie dopuścić do tego, żeby nowa nauczy­
cielka popsuła jej stosunki z córką.
- Aaaa!!! - zawtórował na tyle głośno, by cała klasa
usłyszała.
Zorza rzuciła mu paskudne spojrzenie.
- Wujku... - mruknęła ostrzegawczo.
Nauczycielka spojrzała w kierunku impertynenta, ale
jakoś mimo niego, i zsunęła okulary ochronne na czubek
głowy.
- To nic wielkiego, ale miło, że się wam podobało
- powiedziała do klasy. - Jutro będziemy szlifować ostre
krawędzie, to o wiele ciekawsze.
Uśmiech nie sięgał oczu, te iskrzyły teraz niczym spa­
warka łukowa. Gdyby Johnny miał teraz się z nią zmie­
rzyć, sam musiałby założyć okulary ochronne. Był cie­
kaw, czy niewinna z pozoru uwaga o „szlifowaniu
ostrych krawędzi" była osobistą wycieczką pod jego ad­
resem. Uśmiechnął się lekko. Wszystkie kobiety, z któ­
rymi coś go łączyło, szybko odkrywały, że jego nie da
się oszlifować, zbyt był kanciasty.
- To wszystko na dzisiaj. Schowajcie materiały z po­
wrotem do szafy - zakomenderowała panna Wainwright
i zdjęła okulary tkwiące na głowie.
Johnny pomyślał, że chętnie rozpuściłby jej związane
ciasno na karku włosy. O wiele lepiej by wyglądała, gdy­
by swobodnie okalały twarz, z łatwością mógł to sobie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin