Turner Linda - Stara miłość nie rdzewieje.pdf

(387 KB) Pobierz
440359640 UNPDF
Linda Turner
Stara miłość nie
rdzewieje
440359640.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zatrąbiły klaksony, zapiszczały opony. Zoe Murdock
zaklęła pod nosem, kiedy droga szybkiego ruchu numer
trzydzieści pięć w jednej sekundzie zmieniła się w ogromny
parking.
- No, ludzie, ruszać się! - Niecierpliwie bębniła palcami w
kierownicę. W dodatku temperatura w ciągu ostatniej nocy
spadła poniżej pięciu stopni, a w jej aucie akurat wysiadło
ogrzewanie. Szczękając zębami, z tęsknotą wspominała
gorącą teksaską plażę.
Spojrzała na zegar i wiedziała już, że nie zdąży na
umówione na dziewiątą spotkanie z Curtem Elliotem. W
dodatku sama była temu winna. Niepotrzebnie wpadła na
śniadanie do rodziców.
- Przecież nie musisz tak pędzić - zaprotestowała mama,
kiedy próbowała wyjść zaraz po wypiciu drugiej filiżanki
kawy. - Dopiero przyszłaś, a nie widziałam cię od stu lat. Tata
będzie bardzo rozczarowany, że cię nie zobaczył, ale akurat
pojechał na konferencję do San Antonio. Wypij jeszcze
filiżankę i opowiedz, co u ciebie słychać.
Wpatrując się w światła hamulcowe auta stojącego przed
nią, Zoe potrząsnęła głową. Matka jest niesamowita. Dobrze
wie, co robi jej córka, ale woli udawać, że jest inaczej.
- Pracuję, mamo. W ciągu ostatniego półrocza lista moich
klientów prawie się podwoiła. Jestem bardzo zajęta.
Nie powinna tego mówić. Rodzice nigdy nie pochwalali
jej pracy jako prywatnego detektywa.
- Odetchnę z ulgą, kiedy minie ci ta fascynacja
niebezpieczeństwem - odparła Frances Murdock. - Córka
burmistrza nie powinna grzebać w brudach innych ludzi!
Nawet teraz, zmarznięta niemal jak sopel lodu, Zoe nie
mogła nie roześmiać się na wspomnienie słów, jakimi matka
440359640.003.png
określiła jej pracę. Dla niej detektyw to ktoś, kto skrada się
ciemnymi uliczkami w butach na miękkiej gumowej
podeszwie i w wymiętym trenczu. Robota absolutnie
wykluczona dla córki burmistrza. Co powiedzą na to sąsiedzi,
a przede wszystkim wyborcy?
Właściwie nie było to nic nowego. Od kiedy ojciec zajął
się polityką, a Zoe była jeszcze dzieckiem, matka liczyła się z
opinią innych. Wszystkie trzy córki Terrence'a Murdocka
musiały mieć zawsze odpowiednie koleżanki, szkoły i zajęcia.
Wystarczyło, by Frances wspomniała tylko o pozycji ojca, by
przywołać dwie starsze dziewczynki do porządku. Z Zoe było
jednak inaczej.
Zawsze była buntowniczką. Miała talent do zawierania
niewłaściwych przyjaźni i zajmowania się tym, co córce
burmistrza nie przystoi, a w wieku lat osiemnastu oczywiście
wybrała sobie niewłaściwego mężczyznę. Kiedy, zgodnie
zresztą z przewidywaniami rodziców, ten związek się rozpadł,
wzięła sobie nauczkę do serca i chcąc zaspokoić oczekiwania
rodziny, wybrała kogoś ze swej sfery.
I skończyło się to rozwodem. Tak, pomyślała ze
smutkiem, jest dla swych rodziców wyłącznie źródłem
rozczarowań.
Rząd stojących przed nią aut ruszył wreszcie, więc gdy
tylko mogła, przycisnęła do końca pedał gazu w swym starym
fordzie, którego używała do pracy. Starała się nadrobić
stracony czas.
Z piętnastominutowym opóźnieniem wpadła do
odrestaurowanej wiktoriańskiej willi, w której mieściła się
kancelaria prawnicza Curta Elliota. A Harriet Lane, pulchna,
podstarzała sekretarka, która rządziła biurem jak sierżant, nie
powstrzymała się od komentarza.
- Spóźniłaś się - mruknęła znad maszyny, kiedy tylko Zoe
stanęła w drzwiach.
440359640.004.png
Każdy inny zacząłby się jakoś usprawiedliwiać, ale Zoe
nigdy nie dała się nabrać na pozorną szorstkość i chłód
sekretarki. Wiedziała, że pod tą fasadą kryje się ciepło i
czułość.
- Tylko piętnaście minut - odparła. - Curt jest taki
roztargniony, że pewnie nawet nie zauważył mojej
nieobecności.
- Tak myślisz? Kiedy zjawiłam się tu o ósmej, klient już
czekał na schodach, a tuż za nim wpadł Curt. Całą godzinę
wcześniej niż zazwyczaj.
Zoe spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Czy mówimy o tym samym człowieku, który nawet do
sądu wpada w ostatniej chwili? Przecież on nigdy nie
przychodzi wcześniej!
- Tak - zaśmiała się Harry. - Sama nie wiem, co mu się
stało. Pierwszy raz widzę go tak przejętego jakąś sprawą.
Można by pomyśleć, że to jego pierwsze zlecenie w życiu.
Zoe musiała przyznać jej rację. Kiedy Curt zadzwonił do
niej wczoraj wieczorem, żeby umówić się na to spotkanie, był
bardzo tajemniczy i nie chciał nic powiedzieć przez telefon.
Miała nadzieję, że porozmawiają chwilę przed przyjściem
klienta, ale cóż, przez jej spóźnienie i nadgorliwość Curta
okazało się to niemożliwe.
Z nadzieją że jej policzki nie są już czerwone od mrozu,
zdjęła grubą welwetową kurtkę i wygładziła brzoskwiniowy
sweter z angory, który znakomicie pasował do czarnych
spodni. Wiedziała, że włosy rozczochrał jej wiatr, ale na
prawdziwe czesanie nie było już czasu, przygładziła więc
tylko ręką długie do ramion jasne loki i podeszła do drzwi
wiodących do sanktuarium Curta.
- Lepiej wejdę, zanim wyśle po mnie pułk wojska.
Ciemne, antyczne meble, biała skóra, książki od podłogi
do sufitu i wspaniały widok z okien zazwyczaj działały na nią
440359640.005.png
uspokajająco. Dziś jednak od razu poczuła, że coś wisi w
powietrzu.
Bezszelestnie weszła do środka. Mężczyźni siedzący przy
dominującym we wnętrzu mahoniowym biurku nawet jej nie
zauważyli. Przez moment mogła przyjrzeć się odwróconemu
tyłem klientowi - szerokie ramiona, ciemne włosy, czarny
kowbojski kapelusz na kolanach i nerwowe palce, mnące jego
rondo.
Nie zdążyła zauważyć niczego więcej, bo dostrzegł ją Curt
i zerwał się z fotela.
- Murdock! Szkoda, że nie później! Co się stało? Czyżby
któraś z tych twoich łysych opon wreszcie rozerwała się na
strzępy?
Często tak żartował, czyniąc aluzję do jej zdezelowanego
forda, którego używała zamiast eleganckiego jaguara,
czekającego w garażu rodziców. Dziś jednak zrobił to chyba
tylko z przyzwyczajenia i bez cienia uśmiechu. Curt,
rudowłosy, zielonooki, o chłopięcej urodzie, był wyjątkowo
poważny.
- Szczerze mówiąc, popełniłam błąd, wstępując po drodze
do rodziców - wyjaśniła. - A potem utknęłam w korku.
Przepraszam, że musiałeś na mnie czekać.
Curt wzruszył tylko ramionami. Wyraźnie od razu chciał
przejść do rzeczy.
- Nie ma sprawy. Muszę być w sądzie dopiero koło
jedenastej, więc mamy mnóstwo czasu.
Spojrzał na siedzącego przy biurku klienta, który na
dźwięk głosu Zoe wyraźnie zesztywniał.
- Jake, pozwól, że ci przedstawię...
Jake jednak nie pozwolił mu skończyć. Zerwał się na
równe nogi i obrzucił go wściekłym spojrzeniem.
- To jest ten detektyw, którego tak zachwalałeś? Córka
burmistrza?
440359640.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin