NR ID : b00138 Tytu� : Na wakacjach Autor : Boles�aw Prus Boles�aw Prus Wieczorem, jak zwykle, przyszed� do mnie m�j szkolny kolega. Mieszkali�my obaj na wsi o kilka wiorst od siebie i widywali�my si� prawie co dzie�. By� to przystojny blondyn, kt�rego �agodne. oczy mog�y rozmarzy� niejedn� kobiet�. Mnie poci�ga� jego niewzruszony spok�j i trze�wo�� umys�u. Tego dnia spostrzeg�em, �e mu co� dolega; patrzy� w ziemi� i gor�czkowo uderza� si� po nogach szpicrut�. Nie uwa�a�em za stosowne pyta� go o pow�d widocznego zak�opotania, ale on sam zacz��. - Wiesz - odezwa� si� - mia�em dzi� g�upi wypadek. Zdziwi�em si�; by�o rzecz� prawie niepodobn�, a�eby, "g�upi wypadek" m�g� si� zdarzy� tak panuj�cemu nad sob� cz�owiekowi. - Mieli�my - m�wi dalej - z rana we wsi po�ar. Spali�a si� cha�upa... - A ty� mo�e skoczy� w ogie�?... - przerwa�em mu troch� drwi�cym tonem. Wzruszy� ramionami i zdawa�o mi si�, �e si� lekko zarumieni�; zreszt� mo�e mu pad� na twarz blask zachodz�cego s�o�ca. - Zapali�y si� - ci�gn�� po przerwie - konopie na strychu u ch�opa, a w kilka minut p�niej strzecha. Czyta�em w tej chwili jaki� zajmuj�cy rozdzia� Saya, ale na widok k��b�w czarnego dymu i p�omyk�w wydobywaj�cych si� ze szczelin przy kominie, opanowa�a mnie filisterska ciekawo�� i powlok�em si� na miejsce. Ludzie byli przy robocie, wi�c zasta�em zaledwie kilka os�b: dwie baby lamentuj�ce nad nieszcz�ciem, organi�cin�, kt�ra obrazem �w. Floriana za�egnywa�a po�ar, i ch�opa, kt�ry medytowa� trzymaj�c w obu r�kach pust� konewk�. Od nich us�ysza�em, �e cha�upa zamkni�ta, bo gospodarz z kobieta wyszli w pole. "Oto nasz system budowania!... - pomy�la�em. - Dom p�onie, jakby go prochem nabito..." Istotnie, w ci�gu paru minut ca�y dach sta� w p�omieniu: dym gryz� w oczy, a ogie� tak mocno przypieka�, �e z obawy o �akiet� musia�em cofn�� si� o par� krok�w. Tymczasem nadbieg�o wi�cej ludzi z os�kami, siekierami i wod�: jedni pocz�li wywraca� p�ot, kt�remu nic nie grozi�o, inni leli wod� z konewek w taki spos�b, �e nie tkn�wszy ognia, przemoczyli do nitki zgromadzonych, a jedn� bab� wywr�cili na ziemi�. Nie robi�em im �adnych uwag wiedz�c, �e nic nie grozi dalszym budynkom; chata za� by�a nie do uratowania. Nagle kto� krzykn��: "Tam jest dziecko, ten ma�y Stasiek!..." - "Gdzie?..." - spytano. - "W cha�upie, �pi w nieckach pod oknem... Ino kt�ry wybij szyb�, a jeszcze wyci�gniesz �ywego..." Nikt si� jednak nie ruszy�. S�oma na dachu ju� sp�on�a, a krokwie �arzy�y si� jak rozpalone druty. Wyznaj�, �e gdym to us�ysza�, serce drgn�o mi w niezwyk�y spos�b. "Je�eli nikt nie idzie - pomy�la�em - wi�c ja p�jd�... Na uratowanie ch�opca wystarczy p� minuty. Czasu a� nadto, ale -jakie� piekielne gor�co!..." "No, rusz�e si� kt�ry! - wo�a�y baby. - O wy, psie dusze, nie warci�ta nazywa� si� ch�opami!..." - "To le� sama w ogie�, kiedy� taka m�dra! - ofukn�� kto� z t�umu. - Tam pewna �mier�, a dziecko, s�abe jak kurcz�, i tak ju� nie �yje..." "�adnie! - pomy�la�em - nikt nie idzie, a ja jeszcze si� waham! Chocia� - szepn�a mi rozwaga - jakie licho ci�gnie mnie do bezcelowej awantury?... Czy ja wiem, gdzie le�y dzieciak?... Mo�e wypad� z niecek?..." Belki ju� by�y zw�glone i z g�uchym trzaskiem zacz�y si� wygina�. "Ale trzeba w ko�cu wedrze� si� tam - my�la�em - ka�da sekunda jest droga. Dzieciak przecie nie mo�e spali� si� jak robak. - Lecz je�eli ju� nie �yje?... - odpowiedzia�o zastanowienie -w takim razie szkoda nawet surduta..." Z daleka odezwa� si� straszny krzyk kobiecy: "Ratujcie dziecko!..." - "Trzymajcie j�!... - zawo�ano w odpowiedzi. - Skoczy w ogie� i zginie..." Us�ysza�em za sob� jakie� szamotanie i ten sam krzyk: "Puszczajcie!... to moje dziecko!...", "- Ci�gnij j� wp�!..."- odpowiedziano. Nie mog�em wytrzyma� i rzuci�em si� naprz�d. Owion�� mnie �ar, dym, dach zatrzeszcza�, jakby go rozdarto, z komina posypa�y si� ceg�y. Poczu�em, �e mi si� tl� w�osy, i - cofn��em si� rozgniewany. "Co za g�upi sentymentalizm - pomy�la�em - dla garstki ludzkich popio��w robi� z siebie straszyd�o?... Jeszcze powiedz�, �e tanim kosztem chcia�em zosta� bohaterem!..." Wtem potr�ci�a mnie jaka� m�oda dziewczyna biegn�ca do chaty. Us�ysza�em brz�k wybitych szyb, a gdy nag�y wiatr odgarn�� tuman dymu, zobaczy�em j� w oknie tak silnie pochylon� do wn�trza izby, �e wida� by�o jej nie umyte nogi. "Co ty robisz, wariatko?! - krzykn��em - tam ju� jest trup, nie dziecko..." - Jagna! chodzi tu!..." - zawo�ano z t�umu. Pu�ap zapad� si�, a� iskry sypn�y do nieba. Dziewczyna znik�a w dymie, a mnie pociemnia�o w oczach. "Ja-gna!..." - powt�rzy� lamentuj�cy g�os. "Zara!... zara!..." - odpowiedzia�a dziewczyna przebiegaj�c ko�o mnie z powrotem. Z wysi�kiem d�wiga�a w r�kach ch�opca, kt�ry obudziwszy si� wrzeszcza� wniebog�osy. - Wi�c dziecko �yje? - spyta�em. - Jak najzdrowsze. - A dziewczyna... czy to jego siostra? - Gdzie� tam! - odpar� - zupe�nie obca; nawet s�u�y u innego gospodarza i ma najwy�ej pi�tna�cie lat. - I nic si� jej nie sta�o? - Opali�a sobie chustk� i troch� w�os�w. Id�c tu widzia�em j�; skroba�a przed sieni� kartofle i co� sobie nuci�a fa�szywym g�osem. Chcia�em jej wyrazi� moje uznanie, nagle jednak przysz�y mi na my�l: jej dziki zapa� i m�j rozs�dny takt wobec cudzego nieszcz�cia, i... taki mnie wstyd ogarn��, �e nie �mia�em do niej przem�wi� ani wyrazu. My ju� tacy!... - doda� i pocz�� szpicr�zg� �cina� rosn�ce przy drodze badyle. Na niebie zacz�y si� pokazywa� gwiazdy i ch�odny wiatr przyni�s� od stawu rechotanie �ab i kwilenie zabieraj�cych si� do snu ptak�w wodnych. Zwykle o tej porze obaj uk�adali�my projekta na przysz�o��, lecz dzi� �aden ust nie otworzy�. Za to zdawa�o mi si�, �e doko�a nas szepcz� krzaki: - Wy ju� tacy!...
jaca21