Na wspak - streszczenie.doc

(137 KB) Pobierz
JORIS – KARL HUYSMANS

JORIS – KARL HUYSMANS

„NA WSPAK”

STRESZCZENIE

 

WPROWADZENIE

 

         Z portretów zachowanych na zamku Lourps wynikało, że dawniej ród Floressas des Esseintes składał się z atletycznych żołdaków. N portretach tego rodu widniały postaci o trwożących szklistych oczach, długich wąsach  i  wypiętych piersiach. Byli to przodkowie. Brakowało natomiast portretów ich potomności. Ogniwem pośrednim było 1 płótno łączące przeszłość z teraźniejszością- twarz tajemnicza i szczwana.

(diuk – najwyższy tytuł arystokratyczny we Francji i Włoszech; Książe nie z królewskiego rodu)

         Stary ród upadał, mężczyźni niewieścieli. Od 2 stuleci des Esseintes’owie  wstępowali w związki małżeńskie między sobą. Z tego rodu przetrwał tylko diuk Jan – 30-letni cherlak, anemiczny i nerwowy, o zapadłych policzkach rozdętych nozdrzach, nosie prostym i cienkim , o suchych rękach. Miał ponure dzieciństwo. Chorował. Matka umarła z wycieńczenia, potem zmarł ojciec – Jan miał wtedy 17 lat. Ojca prawie nie znał, bo przebywał on często Paryżu. Matkę pamiętał jako osobę nieruchawą i leżącą w komnacie zamku  Lourps. Rodzice Jana rzadko się widywali.

         Wychowanie Jana powierzono jezuitom. Jan wiódł tam życie łatwe i przyjemne. Był pupilkiem jezuitów (beniaminkiem). Opanował j. łaciński, ale greki nie potrafił opanować. Był tępakiem w historii naturalnej (nauki przyrodnicze). Rodzina nie zajmowała się Janem, czasem odwiedzał go tam ojciec. Lato spędzał w zamku w Lourps, matka nie zwracała na niego uwagi. Jan był pozostawiony sam sobie. W deszczowe dni czytał książki, a gdy była ładna pogoda chodził po wsi. Uwielbiał schodzić dolinę, docierać do Jutigny (sioła). Leżał na łące. Chodził do Longueville. Po każdych wakacjach Jan wracał do nauczycieli rozsądniejszy i bardziej uparty. Ojcowie pozwolili mu więc zajmować się  studiami, które sobie upodobał.  Studiował piśmiennictwo łac. I fr.. Uczył się też teologii.

         Nadszedł czas, gdy Jan musiał opuścić kolegium jezuitów, osiągnął pełnoletniość. Jego kuzyn i opiekun  hrabia de Montchevrel zdał mu rachunki. Jan postanowił zerwać kontakty z rodziną- z „posępnymi dziadygami”. Zawarł znajomości z młodymi ludźmi.  Jedni edukowani w szkołach klasztornych zachowali znamię edukacji – chodzili do kościoła , obracali się w kręgach katolickich, byli inteligentnymi paniczykami. Inni, wychowankowie  kolegiów państwowych lub liceów byli mniej obłudni i swobodniejsi, ale tak samo głupi. Jan zbliżył się do literatów, jedna k wzburzyły go sądy tych ludzi – zawistne i ich banalne rozmowy. Dostrzegł wolnomyślicieli, doktrynerów mieszczaństwa, ludzi, którzy domagali się swobód. Jan zaczął gardzić ludzkością -  większość to blagierzy i durnie. Oburzony był bagatelnością ich myśli. Cierpiał słysząc brednie patriotyczne i społeczne. Chciał się uchronić od głupoty ludzkiej. Nie interesowały go kobiety. Początkowo uczestniczył w bibkach, znał różne aktorki i śpiewaczki, korzystał z usług prostytutek. Gnębiła go jednak nuda. Podupadł na zdrowiu. Ustatkował się na jakiś czas. Potem marzył o niezwykłych amorach, zboczonych – praktykował je.  Nastąpił koniec, zbliżała się impotencja. Chciał ukryć się w pustelni, z dala od świata. Stracił mnóstwo pieniędzy na hulankach.  Sprzedał zamek w  Lourps, zlikwidował też inne włości, nabył obligacje państwowe, zgromadził 50 tys. Lirów oraz sumę umeblowanie i zakup domku. Odkrył rudera na krańcach Fontenay – aux – Ross, w ustronnym miejscu, bez sąsiadów. Tu był jego azyl. Kazał odremontować dom, który nabył, po czym nagle, pewnego dnia, nie uwiadamiając nikogo o swoich projektach , wyzbył się mebli, odprawił służbę i zniknął, nie zostawiwszy stróżowi adresu.

ROZDZIAŁ I

 

         Zanim des Esseintes osiągnął spokój w domu w Fontenay minęło jeszcze 2 miesiące, bo w tym czasie musiał jeszcze przemierzać Paryż w czasie poszukiwań mebli potrzebnych do urządzenia domu.  „Do iluż uciekał się niestrudzonych poszukiwań, w iluż pogrążył się medytacjach, zanim swoje mieszkanie powierzył tapicerom”.

         Od dawna miał upodobanie w drobiazgowym analizowaniu odcieni kolorów. Niegdyś, gdy jeszcze przyjmował kobiety, urządził buduar (salonik) z meblami rzeźbionymi w złotawym japońskim kamforowcu. W pokoju tym było dużo luster – lubowały się w nim dziwki. Pod sufitem buduaru wisiała srebrną klatka, ze świerszczem, który wyśpiewywał jka niegdyś w popiołach kominku w Lourps. Miał przed oczyma obrazy przeszłości przeżytej w opuszczeniu.

         Stworzył serię dziwacznych umeblowań, salon podzielił na szereg nisz o różnych obiciach. Wysoką salę przeznaczył do przyjmowania dostawców. Zyskał reputację ekscentryka. „Dziwnie” się ubierał: nosił białe , aksamitne garnitury, kamizelki ze złotogłowiu, nie zapinał koszuli pod szyją, krawat zastępował fiołkami parmeńskimi.

       W celu czczenia nieudanej miłostki wydał ucztę żałobną. W jadalni obitej kirem podano obiad na czarnym obrusie. Orkiestra grała żałobne marsze. Biesiadnikom usługiwały nagie Murzynki. Podawano egzotyczne potrawy. PO pewnym czasie skończył się okres ekstrawagancji. Jan przestał się anormalnie ubierać i cudacznie upiększać mieszkanie. Chciała stworzyć siedzibę komfortową, lokum dostosowane do ego samotności. Diuk Jan żył nocą, spał w dzień. Wybrał takie kolory dla ścian, których wyraz potwierdzałby się w świetle lamp (pomarańczowy). W pokoju były książki i rzadkie kwiaty, na podłodze -  skóry dzikich zwierząt, masywny stół, pulpit kościelny. W oknach były zasłony pozszywane ze stuł o złocie przyczerniałym. Na kominku, pomiędzy dwoma monstrancjami, znajdował się kanon mszalny, oprawiony w 3 ramki, zawierał 3 utwory Baudelaire’a: „Śmierć kochanków”, „Wróg” oraz „Gdziekolwiek poza światem”.

 

ROZDZIAŁ II

 

Jan sprzedawszy swoje włości zatrzymał dwoje starszych służących. Sprowadził ich do Fontenay. Mężczyzna sprzątał pokoje i kupował żywność, żona – gotowała. Mieszkali na 1 piętrze. Jan zażądał,  aby przykryli puszystymi kobiercami, żeby tłumiły one kroki służących. Jan unikał kontaktów ze służbą.

Zimą, kiedy zapadał zmierzch o 5, jadł śniadanie. Około 11 jadł obiad. W nocy pił herbatę, kawę lub wino. O 5rano coś jeszcze jadł i kładł się spać. Posiłki przynoszono mu do pokoiku, odgrodzonego od gabinetu wymateracowanym korytarzem nieprzepuszczającym zapachów ani szmerów. Pokój ten wchodził w skład większego – w jadalnię właściwą. Czasami Jan wpuszczał do akwarium różne esencje i napawał się kolorami, kontemplował oprawne tablice z rozkładami rejsów. Nie ruszając się z domu wyobrażał sobie dalekie podróże. Uważał, żę wyobraźnia łatwo zastępuje rzeczywistość faktów. Należy tylko skoncentrować myśl na jednym punkcie  , umieć  „wyabstrahować się”, sprowadzić halucynacja i podstawić marzenie o rzeczywistości pod samą rzeczywistość. Sztuczne efekty wydawały mu się cechą wyróżniającą geniusz ludzki.

         Podczas ostatnich miesięcy mieszkania w Paryżu przytłoczony hipochondrią, miażdżony spleenem, wpędził się w taką wrażliwość nerwową, że sam widok niemiłego przedmiotu zapadał mu w mózg. Potrzebował kilku dni, żeby zatrzeć przykry ślad. Cierpiał na sam widok twarzy ludzkiej. Zamykał się ze swoimi książkami.

Nienawidził młodych pokoleń, gburów odczuwających potrzebę głośnych rozmów i śmiechów.

 

ROZDZIAŁ III

 

Ten rozdział zawiera opis książek, jakie znajdują się w bibliotece Jana i jego refleksje na temat pisarzy. I poetów.  Wergiliusza uważał za najposępniejszego nudziarza. Horacego uważał za „irytującego matoła”. Cenił natomiast Petroniusza. Pokochał go. Uważał go za wnikliwgo obserwatora, subtelnego analityka. Czytał jego „Satyricon”. Diuk znużył się Augustynem z ippony, jego wróżbami i jeremiadami. Wolał „psychomachia” Prudencjusza. Im starsze działa tym mniej ma ich diuk Jan w swojej bibliotece.

 

ROZDZIAŁ IV

 

Pod wieczór powóz zatrzymał się przed domem w Fontenay.  Był to jubiler.

Des Esseintes miał żółwia – był to 1 z jego kaprysów. Umieszczał go na kobiercu. Ciemna tonacja miała zaostrzać żywość kolorów kobierca, ale pomysł nie był skuteczny. Postanowił więc   Wyglazurować żółwiowy pancerz złotem. Żółw opromieniał kobierzec. Jan stwierdził jednak później, że lepiej wysadzi go rzadkimi kamieniami w kształt bukietu: liście były wysadzane kamieniami o zieleni wydatnej i czystej. Do kwiatów odstających od łodygi zastosował pył błękitny. Jubiler słuchał wymagań Jana i robił notatki.

Jan czuł się szczęśliwy. Upajał się roziskrzeniami płomiennych kwiatów na złotym tle. Odzyskał nawet apetyt, tak przeciwny jego naturze.

Padał śnieg. Cisza panowała w domu, des Esseintes dumał. W jadalni Jan popijał alkohole – każda z beczułek miała kranik. To zgromadzenie baryłek do likworów nazywał organami swoich ust. Des Esseintes pił jedną kroplę stamtąd, wygrywając wewnętrzne symfonie. Każdy gatunek alkoholu – wg Jana – odpowiaddźwiękowi danego instrumentu, np. wódka i Marc – puzony, stara wódka – skrzypce. Tak więc wygrywał na własnym języku melodie: „to solo miętowe, to znów duet ratafii z rumem”. Przenosił  nawet do swoich szczęk prawdziwe kawałki muzyczne wg zamierzeń kompozytora.  Czasami sam też komponował utwory, wykonywał pastorałki.

Tego wieczora Jan nalał sobie whisky i usiadł w fotelu. Podążał za smakiem whisky. Wąchając whisky przypomniał sobie wizytę u dentysty. Było to 3 lata temu: późną nocą chwycił go ból zębów, okłady nie pomagały. Dentyści, do których chodził , byli ludźmi interesu , trzeba się było do nich zapisywać na termin. Poszedł więc do pierwszego lepszego. O siódmej rano poszedł do dentysty („ludowego wyrwizęba”,  „mechanika mieniącego się dentystą ludowym” J ))  o nazwisku Gatonax. B. bał się tej wizyty. Podczas wyrywania zęba des Esseintes chwycił poręczy fotela, poczuł zimno w ustach, przed oczami miał świeczki, tupał i ryczał jak zabijane zwierzę. PO wyrwaniu zęba narzygał miseczkę krwi, zapłacił 2 franki i wybiegł. Od razu czuł się lepiej, odmłodzony o 10 lat.

Na samo wspomnienie o tym robiło mu się niedobrze. Zainteresował się żółwiem. Żółw nadal się nie poruszał. Jan pomacał go. Okazało się, że żółw nie żyje. Nawykły do egzystencji nieruchawej, do skromnego życia pod ubogą skorupą, nie wytrzymał olśniewającego przepychu , jaki mu narzucano.

 

 

ROZDZIAŁ V

 

         Des Esseintes chciał uciec od epoki podłego chamstwa. Wstręt budziły w nim obrazy   z podobiznami ludzi, którzy zarabiają na chleb w Paryżu, uganiając się za pieniądzem po ulicach. Zapragnął malarstwa subtelnego, wykwintnego, skąpanego w starodawnych snach, w antycznym zepsuciu, z dala od dzisiejszych obyczajów. Chciał, żeby obrazy te wstrząsnęły jego systemem nerwowym za pomocą histerii skomplikowanych koszmarów, wizji swobodnych i okrutnych. Od dawna zachwycał się Gustawem Moreau. Kupił 2 jego dzieła. Nocami marzył przed jednym z nich – obrazem przedstawiającym Salome. Ma lewą rękę wyciągniętą w geście rozkazującym, prawą rękę ma podkurczoną i trzyma w niej wielki lotos. „Zbliżą się wolno na czubkach palców, przy dźwiękach gitary. Ze skupieniem  w licach, z mina uroczystą (…) rozpoczyna lubieżny taniec, który ma zbudzić uśpione zmysły starego Heroda; jej piersi falują, sutki sterczą, pocierane wirem naszyjników, na wilgotnej skórze iskrzą się diamentami, (…)”. Mnóstwo przeróżnych klejnotów i świecidełek „ migoce na ciele matowym o karnacji róż herbacianych.(…) Skupiona, z oczyma szklistymi, podobne somnambuliczne, nie widzi ani rozjuszonego tetrarchy, ani matki Herodiady (…), ani hermafrodyty czy eneucha stojącego u stóp tronu (…)”. Ów typ Salome od lat miał w głowie des Esseintes.  Często tez sięgał do „Biblii” i czytał „Ewangelię  św. Mateusza” - fragment o Salome i o ścięciu Jana Chrzciciela – Zwiastuna. W dziele Gustawa Moreau („Zjawa”) (oderwanym od wersji biblijnej) Des Esseintes ujrzał urzeczywistnioną Salome nadludzką i przedziwną , o której marzył: „ Była już nie tylko baletnicą, która lubieżnymi skrętami bioder wydziera starcowi okrzyk żądzy i rui (…) przełamuje wolę króla falowaniem piersi, drgawkami brzucha, dreszczykiem ud; stawała się bóstwem niezniszczalnej Rozpusty, boginią nieśmiertelnej Histerii, Pięknem wyklętym, (…) Bestią potworną, obojętną , nieodpowiedzialną, nieczuła, zatruwającą, podobnie jak antyczna Helena”. Tytuł tego obrazu: „Zjawa”. Malarz chciał uwydatnić ponadczasowość: nie określił jej pochodzenia, kraju ani epoki. Umieścił Salome w niezwykłym pałacu, któremu nadał zagmatwany styl, ją samą odział w suknie wspaniałe i chimeryczne, ukoronował jej głowę, w dłoń włożył berło Izydy, święty kwiat Indii i Egiptu, kwiat lotosu. Des Esseintes zastanawiał się nad sensem tego emblematu. Czy maił znaczenie falliczne, czy zwiastował Herodowi ofiarę z dziewictwa, wymianę krwi , czy przedstawiał alegorię płodności, hinduski mit życia, istnienie, które kobieta trzyma w palcach, istnienie wydarte z nich i zmięte rękami mężczyzny, gorączką żądzy cielesnej? A może malarz myślał o tancerce jako o „kobiecie śmiertelnej, o Naczyniu zbrukanym, źródle wszelkiego grzechu (…), może wspomniał rytuały starożytnego Egiptu, obrzędy pogrzebowe balsamowania (…)”. Na obrazie „Morderstwo dokonało się już; kat stał teraz niewzruszony, z rękami wspartymi na głowicy długiego miecza, poplamionego krwią. Święta głowa świętego wyrasta z misy ustawionej na podłodze i spogląda; jest sina, wargi ma bezbarwne, otwarte, purpurowa szyja ocieka łzami. Mozaika okala twa, z której emanuje aureola, rozpalając się w promienie światła (…), oświetlając straszliwe wznoszenie się głowy, rozniecając ognie w szklistych gałkach oczu wlepionych, (…) , wczepionych w tancerkę. Trwożnym gestem Salome odpycha przerażającą wizję, która przykuwa ją do miejsca (…), znieruchomiałą na czubkach palców; źrenice jej rozszerzają się, dłoń konwulsyjnie zaciska się na szyi. Jest prawie naga; w szaleńczym wirze tańca rozwinęły się welony (…), ma już na sobie tylko majstersztyki złotnicze i przezroczyste minerały; stanik z gorsecikiem opina jej talię (…), cudowny klejnot poraża błyskami w zagłębieniu piersi, (…) „. Od promienie, które tryskają z głowy Zwiastuna rozpalają się krawędzie drogich kamieni. Kamienie ozywają, obrysowują ciało kobiety; kolą ją w szyję, w nogi. Straszliwa głowa wciąż płonie i  broczy w e krwi, oblepia ciemnopurpurowymi skrzepami końce zarostu i włosów. „W bezlitosny, posągu, w niewinnym i niebezpiecznym bożyszczu tlił się erotyzm, groza egzystencji ludzkiej; (…) rozwiała się bogini, okropny koszmar dławił teraz komediantkę, (…) która skamieniała zahipnotyzowana trwogą”. „Tu była naprawdę dziewka; ulegała temperamentowi kobiety chutliwej i okrutnej, (…) obrzydliwsza i bardziej urocza”. Des Esseintes zatopiony w kontemplacji medytował nad genezą tego wielkiego artysty, poganina tkniętego mistycyzmem. Moreau stanowił dla niego zjawisko jedyne, oryginalne. Był w jego dziełach nacechowanych rozpacza i erudycją urok szczególny.

         Jan kazał wytapetować buduar jaskrawą czerwienią. Na ścianach porozwieszał ryciny Jana Luykena, sztycharza holenderskiego. Miał serię „Prześladowań religijnych” tego artysty – przerażające plansze z torturami przesycone cierpieniem ludzi: ciała opiekane na żarze, jelita wyprute z brzucha i nawinięte na kołowrót, paznokcie wyrywane kleszczami, wyłupiane oczy, powieki na drugą stronę wywrócone szpikulcami. Dzieła te przesycone ohydną wyobraźnią, pełne klątw i okrzyków zgrozy, przyprawiały des Esseinetes’a o dreszcz. W tych straszliwych dziełach można było jednak dostrzec ciekawe rekonstrukcje społeczeństw i epok: architekturę, obyczaje, ubiory np.. z czasów Machabeuszów albo w Rzymie podczas prześladowania chrześcijan. Sztychy te były  kopalnia wiadomości.

         W sąsiednim pomieszczeniu były inne dziwaczne rysunki: „Komedia śmierci” Bresdina. Przedstawiają następujący widok: Wśród czaszek, żeber i kręgosłupów sterczą wierzby sękate, na nich siedzą szkielety. Czereda ta śpiewa hymn zwycięstwa, a Chrystus umyka. Pustelnik medytuje w grocie, nędzarz kona. Jedno z dzieł miało tytuł: „Dobry Samarytanin”. Jan szczególną uwagę poświęcał też obrazem, pod którym widniał podpis: Odilon Redon.  Te rysunki wybiegały poza granice malarstwa, wprowadzały nową fantastykę, fantastykę choroby i maligny. Des Esseintes oglądając je czuł niepokój.

W sypialni Jan powiesił chaotyczny szkic El Greca: Chrystus o szczególnych odcieniach, okrutny w kolorycie.

          Wg Jana sypialnię można było urządzić na 2 sposoby: albo uczynić z niej podniecającą alkowę, albo skomponować miejsce samotności i wypoczynku, azyl dla dumań, kaplicę.

Chciał z pomocą wesołych przedmiotów urządzić rzecz smutną; pozostawiając pokojowi ogólne cechy brzydoty – nadać całości elegancję i dystynkcję; posługując się wspaniałymi tkaninami – wywołać wrażenie łachmanów. Chciał urządzić swego rodzaju celę. O pokoju wstawił żelazne łóżko, stolik zastąpił klęcznikami. Zanim zasnął , patrzył na dzieła El Greca. Wyobrażał sobie, że mieszka 100 mil od Paryża, z dala od świata, zaszyty w jakimś klasztorze. Iluzja przychodziła mu bez trudu, bo jego życie przypominało przecież egzystencję mnicha. Podobny do pustelnika Jan nawykł do samotnictwa, nie oczekiwał niczego od życia, był nim wyczerpany. Przytłaczało go znużenie. Pogrążał się w medytacjach, zakończył kontakty z ludźmi świeckimi, którzy jego zdaniem byli głupi. Czuł sympatię dla ludzi żyjących w klasztorach.

 

ROZDZIAŁ VI

 

 

         Des Esseintes usiadł w fotelu i rozmyślał. Wspominał konfuzję kolegi, pana d’Aigurande, który na zebraniu zaprzysięgłych kawalerów wyznał, że kończy przygotowania do ślubu. Wszyscy byli oburzeni, tylko Jan podtrzymywał go w tej decyzji. D‘Aigurande nie miał majątku, posag oblubienicy był prawie żaden. Diuk odkrył w tej zachciance nieskończoną perspektywę pociesznych nieszczęść. D’Aigurande zakupił meble skonstruowane kolisto. Wszystko było robione na zamówienie, wydał na to mnóstwo pieniędzy. Kiedy jego żonie znudziła się rotunda i przeprowadziła się do mieszkania czworokątnego, nie pasował tam żaden mebel.  Meble stały się przyczyną kłopotów i kłótni. Postanowili się rozwieść.

         Przypomniał sobie drugą historię: przed paroma laty spotkał na ulicy 16- letniego chłopca, który palił papierosa. Des Esseintes dał mu ognia i zachęcił do opowiedzenia historii. Nazywał się August Langlois. Pracował on u fabrykanta kartonowych pudełek. Stracił matkę. Miał tylko ojca, który go bił. Diuk zaprosił Augusta na poncz do kawiarni, a potem zabrał chłopaka do pani Laury, damy hodującej asortyment kwiaciarek w rzędzie czerwonych pokoi, żeby się zabawił. August ujrzał batalion kobiet. Został posadzony wśród nich. Wanda, Żydówka, pocałowała go. Jej dłonie dotykały ciała chłopca. Zdaniem diuka August osiągnął już wiek, kiedy krew kipi; mógłby zostać uczciwym  i mieć monotonne szczęście przeznaczone dla ubogich. Jan chce go wprowadzić w luksus., darować mu uciechy o jakich August nie śnił. Diuk chce, żeby A. uzależnił się od wizyt w tym miejscu (dom publiczny ) , zaczął kraść (żeby mieć na te „uciechy”), być może zabije kogoś -  Jan przyczyni się do stworzenia ladaco, jeszcze jednego wroga tej ohydnej społeczności. I taki jest cel diuka! Na odchodne Jan powiedział mu „maksymę quasi – ewangeliczną”: „Czyń innym to, czego nie chcesz. Żeby czyniono tobie, a zajdziesz daleko. (…) nie okaż się niewdzięcznikiem i  i daj mi możliwie jak najwcześniej znać o sobie jako za pośrednictwem kronik sądowych w gazetach ”.

Teraz Jan był zawiedziony, że nic takiego o nim nie wyczytał.

 

ROZDZIAŁ VII

 

Od nocy, kiedy wspominał A., na nowo przeżywał swoją egzystencję. Nie rozumiał słów, które czytał. Jego umysł nasycony literaturą i sztuką przestał już chłonąć. Żył z samego siebi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin