Philip Athans - Wojna Pajęczej Królowej 05 - Unicestwienie.docx

(314 KB) Pobierz
Unicestwienie

PHILIP ATHANS

UNICESTWIENIE

WOJNA PAJĘCZEJ KRÓLOWEJ

księga V


Podziękowania

Osoby, dzięki którym ukazanie się tej i pozostałych książek z serii było możliwe to: Peter Arche, Mary Kirchoff, Matt Adelsperger, Liz Shuh, Mary-Elisabeth Allen, Rachel Kirkman, Angle Lokotz i jej wyjątkowy zespół oraz Marty Durham i Jose Fisher, którzy czuwali nad organizacją pracy.

Nie trzeba dodawać, że nie byłoby księgi V bez ksiąg I, II, III, IV i VI, mam więc ogromny dług wdzięczności wobec pozostałych autorów Wojny Pajęczej Królowej: Richarda Lee Byersa, Thomasa M. Reida, Richarda Bakera, Lisy Smendman i Paula S. Kempa. Dziękuję Elaine Cunnigham za pomoc w rozwiązaniu pewnego problemu z ciągłością i Edowi Greenwoodowi za Stworzenie Świata, w którym toczą się wydarzenia. Brom, dzięki za ilustracje na okładkach - każda z nich to arcydzieło. Dziękuję również twórcom gier Ericowi L. Boydowi, Bruce’owi R. Cordellowi, Gwendolyn EM. Kestrel i Jeffowi Quickowi za nowe fantastyczne zabawki związane z Podmrokiem.

Ale przede wszystkim muszę podziękować RA. Salvatore, który dal tej serii o wiele więcej niż tylko swoje nazwisko. Dał jej swoją nieskrępowaną wyobraźnię, energię i hojność ducha w o wiele większym stopniu niż mieliśmy prawo oczekiwać. Jeśli któraś z tych sześciu książek jest cokolwiek warta, to tylko dzięki niemu.

Była najsilniejsza. Pożarła więcej niż którykolwiek z pozostałych przy życiu. Zabiła więcej niż którykolwiek z pozostałych przy życiu. Zabiła wszystkie wokół siebie i nawet nie zadała sobie trudu pożarcia ich trucheł, nim ruszyła do walki z tymi, które przetrwały.

Była najsilniejsza. Wiedziała, że jest najsilniejsza, gdy kolejna ofiara konała w jej kłapiących żuwaczkach. Była tą, która wyjdzie cało z masakry i będzie rządzić.

Była najsilniejsza.

Pozostałe też to wkrótce zrozumiały.

Więc musiała zginąć.

Pośród chaosu istniała inteligencja i celowość. Pośród głodu i rzezi istniała wspólna sprawa. Była najsilniejsza i wiedziały, że zabije je wszystkie albo będzie rządzić nimi wszystkimi, więc zawarły sojusz i oderwały jej osiem odnóży, pożerając ją w całości, nim znów zwróciły się przeciwko sobie.

Kolejna zyskała przewagę czynem i przerażającym atakiem.

Ta też padła w imię wspólnej sprawy.

Śmiertelna próba trwała. Najsilniejsze ginęły, ale najsprytniejsze przeżywały. Przeżywały przebiegle - te, które ograniczały się tylko do zabicia obecnego przeciwnika.

Te, które występowały naprzód, które wznosiły się ponad bitewny zgiełk, ginęły.

Przez wszystkie tysiąclecia rozpoznawała silniejszych od siebie i przekonywała ich, by jej służyli albo zabijała ich. Siła nie wynikała z wielkości jej mięśni, ale z jej przebiegłości.

W szaleństwie porodu, w morderczej walce, cechy te torowały drogę zwycięstwu.

Znaleźć moment, kiedy siła jednostki górowała nad potęgą zbiorowości.

Intrygować w trakcie walki, aby zniszczyć każdego, kto był silniejszy.

A w przypadku niektórych przyznać się do porażki, zanim stracą świadomość, uciec i przetrwać, pustoszyć inne plany jako nowe demony chaosu, a w końcu służyć zwyciężczyni.

Ich liczba malała. Te, które ocalały, rosły i stawały się potężniejsze.

Każda czekała i obserwowała, decydując, kto musi umrzeć, zanim będzie mogła władać niepodzielnie, wybierając ofiary, by ułatwić pożądany koniec.

Te powodowane niepohamowanym głodem już nie żyły.

Te powodowane chęcią samoobrony już nie żyły.

Te powodowane głupią dumą już nie żyły.

Te powodowane instynktowną chęcią przetrwania nie żyły albo uciekały.

Te kierujące się sprytem pozostały, świadome, że tylko jedna z nich wyjdzie z tej próby zwycięsko.

Wszystkie inne czekało niewolnictwo lub niebyt. Nie było innej drogi.

Tak jak manipulowała śmiertelnikami, którzy jej służyli i śmiertelnikami, którzy się jej bali, tak jak przez wieki wpływała nawet na innych bogów, w taki sam sposób kontrolowała swoje potomstwo. To była próba jej pomysłu.

Nie było innej drogi.

 

 

 


ROZDZIAŁ 1

Gromph odkrył, że zaczyna się już przyzwyczajać do patrzenia na świat oczyma swojego chowańca. I właśnie to odkrycie skłoniło go, żeby coś z tym zrobić. Gromph Baenre, brat matki opiekunki pierwszego domu Miasta Pająków, arcymag Menzoberranzan, nie będzie patrzył oczyma szczura ani chwili dłużej niż to konieczne.

Kyorli poruszyła głową w górę i w dół, a potem na boki, węsząc. Szczurzyca musiała patrzeć tam, gdzie nakazywał jej Gromph, ale łatwo się rozpraszała. Nie widziała też zbyt dobrze po ciemku, co w Podmroku oznaczało, że nigdy nie widziała dobrze, nie rozróżniała też kolorów. Gromph widział komnatę czarów, podobnie jak resztę świata, w przyćmionych odcieniach szarości i czerni.

Jednak Gromph znał tę komnatę na tyle dobrze, że nie potrzebował wzroku szczurzycy, by wiedzieć, gdzie się kończy. Rozmazane plamy na granicy wzroku Kyorli były wielkimi filarami wznoszącymi się ku serii łuków przyporowych ginących w mroku osiemdziesiąt stóp nad jego głową. Zdobienia kolumn były oszczędne, a niedociągnięcia urody nadrabiały magiczną użytecznością. Komnata, ukryta głęboko w labiryncie Sorcere, miała służyć konkretnym celom, a nie robić wrażenie. Szkolono tu uczniów, poddawano próbom mistrzów, badano nowe zaklęcia, sprawdzano ich możliwości, a od czasu do czasu przyzywano demony lub wróżono.

Gromph wyszedł na środek pomieszczenia i kątem oka Kyorli dostrzegł dwóch czekających na niego drowów. Ukłonili się. Szczurzyca węszyła z nosem skierowanym w stronę kręgu gigantycznych grzybowych trzonów, które przytwierdzono do posadzki na środku olbrzymiej komnaty. Było ich dziesięć, a do każdego z nich przywiązano jednego drowa.

- Arcymagu - wyszeptał z szacunkiem jeden z towarzyszących mu czarodziejów, a jego świszczący głos odbił się od odległych ścian tysiącem ech, których Gromph zapewne by nie usłyszał, gdyby nie stracił wzroku.

Arcymag skłonił Kyorli, by odwróciła łeb w stronę czarodziejów i z zadowoleniem odnotował, że odziali się i zaopatrzyli tak, jak rozkazał.

Kiedy przebywał z dala od Menzoberranzan, za co odpowiadał zdradziecki Licz-drow Dyrr, wewnątrz Akademii ujawniły się pewne czynniki. Odzyskanie dawnej pozycji w Sorcere zajęło Gromphowi mniej czasu niż się obawiał, ale więcej niż miałby ochotę. Ku jego zaskoczeniu Triel całkiem nieźle poradziła sobie z utrzymaniem szkoły czarodziejów pod kontrolą domu Baenre, ale mimo to należało zabić zdrajców, a zbłąkane owieczki sprowadzić z powrotem na słuszną drogę. Przez to wszystko odkładał na później próbę odzyskania wzroku. Aż do teraz.

- Wszystko jest przygotowane - powiedział szepczący mag, jego własny siostrzeniec, Prath Baenre.

Prath był młody i nadal miał tylko stopień ucznia, więc choć Gromph nie widział twarzy dwóch mrocznych elfów, ponieważ Kyorli co chwilę drapała się po tylnych nogach ostrymi przednimi ząbkami, był pewny, że drugi z nich - mistrz Sorcere Jaemas Xorlarrin - spogląda na młodszego drowa ze zniecierpliwieniem. Baenre czy nie, w Sorcere obowiązywała pewna hierarchia.

- Mistrzu Xorlarrin - powiedział Gromph, dając wyraz swojemu przekonaniu o potrzebie istnienia takiej hierarchii - jest rzeczą oczywistą, że mam problemy ze wzrokiem. Oczekuję prostych odpowiedzi na kilka prostych pytań. Staniesz u mego lewego boku. Chłopiec usunie się na bok, dopóki go nie poproszę.

- Jak sobie życzysz - odparł mag Xorlarrin.

Gromph pstryknął palcami i szczurzyca przestała się drapać. Patrzył jej oczyma, gdy wspinała mu się po nodze, ręce, aż w końcu usiadła mu na ramieniu, drżąc i węsząc. Widzenie siebie samego oczyma szczura wytrącało Grompha z równowagi, a dotyk łapek zwierzątka na ciele, gdy oba zmysły działały osobno, był czymś, z czym arcymag był zdecydowany skończyć.

Gromph ruszył w stronę związanych mrocznych elfów, czując, że Xorlarrin idzie tuż za nim. Gdy podeszli bliżej, z mroku wyłoniła się kolejna postać - jeszcze jeden drow stojący w kręgu jeńców. Był to Zillak, jeden z najbardziej zaufanych skrytobójców arcymaga.

- Czy chłopiec ma przygotowane sigle? - zapytał Gromph.

Odpowiedział mu cichy brzęk metalu i odgłos spiesznych kroków, które w końcu się zatrzymały.

- Tak, arcymagu - odparł Jaemas Xorlarrin.

Gromph podszedł bliżej do jednego ze skrępowanych mrocznych elfów. Cała dziesiątka była kuzynami - nikczemnymi synami domu Agrach Dyrr i co do jednego zdrajcami Menzoberranzan. Gromph poprosił, by oszczędzono najmłodszych, najsilniejszych i najsprawniejszych z nich.

- Dyrr - powiedział arcymag, starając się utkwić niewidome oczy w twarzy jeńca.

Więzień drgnął lekko na dźwięk własnego nazwiska. Gromph był ciekaw czy młodzieniec odczuwa piętno hańby, jaką jego zdradziecki dom ściągnął na wszystkich jego krewniaków.

- Ja… - wymamrotał więzień. - Wiem, dlaczego tu jestem, Baenre. Możesz zrobić ze mną wszystko, co najgorsze, a i tak nie zdradzę mojego domu.

Gromph wybuchnął śmiechem. To było przyjemne uczucie. Już od dawna tak dobrze się nie uśmiał, a ponieważ oblężenie Menzoberranzan zacieśniało się, a on nie miał żadnych wieści o Lolth, która wciąż milczała, nie spodziewał się, że przez najbliższe dni, tygodnie, miesiące czy nawet lata będzie miał powody do śmiechu.

- Dziękuję - powiedział do młodzieńca. Uchwycił jeszcze wzrokiem zmieszany, zaskoczony wyraz twarzy jeńca, gdyż Kyorli obróciła łebek, aby potrzeć swędzące miejsce. - Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia na temat swojego domu.

Odpowiesz tylko na jedno pytanie… co to za sigiel?

Nastała cisza, którą Gromph wziął za konsternację.

- Znak - powiedział arcymag, nie kryjąc zniecierpliwienia.

- Sigiel, który mój młody siostrzeniec trzyma przed tobą.

Zgodnie z poleceniem Prath stanął kilka jardów dalej, pod ścianą gigantycznej komnaty, i trzymał w górze niewielką tekturową planszę mierzącą z każdego boku może sześć cali. Na jej powierzchni była wymalowana prosta i charakterystyczna runa - każdy drow rozpoznałby w niej symbol oznaczający drogę do schronienia, bezpieczne miejsce w dziczy Podmroku.

- Mógłbym cię zmusić do odczytania go, głupcze - rzekł arcymag, gdy wahanie jeńca przeciągało się. - Powiedz co to jest i pozwól nam robić swoje.

- To… – powiedział jeniec, mrużąc oczy. - Czy to symbol Lolth? Gromph westchnął.

- Prawie.

Arcymag szturchnął mentalnie siedzącą mu na ramieniu szczurzycę, a gdy ta obróciła łebek, zobaczył, jak Zillak owija wokół szyi jeńca drucianą garotę. Gdy spod drutu zaczęła się sączyć krew, a na usta Dyrra wystąpiła ślina, Kyorli zaczęła mu się przyglądać uważniej. Gromph zaczekał, aż jeniec przestanie się szarpać i skona, po czym podszedł do następnego zdrajcy.

- Nie przeczytam tego! - warknął więzień z widocznym przerażeniem. - Co to jest?

Nie chcąc tracić czasu na zaklęcie przymusu, Gromph odwrócił głowę do Xorlarrina, który wciąż stał zaraz za nim, i zapytał: - Jaki kolor?

- Wściekle amarantowy, arcymagu - odparł Jaemas.

- Cóż - odparł Gromph - zupełnie nieodpowiedni, nieprawdaż?

To wystarczyło Zillakowi, który założył na szyję drugiego Dyrra garotę wciąż ociekającą krwią pierwszego z kuzynów. Gromph nie czekał, ażjeniec umrze, tylko od razu podszedł do trzeciego w kręgu.

W powietrzu rozszedł się ostry zapach uryny, który sprawił, że Gromph prawie cofnął się o krok, a od twardej kamiennej posadzki odbiło się dudnienie kropel. Arcymag wydmuchnął powietrze przez nos, aby pozbyć się przykrego zapachu.

- Czytaj - polecił przerażonemu jeńcowi.

- To runa oznaczająca schronienie - wyrzucił z siebie struchlały Dyrr. - Przydrożne schronienie.

Gromph poznał po kobiecym tembrze jego głosu, że jest młodszy od pozostałych. To miało swoje dobre strony. Kyorli, może wyczuwając strach chłopca, a może przyciągnięta odorem szczyn, spojrzała jeńcowi w twarz i Gromph postarał się, by wzrok szczura pozostał utkwiony w jego oczach.

Jaemas Xorlarrin nachylił się z tyłu i powiedział:

- Przyjemnie krwistoczerwone, arcymagu.

Gromph uśmiechnął się, a skrępowany więzień spróbował odwrócić wzrok.

- Mniejszy - polecił Gromph, nasłuchując szelestu szat Pratha. - Odczytaj go - rozkazał jeńcowi.

Chłopiec podniósł wzrok. Po jego policzkach ciekły łzy, gdy mrugając powiekami patrzył na młodego Baenre, który, jak wiedział Gromph, trzymał odwróconą planszę, na której widniała, o połowę mniejsza od poprzedniej runy, cyfra…

- Pięć - wydukał jeniec nieprzyzwoicie piskliwym głosem.

Gromph uśmiechnął się i odsunął do tyłu, a Jaemas gładko usunął mu się z drogi.

- Tak - powiedział arcymag. - Ten.

Jaemas pstryknął palcami i Prath szybkim krokiem dołączył do przełożonych. W komnacie ponownie rozległy się odgłosy duszenia, potem znowu, i jeszcze pięć razy, gdy Zillak dokonywał egzekucji pozostałych jeńców, wszystkich prócz tego o bystrych, krwistoczerwonych oczach.

Podczas gdy Zillak wypełniał metodycznie swoje krwawe obowiązki, Gromph, Jaemas i Prath zdjęli z siebie szaty i stanęli boso, nadzy od pasa w górę, ubrani tylko w proste nogawice. Gromph skupił się na odgłosach egzekucji, starając się zachować jak największą jasność umysłu.

Pnąc się po szczeblach kariery w wymagającym domu, a potem w Sorcere, Gromph wiele widział i wiele dokonał. Wiedział co to ból i poświęcenie, i był w stanie wytrzymać próby, które złamałyby nawet inne szlachetnie urodzone drowy. Powtarzał sobie, że zniesie także to, co przyniesie dzisiejszy dzień, dla dobra własnego i Menzoberranzan.

Zapisywał w myślach, ile egzekucji usłyszał i gdy Zillak wyduszał ostatni oddech z piersi ostatniego Dyrra, polecił:

- Wprowadź tu stół, kiedy skończysz, Zillaku, a potem nas zostaw.

- Tak… - stęknął skrytobójca, z wysiłkiem kończąc ostatnią egzekucję - …arcymagu.

Kiedy ostatni jeniec skonał, Gromph zobaczył kątem oka Kyorli, jak Zillak wychodzi szybkim krokiem z kręgu trupów, wycierając dłonie szmatą. Pozostawiony przy życiu Dyrr płakał, a z jego płaczu Gromph wywnioskował, że chłopiec jest bardziej zawstydzony niż przestraszony. Koniec końców, dał się złamać. Zachował się jak jakiś goblin - na pewno nie drow. Mroczne elfy nie moczyły się na myśl o torturach czy śmierci. Mroczne elfy nie płakały w obliczu wroga - mroczne elfy w ogóle nie płakały. Gdyby chłopak nie dowiódł, że świetnie widzi w ciemnościach, Gromph byłby skłonny uznać go za półczłowieka.

To przykład, pomyślał, dla nas wszystkich.

Zillak wtoczył do środka stół na kółkach, do którego przymocowane były cztery solidne pasy ze skóry rothć. Z jednej strony znajdował się odpływ, który wpadał do wielkiej szklanej butli zawieszonej pod blatem. Zillak zostawił stół w miejscu wskazanym przez Jaemasa Xorlarrina i szybko opuścił pomieszczenie.

Gromph usiadł na stole, zdjął Kyorli z ramienia i wziął ją na ręce. Trzymając szczurzycę odkrył, że może obracać zwierzątkiem, aby patrzyło w wybranym przez niego kierunku. Gromph zachichotał, rozbawiony tym, jak późno na to wpadł, i zwrócił łebek zwierzątka w stronę Jaemasa. Mag Xorlarrin starał się nie zauważać oznak wesołości Grompha. Młody Prath wyglądał na zaniepokojonego.

- To będzie coś - zwrócił się Gromph do siostrzeńca - co tylko nieliczni mistrzowie widzieli w ciągu swego długowiecznego życia, mój młody siostrzeńcze. Będziesz mógł opowiadać wnukom, że byłeś tego świadkiem.

Uczeń skinął głową, najwyraźniej nie wiedząc, co odpowiedzieć i Gromph zaśmiał się z niego, kładąc się na stole. Pod plecami poczuł zimną stal, jego skórę pokryła gęsia skórka. Westchnął przeciągle, żeby powstrzymać się od drżenia i położył sobie Kyorli na nagiej piersi. Pazurki szczura były kłujące, ale nie zwracał na to uwagi. Wkrótce czekał go o wiele dotkliwszy ból i to nie tylko jego.

Na myśl o tym na chwilę zakręciło mu się w głowie. Uniósł szczurzycę i odwrócił ją głową w stronę mistrza Sorcere. Z miski trzymanej przez Pratha Jaemas wyjął wypolerowaną srebrną łyżkę. Nie był to zwykły sztuciec - jej brzegi były ostre jak brzytwa. Jaemas skinął na Pratha, żeby podszedł bliżej do więźnia, a sam zaczął skandować zaklęcie.

Słowa mocy brzmiały jak muzyka, a ich dźwięk sprawił, że Gromphowi przez zesztywniały z zimna grzbiet przebiegł dreszcz. To było dobre zaklęcie, trudne zaklęcie, rzadkie zaklęcie, które znała tylko garstka drowów. Koniec końców, Jaemas został starannie wybrany.

Podczas gdy kadencja wznosiła się i opadała, a słowa powtarzały się, a potem zawracały, mistrz Xorlarrin podszedł jeszcze bliżej do trzęsącego się z przerażenia jeńca. Trzymał łyżkę w delikatnym uścisku, tak jak artysta trzyma pędzel. Drugą ręką otworzył szeroko lewo oko jeńca. Dopiero gdy srebrna łyżka znalazła się o cal od oka młodzieńca, ten pojął, co się zaraz stanie.

Młodzieniec wrzasnął.

Kiedy ostra krawędź łyżki wsunęła mu się pod powiekę, wrzasnął głośniej.

Kiedy Jaemas jednym zręcznym, płynnym ruchem wyjął oko z oczodołu, wrzasnął jeszcze głośniej.

Kiedy oko wpadło z cichym mlaśnięciem do miski trzymanej przez Pratha pod jego podbródkiem, zaskrzeczał.

Widziana oczyma szczura krew wylewająca się z pustego oczodołu wydawała się czarna. Jaemas otworzył prawe oko jeńca i młody drow zaczął błagać. Przez cały ten czas mistrz Sorcere nie przerywał ani na chwilę inkantacji, nie opuszczając ani jednego taktu, ani jednej sylaby, a gdy wsunął łyżkę pod prawą powiekę, chłopak zaczął się modlić.

Gdy oko zostało wyjęte, jeniec już tylko dygotał z szeroko rozdziawionymi ustami i mięśniami szyi napiętymi jak postronki. Po twarzy spływała mu krew.

Gromphowi przeszło przez myśl, żeby powiedzieć więźniowi, sparaliżowanemu bólem i przerażeniem, że przynajmniej ostatnią rzeczą, jaką widział, była twarz drowa i prosta linia srebrnej łyżki. Następna rzecz, jaką miał zobaczyć Gromph, mogła doprowadzić do szaleństwa nawet arcymaga.

Gromph, rzecz jasna, nic nie powiedział.

Oczyma Kyorli arcymag zobaczył, jak Jaemas ostrożnie wkłada srebrną łyżkę do miski, tak aby nie przeciąć delikatnych gałek. Mag Xorlarrin, nie przerywając inkantacji, wyjął szczurzycę z rąk jej pana i Gromphowi zakręciło się w głowie. Usłyszał, jak Prath stawia miskę ostrożnie na posadzce, a Jaemas odwrócił gryzonia tak, że Gromph widział samego siebie leżącego na zimnym stalowym stole. Widział, że Prathowi trzęsą się dłonie, gdy delikatnie, prawie niechętnie, zapina skórzane pasy wokół jego prawego nadgarstka. Zaciągnął pasek, ale nie dość mocno.

- Ciaśniej, chłopcze - warknął arcymag. - Nie bądź taki wrażliwy i nie bój się, że sprawisz mi ból.

Gromph roześmiał się, gdy siostrzenice zaciągnął pasek i przeszedł do jego prawej kostki. Jaemas wciąż skandował słowa zaklęcia, gdy Prath skończył przywiązywać kostki i nadgarstki wuja do stołu. Kiedy Gromph uznał, że jest skrępowany jak należy, skinął na Xorlarrina.

Dziwne, pomyślał arcymag Menzoberranzan, gdy Jaemas położył mu Kyorli na nagim torsie. Gdyby Lolth zechciała, to wszystko nie byłoby potrzebne, ale bez względu na to czy bogini odpowie na modły swoich kapłanek, to, co się zaraz stanie, będzie i tak możliwe.

Ta myśl przyniosła Gromphowi chwilowy spokój. Świadomość - nie, pewność - własnej mocy zawsze dodawała mu otuchy i tak samo było tym razem. To właśnie ta pewność pozwalała mu normalnie oddychać i nie ruszać się, gdy patrzył oczyma szczurzycy idącej niechętnie po jego piersi i wdrapującej mu się na podbródek. Szczurzyca zatrzymała się i Gromph zobaczył, jak czarne opuszki palców Jaemasa opadają na jego lewe oko z kawałkiem zakrzywionego drutu. Dotyk Xorlarrina na powiece był zimny i suchy. Gromph nie poruszył się, gdy Xorlarrin delikatnie, ostrożnie, założył druciki, aby przytrzymać oko otwarte. To samo zrobił z prawym okiem, wciąż nie przerywając inkantacji, a Kyorli przypatrywała się temu z niezwykłą u niej cierpliwością. Szczurzyca powoli dostawała się pod działanie zaklęcia i to magia sprawiała, że wpatrywała się w oczy arcymaga.

Choć czuł na powiece przytrzymujące ją druciki, kiedy nie koncentrował się na odczuciach chowańca, nic nie widział. Nawet odrobiny światła czy cienia, nawet promyka jasności.

Gromph wziął głęboki, uspakajający oddech i powiedział:

- Kontynuujcie.

Kiedy skupił uwagę na sobie, zamiast na szczurze, nie widział, jak Kyorli wpełza mu na twarz, ale czuł każde ostre jak igła ukłucie pazurków, czuł zapach piżma i słyszał jak węszy. Wąsik zwierzątka dotknął jednego z otwartych oczu i Gromph wzdrygnął się. Zapiekło. Jego oczy były wprawdzie bezużyteczne, ale wciąż wrażliwe na ból.

Cóż, pomyślał Gromph, mam pecha.

Pierwsze ugryzienie zalało głowę arcymaga falą przejmującego bólu. Całe ciało Grompha stężało, zęby zgrzytnęły o siebie. Poczuł, że szczur się cofa, a po policzku spływa powoli krew. Jaemas nie przerywał inkantacji. Ból również nie ustał.

- Kyorli - stęknął arcymag.

Szczurzyca wahała się. Nawet pod wpływem zaklęcia, nawet pod wpływem pokusy, jaką stanowiło żywe - nawet jeśli martwe - oko, wiedziała, że okalecza własnego pana, pana, który w przeszłości dowiódł, że nie bywa litościwy.

Gromph wszedł w świadomość swojego chowańca i pomimo uszkodzonego oka, z którego ciekła krew, znów widział. Był to jednak ten sam bezbarwny, mętny świat widziany oczyma szczura. Widział nadgryzione prawe oko, widział krew, widział swoje trzęsące się ciało, widział zaciśnięte szczęki i otwartą, bezbronną gałkę drugiego ślepego oka czekającego na niechętne zabiegi szczurzycy.

Gromph zmusił gryzonia, aby dokończył to, co zaczął.

Kyorli mogła się wahać, słysząc rozkazy Jacmasa, ale na polecenie swojego pana zareagowała bez namysłu. Przez przynajmniej trzy ugryzienia Gromph patrzył, jak jego własne oko zostaje mu wyjedzone z czaszki, a potem obraz widziany przez Kyorli rozmazał się, gdy zanurzyła łebek w oczodole, aby rozszarpać delikatne, nasiąknięte krwią resztki.

Ból przekraczał wszelkie wyobrażenia Grompha, choć w swoim długim, burzliwym życiu arcymag Menzoberranzan wyobrażał sobie bardzo wiele.

- Krzycz, jeśli musisz, arcymagu - wyszeptał mu do ucha siostrzeniec, tak cicho, że prawie zagłuszyły go odgłosy wydawane przez pożywiającego się szczura. - To żaden wstyd.

Gromph stęknął, próbując coś powiedzieć, ale nie rozwarł zaciśniętych szczęk. Młody uczeń nie miał pojęcia, czym jest wstyd i choć Gromphem targał oszałamiający ból, obiecał sobie, że Prath Baenre przekona się o tym, i że już nigdy nie ośmieli się udzielać wujowi rad.

Gromph nie krzyczał, nawet kiedy szczur zabrał się do drugiego oka.


ROZDZIAŁ 2

Demon skierował okręt na najciemniejszą część jeziora, ale żaden z drowów nie zauważył w tym niczego niepokojącego. Kołyszący się na kotwicy w głębokim mroku Jeziora Cieni okręt chaosu - okręt chaosu Raashuba - odcinał się czystą bielą od atramentowej ciemności. Czerni wody dorównywał tylko głęboki heban skóry elfiego maga. Czarodziej, ten którego nazywali Pharaunem, znalazł go, spętał, przykuł łańcuchem do własnego pokładu, a uczynił to bez żadnej pokory, bez szacunku, bez strachu. Myśl o tym sprawiła, że sztywne czarne włoski porastające szarą, pomarszczoną skórę demona zjeżyły się. Przez chwilę demon stał, napawając się nienawiścią do drowa i jego pysznych pobratymców.

Drowy sprowadzały na pokład jednego służalczego, głupkowatego, bezwolnego plugawca za drugim. Potępione dusze drobnych grzeszników służyły za karmę w Otchłani i karmę dla okrętu chaosu. Uridezu starał się policzyć, ile plugawców sprowadza za jednym razem elfi czarodziej w nadziei, że uda mu się ocenić jego moc. Raashub nie znał się na przyzywaniu pomniejszych demonów, ale na pokładzie pojawiało się ich tyle, że nie miał wątpliwości co do umiejętności drowa. Raashub nie pomagał mrocznym elfom i cieszył się, że karmiąjego okręt, a przy okazji marnują swoje zaklęcia, energię i uwagę. Obecność wszystkich tych wyjących, nieszczęsnych demonów zaprzątała drowią kapłankę do tego stopnia, że Raashubowi od czasu do czasu udawało się wykorzystać jej uśpioną czujność.

Raashub wyczuł umysłem prymitywną świadomość szczura i niepostrzeżenie zerknął w jego stronę. Przywoływał je od dwóch dni - odkąd drowy pojawiły się na pokładzie. Gryzonie pływały po powierzchni Jeziora Cieni i mieszkały w szczelinach pomiędzy pokładami i pod stopniami okrętu chaosu, tak jak to zwykle czynią szczury. Raashub, demon uridezu, był szczurem na tyle, na ile pozwalała przyziemna rzeczywistość tego świata i znał szczury Podmroku równie dobrze, jak szczury w każdym innym zakątku niezliczonych planów.

Gryzoń odpowiedział na spojrzenie Raashuba, strzygąc niemo wąsikami, co uridezu bardziej wyczuł niż zobaczył. Zwierzątko schowało się za grubą podstawą grota i podkradło ostrożnie do draeglotha.

Drowy nazywały mieszańca Jegg...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin