King Susan - Zaklęte róże.doc

(1197 KB) Pobierz
King Susan

King Susan

 

Zaklęte Róże

 

Dawno, dawno temu... Spała, skórę miała bladą jak perła rzeczna, wargi wyschnięte z gorąca. Pochyliwszy się, ucałował jej usta. Poczuł, że serce znów mu pęka na widok jej powiek, przez moment drżących, jakby w przypływie świadomości, i zaraz znów nieruchomych. Z westchnieniem dotknął jedwabistych ciemnych włosów. - Liadan - wymówił szeptem jej imię. - Małżonko Aedana mac Brudei. Usłysz mnie. - Gdy wypowiedział te słowa, słaby puls widoczny na jej szczupłej szyi przyspieszył. Jakże niewiele utrzymywało ją przy życiu. Oddech delikatny jak cienki lód na sadzawce wiosną. Uderzenia serca, słabe, nie równe. Codziennie służka karmiła Liadan bulionem i poiła wodą, a Liadan przełykała nawet przez sen. Co wieczór Aedan siadał przy żonie, matce jego maleńkiego syna, i tkwił przy niej od zmierzchu do świtu, a w obliczu jej niezwykłego spokoju jego smutek nieco łagodniał. Przetarł dłońmi znużone oczy, gdy trzasnął ogień na niskim palenisku za jego plecami. Godzina była już późna, ale sen nie przychodził. Aedan ujął Lindan za rękę i zmarszczył czoło, patrząc na zaczerwienione szramy widoczne na jej przedramionach. W zamyśleniu pogładził je palcami. Tamtego dnia, kilka tygodni wcześniej, dnia walki i zmagań, otoczyły ją krzewy dzikich róż. Nie obudziła się od tamtej chwili, gdy ją podniósł z łoża cierni i kwiatów. Widział jednak, że skóra jej się zabliźnia, a głęboka rana na głowie się zamknęła. Skoro jej ciało wciąż potrafiło się goić, a oddech wciąż przez nie przepływał, oznaczało to, że życie wciąż się w niej tli. A póki życia, póty nadziei... Wychudła bardzo i zmieniła się w kruchy cień tamtej trys kającej zdrowiem dziewczyny z rumieńcem na policzkach, którą poślubił przed kilkoma miesiącami, gdy nosiła już w lonie jego dziecko. Teraz mógł policzyć wszystkie kości w jej dłoni, palcem powieść wzdłuż doliny, ciągnącej się przez ramię. Uniósł jej szczupłe palce do ust, pocałował je i ułożył na przykryciu. Nerwowym ruchem przeczesał sobie długie ciemne włosy i udręczony zamknął oczy. Druidzi, kapłani, posiadający moc uzdrawiania, odmawiali nad nią zaklęcia, stosowali wszelkie wywary, maści i czary. Sam Aedan, wojowniczy książę Dał Riata, wychowanek druidów, również odprawiał rytuały, wlewając żonie do ust kolejne mikstury. Podczas nowiu księżyca kreślił nad jej ciałem magiczne wzory. Pragnąc przebudzić jej duszę, odmawiał nawet chrześcijańskie modlitwy. Ale Liadan wciąż spała. Aedan zamknął oczy i wrócił myślą do czarów, które stworzył wspólnie z Liadan, do sekretnych nocy, wypełnionych płomienna, upojną milości Wciąż tak bardzo tęsknił za jej dotykiem, za zatraceniem się w dzikości i szaleństwie. Nawet teraz, zmęczony i zrozpaczony, zadrżał na wspomnienie tamtych przeżyć. On i Liadan stanowili jedność, połączyły się ich serca i ciała. Nie potrafił wyobrazić sobie dotkliwszej tortury od tej, której doświadczał teraz, gdy siedział bezradnie przy niej, nieprzytomnej. Chociaż był wojownikiem i druidem, chociaż posiadł siłę i mądrość, to jednak nie potrafił ocalić ukochanej kobiety. Koniuszkiem palca nakreślił na jej czole znak spirali, mającej chronić przed wszelkim złem, i jeszcze raz odmówił zaklęcie, pckmagające zbłąkanej duszy powrócić do opuszczonego ciała. To, co idzie w górę, niech zejdzie na dój. To, co „chodzi, niech wejdzie z powrotem. Niebezpieczeństwo żadne cię nie spotka Ni na wzgórzu, ni na wrzosowisku. Wróć bezpiecznie do domu, wróć do mnie. Na jej czole zarysowała się zmarszczka, jak delikatna fala na poruszonej wodzie. Aedan, widząc tę walkę o życie, wiedział, że tylko on jest w stanie pomóc ukochanej. Posiadł przecież umiejętność przydawania tej siły, płynącej każdej żywej istocie. Nigdy się nie podda. Ona musi do niego wrócić. Liadan, uslysz mój glos we mgle. Wróć do mnie, ukochana. Tłumaczono mu, że powinien Zostawić Liadan pod gwiazcłami i pozwolić jej spokojnie umrzeć. Powtarzano mu, że je. go żałoba wiąże ją z ziemią żelaznym łańcuchem. Mówiotio: „Pozwól jej odejść. Ona cię odnajdzie na tamtym świecie i znów będziecie się kochać”. Ale on kochał ją teraz, tutaj. Poprzysiągi sobie, że Liadan będzie żyć, nawet gdyby miał sięgnąć w zaświaty i wyciągnąć ją stamtąd własnymi rękami. Nie wypróbowano jeszcze tylko jednej metody, ale też i prawa druidów jej zakazywały. Dla Aedana jednak nic się nie liczyło. Magia słowa pisanego, narzędzie chrześcijańskich kapłanów, była jego ostatnią szansą. Spisane słowa zaklęcia mogły zadziałać szybko jak błyskawica. Ponieważ pobierał chrześcijańskie nauki, mógł napisać te słowa w swoim własnym języku. Spróbuje zjednać sobie wieczność, tam zwróci się z prośbą o sprowadzenie zbłąkanej duszy Liadan z powrotem do jej ciała. Zostawiwszy żonę, podszedł do drewnianego kufra, z którego wyjął pergamin, używany do bardziej codziennych Spraw. Cieniutki arkusz pokryty już był starannie wypisanymi słowami, lecz na szerokich marginesach zmieszczą się dodatkowe linie. Aedan mac Brudei odszukał pojemnik ze sporządzonym z sadzy atramentem i przechowywane wraz z nim gęsie pió ro i zaniósł je koło posłania Liadan. Wróć bezpiecznie do domu, wróć do mnie... Szkocja, Edynburg Sierpień 1858 - Nie pojadę. - Christina Blackburn złożyła ręce w geście skromności, świadczącym jednak o uporze, i odwróciła się od okna, wychodzącego na spadziste ulice Edynburga, pełne sklepów i kamienic czynszowych. Muzeum Narodowe stało w cieniu stromej skały, na której wznosił się zamek, do gabinetu sir Edgara Neayesa wpadało więc niewiele światła słonecznego. - Nie mogę. Jestem pewna, że obaj to rozumiecie. - Podniosła głowę i popatrzyła na sir Edgara, a potem na drugiego mężczyznę obecnego w gabinecie, na swego brata, Johna Blackburna. - Moja droga - powiedział sir Edgar, wstając zza ogromnego mahoniowego biurka. Był wysoki i przystojny w chłodny, bliski doskonałości sposób, a jego elegancja idealnie pasowała do bogato umeblowanego gabinetu. - Przecież wyjazd do Dundrennan House i zbadanie tych starożytnych murów, które znaleziono na zboczu wzgórza, zajmie ci zaledwie kilka dni. Musisz jechać. To niezwykła gratka, Christino! - To ty uważasz to za gratkę, Edgarze - odparła spokojnie. - Od dawna pragniesz sprowadzić kolekcję z Dundrennan do muzeum. Gdybyś sam pojechał, mógłbyś złożyć jeszcze jedną ofertę sir... chyba Aedanowi, nieprawdaż? - Owszem. Nowym lordem Dundrennan jest sir Aedan MacBride, syn zmarłego sir Hugh MacBride”a. Ale dziedzic wielkiego barda Szkocji nie jest poetą, możesz mi wierzyć. Sir Aedan to trzeźwo myślący inżynier, który pracuje przy budowie dróg jak zwykły robotnik. Historyczne znaczenie jego posiadłości wydaje się ani trochę go nie interesować. - Edgar z lekceważeniem wydął wargi. - Bardzo możliwe, lecz ponieważ już go znasz, wypada, abyś to raczej ty pojechał, a nie ja - odparła Christina. - Owszem, ale mam teraz mnóstwo innych zajęć, wolę więc, żebyś mnie zastąpiła. Ten mur, który sir Aedan odkrył na terenie swojego majątku po wysadzeniu w powietrze skały pod budowę nowej drogi, może być naprawdę bardzo stary. Mogłabyś nawet napisać o tym artykuł. Porozmawiam w twoim imieniu z panem Smithem z Blackwood”s migazine. - Przecież wiesz, Edgarze, że Blackwood”s opublikował już cztery artykuły autorstwa mojej siostry - wtrącił się szorstko J ohn. - Christina jest szanowaną znawczynią starożytności i nie potrzebuje twójej protekcji. - Być może. Ale nie musi się tak obawiać tego wyjazdu. Na- prawdę może się okazać, że warto było poświęcić czas. - Nie chodzi wcale o sam wyjazd. Nie wiem, jak możesz ode mnie oczekiwać, że wybiorę się... właśnie tam. - Christina nerwowo krążyła pod oknem, aż szeleściła jej zielona jak mech spódnica i kilka warstw halek. - Moja droga, jesteś jak zwykle czarująca, choć odrobinę nierozsądna - Edgar uśmiechnął się pobłażliwie. - Proszę, zrób to dla mnie. Obiecałem, że wygłoszę serię wykładów dla Bn- tish Museum, jeszcze więc przez kilka tygodni nie będę mógł pojechać do Dundrennan. Ty posiadasz odpowiednie doświadczenie, aby móc stwierdzić, czy to odkrycie warte jest mojego czasu i zainteresowania muzeum. Ten kamienny mur może się nawet okazać piktyjski! Dobrze znasz się na tej kulturze, wie- lebny Carriston starannie cię-w tej mierze wykształcił. Christina westchnęła na wspomnienie starego wuja, który ostatnio ciężko zapadł na zdrowiu. Wielebny Walter Carriston był autorytetem z dziedziny historii Szkocji, a swoją wie- dzę postarał się przekazać siostrzenicy. Znajomość historii, li- teratury i odpowiednich technik badawczych Chnistina posiadla w dużym stopniu dzięki niemu. - Czuję się zaszczycona zaufaniem, jakim mnie darzysz, Edgarze. Ale jestem pewna, że ktoś inny również może się tym zająć. Chociaż Chnistina zachowała pozory chłodnego opanowania, jej serce gorąco protestowało. Ze wszystkich miejsc na świecie akurat do Dundrennan nie mogła pojechać. - Twój wuj będzie bardzo rozczarowany, jeśli odmówisz. - Piękne czoło Edgara zmarszczyło się na moment, ale zaraz się wygładziło. - Ach, czy chodzi o ten obraz? Chnistina poczuła, że policzki, żałosny barometr jej myśli, wprost płoną. To po matce odziedziczyła kasztanowate włosy i idącą z nimi w parze niemal przezroczystą skórę. Zerknąwszy na brata, przekonała się, że John bacznie ją obserwuje. - Owszem. Obraz znajduje się w posiadaniu MacBride”ów Z Dundrennan. - Prawie już o tym zapomniałem - mruknął Edgar. - Słynni artyści Z rodziny Blackburn są zbyt liczni i zbyt płodni. A więc namalowany przez Stephena obraz, przedstawiający ciebie jako legendarną księżniczkę Dundrennan, znajduje się właśnie tam? To doprawdy niezwykły zbieg okoliczności! - Chnistina ma rację - powiedział John. Wstał powoli, opierając się na trzcinowej lasce, która rekompensowała słabość jego lewej nogi. - Ponieważ obraz, który przysporzyl jej tyle nieprzyjemności i wywołał skandal, jest obecnie własnością MacBride”ów, nie należy od niej oczekiwać, że pojedzie do Dundrennan. Ecigar okrążył biurko i podszedł cło Chnistiny. - Chodzi o obraz, który twój mąż skończył tuż przed swą tragiczną śmiercią, prawda? Chnistina zesztywniała, słysząc te słowa, ale kiwnęła głową. - Stephen sprzedał obraz, chociaż przyrzekł mi, że nigdy się z nim nie rozstanie. - Na tym człowieku nigdy nie można było polegać - mruk- nął Edgar, obserwując Chnistinę. Szczupły i ciemnowłosy, o pociągłej twarzy z regularnymi rysami i aksamitnym głosie, był atrakcyjnym mężczyzną. Christina patrzyła na niego, pragnąc odczuć pociechę wywołaną jego bliskością. Tak się jednak nie stało, i nigdy tak nie było, chociaż powtarzała sobie, że EdI po prostu musi się tylko nauczyć pokazywać od lepszej strony. Sir Edgar Neayes był poważanym dyrektorem muzeum, do- stojnym, wyedukowanym dżentelmenem, starszym od Christiny o lat dziesięć. Przyjaźnił się z jej ojcem i nigdy nie robił sekretu ze swej rosnącej sympatii dla córki jednego z najsłynniejszych malarzy Szkocji. Jego przyjaźń z Blackburnami i Z Chnistiną przetrwała upokarzający skandal związany ze śmiercią Stephena Blackburna przed sześcioma laty. Owdowiała Christina, odrzucona przez towarzystwo, była szczerze wdzięczna Edgarowi za okazywaną przez niego lojalność i wsparcie w jej pracy naukowej. Kilka tygodni temu poprosił ją o rękę, a ona wciąż jeszcze nie dała mu odpowiedzi. Stale rozważała tę propozycję. Wahała się, ponieważ miała świadomość, że nie darzy Edgara szczerą miłością i nie zapala się w niej żadna iskierka namiętności. Ale ognia namiętności zaznała już wcześniej, w szalonym małżeństwie z kuzynem z drugiej linii, i boleśnie się przy nim poparzyła. Uważała teraz, że związek oparty na wspólnych zainteresowaniach intelektualnych byłby bezpieczny i mógłby nawet przynieść satysfakcję. Edgar był wybitnym uczonym i zachęcał Christinę do rozwijania naukowych zainteresowań, chociaż jasno wyrażał przekonanie, że kobieta pod względem intelektualnym nigdy nie zdoła dorównać mężczyźnie. Teraz Edgar uśmiechnął się, a w jego chłodnych niebieskich oczach pojawiło się uznanie. - Kochana Christino, naprawdę nie musisz się martwić z powodu tego obrazu. Nikt nie rozpozna w tobie modelki, pozującej do księżniczki Stehena. Jesteś teraz o kilka lat starsza i szczuplejsza, nie taka.., bujna jak wówczas. - Położył jej rękę na ramieniu. - Ale wciąż atrakcyjna. - Dobry Boże, Neayes! - wybuchnął John. - Przydałaby ci się odrobina taktu! Dziewczyna miała wtedy zaledwie siedemnaście lat, a teraz ma dopiero dwadzieścia trzy. Christina właśnie osiąga pełnię swej urody. Kilku artystów bardzo chciałoby ją malować, ale ona odmawia pozowania nawet malarzom z kręgu własnej rodziny! Christina wsunęła rękę do kieszeni i poprzez haftowane etui wyczuła kształt małych okularów. Prawie ich już nie zdejmowała. Prawdą też było, że w ciągu ostatnich lat zrobiła się chuda i blada. Chociaż brat bronił jej w tak miły sposób, mimo wszystko zadała sobie pytanie, czy Edgar nie ma racji. Lecz nawet jeśli stała się nudna,,, sztywną wdówką, niewychylającą nosa zza książki, to i tak wizerunek o wiele lepszy od tamtej zbuntowanej, szalone; dziewczyny, jaką była kiedyś. Nie chciałem nikogo urazić, mój drogi. Niektórzy z was, Blackburnów, obdarzeni są ognistym artystycznym temperamentem - odparł swobodnie Edgar. - Twoja siostra również nie jest go pozbawiona, chociaż ma też zacięcie akademickie. John zmarszczył czoło i mocniej oparł się na lasce, a Christina dostrzegła czerwone plamy gniewu pojawiające się na jego policzkach. Jej brat, przystojny młody mężczyzna o lśniących brązowych kędziorach i anielskiej twarzy, rzadko wpadał w złość. Wiedziała jednak, że John nie lubi Edgara. - Christino, nie musisz wcale jechać do Dundrennan - Powiedział teraz. - Pojedzie, jeśli obchodzi ją praca Waltera - odparł Edgar. - Wuja Waltera? - obróciła się zdziwiona Christina. Edgar kiwnął głową. - Ktoś inny jeszcze przeoczyłby ważne szczegóły na tym stanowisku, a to mogłoby mieć istotny wpływ na prowadzone przez twego wuja badania dotyczące obecności króla Artura Szkocji. Walter jest wprost zakochany w dziełach sir Hugh MacBride”a związanych z legendami Dundrennan. Zastanów się nad tym, moja droga - powiedział z naciskiem. - Odkrycie archeologiczne dokonane na obszarze tych wzgórz mogłoby dowieść słuszności twierdzeń twego wuja, uważanych za... bm... naukową pomyłkę. A wszak tak mało czasu mu, niestety, zostało. Christinie dech zaparło w piersiach. Teorie Waltera Carristona o roli króla Artura w Szkocji w VI wieku i o jego związkach z plemionami piktyjskimi zostały głośno wyśmiane przez innych badaczy. Odnalezienie śladów piktyjskich na wzgórzach Strathclyde stanowiłoby mocny dowód na poparcie teorii, nad którymi wuj pracował całe życie. Wyprostowała się. - Przekonałeś mnie argumentem dotyczącym wuja Waltera - przyznała. - Obejrzę to stanowisko. Od Dundrennan Hous mogę się przecież trzymać z daleka. - Prawdę mówiąc, sir Aedan zaproponował, by nasz przedstawicie! zatrzymał się u niego, dzięki czemu będziemy mogli oszczędzić wydatków na hotel. Ale oczywicie pokryjemy koszty podróży. Nie martw się tym obrazem, moja droga - dodał Edgar. - On należy już do przeszłości i dawno odszedi w zapomnienie. -Oczywiście, masz rację - zgodziła się z nim Christina. - Postaraj się wyglądać tak zwyczajnie jak teraz, a niktcięz nim w tym małym gabinecie, przylegającym do jego sypialni. Po- nie skojarzy. John - Edgar zwrócił się do brata Christiny - twojej siostrze będzie potrzebna eskorta. Wiem, że ostatnio masz niewiele obowiązków, będziesz więc m5gl jej chyba towarzyszyć - powiedział, wymownie patrząc na nogę i laskę Johna. John się najeżyŁ - Dla Christiny z radością zmienię własne plany. - Dziękuję ci, Johnie - powiedziała Christina. Edgar zajął się pisaniem notatki dla swojego sekretarza z poleceniem zorganizowania przejazdu do Dundrennan, a Christina czekała z bijącym sercem. Dundrennan! Nerwowo zaciskała dłonie, ze strachem myśląc o ponownym ujrzeniu przepięknego obrazu Stephena, z którym wiązało się tyle nieszczęśliwych wspomnień. Odczuwała też jednak wewnętrzne podniecenie. Być może wywołała je naukowa ciekawość. Szansa odkrycia jakichś starożytności, możliwość zobaczenia ich i dotknięcia, dowiedzenia się czegoś więcej o przeszłości, to w istocie niezwykła gratka. Edgar pod tym względem doskonale ją znał. - Sir Aedan jest przekonany, że na tym stanowisku nie znajdziemy nic ciekawego - powiedział Edgar, - Oczywiście spodziewam się, że przyślesz mi jakąś wiadomość. Przyjadę najszybciej, jak tylko będę mógł. Christina kiwnęła głową i odwrócila się do okna. Zalała ją kolejna fala strachu i ciekawości, tak wielka, że nie mogła już zapanować nad drżeniem rąk. Przebudzony nagle sir Aedan Arthur Macbride, baronet, lord Dundrennan, wyprostował się gwałtownie w skórzanym fotelu. Z wolna powracał do rzeczywistości. Sen, który wydawał się taki realny, powoli się rozwiewał. To ten przeklęty obraz odnalazł drogę do jego myśli, gdy się zdrzemnął. W jego życiu nie było miejsca na legendy o pannach spoczywających wśród dzikich róż i książętach druidach, lecz dzisiaj nawiedziły go we śnie. Nie patrząc na płótno w ramach, wiszące nad kominkiem, przeczesał palcami gęste ciemne włosy, usiłując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Nie powinien był zasiadać nad księgami rachunkowymi wietrze było tu zbyt gęste i ciepłe, cisza zbyt głęboka, a kolumny cyfr usypiające. Wyobraźnia, której wodze popuścił przez sen, wygrała. Spojrzał na kieszonkowy zegarek i przekląŁ Jtż prawie pora na herbatę. Panie z Balmossie będą się gniewać, jeśli się nie pojawi, nie wspominając już o burzliwej reakcji ich nieodłącznej towarzyszki, Miss Thistle. Wiedział, że musi w końcu omówić z nimi pewne drażliwe kwestie, które i tak za długo już odkładał. Przygotowania do zaplanowanej na październik królewskiej wizyty, której bardziej się obawiał, niż się z niej cieszył, zmieniły jego życie w prawdziwe piekło. Musiał teraz przekonać swoje czarujące, lecz bardzo niepraktyczne krewniaczki, że jego sytuacja finansowa nie pozwala na dalsze wprowadzane z bezgranicznym entuzjazmem zmiany w domu. On również pragnął przywrócić Dundrennan 1-louse dawną świetność, nadeszły jednak czasy, w których należało ograniczyć wydatki. Przed śmiercią ojca, która nastąpiła już blisko rok temu, Aedan przyrzekł sfinalizować plany sir I-{ugh MacBride”a związane z Dundrennan. Słynny poeta, często zwany szkockim bardem królowej, zyskał sławę [majątek, tworząc kunsztowne epickie poematy. Aedan jednak zbytnio w nich nie gustował, gdyż uważał je za przydługie i zbyt kwieciste, lecz swoją opinię dyskretnie zachowywał dla siebie. Sir Hugh przez lata poświęcał czas, pasję i gotówkę na restaurację i modernizację rodowej siedziby. Odnowienie Dundrennan okazało się bardzo kosztownym i długotrwałym przedsięwzięciem. Aedan dopiero po śmierci sir Hugh odkrył, jak bardzo stopniał majątek ojca. Pozostawiony przez sir Hugh testament mówił jednak wyraźnie, że jeśli Aedan pragnie zatrzymać posiadłość, prace muszą zostać ukończone. Pomimo znaczących funduszy, pochodzących z własnych środków Aedana, trudno mu było spłacić odziedziczone w spadku długi. Wynagrodzenia rzemieślników, których usługi zamawiały kuzynki, stawały się coraz większym obciążeniem. Wiedział, że musi coś z tym zrobić, inaczej straci wszystko. Aedan wstał wygładził kamizelkę z czarnego brokatu, poprawił granatowy fular, a potem włożył czarny surdut Musi im również oznajmić, że już w najbliższy czwartek i strzepnął klapy. Spróbował zetrzeć z ubrania plamy błota, przekonany, że ciotka Lilia, czyli lady Balmossie, oraz kuzynka Amy Stewart znów będą utyskiwać nad jego wyglądem. Niestery, dla inżyniera, zajmującego się budową sieci mniejszych i większych drógw Szkocji, błoto i kurz stanowiły codzienność. Westchnął. Z jakiegoś powodu czul się nieswojo. Wreszcie zdał sobie sprawę, że to na skutek tego, co mu się przyśniło, odczuwa teraz bolesną tęsknotę, głębokie poruszenie, niespeł.nione pragnienie. Może tęsknił za miłością? Mikić Sapnął cicho, rozdrażniony. Lordowie Dundrennan nie powinni tracić czasu na miłość. Mowa yszak okazać się niebezpieczna Aedan zakochał się tylko raz, jeszcze zanim odziedziczył tytuł, i jego miłość zakończyła się tragedią. Teraz przekleństwo Dundrennan, które spadło na ród w czasach pierwszego Aedana, ciążyło mu jeszcze bardziej. Prawdziwa miłość nie wyszła jego przodkowi na dobre, stwierdził, wracając myślą do legendy o księżniczce, która zginęła wśród krzewów dzikich róż. I znów odżyło wspomnienie ze snu: twarz uśpionej kobiety, jego własna dłoń spoczywająca na jej czole, ukłucie rozpaczy, które poczuł tak dotkliwie. To on w tym śnie był starożytnym wojownikiem z legendy Dundrennan, gotowym uczynić wszystko, by uratować swą księżniczkę. Ona zaś... To absurdalne. Przyśniła mu się młoda kobieta z obrazu. Obudziła w nim pożądanie, które nie chciało zgasnąć, tęsknotę głęboką aż po dno duszy. Tłumaczył sobie, że to przez zbyt liczne zmartwienia i brak snu. Postanowił, że przeniesie malowidło w pozłacanych ramach gdzie indziej, dzięki temu będzie mu się lepiej pracowało i wypoczywało. Zamknął księgę pełną frustrujących liczb i westchnął. Tych wyników i tak nic nie poprawi. Nadszedł czas, by przytemperować trochę działania pań z Balmossie. Na początek zasugez-uje pokrycie ścian farbą, nie zaś ręcznie malowanymi irlandzkimi tapetami; podkreśli też, że stare tureckie kobierce, chociaż już wytarte, to jednak nadadzą wnętrzu więcej cha- rakteru niż akry nowych kraciastych dywanów. przybędzie do Dundrennan House przedstawiciel muzeum, który zajmie się zbadaniem odkrycia na pobliskim wzgórzu, Cairn Drishan, położonym na skraju posiadłości Dundrennan. Dwa tygodnie wcześniej Aedan ze swoją ekipą pracował przy budowie zatwierdzonej przez parlament drogi, która miała przebiegać zboczem Caim Drishan. Wprawdzie serce krwawiło mu już na samą myśl o tym, że droga przetnie jego ziemie, rozumiał jednak . jakie korzyści dla Szkocji może przynieść wprowadzenie tego rodzaju usprawnień. Co do tej kwestii często spierał się z ojcem. Tamtego dnia użyto prochu, a po wybuchu na zboczu wzgórza pojawiły się wystające z ziemi, przypominające popsute zęby pociemniałe kamienie. Aedan wraz ze swym asystentem i kierownikiem robót odsłonili część rozległych kamiennych fundamentów, do tej pory kryjących się we wzgórzu. Aedan miał nadzieję, że mur ten liczy nie więcej niż pięćdziesiąt lat, lecz rozsądek podpowiadał mu, że musi to być znacznie starsza budowla Gdyby okazało się to prawdą, to zgodnie z zastrzeżeniem umieszczonym przez ojca w testamencie, mogło się zdarzyć, że utraci całe Dundrennan. Bez względu jednak na wiek owego muru, przed podjęciem dalszych prac przy budowie drogi odkrycie musiało zostać zbadane przez przedstawiciela Muzeum Narodowego, zgodnie z niedawno uchwalonym prawem o cennych znaleziskach. Pomimo frustracji, jaką wywoływał w nim testament ojca i opóźnienia w pracy zleconej przez Parlamentarną Komisję do spraw Dróg, Aedan nie miał wyboru, musiał zgodzić się na przeprowadzenie badań przez muzeum. Z westchnieniem przerzucił stos papierów na biurku i wyjął list sir Edgara Neayesa z Muzeum Narodowego. Neayes informował, że na razie nie może przybyć do Dundrennan House osobiście, przyśle jednak swoją asystentkę, panią Blackburn. Osobę kompetentną, znawczynię starożytności. Każda zakurzona staruszka będzie lepsza niż Neayes, pomyślał Aedan. Neayes wykazywał nadmierne, wręcz nieprzyjemne zainteresowanie kolekcją zabytków i dzieł sztuki, zgromadzoną Dundrennan HousŁ Aedan postanowił, że gdyby sir Edgar poprawił granatowy fular, a potem włożył czarny surdut Musi im również oznajmić, że już w najbliższy czwartek i strzepnął klapy. Spróbował zetrzeć z ubrania plamy błota, przekonany, że ciotka Lilia, czyli lady Balmossie, oraz kuzynka Amy Stewart znów będą utyskiwać nad jego wyglądem. Niestery, dla inżyniera, zajmującego się budową sieci mniejszych i większych drógw Szkocji, błoto i kurz stanowiły codzienność. Westchnął. Z jakiegoś powodu czul się nieswojo. Wreszcie zdał sobie sprawę, że to na skutek tego, co mu się przyśniło, odczuwa teraz bolesną tęsknotę, głębokie poruszenie, niespeł.nione pragnienie. Może tęsknił za miłością? Mikić Sapnął cicho, rozdrażniony. Lordowie Dundrennan nie powinni tracić czasu na miłość. Mowa yszak okazać się niebezpieczna Aedan zakochał się tylko raz, jeszcze zanim odziedziczył tytuł, i jego miłość zakończyła się tragedią. Teraz przekleństwo Dundrennan, które spadło na ród w czasach pierwszego Aedana, ciążyło mu jeszcze bardziej. Prawdziwa miłość nie wyszła jego przodkowi na dobre, stwierdził, wracając myślą do legendy o księżniczce, która zginęła wśród krzewów dzikich róż. I znów odżyło wspomnienie ze snu: twarz uśpionej kobiety, jego własna dłoń spoczywająca na jej czole, ukłucie rozpaczy, które poczuł tak dotkliwie. To on w tym śnie był starożytnym wojownikiem z legendy Dundrennan, gotowym uczynić wszystko, by uratować swą księżniczkę. Ona zaś... To absurdalne. Przyśniła mu się młoda kobieta z obrazu. Obudziła w nim pożądanie, które nie chciało zgasnąć, tęsknotę głęboką aż po dno duszy. Tłumaczył sobie, że to przez zbyt liczne zmartwienia i brak snu. Postanowił, że przeniesie malowidło w pozłacanych ramach gdzie indziej, dzięki temu będzie mu się lepiej pracowało i wypoczywało. Zamknął księgę pełną frustrujących liczb i westchnął. Tych wyników i tak nic nie poprawi. Nadszedł czas, by przytemperować trochę działania pań z Balmossie. Na początek zasugeruje pokrycie ścian farbą, nie zaś ręcznie malowanymi irlandzkimi tapetami; podkreśli też, że stare tureckie kobierce, chociaż już wytarte, to jednak nadadzą wnętrzu więcej cha- rakteru niż akry nowych kraciastych dywanów. przybędzie do Dundrennan House przedstawiciel muzeum, który zajmie się zbadaniem odkrycia na pobliskim wzgórzu, Cairn Drishan, położonym na skraju posiadłości Dundrennan. Dwa tygodnie wcześniej Aedan ze swoją ekipą pracował przy budowie zatwierdzonej przez parlament drogi, która miała przebiegać zboczem Caim Drishan. Wprawdzie serce krwawiło mu już na samą myśl o tym, że droga przetnie jego ziemie, rozumiał jednak . jakie korzyści dla Szkocji może przynieść wprowadzenie tego rodzaju usprawnień. Co do tej kwestii często spierał się z ojcem. Tamtego dnia użyto prochu, a po wybuchu na zboczu wzgórza pojawiły się wystające z ziemi, przypominające popsute zęby pociemniałe kamienie. Aedan wraz ze swym asystentem i kierownikiem robót odsłonili część rozległych kamiennych fundamentów, do tej pory kryjących się we wzgórzu. Aedan miał nadzieję, że mur ten liczy nie więcej niż pięćdziesiąt lat, lecz rozsądek podpowiadał mu, że musi to być znacznie starsza budowla Gdyby okazało się to prawdą, to zgodnie z zastrzeżeniem umieszczonym przez ojca w testamencie, mogło się zdarzyć, że utraci całe Dundrennan. Bez względu jednak na wiek owego muru, przed podjęciem dalszych prac przy budowie drogi odkrycie musiało zostać zbadane przez przedstawiciela Muzeum Narodowego, zgodnie z niedawno uchwalonym prawem o cennych znaleziskach. Pomimo frustracji, jaką wywoływał w nim testament ojca i opóźnienia w pracy zleconej przez Parlamentarną Komisję do spraw Dróg, Aedan nie miał wyboru, musiał zgodzić się na przeprowadzenie badań przez muzeum. Z westchnieniem przerzucił stos papierów na biurku i wyjął list sir Edgara Neayesa z Muzeum Narodowego. Neayes informował, że na razie nie może przybyć do Dundrennan House osobiście, przyśle jednak swoją asystentkę, panią Blackburn. Osobę kompetentną, znawczynię starożytności. Każda zakurzona staruszka będzie lepsza niż Neayes, pomyślał Aedan. Neayes wykazywał nadmierne, wręcz nieprzyjemne zainteresowanie kolekcją zabytków i dzieł sztuki, zgromadzoną Dundrennan HousŁ Aedan postanowił, że gdyby sir Edgar zjawił się tu we własnej osobie, każe gospodyni wszystko pozamykać i dobrze schować klucze. Z zachmurzoną miną odłożył list i skierował się do drzwi. Zwolnił jednak i podszedł do kominka. Wisiał nad nim olejny obraz, przedstawiający młodą kobietę, rozciągniętą w pozycji półieżącej wśród dzikich róż. Jej klasyczne rysy i piękne dłonie wprost tchnęły spokojem, skóra była kremowo biała, a falujące włosy opadały kasztanowatą kaskadą. Przezroczyste fałdy białej koszuli, na której cienie zaznaczono delikatnymi muśnięciami jasnego fioletu i żóki, podkreślały różowość pełnych piersi i grzeszne kształty ciała. Obraz, pełen precyzyjnie odwzorowanych szczegółów, zachwycał głębią i bogactwem kolorów, zdawał się wprost żarzyć. Spojrzenie Aedana przyciągnęła umieszczona na ramie maleńka plakietka z brązu: Zaklęte róże, Stephen Blackburn, 1852, Każde dzieło któregoś z członków licznej utalentowanej rodziny Blackburnów stanowiło doskonałą inwestycję, kolekcji dzieł sztuki Dundrennan znajdowały się trzy takie obrazy. Ten akurat Aedan kupił, na wystawie zorganizowanej przez Królewską Akademię Szkocką w Edynburgu, nie tylko ze względu na wysoką jakość obrazu, lecz również dlatego, że przedstawiał on scenę ze związanej z Dundrennan słynnej legendy o księżniczce wśród dzikich róż, Aedan zawiesił obraz w swoich prywatnych pokojacit Było to kilka lat temu, a nigdy nikomu się nie przyznał, jak bardzo fascynuje go przedstawiona na nim scena, wręcz nie daje mu spokoju. Śliczna twarz dziewczyny i jej zmysłowe kształty wydawały mu się takie znajome. Stała się kojącą, a zarazem kuszącą częścią jego życia. A teraz jeszcze zaczęła mu się śnić, Uważał się za trzeźwo myślącego realistę, dlatego ów sen bardzo go zaniepokoił. Obsesje i marzenia są dobre dla poetów, takich jak jego zmarły ojciec, a nie dla inżynierów! Zmarszczył czoło i wsunął ręce do kieszeni. Na pierwszy rzut oka w obrazie dostrzegało się jedynie róże i bujną kobiecość. Ale ciernista plątanina zieleni wśród kwiatów przydawała mu złośliwego czaru. Za każdym razem, gdy Aedan na niego patrzył, obraz zdawał się go uwodzić, To ona go uwodziła! Zakołysał się na obcasach. Zalała go fala, potężna niczym przypływ, pozostawiając na brzegu jego duszy ślad tęsknoty. Boże, jąk mocno jej pragnął, jak bardzo potrzebował! A przecież nie istniała. Cofnął się, kręcąc głową. Nie będzie popuszczać wodzy fantazji. Jego utalentowany, pełny rozmaitych idei ojciec zbił for- ninę na pisaniu namiętnych epickich poematów. Teraz Dundrennan pilnie potrzebowało praktycznego myślenia, a Aedan był właśnie jego źródłem. Stwierdził, że wieszając obraz w tym miejscu, popełnił błąd. Malowidło zdominowało niewielki pokój, nic więc dziwnego, że przeniknęło w sny Aedana. Powinien raczej ukryć je w jakimś kącie wielkiego domostwa. Albo, co wydało mu się jeszcze lepszym pomysłem, sprzedać i spłacić przynajmniej niektóre z długów zaciągniętych przez ojca. Wiedział jednak, że nigdy nie zdoła rozstać się z obrazem. Zakochał się w pannie, którą usidliły różane krzewy. Coś w nim pragnęło zatrzymać ją na zawsze. Gniewnie obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Spośród kręgu drzew wyłoniły się szczyty dachów i wieżyczki, sylwetka baśniowego zamku z kamienia o ciepłej barwie miodu. Christina poczuła się niesamowicie, jak gdyby z własnych czasów przeniosła się do zaczarowanego królestwa, w którym wszystko” utkane było z pajęczyny marzeń, a życie wypełniały cuda. Surowo upomniała się w duchu, że przecież baśniowe królestwa w rzeczywistości nie istniej a otwarty powóz, którym podróżowała, jechał zbyt prędko jak na wehikuł ze snu. Jego zapierający dech w pieniach pęd właściwie nie pozwalał przyjrzeć się wzgórzom, wrzosowiskom ani Dundrennan House, wznoszącemu się w oddali ponad drzewami. Zresztą zaczynało się już zmierzchać. Szaleńcza jazda otwartym powozem sprawiła, że Christina z trudem łapała powietrze. Kosmyki kasztanowatych włosów wysunęły się z grubego koka, policzki zaczerwieniły od wiatru, szara spódnica się pomięła, a okulary w stalowych oprawkach zsunęły na czubek szczupłego nosa. Odruchowo podsunęła je do góry i rozejrzała się dookoła. Powóz przechylił się na kolejnym ostrym zakręcie, złapała się więc wewnętrznego uchwytu przy drzwiczkach. Teraz mogła przyglądać się spokojniej. Wśród zmierzchu dostrzegła falujące wrzosowiska i rozlegle mokradła Przytrzymując ręką w rękawiczce czarny czepek, którego satynowe wstążki powiewały na wietrze, zerknęła na brata John siedział obok, z lewą nogą wyprostowaną, gdyż tak było mu wygodniej. On również przytrzymywał swój kapelusz za rondo, ale uśmiechał się i sprawiał wrażenie odprężonego, najwyraźniej brawurowa jazda sprawiała mu przyjemność. Nagle Christina pomiędzy czubkami drzew dostrzegła wieżyczki i obwiedzione balustradą dachy. Wkrótce powóz przejechał przez żelazną bramę i jej oczom ukazał się wreszcie budynek w całej swej okazałości. Wzniesiono go ze złocistego miodowego piaskowca, dachy miał z szarego łupku i stanowił mieszankę architektury średniowiecznej z późniejszymi stylami. Dolne partie całkowicie przesłaniały kwitnące krzewy róż, a na tyłach domu rozciągał się ogród pełen innych kwiatów. Dom z ogrodem otaczał gęsty zielony las, a w oddali widać byłb sylwetkę kościoła. Christina zapatrzyła się na różane żywopłoty i pierścień drzew, okalający przepiękną starą budowlę, i na rbyśl przyszedł jej ciernisty różany żywopłot, broniący wejścia do żaklętego zamku, do którego dostać się można jedynie za pomocą czarów. Poczuła, że serce uderza jej mocniej. - Ach, mój Boże, już tu są - oznajmiła gospodyni, Mary Gunn, na widok Aedana pojawiającego się na korytarzu na piętrze. Odsunęła koronkową firankę z okna wychodzącego na podjazd i wyjrzała. - Ta pani wygląda na sympatyczną dziewczynkę, a dżentelmen jest elegancki [przystojny! - Na sympatyczną dziewczynkę? - powtórzył zdziwiony Aedan. - Neayes rzeczywiście miał przysłać kobietę zajmującą się starożytnościami, lecz z jego słów wywnioskowałem, że będzie raczej starszą panią, z przyzwoitką - dodał, lecz prawdę mówiąc, niewiele się nad tym zastanawiał. Po prostu cieszył się, że zostanie mu oszczędzone przebywanie w towarzystwie Neayesa. - Tak, to młoda dziewczyna, wygiąda na całkiem sponiewieraną przez wiatr. Stary Tam zawsze jeździ jak szaleniec. - Niebieslde oczy pani Gunn błysnęły, a na twarzy pod koronkowym czepkiem ze staromodnymi fałdkami pojawił się rumieniec. Aedan zaciekawiony podszedł do okna. Chociaż na dywanie jego kroków nie było słychać, pani Gunn odsunęła się, żeby mógł wyjrzeć na wysypany żwirem podjazd. Tam Durie, stangret, z pomocą chlopca stajennego wyładowywał bagaż, a z powozu, podpierając się laską, wychodził właśnie dżentelmen w meloniku i surducie o barwie umbry. Odwró. cił się zaraz, by pomóc przy wysiadaniu swej towarzyszce. Wśród wydłużających się wieczornych cieni kobieta w szarościach i czerni wyglądała na delikatną i pełną gracji. Wsuwając pod czarny czepek niesforne loki, podniosła głowę, żeby przyjrzeć się domowi. Rzeczywiście była młodsza, niż Aedan się spodziewał, twarz miała pogodną i ładną. Zdziwiony dostrzegł błysk szkieł na jej nosie. Zafalowała szeroka prosta spódnica o barwie cyny, pozbawiona falbanek i pzdób, tak lubianych przez jego kuzynki. Wiatr szarpał krótką czarną peleryną, rozwiewał wstążki czepka, zawiązanego na lśniących ciemnych włosach. Przybyla wyglądała na uosobienie prostoty i wdzięku. Aedana ogarnęło dziwne wrażenie, że już ją kiedyś widział. Może spotkali się na jakimś wieczorku w Edynburgu albo w Gtasgow? Miał z sir Edgarem kilku wspólnych znajomych w tym jednego lub dwóch artystów o nazwisku Blackburn, był jednak pewien, że tę delikatną młodą kobietę w okularach na pewno by dobrze zapamiętał. - Widzisz, to naprawdę dziewczynka, tak jak ci mówiłam! - Pani Gunn z żywym zainteresowaniem wyglądała na podjazd zza pleców Aedana. Młoda kobieta odwróciła się akurat do swego to- warzysza, Idadąc mu rękę na ramienia - Ciekawe, czy to jej mąż? - Nie wiem - odmruknął, lekko marszcząc czoło. - Gunnie, ponieważ jest dosyć późno, a nie ma tu ciotki Lilii i panny Amy, które mogłyby pełnić obowiązki gospodyń, może ty zechciałabyś zaprowadzić gości do ich pokoi? Będą mogli zjeść spokojną kolację i odpocząć po podróży. Wystarczy, że rano dokonamy formalnych prezentacji. Poza wszystkim mam sporo pracy, którą chciałbym się zająć w gabinecie. - Oczywiście. Lady Balmossie i panna Amy przyjadą rano z zamku Balmossie, prawdopodobnie razem z tą okropną Miss Thistle, Kiedy tu była ostatnim razem, uderzyła mnie w głowę łyżeczką do cukru - poskarżyła się gospodyni. - Thistłe rzeczywiście bywa niebezpieczna w porze herbaty - przyznał Aedan. Pani Gunn westchnęła. - A więc dobrze. Niech twoi goście poznają wszystkie tutejsze wariactwa naraz i niech mają to już za sobą. - Rzeczywiście, tak chyba będzie najlepiej - uśmiechnął się Aedan. - Pan Stewart też tu będzie razem z żoną, ale oni nie są tak zwariowani jak reszta. Niebieskie oczy Mary Gunn zabłysły. Owdowiała kuzyn. ka czwartego stopnia od trzydziestu tat pełniła obowiązki gospodyni Dundrennan House i Aedan znał ją od maleńkości. Nastała tuż przed śmiercią jego matki. Nie potrafił sobie wyobrazić swego gospodarstwa bez kompetentnej, we wszystkim zorientowanej Gunnie. - A więc dobrze. Pójdę ich powitać i poproszę którąś z Jean, żeby zaniosła im lekką kolację. Co ty na to? - spytała pani Gunn. - Doskonale. - Aedan zobaczył, że młoda kobieta odchyla głowę do tyłu, chcąc spojrzeć w okno, i szepnął: - Mój Boże! Na widok znajomego zarysu policzka i linii szyi poczuł się nagle tak, jakby otrzymał cios prosto w splot słoneczny. Wszak to właśnie ta twarz nawiedzała go w snach. Czyżby oszalał? Czy to mogła być dziewczyna, która pozowała do obrazu w gabinecie? Przypomniał sobie, że nosiła nazwisko Blackburn. Artysta, który namalował obraz, również nazywał się Blackburn, a modelką była jego żona, teraz raczej wdowa po nim, gdyż człowiek ten zmarł przed kilkoma laty. Czując, jak serce mu wali, starał się zapanować nad zdumieniem wywołanym widokiem tej dziewczyny. Ona zaś przez okulary popatrzyła w górę i Aedan poczuł ukłucie w piersi, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Dobry Boże, pomyślał. Okulary, czarny czepek, prosta suknia. A i tak ją poznał. Poznałby ją wszędzie. - Ach! - westchnęła głośno pani Gunn. - Ta dziewczyna wygląda... Mój ty świecie, to dziewczyna z obrazu! - Położyła rękę na obfitej piersi. - Artysta, który go namalował, także nazywał się Blackburn! Wielkie nieba! - Nie wiemy, czy to na pewno ta sama osoba - mruknął Aedan. - Czy ty jesteś ślepy? Ależ wybuchnie awantura! Panie z Balmossie będą oburzone, że gościsz w tym domu modelkę! Doprawdy, oburzone! Aedan zmarszczył brwi, widząc tak gwałtowną reakcję gospodyni. Nie należy zbyt prędko wydawać opinii o tej pani Blackburn. - Och, skoro pozowała artyście, to hietrudno ją ocenić - oświadczyła złowieszczo pani Gunii. Żaden z obrazów w sieni nie przedstawiał półnagiej księżniczki na łożu z kwiatów, zauważyła z ulgą Christina, idąc wraz z Johnem za panią Gunn plątaniną korytarzy na piętrze. Gospodyni najpierw zaprowadziła Johna do jego pokoju i zaraz ruszyła dalej naprzód. Christina podążała jej śladem. W ka rytarzu ściany nad ciemną wypolerowaną do połysku boazerią były pomalowane na ciepły różowawy kolor. Podłogę z desek pokrywały orientalne kobierce, a lampki oliwne oświetlały obrazy w złoconych ramach - portrety, pejzaże i sceny o tematyce historycznej. Tyle Christina mogła stwierdzić, chociaż nie miała czasu, żeby przyjrzeć im się uważniej. - Pani pokój jest właśnie tu, pani Blackburn - odezwała się gospodyni. - W najstarszej części domu. Tutaj jest bardzo spokojnie, pomyślałam też, że pewnie zechciałaby pani mieszkać pobliżu biblioteki, skoro jest pani taka starożytna. - Zajmuję się starożytnościami - poprawiła ją Christina. - To naprawdę cudowny dom. - Owszem. - Pani Gtnn odsunęła się na bok, żeby przepuścić Christinę, i weszła zaraz za nią. - Myślę, że Andrew zdążył już - Ach, bardzo się cieszę! - uśmiechnęła się Christina. przynieść pani bagaż. O tak, stoi na ławie - stwierdziła. - Przyślę którąś z Jean, żeby pomogła pani się rozpakować. - Jaki śliczny pokój! - Christina obrócUa się dokoła. Wygodną, przytulną sypialnię oświetlal plonący na kominku ogień. Draperie, zasłony przy łóżku i tapety w kwiatowy wzór doskonale pasowały do wyblakłych wzorzystych dywanów, a łóżko z baldachimem zaścielone było kapąw kolorze kości słoniowej. Na starym kominku z kamienia wesolo trzaskały płomienie, bił od nich słodkawy, piżmowy zapach płonącego torfu. Okno wychodziło na posiadłość Dundrennan, Christina dostrzegła przez nie w oddali łańcuch wzgórz, ciemniejących w zapadającym zmierzchu. - Naprawdę prześliczny! Bardzo dziękuję. Pani Gunn się uśmiechnęła. - Nazywamy go Pokojem Irlandzkim z uwagi na tapety, które ręcznie zdobiono w Irlandii, na długo przed tym, zanim tak wielu ludzi umarło tam z głodu. Panna Arny, kuzynka sir Aedana, chciałaby zerwać tapety, wyrzucić chodniki i wszystko pokryć tartanem. Ale sir Aedan stwierdził, że w tynt kochanym domu i tak nie brakuje szkockości, i koniec końców irlandzkie tapety zostały. - Bardzo mi się podoba ten wystrój - stwierdziła Christina. - To naprawdę piękny dom. Sir Hugh MacBride miał wobec niego wielkie plany, ale--- cóż, zmarł, zanim prace zostały ukończone, i teraz sir Aedan stara się ze wszystkich sił doprowadzić go do porządku. - Utrzymanie takiego wielkiego domu musi być ciężką pracą. - O tak, to wymaga wiele trudu i wielkich wydatków, ale my kochamy Dundrennan. Czy rozpalono ogień w pani bawialni? - Gospodyni zajrzała do przylegającego do sypialni maleńkiego pokoiku, w którym na wytartym orientalnym dywanie stały dwa miękkie fotele obite poprzecieranym tu i ówdzie czerwonym adamaszkiem. - Tak, pali się. - Ogień na niedużym kominku rozweselał pokój, a w okienku widać było purpurowe o zachodzie słońca niebo. - Kiedyś, dawno temu, kiedy lordowie Dundrennan liczyli złoto, był tu skarbiec - wyjaśniła pani Gunn. - Widzi pani te drzwiczki za fotelem? Prowadzą na stare schody, zakurzone i ciemne, ale w każdej chwili może pani zejść tędy do biblioteki. - Tylko proszę uważnie stasiać w ciemności. Lord i jego brat zajmowali ten pokój, kiedy byli dziećmi, i korzystali z tych schodów, żeby zejść do wielkiej sieni - teraz jest tam właśnie biblioteka - a stamtąd do kuchni i ściągnąć coś dobrego z kredensu, jak zgłodnieli Jeśli będzie pani siedzieć długo w nocy, to takie przejście bezpośrednio do kredensu może się okazać bardzo przydatne. - Dziękuję, ma pani rację. Ale to znaczy, że sir Aedan ma brata? Przypuszczam, że w takim ogromnym domu żyła kiedyś ogromna rodzina? Pani Gunn westchnęła. - Teraz jest już tylko sir Aedan. Kiedyś dziedzicem Dundrennan miał zostać sir Neil MacBride. Sir Aedan był najmłodszy z rodzeństwa, między nimi była jeszcze siostra. Ale sir Neil poszedł ze szkockim regimentem na tę wojnę za morze... - pani Gunn zmarszczyła czoło. - Na wojnę krymską? - dopytywała się Christina. - Tak, właśnie. Sir Aedan został w domu, a sir NeiL nigdy z niej nie wrócił. - Pociągnęła nosem, kręcąc głową. - Żałoba po zrnarłym synu przyczyniła się do śmierci sir Hugh, odebrała też coś sir Aedanowi. Od tamtej pory nigcły już nie był taki jak przedtem Christinę ogarnęło współczucie. - Jakież to smutne. Ta wojna spowodowała tyle tragedii. Mój brat John również został podczas niej ranny. - Stąd ta laska? No tak, zastanawiałam się nad tym. Straciliśmy też innych, służbę i znajomych. To rzeczywiście bardzo smutne. Ale cóż... Któraś z Jean zjawi się tu niedługo z kolacją i przyniesie pani wszystko, co tylko będzie potrzebne. - Bardzo dziękuję, pani Gunn. - Po drugiej stronie korytarza jest łazienka i toaleta. Śi? Hugh kilka lattemu kazał przebudować łazienki. Teraz jest tam prysznic z ciepłą i zimną wodą - oznajmiła z dumą. - Chętnie skorzystam - odparła Christina. - A kim są te Jean? - Mamy Dobrą Jean, która jest pokojówką na górze, Miłą Jean, która zajmuje się wszystkim po trochu, i Małą Jean w kuchni Służące w Dundrennan zawsze nazywano Jean, a chłopców stajennych i lokajów - Andrew Taki już tutejszy zwyczaj. - bardzo niezkly! Ach, taka młoda i już wdowa! Ja też wcześnie owdowia - Owszem. Ale sir Xedan pragnie go zmienić, podobnie jak inne rzeczy. Zwraca się do służących ich prawdziwymi imionami, ale muszą przyznać, że trudno się pozbyć starych zwyczajów. Kiedy sir Aedan pisał swoje poezje, mieliśmy tu dużo służby. Teraz sir Aedan został sam, chociaż panie z Balmossie często przyjeżdżają z wizytą. Pozna je pani już jutro. Przyślę też Miłą Jean, żeby pomogła się pani ubrać, ponieważ nie przywiozła pani własnej służącej. - Pani Gunn odetchnęła po długiej przemowie. - Nie mam pokojówki - przyznała Christina. - Mieszkam jem i ciotką w małym domku, w którym mamy tylko dwoje służby, staram się więc radzić sobie sama. Jeśli będę czegoś potrzebowała, to po prostu zadzwonię na... na Miłą Jean, czyż nie tak? - Ach, proszę nie dzwonić! Przestraszyłabym się! Tutaj się nie używa dzwonków! Sir Aedan i sirNeil, kiedy byli małymi chłopcami, zadzwonili kiedyś, a potem schowali się w kredensie, łobuziaki. Ale znalazłam ich i pogoniłam. To był koniec dzwonienia! - Obiecuję, że nigdy nie pociągnę za dzwonek! - roześmiała się Christina. - Proszę po prostu wyjść z pokoju i zawołać - pouczyła ją pani Gunn. - Usłyszymy panią. Lady Balmossie potrafi wrzeszczeć jak żona rybaka. Christina starała się powstrzymać od śmiechu. - Postaram się najlepiej, jak będę umiała. Dzisiaj zje pani u siebie, lecz od jutra będą uroczyste kolacje, zwłaszcza jeśli przyjadą również panie z Balmossie. Ale oczywiście może pani jeść kolacje u siebie, kiedy tylko pani zechce. - Dziękuję. Przypuszczam, że ja i mój brat zostaniemy tu zaledwie przez kilka dni, ale muszę powiedzieć, że ogromnie cenimy waszą gościnność. Gospodyni w zamyśleniu zmrużyła oczy. - Przyjechała pani z bratem i powiedziała pani, że mieszka z wujem? - Tak, wuj jest pastorem. Mój brat mieszka z ojcem w Edynburgu, a ja pomagam wujowi w jego badaniach. - Doprawdy? Ale przedstawiono panią jako kobietę zamężną? -Jestem wdową. Poślubiłam kuzyna, który nosił takie samo nazwisko jak ja.. łam. Biedna dziewczyna - gospodyni pokręciła głową. - Czy pani ma siostrę, może bliźniaczkę? - Bliźniaczkę? - Christina zmarszczyła czoło, zdziwiona pytaniem. - Owszem, mam siostrę i dwóch braci, wszyscy są malarzamL - Aha, to siostra jest artystką! Tak to musi wyglądać. Dobranoc pani! - Pani Gunn skinęła Christinie głową i wyszła z pokoju.. Christina, nieco zdziwiona ostatnią uwagą gospodyni, podeszła do oka wyjrzeć na ogród. Wkrótce zjawiła się Mila Jean, niewysoka rudowłosa służąca, sympatyczna, o nienagannych manierach, przyniosła tacę z prostym, smacznym posiłkiem, na który złożyły się bulion, zimne mięso i świeży chleb. Później Christina zasiadła z książką w maleńkiej bawialni, ale prędko ogarnęła ją senność. Śniło jej się, że wspina się nocą po stromym, porośniętym wrzosem wzgórzu ku wysokiej wieży, zbudowanej z brązu i ze srebra. Wysoko w małym okienku na szczycie ujrzała dziewczynę i o dziwo, wiedziała, że tą dziewczyną jest ona sama, W promieniach księżyca pojawił się mężczyzna i porwał dziewczynę w objęcia. Christina obudziła się, ogarnięta niezwykłym uczuciem tęsknoty- Przekonana, że nie będzie mogła tak od razu zasnąć, rozpakowała swoje rzeczy i zasiadła nad sczytanym egzemplarzem wczesnych poezji sir Hugh Macbride”a. Kiedy wreszcie oderwała się od książki, zegar ha półce nad kominkiem wskazywał prawie północ. Miała wielką ochotę zabrać się do zbadania znaleziska na wzgórzu, liczyła, że będzie mogła je zobaczyć już jutra Przed wyjazdem do Dundrennan nie miała czasu na zapoznanie się z historią tego miejsca, ale teraz przypomniała sobie, że pani Gun” zaproponowała jej korzystanie z biblioteki o każdej porze. Namyśl o wielkiej kolekcji książek, zgromadzonych przez sir Hugh, odczuła gwałtowną pokusę. Pani Gunn powiedziała przecież, że średniowieczne schody, na które wyjść można bezpośrednio z jej bawialni, prowadzą wprost do dawnej wielkiej sieni, w której urządzono bibliotekę. Czy odważy się tam zejść jeszcze tej nocy? W uśpionym domostwie panowała wielka cisza, ale chyba nikomu nie zakłóci snu? Wystarczy zresztą, że znajdzie jakąś książkę o historfl Dundrennan i po cichu wróci z nią do swego pokoju. Wcześniej przebrała się w szlafrok, ale prędko zmieniła go na bluzkę, ciemną spódnicę i flanelową halkę, a na ramiona zarzuciła szal, bo w starym domu chłodne przeciągi dawały się we znaki. Teraz włożyła jeszcze czarne pantofelki, były wygodne i na pewno zdoła się w nich po cichu poruszać po uśpionym domu. Zabrała zapaloną świecę w lichtarzu z brązu, otworzyła wąskie drzwiczki przy wtórze zgrzytu zawiasów i popatrzyła w czarną otchłań, z której bił zapach pleśni, stęchlizny i wilgotnego kamienia. W kręgu światła rzucanego przez płomień ukazały się kamienne schody, wijące się wokół środkowej kolumny. Christina jedną ręką uniosła spódnice, w drugiej ścisnęła lichtarz i zaczęła schodzić na dół. Wąskie, trójkątne schodki opadały stromo, Christina więc starała się stąpać w ciemności jak najostrożniej. Ponieważ jej pokój położony był na trzeciej kondygnacji, domyślała się, że biblioteka musi znajdować się na drugiej albo nawet na samym dole. Na razie nie zauważyła żadnych drzwi. Chwilę później usłyszała pisk i coś przebiegło jej po stopie. Zapewne mysz. Christina wzdrygnęła się przestraszona i wtedy cienka podeszwa pantofelka poślizgnęła się na wypolerowanym niezliczonymi stopami kamieniu. Musiała wyciągnąć rękę, żeby podeprzeć się o ścianę, lecz jednocześnie upuściła lichtarz. Odzyskała wprawdzie równowagę, lecz lichtarz z brzękiem potoczył się po schodach. Świe...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin