Phillips Susan Elizabeth
Nie będę damą
Rozdział pierwszy
Kenny Traveler był leniwy. To doskonale tłumaczyło, dlaczego zapadł w drzemkę, czekając na samolot British Airways numer 2193. Złożyły się na to wrodzone lenistwo, jak również fakt, że nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie z pasażerką tego lotu.
Niestety, drzemkę zakłóciło mu dwóch gadatliwych biznesmenów. Przeciągnął się powoli, ziewnął szeroko. Ładna kobieta w szarym kostiumie uśmiechnęła się do niego, więc odpowiedział tym samym. Zerknął na zegarek: okazało się, że jest spóźniony o pół godziny. Przeciągnął się i ziewnął jeszcze raz.
- Przepraszam pana - odezwała się kobieta. - Przepraszam, że panu przeszkadzam, ale... chyba skądś pana znam. Czy nie jest pan przypadkiem...
- Owszem, szanowna pani, to ja. - Uchylił ronda kowbojskiego kapelusza i uśmiechnął się olśniewająco, choć w kącikach ust nadal czaiła się senność. - Pochlebia mi, że rozpoznała mnie pani poza areną rodeo. Większość ludzi mnie nie pamięta.
Wyglądała na zmieszaną.
- Rodeo? Ojej, przepraszam. Myślałam, że pan to... Jest pan uderzająco podobny do Kenny'ego Travelera, zawodowego golfisty.
- Golfisty? Ja? O nie, szanowna pani. Jestem za młody, żeby się zabawiać taką grą dla emerytów jak golf. Lubię prawdziwy sport.
-Ale...
- Rodeo. To jest dopiero sport. Futbol amerykański też ujdzie, i jeszczekoszykówka. - Powoli dźwignął ciało długie na metr osiemdziesiąt pięć z niewygodnego krzesła. - Ale już przy tenisie ziemnym sprawy się komplikują.A golf to nie jest gra godna prawdziwego mężczyzny.
„Szary kostium" nie urodził się wczoraj. Uśmiechnęła się krzywo.
- Mimo wszystko pamiętam, że pana widziałam w telewizji, w zimie, podczas zawodów. Daję słowo, myślałam, że Tiger się rozpłacze podczas ostatniej rundy w Torrey Pines. - Spoważniała gwałtownie. - Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego Beau...
- Szanowna pani, byłbym niezmiernie zobowiązany, gdyby nie wymieniała pani imienia Antychrysta w mojej obecności.
- Przepraszam. Jak długo, pana zdaniem, będzie pan zawieszony?Kenny rzucił okiem na złotego rolexa.
- To chyba zależy, jak bardzo spóźnię się na przylot samolotu British Airways.
- Słucham?
- Bardzo miło się z panią rozmawiało, szanowna pani. - Dotknął ronda kapelusza i oddalił się powoli.
Jedna z jego porzuconych eks-narzeczonych zauważyła kiedyś, że w jego wypadku „oddalił się" to najbliższy synonim słowa „odbiegł". Kenny jednak zdawał się wychodzić z założenia, że jedynym miejscem, na którym warto marnować energię, jest pole golfowe. Lubił powolny, ospały tryb życia, chociaż ostatnio nic nie układało się po jego myśli.
Niespiesznie minął kiosk z gazetami; nie chciał patrzeć na szmatławce, opisujące z detalami, że niedawno zawiesił go przewodniczący związku golfistów, Dallas Fremont Beaudine. Zawiesił w samym środku sezonu, a zarazem wykluczył z udziału w mistrzostwach, które odbędą się za dwa tygodnie.
- Hej, Kenny.
Skinął głową biznesmenowi, na którego twarzy malował się ten charakterystyczny wyraz zachwytu, jaki często widzi się u ludzi, którzy niespodziewanie dostrzegli kogoś sławnego. Domyślił się, że nieznajomy jest z Północy, bo wypowiedział jego imię„Kenny", a nie „Kinny", jak Pan Bóg przykazał mówić tu, na Południu.
Wyprostował się lekko, na wszelki wypadek, gdyby biznesmen pamiętał jego tryumf w Bay Hill zaledwie miesiąc temu. Kobieta w obcisłych dżinsach, z bujną czupryną obejrzała się za nim dwukrotnie, ale uznał, że nie wygląda na miłośniczkę golfa, więc najwyraźniej jej uwagę zwróciła jego uroda.
Jedna z byłych narzeczonych powiedziała kiedyś, że gdyby w Hollywood chcieli sfilmować życie Kenny'ego, jedynym aktorem dość ładnym, by go zagrać, byłby Pierce Brosnan. Kenny dostał ataku szału. Nie dlatego, iż określiła go mianem ładnego, co był w stanie zrozumieć; z równowagi wyprowadził go jej wybór. Nie omieszkał poinformować jej, że pozwoliłby Pierce'owi zagrać siebie tylko pod warunkiem, że najpierw pozbyłby się tego frajerskiego obcego akcentu, zarobił parę blizn i zjadł tyle kurczaków i steków, aż wyglądałby jak prawdziwy mężczyzna, a nie chuchro, które porwie pierwsza lepsza wichura w Zachodnim Teksasie. Przede wszystkim zaś musieliby wyjaśnić Pierce'owi, po co Pan Bóg dał ludziom kije golfowe.
10
Bardzo się zmęczył tym spacerem.
Odpoczywał przy wózku, z którego sprzedawano słodycze. Kupił torebkę
cukierków owocowych i tak długo flirtował z ładniutką meksykańską sprzedawczynią,
aż zgodziła się wybrać z jego torebki wszystkie bananowe. Lubił erki w różnych smakach, ale nie znosił bananowych, ponieważ jednak wyjmowanie ich własnoręcznie wymagało zbyt wiele wysiłku, starał się kogoś ubłagał
by zrobił to za niego. Jeśli to nie skutkowało, zjadał wszystkie jak leci. Bramka, przez którą wychodzili pasażerowie British Airways, ziała pustką więc oparł się o kolumnę, jadł cukierki, czekał i rozmyślał. Rozmyślanie ograniczało się praktycznie do rozważania, jak bardzo pragnie ukręcić karku
pewnej damie nazwiskiem Francesca Serritella Day Beaudine, powszechnie
znanej żonie Antychrysta, czyli przewodniczącego związku golfistów, kobiecie, którą do niedawna uważał za przyjaciółkę.
- To tylko mała przysługa, Kenny - prosiła. - Obiecuję, że jeśli zajmiesz się Emmą przez najbliższe dwa tygodnie, postaram się przekonać Dalliego, żeby skrócił ci karę. I tak nie zdążysz na mistrzostwa, ale...
- Jakim cudem chcesz tego dokonać? - zainteresował się.
- Nie pytaj, jakim sposobem załatwiam różne sprawy z moim mężem.Więc nie pytał. To tajemnica poliszynela, że wystarczy, by Francesca spojrzała na męża, a jadł jej z ręki, choć byli małżeństwem od dwunastu lat.
Piskliwy szczebiot dzieciaka i radosny kobiecy głos z brytyjskim akcentem wyrwały go z zadumy.
- Reggie, nie ciągnij siostry za włosy, bardzo proszę, bo się na ciebiebardzo pogniewam. Penny, dlaczego tak krzyczysz? Gdybyś go nie polizała,nie uderzyłby cię.
Odwrócił się i uśmiechnął pod nosem widząc, jak kobieta mocuje się z dwójką dzieciaków. Pierwsze, co mu się rzuciło w oczy, to mały zabawny słomkowy kapelusik na jej głowie, na dodatek ozdobiony dyndającymi czerwonymi wisienkami. Miała na sobie powiewną zieloną spódnicę w róże, luźną różową koszulkę i tego samego koloru pantofle na płaskim obcasie.
W jednej dłoni taszczyła torbę wielkości stanu Montana i na dodatek ciągnęła nią małego chłopca, drugą ręką obciążała jej dziewczynka z bardzo złośliwą miną, parasolka w kwiatki i malinowa siatka, niebezpiecznie wypchana gazetami, książkami i jeszcze jedną parasolką. Jasnobrązowe loki wysypywały się niesfornie spod kapelusza. Jeśli nawet na jej twarzy znajdował się kiedyś jakikolwiek makijaż, zniknął dawno temu.
I bardzo dobrze, zdecydował Kenny; nawet bez szminki miała najsek-sowniejsze usta, jakie mu się zdarzyło widzieć. Pełne i kształtne, ładnie wykrojone. Wbrew dziewczęcemu strojowi, podbródek świadczył o stanowczości i uporze. Policzki za to były dziecinnie okrągłe. Miała trochę za wąski nos, nie na tyle jednak, by mu to przeszkadzało, zwłaszcza że posiadała także fantastyczne złotobrązowe oczy ocienione długimi, gęstymi rzęsami.
11
W wyobraźni ubrał ją w obcisłą bluzeczkę, spódniczkę mini i szpilki, a po chwili namysłu dorzucił jeszcze pończochy kabaretki, czemu nie? Nigdy nie płacił za seks, ale nie miałby nic przeciwko rozstaniu się z pewną ilością gotówki, gdyby zechciała zarobić coś ekstra na aparaty ortodoncyjne dla dzieciaków.
Ku jego zdumieniu obrzuciła go uważnym spojrzeniem:
- Pan Traveler?
Fantazje to jedno, rzeczywistość to coś zupełnie innego. Wodząc wzrokiem od niej do hałaśliwych dzieciaków i z powrotem poczuł, jak żołądek ściska mu się gwałtownie. Fakt, że zdawała się go szukać, wskazywał na jedno - to lady Emma Wells-Finch, kobieta, którą miał niańczyć przez najbliższe dwa tygodnie. Tylko że Francesca nic nie mówiła o dzieciach.
Zbyt późno zdał sobie sprawę, że automatycznie skinął głową, zamiast odwrócić się na pięcie i uciekać gdzie pieprz rośnie. Niestety, nie może tego zrobić; najbardziej na świecie zależało mu na tym, by wrócić do rozgrywek.
- Wspaniale! - rozpromieniła się. Jednocześnie ruszyła w jego stronę, ażzawirowała spódnica, karmelowe loki rozsypały się jeszcze bardziej, gazety zadrżały w przepastnej torbie, a dzieciaki i parasolki ruszyły za nią siłą rozpędu.
Od samego patrzenia na nią ogarniało go zmęczenie. Puściła dziewczynkę, złapała dłoń Kenny'ego i potrząsnęła nią energicznie. Jak na taką małą kobietkę miała zadziwiająco silny uścisk.
- Bardzo mi miło, panie Traveler. - Wisienki na kapeluszu podskoczyłydziarsko. - Emma Wells-Finch.
Chłopczyk wziął staranny zamach i zanim Kenny zdążył się cofnąć, z całej siły kopnął go w łydkę.
- Nie lubię cię!
Kenny łypnął na dzieciaka. Zastanawiał się poważnie, czy nie przetrzepać mu skóry, zaraz jednak uznał, że bardziej zasługuje na to Francesca. A najpierw powie jej, co sądzi o paskudnych szantażystkach.
Lady Emma zajęła się dzieciakiem, ale zamiast go sprać, jak na to zasłużył, zwróciła się do niego z poważną miną.
- Reggie, skarbie, wyjmij proszę palec z nosa. To bardzo nieładny wi-dok. I przeproś pana Travelera.
Bachor wytarł palec o dżinsy Kenny'ego.
Kenny już-już miał go sprać na kwaśne jabłko, gdy nadbiegła zdyszana kobieta.
- Dziękuję ci, Emmo, że ich popilnowałaś. Reggie, Penelope, byliście grzeczni?
- Małe aniołki - odparła lady Emma z taką szczerością w głosie, że Kenny o mały włos nie udławił się cukierkiem o smaku zielonego jabłka.
Lady Emma poklepała go po plecach. Niestety, klepała równie energicznie, jak się witała, i gotów był przysiąc, że słyszy, jak pęka mu żebro. Kiedy odzyskał oddech, okazało się, że Czarcie Pomioty już odeszły.
- No cóż... - Lady Emma uśmiechnęła się do niego. - Oto jestem. Kenny'emu kręciło się w głowie. Częściowo odpowiedzialność za to poiło uszkodzone żebro, głównie jednak wynikało to z intensywnej pracy o umysłu, który usiłował znaleźć wspólny mianownik dla radośnie dźwięcz-go akcentu brytyjskiego i twarzy, którą najszybciej spodziewałby się zobaczyć w świetle ulicznej latarni.
Kenny dochodził do siebie, a Emma tymczasem oceniała go wedle własnych kryteriów. Jako dyrektorka Szkoły dla Dziewcząt imienia Świętej Gertrudy, tudzież jako wychowanka tejże szkoły od szóstego roku życia, umiała oceniać ludzi na pierwszy rzut oka. Wystarczyła chwila, by doszła do wniosku, że ten kowboj, amerykański do szpiku kości, jest dokładnie tym, czego potrzebuje - mężczyzną z urodą większą od rozumu. Spod jasnego stetsona, który tak doskonale wyglądał na jego głowie, że chyba siedział tam stale, wystawały gęste ciemne włosy. Granatowa koszul-ozdobiona logo cadillaca okrywała potężną klatkę piersiową, sprane dżinsy ciasno przylegały do wąskich bioder i umięśnionych nóg. Jej uwagi nie uszły nawet ręcznie wyszywane kowbojki. Wyglądały na znoszone, ale ich właściciel chyba nieczęsto zagląda do stajni. Miał wąski, kształtny nos, wystające kości policzkowe, kształtne usta i równe białe zęby. I oczy koloru dzikich hiacyntów i fiołków. Skandal, żeby mężczyzna miał takie oczy.
Dzięki owej przelotnej inspekcji dostrzegła także główne cechy jego charakteru. Niedbała postawa zdradzała lenistwo, przechylona głowa - arogancję, a w lekko zmrużonych oczach widniała niewątpliwie zmysłowość. Powstrzymała nagły dreszcz.
- A zatem w drogę, panie Traveler. O ile się nie mylę, spóźnił się pantrochę. Mam nadzieję, że nikt nie ukradł moich bagaży. - Wyciągnęła w jegostronę malinową siatkę, ale trafiła nią w jego klatkę piersiową. Na ziemięwypadł „Times", biografia Sama Houstona, którą obecnie czytała, i czekola-dowe batoniki, których jej biodra bynajmniej nie potrzebowały, a którym onanie mogła się oprzeć.
Pochyliła się, by wszystko pozbierać, akurat kiedy Kenny zrobił krok w przód. Słomkowy kapelusz uderzył w jego kolano i dołączył do rzeczy na
podłodze.
Pospiesznie nasadziła go z powrotem na niesforne loki.
- Przepraszam. - Zazwyczaj nie jest taka niezdarna, lecz ostatnimi czasytyle rozmyślała o swoich kłopotach, iż Penelope Briggs, jej najlepsza przyja-ciółka, powiedziała, że już wkrótce stanie się jedną z „uroczych roztargnio-nych paniuś", które tak sobie upodobali brytyjscy autorzy kryminałów.
Świadomość, że w wieku zaledwie trzydziestu lat grozi jej rola „uroczej roztargnionej paniusi", bardzo ją przygnębiała, więc wolała o tym nie myśleć. Zresztą jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to zmartwienie będzie miała z głowy.
Nie pomógł jej zbierać rozsypanych rzeczy, nie zaproponował, że poniesie siatkę, kiedy już wszystko upchnęła, czego innego jednak można się spodziewać po tak atrakcyjnym mężczyźnie?
- Chodźmy już. - Wskazała kierunek złożoną parasolką.
Była już przy wyjściu z tej części lotniska, gdy uświadomiła sobie, że nie poszedł za nią. Odwróciła się ciekawa, co go zatrzymało.
Gapił się na jej parasolkę. Była to najzwyklejsza pod słońcem parasolka, nie wyobrażała sobie, co go w niej tak mogło zafascynować. Może jest jeszcze mniej bystry, niż początkowo sądziła.
- Czy... hmm... zawsze w ten sposób wskazujesz drogę? - zapytał.Spojrzała na parasolkę w kwiatki. O co mu, u licha, chodzi?
- Musimy iść po moje bagaże - wytłumaczyła cierpliwie i, dla podkre-ślenia swoich słów, lekko potrząsnęła rączką parasolki.
- Wiem.-Więc?
Popatrzył na nią zamglonym wzrokiem.
- Nieważne.
W końcu ruszył się z miejsca. Poszła za nim, aż kwiecista spódnica zawirowała wokół jej nóg, a jeden lok opadł na oczy. Powinna była chociaż częściowo doprowadzić się do porządku, zanim wysiadła z samolotu, ale do tego stopnia pochłonęło ją zabawianie dzieci siedzących naprzeciwko, że nawet o tym nie pomyślała.
- Panie Traveler, właśnie sobie uświadomiłam... - Zorientowała się, żemówi do siebie.
Zatrzymała się, obejrzała i dostrzegła go przy wystawie sklepiku z upominkami. Cierpliwie czekała, rytmicznie stukając stopą, aż do niej dołączy. Ciągle wpatrywał się w wystawę. Z westchnieniem dołączyła do niego.
- Czy coś się stało?
- Stało?
- Musimy iść po moje bagaże. Podniósł głowę.
- Pomyślałem, że przyda mi się nowy breloczek do kluczy.
- ...
Fifi250