Karel Čapek - Inwazja Jaszczurów.pdf

(1342 KB) Pobierz
879018994.001.png
Zapytano mnie, jak doszło do tego, że napisałem ,,Inwazję Jaszczurów, i dlaczego
wybrałem wiośnie jaszczury na bohaterów swojej tzw. utopii powieściowej o zagładzie
ludzkiej cywilizacji. Jeśli mam odpowiedzieć szczerze, muszę wyznać otwarcie, że z początku
w ogóle żadnej utopii tworzyć nie zamierzałem. Nie lubuję się zbytnio w utopiach; zanim
zacząłem pisać swoją ,,Inwazję, nosiłem się z myślą innej zupełnie powieści, wymyśliłem
postać porządnego człowieka, trochę na wzór mego ojca–nieboszczyka, postać
prowincjonalnego lekarza wśród jego pacjentów. Miała to być idylla lekarska, a jednocześnie
kawałek patologii społecznej. Cieszyłem się z tego tematu, tygodniami i miesiącami układałem
go sobie w myśli, ale wciąż jakoś nie maglem się do niego na dobre zabrać. Miałem pewne
wątpliwości, czy ten doktor–poczciwina ma rzeczywiście coś do roboty w świecie tak pełnym
zamętu, jakim świat ten był wtedy i jakim jest dotychczas. No tak, mógł przecież leczyć ludzi i
łagodzić ich cierpienia, ale jakoś za mało obchodziły go choroby i dolegliwości naszego
świata. Myślałem o dobrym lekarzu wtedy, gdy wszyscy dokoła mówili o kryzysie
gospodarczym, o ekspansjach narodowych i przyszłej wojnie. Nie mogłem utożsamić się w
pełni ze swoim doktorem, bowiem i ja — chociaż tego się oczywiście od pisarzy nie wymaga
— byłem i jestem stale pełen trosk o los ludzkości. Nie mogę wprawdzie odwrócić groźby,
która zawisła nad ludzką cywilizacją, ale nie mogę też jej nie dostrzegać i nie myśleć o niej
prawie be przerwy.
W tym czasie — było to w zeszłym roku na wiosnę, kiedy t. sytuacja na świecie pod
względem gospodarczym wyglądał paskudnie, a pod względem politycznym jeszcze gorzej —
napisałem przy jakiejś okazji takie zdanie: „Nie wyobrażajcie sobie, że rozwój, dzięki któremu
powstało nasze życie, był jedyny możliwością rozwoju na tej planecie. No i przepadło! To
właśnie zdanie zawiniło, że napisałem „Inwazję Jaszczurów Bo przecież to prawda: nie
możemy wykluczyć ewentualności, że w sprzyjających warunkach inny rodzaj życia,
powiedzmy, inny gatunek istot żyjących aniżeli człowiek, mógł stać się motorem rozwoju
kulturalnego. Człowiek, z całą swoją cywilizacją i kulturą, z całą swoją historią, rozwinął się
z rodziny, ssaków; ale można by równie dobrze przyjąć, że podobna energia ewolucji mogła
uskrzydlić rozwój innego gatunku istot żywych. Nie jest wykluczone, że w pewnych warunkach
pszczoły czy mrówki mogły osiągnąć tak wysoki stopień rozwoju inteligencji, że ich zdolność
stworzenia cywilizacji nie byłaby mniejsza niż nasza. Nie jest to wykluczone także w
odniesieniu do innych stworzeń. W sprzyjających warunkach biologicznych mogłaby powstać
jakaś cywilizacja nie niższa od naszej także w głębinach wód.
To była pierwsza myśl. A druga: Gdyby inny gatunek istot żyjących aniżeli człowiek
osiągnął ten stopień rozwoju, który nazywamy cywilizacją, to jak myślicie — czy popełniałby
takie same głupstwa jak ludzie? Czy prowadziłby takie same wojny, przeżywał takie same
kataklizmy dziejowe? Jak patrzylibyśmy na przykład na imperializm jaszczurów, na
nacjonalizm termitów, na ekspansję gospodarczą mew albo śledzi? Co powiedzielibyśmy,
gdyby nie człowiek, ale inny rodzaj istot głosił, że ze względu na swoje wykształcenie i
liczebność tylko on ma prawo do zajęcia całego globu ziemskiego i panowania nad wszelkim
życiem? Ta właśnie konfrontacja z dziejami ludzkości oraz z historią najbardziej aktualną
sprawiła, że sięgnąłem po pióro, by pisać „Inwazję Jaszczurów.
Krytyka określiła ją jako powieść utopijną. Bronię się przeciw temu słowu. To nie utopia
— to dzień dzisiejszy. To nie jakaś spekulacja na temat tego, co będzie, ale odzwierciedlenie
tego, co jest i wśród czego żyjemy. Nie chodziło tu o fantazję; tej gotów jestem dać dodatkowo
i bezpłatnie, ile kto zechce, ale chodziło mi tu o rzeczywistość. Nic na to nie poradzę, ale
literatura, która nie troszczy się o rzeczywistość ani o to, co się naprawdę dzieje ze światem,
która nie chce reagować na to z siłą, jaka dana jest słowu i myśli, tak literatura — to nie moja
specjalność. I to wszystko. Pisałem swoje „Jaszczury, ponieważ myślałem o ludziach,
wybrałem właśnie jaszczury nie dlatego, żebym miał mniejszy czy większy sentyment do nich
niż do innych stworzeń boskich, ale dlatego, że kiedyś rzeczywiście mylnie wzięto odcisk
ogromnej salamandry z okresu trzeciorzędu za skamienielinę naszego ludzkiego przodka;
więc spośród wszystkich zwierząt płazy mają szczególne historyczne prawo wstąpić na scenę
jako obraz nas samych. Ale choćby był to tylko pretekst, by mówić o sprawach ludzkich, autor
musiał wczuć się jakoś w istotę swoich płazów; było to doświadczenie trochę przejmujące
dreszczem, ale koniec końców równie frapujące i równie straszne jak wczuwanie się w istotę
ludzką.
Karol Czapek *
* Wypowiedź radiowa pisarza z 29 marca 1936 r. opublikowana przez Miroslava Halika w czaspoiśmie „Host
do Domu, nr 9, 1954 r. Z czeskiego przełożyła Emilia Witwicka.
K SIĘGA PIERWSZA
A NDRIAS S CHEUCHZERI
1. D ZIWACTWA KAPITANA VAN T OCHA
Gdybyście chcieli odszukać na mapie wysepkę Tana Masa, znaleźlibyście ją na samym
równiku, nieco na zachód od Sumatry. Ale gdybyście na pokładzie statku „Kandong–
Bandoeng spytali kapitana van Tocha, co to właściwie jest ta Tana Masa, przed którą
właśnie zakotwiczył — kląłby dobrą chwile, a potem by wam powiedział, że to
najobrzydliwsza dziura na całych Wyspach Sundajskich, znacznie podlejsza niż Tana Bala, a
co najmniej tak samo ohydna jak Pini czy Banjak. Że jedyny, z przeproszeniem, człowiek,
który tam żyje — nie licząc oczywiście tych wszawych Bataków — to pijaczyna, agent
handlowy, mieszaniec Portugalczyka i Kubanki, ale znacznie gorszy złodziej, poganin i
wieprz niż cały Kubańczyk i cały biały razem wzięci! I jeżeli na świecie jest w ogóle coś
przeklętego, to chyba właśnie takie przeklęte życie na tej przeklętej Tana Masa! Gdybyście go
oględnie spytali, dlaczego wobec tego tu zarzucił przeklętą kotwicę, jakby miał zamiar tu
zostać całe przeklęte trzy dni — fuknąłby na was z pasją i burczałby pod nosem mniej więcej
tak:
— Przecież „Kandong–Bandoeng nie płynęłaby tutaj tylko po tę przeklętą koprę czy olej
palmowy Też sens! A zresztą co panu do tego, mój panie! Ja, panie, mam swoje
przeklęte rozkazy! Niech pan lepiej pilnuje własnych spraw — A wymyślałby tak dosadnie
i soczyście, jak to tylko starszy, chociaż jeszcze na swój wiek czerstwy, kapitan statku potrafi.
Gdybyście natomiast, zamiast stawiać niedyskretne pytania, pozwolili, by kapitan van
Toch mruczał pod nosem i klął do woli, moglibyście się dowiedzieć czegoś więcej. Wiadomo:
musi się wygadać, by sobie ulżyć. Zostawcie go więc w spokoju, już jego rozgoryczenie samo
sobie znajdzie ujście.
— No i niech pan pomyśli, panie — warczał kapitan — te łajdaki u nas w Amsterdamie,
te przeklęte handełesy z dyrekcji, nagle sobie przypomniały: „Perły, człowieku, niech się pan
rozejrzy za jakimiś perłami! Bo podobno teraz ludziska szaleją za perłami i tego
Kapitan splunął z goryczą.
— Ano, wiadomo Lokować forsę w perłach! A to wszystko dlatego, że ludziom wciąż
się zachciewa wojen czy czego tam. Więc boją się o pieniądze, ot i cała historia A potem
się mówi: kryzys.
Zawahał się chwilkę, jakby się namyślał, czy warto podejmować dyskusję o sprawach
gospodarczych. Ale przecież teraz się w ogóle o czym innym nie gada Tylko że tutaj, przed
Tana Masa, za gorąco na to, nawet się człowiekowi nie chce. Więc machnął tylko ręką i
mruczał dalej:
— To się tak gada: perły! Panie, przecież na Cejlonie ogołocili z nich morze na jakie pięć
lat. Na Formozie w ogóle zabronili połowów. A tu ci tymczasem: „Kapitanie van Toch, niech
się pan rozejrzy za jaką nową ławicą Niech pan pojedzie na te przeklęte wysepki. Może
tam pan trafi na jakieś nowe złoża perłopławów — Kapitan hałaśliwie wytarł nos w
niebieską chusteczkę. — Te szczury tam w Europie wyobrażają sobie, że tu można znaleźć
jeszcze coś, o czym dotąd nikt nie wie! Jezus Maria, cóż to za kretyny! Dobrze jeszcze, że nie
żądają ode mnie, bym Batakom zaglądał w nosy, czy nie smarkają perłami Nowe ławice!
W Padangu jest nowy burdel, owszem, ale nowa ławica? Panie, ja tutaj te wszystkie
wysepki znam jak własny kieszeń Od Cejlonu aż po te przeklęte Cliperton Island Jeśli
ktoś myśli, że tu się jeszcze znajdzie coś, na czym można by zarobić, no to — szczęśliwej
podróży! Ja już, panie, trzydzieści lat tu jeżdżę, a te durnie teraz chcą, żebym tu zrobił
jakieś odkrycie!
Van Toch dusił się wprost z pasji na myśl o tych bezczelnych pretensjach.
— Niech sobie tu wyślą jakiego żółtodzioba Ten im dopiero zrobi rewelacyjne odkrycie,
aż im oko zbieleje. Ale takie propozycje stawiać człowiekowi takiemu jak kapitan van Toch,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin