Singer Isaac Bashevis - Gimpel Głupek.pdf

(95 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Isaac Bashevis Singer
Gimpel Głupek
(Przełożył Andrzej A. Zasadziński)
179704461.002.png
I
Jestem Gimpel Głupek. Nie uważam się jednak za głupka. Wręcz przeciwnie. Ale tak wołają na
mnie ludzie. Dano mi to przezwisko, kiedy byłem jeszcze w szkole. W ogóle to miałem siedem
przezwisk: imbecyl, osioł, ryży łeb, tuman, jełop, pajac i głupek. To ostatnie przylgnęło do mnie na
dobre. Na czym polegała moja głupota? Po prostu łatwo mnie było wywieść w pole.
Pewnego razu ktoś mi powiedział: - Gimpel, wiesz, że rabinowa ma właśnie rodzić?
A więc uciekłem na wagary. No cóż, okazało się, że to było kłamstwo. Ale jak mogłem się na
tym znać? Rzeczywiście nie było widać, żeby miała duży brzuch. Lecz ja przecież nigdy nie
patrzyłem na jej brzuch. Czy to naprawdę świadczy o głupocie? Zebrany tłum ryczał jednak ze
śmiechu. Przytupywali nogami, tańczyli i podśpiewywali wieczorną modlitwę. I zamiast rodzynek,
które daje się, kiedy kobieta rodzi, wciśnięto mi w rękę kozie łajno. Nie jestem słabeuszem. Jeśli już
kogoś zdzielę w łeb, to zaraz cała droga do Krakowa staje mu przed oczami jak na dłoni. Ale z
natury, tak naprawdę, to nie jestem żadnym zabijaką. Myślę więc sobie: nie przywiązuj do tego
szczególnej wagi. Dlatego też jestem dla ludzi takim łatwym łupem.
Kiedyś wracałem do domu ze szkoły i usłyszałem jak pies szczeka. Nie boję się psów, ale
oczywiście staram się nigdy nie wchodzić im w drogę. Można się przecież natknąć na jakiegoś
wściekłego i jeśli taki ugryzie, to żaden kozak na świecie nic ci nie pomoże. Tak więc wziąłem nogi
za pas. Potem, gdy stanąłem i rozejrzałem się wokół, zobaczyłem, że wszyscy zebrani na rynku aż
zanoszą się ze śmiechu. Nie był to żaden pies, ale Wolf-Lejb Złodziej. Skąd mogłem jednak
wiedzieć, że to był on? To, co słyszałem, przypominało przecież wyjącą sukę.
Kiedy więc dowcipnisie i prześmiewcy odkryli, że łatwo mnie oszukać, każdy z nich zaczął na
mnie próbować szczęścia.
- Gimpel, car przyjeżdża do Frampola!
- Gimpel, księżyc spadł w Turobinie!
- Gimpel, mały Hodel Futerko znalazł skarb za mykwą!
A ja jak golem wierzyłem im wszystkim. Po pierwsze, wszystko jest możliwe, jak napisano w
Pouczeniach Ojców. Ale zapomniałem już w jaki sposób. A po drugie, musiałem uwierzyć, gdy całe
miasto uwzięło się na mnie! Kiedy zaś odważyłem się powiedzieć takiemu: „Ach, żartujesz tylko!",
zaczynały się kłopoty. Ludzi ponosił wtedy gniew. „Co ty sobie myślisz!? Chcesz każdego nazywać
kłamcą?" Cóż więc miałem robić? Wierzyłem im i mam nadzieję, że przyniosło im to przynajmniej
coś dobrego.
Byłem sierotą. Mój dziadek, który mnie wychowywał, chylił się już do grobu. Zostałem więc
oddany do piekarza, a tam dopiero zaczęli sobie na mnie używać! Każda kobieta czy dziewczyna,
która przychodziła zapiec garnek klusek, stawiała sobie za punkt honoru, aby choć raz wystrychnąć
mnie na dudka.
- Gimpel, w niebie jest targ!
- Gimpel, rabin urodził cielę w siódmym miesiącu!
179704461.003.png
- Gimpel, krowa przeleciała nad dachem i zniosła mosiężne jajka!
Kiedyś uczeń z jesziwy przyszedł kupić bułkę i powiedział: - Wiesz, Gimpel, kiedy ty tu tak
sobie stoisz i skrobiesz szuflą w piecu, Mesjasz przyszedł. Zmarli powstali z grobów.
- Co ty mówisz? - odpowiedziałem. - Nie słyszałem, żeby ktoś zadął w barani róg!
Odrzekł na to: - Czyżbyś był głuchy?
Na to wszyscy zebrani zaczęli krzyczeć: - Myśmy słyszeli! Tak, słyszeliśmy.
W chwilę potem przyszedł Rietze Świecowy i krzyknął chrapliwym głosem: - Gimpel, twój
ojciec i twoja matka powstali z grobu. Szukają cię.
Prawdę mówiąc, wiedziałem bardzo dobrze, że coś takiego nie miało miejsca, ale i tak, gdy
ludzie jeszcze rozmawiali między sobą, narzuciłem na siebie wełniany kubrak i wyszedłem na dwór.
Być może rzeczywiście coś się wydarzyło. Cóż mogłem stracić przez to, że sprawdzę, co się dzieje?
Jakąż kocią muzykę mi wtedy urządzili! Poprzysiągłem sobie wówczas, że już w nic nie będę
wierzyć. Ale to też nie pomogło. Tak starali się mnie skołować, że już nie wiedziałem, co jest
prawdą, a co nie.
Poszedłem więc do rabina po poradę.
Powiedział mi: - Napisane jest, że lepiej być głupcem do końca dni swoich niż złoczyńcą choćby
przez godzinę. Ty nie jesteś głupcem. To oni są głupcami. Ponieważ ten, co sprowadza na sąsiada
niesławę, nie wejdzie do Raju.
Mimo to córka rabina zakpiła sobie ze mnie. Kiedy opuszczałem budynek sądu rabinackiego,
spytała mnie: - Czy ucałowałeś już ścianę?
Odpowiedziałem na to: - Nie, a dlaczego?
Rzekła wtedy: - Takie jest prawo. Należy to robić po każdej wizycie.
No cóż, zrobiłem to. Nie widziałem w tym nic zdrożnego. Ona zaś wybuchnęła głośnym
śmiechem. To był dobry kawał. Udało jej się ze mną, no i dobrze.
Chciałem się już przenieść do innego miasteczka, ale wtedy wszyscy oszaleli na punkcie
swatania, no i wzięli się za mnie z taką energią, że prawie porwali mi poły chałatu. Tak mnie
zadręczali gadaniem, że poczułem chlupanie wody w uszach. Nie była niewinną panną, ale
wmawiali mi, że to czysta dziewica. Kulała, ale przekonywali mnie, że robiła to celowo z wrodzonej
nieśmiałości. Miała bękarta, ale opowiadali, że to jej młodszy brat.
- Tracicie tylko czas! - krzyczałem. Nigdy nie ożenię się z tą dziwką!
Odpowiadali na to z oburzeniem: - Jak można się tak odzywać! Jak się nie wstydzisz? Możemy
zaprowadzić cię do rabina, żeby ukarał cię grzywną za to, że nazywasz ją takimi słowami.
Zrozumiałem wówczas, że tak łatwo się im nie wywinę, ale pomyślałem sobie tak: Zawzięli się,
żeby zrobić ze mnie swojego błazna. No, ale kiedy już jesteś żonaty, stajesz się panem sytuacji, więc
jeśli jej to odpowiada, ja nie mam nic przeciwko temu. A poza tym nie można przejść przez życie w
nietkniętym stanie. Zresztą, nikt nawet tego od ciebie nie oczekuje.
Poszedłem więc do jej lepianki, która stała na piaskach, a tłum za mną, pokrzykując i
podśpiewując. Zachowywali się tak, jakby mieli zwabić zwierza w potrzask. Kiedy dotarliśmy do
179704461.004.png
studni, wszyscy się zatrzymali. Bali się zaczynać z Elką. Jej usta otwierały się bez przerwy, jakby
były na zawiasach, a jej język znany był z ciętości.
Wszedłem do domu. Sznury rozwieszone były od ściany do ściany i suszyły się na nich ubrania.
Stała boso nad balią i prała. Ubrana była w znoszoną, przekazywaną z matki na córkę, pluszową
suknię. Włosy miała splecione w warkocze zebrane do góry i upięte na czubku głowy. Odebrało mi
dech w piersi od odoru, który się tam unosił.
Najwyraźniej wiedziała, kim jestem. Spojrzała na mnie i rzekła: - Popatrzcie no, kogo tu mamy.
Toż to ten gamoń przyszedł. Weź sobie coś do siedzenia.
Opowiedziałem jej wszystko, niczemu nie zaprzeczałem.
- Powiedz mi prawdę - zwróciłem się do niej - czy jesteś naprawdę dziewicą, a Jechiel, ten
psotnik, to rzeczywiście twój brat? Nie staraj się mnie oszukać, bo jestem sierotą.
- Sama jestem sierotą - odpowiedziała na to - i ktokolwiek chciałby mnie wykiwać niech wie, że
mu w końcu porządnie utrę nosa. Ale niech sobie też nikt nie myśli, że można mnie wykorzystać.
Żądam posagu w wysokości pięćdziesięciu guldenów, a oprócz tego niech zbiorą coś na boku.
Inaczej to mogą mnie pocałować sam wiesz gdzie.
Była rozbrajająco szczera.
Powiedziałem jej tylko: - To narzeczona, a nie narzeczony daje posag.
Ona rzuciła na to krótko: - Nie targuj się ze mną. Albo mówisz „tak", albo po prostu „nie" i
wynoś się, skąd przyszedłeś.
Pomyślałem sobie: Z tej mąki chleba nie będzie. Ale nasze miasteczko nie należy do
najbiedniejszych. Zgodzono się więc na wszystko i rozpoczęły się przygotowania do ślubu. Tak się
złożyło, że w tym czasie wybuchła epidemia dezynterii. Ceremonia ślubna odbyła się więc przy
bramie cmentarnej w pobliżu małego domku, gdzie się myje zmarłych przed pogrzebem. Goście
dobrze sobie popili. W czasie, gdy spisywano kontrakt ślubny, usłyszałem, jak najbardziej pobożny
rabin zapytał: - Czy narzeczona jest wdową, czy też rozwódką?
Żona szamesa odpowiedziała: - Wdową i rozwódką zarazem.
Była to dla mnie straszna chwila. Ale cóż miałem robić - uciec spod ślubnego baldachimu?
Były tańce i śpiew. Jakaś staruszka tańczyła obok mnie, przyciskając do piersi świeżo
upieczoną białą chałkę. Mistrz ceremonii zaintonował Boże pełen miłosierdzia w intencji rodziców
narzeczonej. Uczniowie rzucali rzepami łopianu jak w czasie Tiszeb'aw. Po błogosławieństwach
dostaliśmy mnóstwo prezentów: deskę do gniecenia ciasta, dzieżę, chochlę, szczotki i wiele innych
przedmiotów potrzebnych w gospodarstwie. Kiedy rozejrzałem się wokół, zobaczyłem nagle dwóch
młodych dryblasów, niosących koryto.
- Na co to nam? - spytałem.
Odpowiedzieli tylko: - Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Wszystko jest w porządku, z pewnością ci
się to przyda.
Zrozumiałem, że znowu chcą sobie ze mnie zakpić. Pomyślałem: Poczekam i zobaczę, co z tego
wyniknie. Przecież całe miasteczko nie może do końca zwariować.
179704461.005.png
II
Pewnej nocy podszedłem do posłania, gdzie leżała moja żona, ale nie wpuściła mnie do siebie.
- No i popatrz, czy po to nas ożeniono? - spytałem.
A ona odparła: - Mam okres.
- Przecież wczoraj zaprowadzono cię do kąpieli rytualnej, a to odbywa się zwykle po tym, czyż
nie tak?
- Dzisiaj to nie wczoraj - stwierdziła - a wczoraj to nie dzisiaj. Możesz się wynosić, jeśli ci się to
nie podoba.
Krótko mówiąc, czekałem.
I tak cztery miesiące później już rodziła. Ludzie z miasta z trudem powstrzymywali się od
śmiechu. Ale cóż mogłem zrobić? Cierpiała straszne bóle, aż drapała palcami ściany.
- Gimpel! - krzyczała. - Już umieram. Przebacz mi!
Dom był pełen kobiet. Gotowały garnki z wodą.
A ona krzyczała wniebogłosy. Nie pozostawało mi już nic, jak tylko pójść do domu modlitwy i
odmawiać psalmy. Tak też zrobiłem.
Ludzie z miasteczka z pewnością byli z tego zadowoleni. Stałem w kącie, recytując psalmy i
odmawiając modlitwy. A oni kiwali głowami.
- Módl się, módl - mówili do mnie. - Od modlitwy jeszcze żadna kobieta nie zaszła w ciążę.
Jeden z obecnych włożył mi kawałek słomy w usta i powiedział: - Pasza dla krów.
Na Boga! Muszę przyznać, że był w tym jakiś sens.
Urodziła chłopca. W piątek w synagodze szames stanął przed Arką, uderzył w stół i obwieścił: -
Zamożny reb Gimpel zaprasza wszystkich członków gminy na przyjęcie z okazji narodzin swego
syna.
Cały dom modlitwy w jednej chwili zagrzmiał śmiechem. Czułem, że twarz mi płonie. Ale nic
nie mogłem na to poradzić. Przecież to na mnie spoczywało zorganizowanie obrzędu obrzezania i
związanych z tym uroczystości.
Pół miasteczka się zleciało. Nikogo więcej nie dałoby się już wcisnąć. Kobiety przyniosły groch
zrobiony na ostro z pieprzem. Znalazła się też beczułka piwa z gospody. Piłem i jadłem tak jak inni.
Wszyscy składali mi gratulacje. Potem odbyło się obrzezanie i dałem chłopcu imię mojego ojca,
niech spoczywa w pokoju. Kiedy wszyscy już sobie poszli i zostałem sam z żoną, wysunęła głowę zza
kotary zasłaniającej łóżko i zawołała mnie do siebie.
- Gimpel - spytała - dlaczego siedzisz tak cicho? Czyżbyś stracił cały dobytek?
- A co mam mówić? - odpowiedziałem. - Pięknie mnie urządziłaś! Gdyby moja matka się o tym
dowiedziała, to by umarła jeszcze raz.
- Zwariowałeś, czy co? - odparła.
- Jak możesz robić takiego głupca – powiedziałem - z kogoś, kto powinien być twoim panem i
179704461.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin