Żmichowska Narcyza
PISMA GABRIELI
TOM1
Szczęście Poety.
Ach! być poetą! Czy wiesz dziewczyno Co to poetą być znaczy?
To jest, mieć wszystkie skarby bogaczy, Rządzić cudowną, boską krainą,
Jakiej król żaden nićma na ziemi,
Którą ze szczęścia, z czystej mądrości,
Z wielkiego czucia, z nieskończoności Stwarza się siły własnemi.
Ach! być poetą, to jest być razem Wszystkiem co żyje pód niebem, w niebie, Kropelką rosy, iskierką, głazem,
Świat wielki przedzierzgnąć w siebie; Światu wielkiemu dumnie panować I gwiazdy nocy, poranku zorze,
Ciche strumienie, wzburzone morze, Według swej woli kierować.
Ach! być poetą, to ducha cudem;
Czas niedościgły ująć w swe szpony, Powieścią wieków zedrzeć zasłony, Hymnem przyszłości nucić przed ludem,
W jednej godzinie przywłaszczyć sobie Długiego życia innych wrażenia,
Pierwsze o szczęściu młodych marzenia,
I myśl ostatnią starców o grobie! —
Być męczennikiem za święta wiarę;
Aniołem stróżem małej kołyski,
Rycerską dłonią rzucać pociski:
Albo kapłańską spełniać ofiarę;
Nie być mężczyzną, nie być kobietą,
Prawem, co ludzie mylnie nakreślą Lecz być pojęciem, uczuciem; myślą,
Iteiewczyno—to być poetą!
Jeśli ci się ujrzeć zdarzy,
Łzę w mćm oku, smutek w twarzy,
Jeźli w życia podróży,
Mówić ci kiedy będę,
Że mi się czas już dłuży;
I zmęczona usiądę Na spoczynek przy drodze,
I żalom puszczę wodze;
I skarżyć będę okrutnosci losu,
Patrząc na współwędrowców, moich towarzyszy* Z których żaden nie usłyszy,
Mojego głosu,
Ani głosu natury, ani Stwórcy świata,
Co woła wiekiem nędzy do przyszłego wieku,
Że dla człowieka w człowieku Nie stworzył sługi, lecz brata
Jeśli na widok zepsucia,
Które się szerzy do koła,
Szyderstwem stępia uczucia,
Pogardą nagina czoła,
Trony myśli, którćmi prawda sie tak szczyci,
Ze one tylko być mogą Czystem zwierciadłem cnocie,
Aż je zepsucie pochwyci,
Nikczemną z depce nogą,
I zanurzy w swojćm błocie
Jeśli na obraz nędzy, tęsknoty,
Złego nad dobrćm przewagi:
Niecnej obłudy, grubćj ciemnoty,
Zbraknie mi w sercu odwagi.
Jeśli bezczynnie opuszczę ręce,
I szałem dzikiej rozpaczy,
Najczystsze szczęście ducha poświęcę Za podłą rozkosz bogaczy:
Wtenczas, ty siostrę pociesz dziewczyno, Orzeźwij, pokrzep na sile;
Choć jady złego do serca wpłyną,
Bądź ku dobremu podnietą,
Wspomnij jej tylko, że przez trzy chwile
I ona była poetą.
Tak jest, raz pierwszy gdym poetą była, Do koła się majowa łąka zieleniła Jak szmaragdowe jezioro;
Na łące kwiateczków sporo Złote jaskry i koniczyna różowa;
A dalej w cieniu lasku,
Modrą wstążką po żółtym piasku Czysta rzeka płynęła,
I cały obraz ścisnęła,
Niby przepaską godową.
Ja szczęśliwa, wesoła,
Biegałam po łące,
Zrywałam do koła Kwiatki woniejące.
I pytałam ich ciekawie:
Co one mówią do siebie,
Gdy słońce błyśnie na niebie:
Lub gdy blada twarz księżyca,
Cienie nocy im oświćca;
Lub gdy w dzień był upał wielki A niebo rosy kropelki Wieczorem sieje po trawie?
Pytałam—kwiatki wszystkie w kolei,
W cudowne pieśni zagrały,
I w imie szczęścia w imie nadziei Swoją mnie siostrą nazwały.
I byłam kwiatkiem, co na łące rośnie, Wonnem powietrzem łąki oddycha,
Co się tak wdzięcznie uśmiecha wiośnie: Gdy wiosna jemu uśmiecha,
Promień słońca mnie pieścił,
Karmił deszczyk perłowy:
Wietrzyk w listkach szeleścił,
Rozpędzał czarne chmury,
Dźwięcznymi gwarzył słowy:
Coś o cudach natury Coś o świata wielkości,
0 Bogu, o miłości,
A ja pięknićj przystrojona £Tiźli szata Salomona,
Co go w dzień chwały okrywa.,
Ja rosy szczęścia, mając dostatek, Słuchając pieśni byłam szczęśliwa, Byłam szczęśliwa,— jak kwiatek.
Lecz pot^m obszar łąki zbyt mały,
1 w duszy inna myśl błyska;
U ramion dwoje skrzydeł wytryska,
Ja z kwiatka orzeł, lecę na<* skały; Lecę daleko, lecę wysoko,
Słońce się z orła śmiać chciało Orzeł mu spojrzał dumnie oko w oko, Słońce się w obłok schowało.
Ja dalćj lecę—gdzie burz siedlisko, Silnemi szpony rwę czarne chmury, Zdziwiony piorun widząc mnie blisko, Musiał ustąpić—chybkiemi pióry,
Ja wyżej lecę—aż tam gdzie chciałam, Lot mój wstrzymałam.
Spojrzę na dół, przepaść ciemna,
Tylko bystre orla oczy Widzićć wnićj mogą,
Jak kolistą drogą,
Brudna, mała i nikczemna Ziemia się toczy;
Ziemia me dawne mieszkanie!
Wzrok smutny, lecz hardy,
Litości i wzgardy,
Przez gęste chmury Rzuciłam ku niej na pożegnanie,
Potćm go wzniosłam do góry;
A com widziała wyźćj od siebie,
A iłem szczęścia czuła od razu Na to pod niebem nićma wyrazu!
To powiem tylko—braciom orłom w niebie!
Potem, raz trzeci zmiana istoty Czucie i myśl mą odmienia;
Kwiatka roskosze, orła poloty Zakułam w łono kamienia.
„Kamień nie czuje”—ludzie powiedzą,
Oh! niewierz ludziom dziewczyno!
Żyły kamienia iskrami płyną Choć ludzie o tem nie wiedzą.
Byłam kamieniem—ni mędrca oko,
Ni wichru szały, ni burzy wycie,
Nie wyśledziły skrytćj głęboko Jasności ognia w granicie.
Ja głaz dla innych, a światło sobio Całćj przeszłości zebrałam wątek,
W grób zakopałam, i na tym grobie Strzegłam świątyni pamiątek.
Tam z przeszłych złudzeń wszystko co był® • Uciechą kwiatka, orła wielkością,
Wszystko pod zimny pomnik się skryło Przed burz północnych wściekłością.
Bo ja z nawałnic, ja z burz się śmieję;
Czyż mnie to piorun rozkruszy?
Czyż mi wyszarpią, mroźne zawieje Tajemnicę świata z duszy?
Oh niej ja wicher przetrzymam w biegu, Twardsze od twardych gromów mam czoło, A chociaż śniegi spadną, w około Pierś mam zimniejszą od śniegu,
Tylko, że pierś ta innym ukrywa Tlejącą iskrę dawnych omamień,
Więc po raz trzeci jestem szczęśliwa,
Jestem szczęśliwa — jak kamień.
PRZĄDKI.
—ofc=>—
POWIEŚĆ (ze wspomnieć dziecinnego wieku.)
Gdzie jest taka szczęśliwa istota, która pamięta owe błogosławione, czysto chrześciańskie wieczory prządek? Założę się, że w Polsce nie wiele takich się znajduje, lecz przynajmniej ją dość szczęśliwą jestem, by stanąć w ich rzędzie. A niechże Bóg broni, żeby teraz która pani usiadła w izbie czeladnej z wrzecionem, żeby między służebne i wiejskie dziewuchy posadziła córkę swoją wypieszczoną, wydmuchaną panienkę. Cóżby to było potśm za uszanowanie dla pani ? Cóżby to być mogło za zgorszenie dla panienki? Oj prawda, prawda, nasłuchałoby się może niewiniątko słów grubych i nieprzyzwoitych żartów, które tylko po francuzku czytać można. — Nie myślę ja tego zaprzeczać; według wszelkiego podobieństwa musiały spro- staczyć obyczaje niższśj klassy od wszelkich towarzyskich stósunków z wyższemi odsuniętój— tylko mi się zdaje, że nie jój w tćm wina. Kto ma więcej ukształcenia powinien się niem z drugiemi dzielić, kto ma więeej światła, drugim świecić powinien. „Hie stawiaj świócy pod korcem“— czytają wszyscy te słowa, a nikt ich, czy nierozumić, czy
niechce rozumieć. Kto ma, by na pół łóta więcśj od innych oleju w głowie, to się tak dobrze panoszy i odstrychuje od uboższych duchem, jak miałkiego mózgu bogacz od uboższych pieniędzmi. Źle to jest, a może nawet pierwsze od drugiego gorsze. Me każdemu jest dane, żeby sam z siebie postępował w mądrości ludzkiej, więcśj jest takich, którzy potrzebują, uczyć się jśj od innych, gdy rozumni od nich się odsuną, cóż mają począć biedni nieświadomi? oto w głębszśj jeszcze pogrążą się nieświadomości, żeby wzapomnieniu, chęć nawet i ową niepewną tęsknotę ku czemuś jaśniejszemu zatracić. — Co do mnie, ja tak wierzę w wygładzenie obyczajów wieśniaczych, byle się do nich towa rżysko z wyższych miejsc przybliżono, jak wierzę/.;./.. , qto jak wierzę w pamięć świętój kobiety— anioła, której tt serce moje, prawdziwie macierzyńskie zawdzięcza starania. Jej przykład nauczył mnie tćj wiary. Jej winnam już tak rzadkie gdzie indziój wspomnienie o wieczorze prządek. .
Alboź to ja raz pamiętam, jak ona len biały rozdzieliwszy, sama siadła przy kominie z dziewkami, a ja przy niój na ławie, bezczynna bo jeszcze za drobne miałam do przędzenia palce, jednak w późną noc czuwająca, tak mi się spać nięchciało, tak zawsze wypraszałam się od łóżka. Ha! trzeba też przyznać, że na dziesięć mil da koła, nigdzie równie pięknych jak u nas nie opowiadano bajek, a nasze prządki chwałiły się tóż, że i len nigdzie tak biały niebył i ze lnu tak cienka nitka nie skręcona; tkacz to samo o naszych talkach' powiadał, okoliczne wioski wcale temu nieprzeczyły, sława naszych dziewczyn rozchodziła się daleko i raz tylko jeden.... ale właśnie to jest wspomnienie, którebym tu chciała tak wiernie opisać, jak wiernie do dziś dnia w mojej pamięci spoczywa.
Była to sobota — walne zebrało się grono, bo w poniedziałek miał tkacz przyjść po przędziwo, a jeszcze wiela talek do zmotania i do uprzędzenia się zostało. Pani przeznaczyła nagrodę dla najpilniejszej—śliczną czerwoną, wstążkę, kwartę orzechów i parę rumiannych jabłek, a po wsi kazała ogłosić, żeby wszystkie kobiety umiejące tylko trzymać wrzeciono, ruszać kołowrotkiem, przyszły do dworu na robotę. Zebrało ich się też nie mało, jak komin obsiadły, jak się przy małej świeczc nagromadziły, to aż się ciemno w izbie zrobiło.
Na zwykłóm mojem miejscu siedziałam cichuteczko z otwartemi oczyma, bo tylko czekać było trzeba rychło się zaczną bajki i powieści. Pozwalała mi ich słuęhać moja przybrana matka. Oh! wiedziała ona dobrzeniem, że z prostych ust wieśniaczki nic tak zdrożnego nie wyjdzie, coby skazić duszę, zepsuć serce dziewczęcia mogło. Czuwała ona i nademną i nad niemi.
Owego więc sobotniego wieczora zwykłą koleją zaczęto od pieśni, — była między dziewuchami Ulina nie ładna, ale najwięcój umiejąca piosneczek. Ciekawa jestem jakby mi się terazjej głos wydał, bo wówczas to pamiętam, że zawsze z niewymowną słuchatett jój rosko- szą. Ulina też bardzo śpiewać lubiła— jakoś nie był to śpiew wesoły szczęśliwy, śpiew takiej, co to jćj wszystko w życiu się uśmiecha, i owszem Ulina do wesołych nawet wyrazów rzewnej, przeciągłej używała nuty, ale śpiewała zawsze, w polu nad sierpem schylona, w oborze przy krów dojeniu, w kościele nawet, wśród wszystkich głosów piskliwych, niezgodnych czasem, wznosił się jój głos czysty i smutny; widać, że śpiew musiał być jćj najgorętszą modlitwą. Ulina więc najpierwsza ozwała się znaną dobrze wszystkim piosenką „Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły,“
Szczęśliwy Karpiński w ustach ludu żyje.—Zaraz kilka innych głosów złączyło się z Uliną, a ja słuchałam z zajęciem jakby czego nowego, i żałowałam, że niemogę wyrzekającej Laury ojój przechowanym ostrzedz kohanku. Kiedy skończyły, pani z dobrocią rzekła do Uliny:
— A czy usłyszymy dzisiaj co nowego?
— Oj i coś zupełnie nowego, odpowiedziała z radością, sama się ciesząc, źe jeszcze będzie mogła śpiewać, bo poczciwa Ulina nigdy się o to długo prosić niedała: była tu wczoraj moja krewniaczka z Krzywicy, nauczyła mnie też ona pięknćj, pięknśj piosneczki.
Wszyscyśmy uszu nadstawili, ja najwięcej, a na słowo Uliny, tak mi się spodobała śpiewka, źe później na pamięć nauczyłam się całój. Oto jest;
Jak dzień po dniu w polu świta,
Tak dzień po dniu raniuteczko,
Jasio swoją Kasię wita,
Na dzień dobry pioseneczką.
„Kasiu moja, Kasiu miła;
Jutrzenkać już zaświeciła,
A mnie pług czeka z robotą,
Twoję najpierw zorzę grzędę.
Dla ciebie pracować będę,
Oj dla ciebie, to z ochotą!
Oj dla ciebie Kasiu droga!
Choćby mi się całe ciało,
Krwawym potem oblać miało,
Będę jeszcze chwalił Boga Będę go chwalił na niebie,
Ze dał pracować dla ciebie.
Śpij Kasieńko, śpij kochanie!
Tobie jeszcze wstawać wcześnie,
Ja ci śpiewam by śpiewanie Przypomniało Jasia we śnie.
Spij spokojnie jak w niedzielę, Matnia cię nie wyłaje,
Jaś za ciebie rano wstaje,
Jaś za ciebie zagon spiele.
Niechcę krówki, nie chcę chaty,
Oj nie chcę żadnój zapłaty,
O skarby świata nie stoję,
Tylko ty dziewczebądź moje!’*
Co dzień w polu ranek świta,
Co dzień Jasio Kasię wita,
Co dzień Kasia u okienka,
Kiej malina, kiej wisienka.
Kasiu! Kasiu! jadą swaty<
Nie od Jasia, od biednego,
Pan starosta śle bogaty.
Matula się cieszy z tego.
Jaś przychodzi¿raniuteńko,
Nie otwarło się okienko,
Jasia piosnka prześpiewana Nie wyjrzała ukochana.
— Matulu! matulu miła,
Gdzie się Kasieńka podziała,
Cóżeś z Kasieńką zrobiła?
— Za panam ci ją wydała.
— Za pana? a za jakiego?
— Za starostę Warszawskiego.
Ej nie płacz chłopcze, nie szlochaj, Niemasz jednej, druga będzie,
Ta zdradziła, inną kochaj Ładnych dziewcząt pełno wszędzie.
— Oj nie wszędzie, nie dla Jasia! Dla mnie tylko jedna Kasial Mówcie wy sobie, co chcecie;
Jedna dla mnie Kasia w świecić Na zamku starosty święto,
Starosta sprawia wesele,
Zjechało się gości wiele
Pić, tańczyć, hulać zaczęto.
Kasia na przodzie tańcuje,
Złotą suknią połyskuje,
Kasia się bawi szczęśliwa —
A u starosty podwoi,
Smutny Jasio smutnie stoi, Smutny Jasio smutnie śpićwa: „Kasiu moja, Kasiu miła, Jutrzenkać już zaświeciła,
A mnie pług czeka z robotą; Twoję najpierw zorzę grzędę, Dla ciebie pracować będę,
Oj dla ciebie Kasiu droga, Choćby mi się całe ciało, Krwawym potem oblać miało, Będę jeszcze chwalił Boga,
Będę go chwalił na niebie,
Spij Kasieńko, spij kochanie, Tobie jeszcze wstawać wcześnie, Ja ci śpiewam, by śpiewanie Przypomniało Jasia we śnie.
Śpij spokojnie jak w niedzielę, Matula cie nie wyłaje,
Jaś za ciebie rano wstaje Jaś za ciebie zagon spiele. Niechciałem krówki ni chaty, Niechciałem żadnej zapłaty, Ciebie chciałem Kasiu miła,
Tyś mną biednym pogardziła! Kiedyś taka, szydzisz z biedy, Bądźże sobie starościną; Powiedzą ci ludzie kiedy,
Kto mćj śmierci był przyczyną.“ Kasia piosnkę usłyszała,
W rzewne łzy się rozpłakała,
Przez trzy komnaty skoczyła, Przez trzy komnaty, trzy progi, Na szyję mu się rzuciła:
— Ty m<5j Jasiu, ty mój drogi! Weż starosto szaty złote Odbierz wszystko co twojego, Ja mam tylko serce, cnotę, Serce, cnota dla biednego, Serce, cnota Jasia mego!
Pochwaliły wszystkie prządki piosenkę Uliny, bo prządki nie mają wybrednego gustu. Któraś z nich oz wała się nareszcie żeby zacząć bajki, ale dziecięcy głosek wzniósł inną prośbę:
— Ulinko, a jeszcze nieśpiewałaś o Kalinie—zaśpiewaj moja, Ulinko!
I przystano na prośby dziecka, któremu ta piosneczka najulubieószą była:
Siostro moja Kalino,
Schowaj się między skały, Panicz idzie doliną,
Panicz piękny, niestały. Niech cię ostre gór brzegi, Niech potoki i śniegi Niech cię lasy osłonią.
Przed niestałego dłonią. Siostro moja Kalino Lepiej rosnąć na skale, Lepiej czekać aż spłyną Mętne potoku fale, .
Lepićj w śniegu zimowym, Lepićj w lesie jodłowym,
I przed słońcem się schować, W jak najgłębsze ukrycie, Niż potem całe życie,
Twardszą ma niżli skały,
Twardszą duszę niestały.
Potok płynie doliną,
Nizli kropli w potoku,
Więcćj będzie łez w oku.
Zimne śniegi z Lutego,
Zimniejsze sercę jego.
Choć w lasach ciemno tobie,
Kalino! ciemniej w grobie!
— ...
trzycentas