Fiałkowski Konrad - Elektronowy Miś.doc

(86 KB) Pobierz
Konrad Fiałkowski

Konrad Fiałkowski

 

Elektronowy Miś

 

 

Kupiłem go na imieniny Synowi. wróżka skinęła Swoją czarodziejską laseczką i automat przyniósł go śpiącego w ogromnym, perłowo opalizującym pudle. Potem uśmiechnęła się do mnie i powiedziała swym zawodowo melodyjnym głosem:

   - Myślę, że będziesz z niego zadowolony.

   Skinąłem głową i uśmiechnąłem się także.

   - Jesteś sam, bez syna, więc nie będę cię pouczała, że misia nie można krzywdzić, nie można mu wykręcać łap, wydłubywać fotokomórek ani wyrywać kondensatorów, ale nie zapomnij o tym powiedzieć synowi.

   - Nie zapomnę - zapewniałem. - Poza tym możesz być spokojna, będę go traktował jak własne dziecko.

   - No, to cieszę się, że mój wychowanek zyskał takiego ojca. Musisz go przeprogramować, by mówił do ciebie "papa".

   Tym razem śmieliśmy się oboje i równocześnie pomyślałem, że ktoś wpadł na genialny pomysł zatrudniając w Domach Bajek takie właśnie dziewczyny jako wróżki. Skinęła mi swą różdżką na pożegnanie i wskoczyłem na ruchomy chodnik sunący ku wyjściu. Tłum dzieciaków z zazdrością dotychczas spoglądający na misia w pudełku rozproszył się i pomknął ze śmiechem ku ogromnemu wideotronowi, gdzie rozmazaną pasami tarczą wisiał nieruchomo Jowisz. Grzmiący bas opowiadał, jak Tomcio Kosmonauta pokonuje górne warstwy jego atmosfery. Po drugiej stronie lśniła w promieniach wideotronicznego słońca wideotroniczna szklana góra. Wznosiła się jakby tysiącem metrów wzwyż idealnie równą powierzchnią, po której bez wysiłku, jak mucha po szybie, wspinał się książę w skafandrze planetnika. Za górą rósł prastary, ciemny bór, przeniesiony jakby bezpośrednio w nasze czasy z ery "dymiących fabryk". Między pniami, porosłymi mchem, przemykały elektroniczne krasnoludki, fosforyzując czerwono swymi stożkowatymi czapkami. Na skraju lasu stała chatka Baby Jagi, a przed nią automat, odpowiadający na wszelkie dziecięce pytania, otoczony rozwrzeszczaną dzieciarnią, mającą już swoje problemy. Gdyby zbudować taki automat dla dorosłych, dopiero byłoby przy nim tłoczno...

   Wyszedłem. Ogromny android w zbroi średniowiecznego rycerza pożegnał mnie przy wyjściu zapytując, czy nie zgubiłem swego dziecka. Widocznie nie był przyzwyczajony do dorosłych ludzi przychodzących tu samotnie. Nie, nie zgubiłem. Mój syn został w domu. Siedział zapewne w tej chwili przed ekranem wideotronu wpatrując się bezmyślnie w przesuwające się obrazy. Tak siedział każdego popołudnia. Mają zdaje się rację psychologowie twierdząc, że w pewnym wieku dzieci nie należy zabierać z Ziemi. Mój syn przyleciał na Marsa zbyt wcześnie lub zbyt późno. Tam na Ziemi zostali jego towarzysze zabaw, z którymi, bawiąc się w kosmonutów, przemierzał okoliczne wzgórza jako nieznane tereny tajemniczej planety, został nasz ogród, gdzie znał każdy krzak, i dom o rozsuwanych ścianach pachnących drzewem sandałowym. Na Marsie dzieci były inne, bardziej przyzwyczajone do automatów niż do biegania boso po trawie. Kupiłem mu więc misia...

   - Niech się nazywa... no powiedz, jak się może nazywać? zwrócił się do mnie, gdy po otworzeniu pudła, wysłuchując instrukcji, doszliśmy do miejsca, w którym powiedziano: "...Przed uruchomieniem należy go nazwać, a wtedy we wszystkich wolnych miejscach jego programu pozostawionych na imię nazwa ta zostanie trwale wpisana".

   - No więc jak? - powtórzył, gdy nic nie odpowiedziałem.

   - Może Kation - poddałem.

   Rozważył chwilę w myśli.

   - Nie, tak można nazwać żywego psa, ale nie misia. Jego imię musi być zwykłe.

   - No, to wymyśl coś.

   - Mógłby być Bob - spajrzał na mnie pytająco.

   - Świetnie, niech będzie Bob.

   Nacisnąłem ukryty pod futerkiem klawisz zasilania i gdy martwe dotąd oczka misia zajarzyły się zielonym światłem, powiedziałem wyraźnie:

   - Nazywasz się Bob. Wstań.

   Jak wyrzucony sprężyną, miś wyskoczył z pudełka. Niewielka, metrowa może figurka o zabawnym pysku, obrośniętym rudawym włosem. Stanął, rozejrzał się wokoło, a następnie sięgnął do pudełka, wyjął stamtąd szczotkę i zaczął czesać swoje zmierzwione futerko. Gdy doprowadził je do porządku, zwrócił się do syna lekko się jąkając:

   - Ja jestem t... teraz t... twój miś?

   - Tak.

    - A kto to? - łapą wskazał na mnie.

   - Mój ojciec.

   - T... to dobrze.

   - Słuchaj - zwróciłem się do syna - może go wymienimy. On się strasznie jąka.

   - T... tylko trochę i wtedy, gdy jestem dłużej wyłączony. Ooo... Inne misie mają większe braki. Znałem t...takiego, co w łapie miał ponad sto woltów napięcia, b... bo był źle skonstruowany i wszystkim łapę podawał.

   - No co, wymienimy? - ponowiłem pytanie.

   - Nie zgódź się. Ja umiem grać w piłkę i rozwiązuję zadania z matematyki. Naśladuję głosy i umiem wideotron r...rozłożyć.

   - No więc?

   - Niech zostanie.

   - Od razu widać, że jesteś miły chłopak. Będę dobrym misiem. Zobaczysz.

   I został. Był to dziwny automat. Niejednokrotnie zastanawiałem się, dlaczego tak wszechstronny i zdolny układ myślący wmontowano w zabawkę dziecięcą.

   Bo o tym, że nie był to standardowy automat wytwarzany seryjnie do zabaw z dziećmi, byłem przekonany od początku. Miś przejawiał pewne cechy ludzkie, które są dostępne tylko najbardziej skomplikowanym automatom. Był na przykład leniwy. Wypełniał oczywiście wszelkie polecenia, jak każdy automat, lecz wypełniał je w ten sposób, by poświęcać im jak najmniej czasu, unikając wszelkiej niepotrzebnej krzątaniny, tak charakterystycznej dla większości automatów. Potem, gdy nie miał już nic do roboty, godzinami trwał w bezruchu lub spał. Po jakimś czasie odkryłem, że w pewnym sensie jest do mnie przywiązany i zawsze gotowy przerwać milczącą kontemplację swoich owłosionych łap i towarzyszyć mi, gdy wstawałem zza biurka i przechodziłem do pulpitów sterujących moich podręcznych mnemotronów. Kiedyś rozwiązywałem nocą w swoim gabinecie problem wielograwitacyjnych pól sterowanych. Miś jak zawsze, gdy syn spał, towarzyszył mi tkwiąc nieruchomo w kącie. Godziny mijały jedna za drugą, a mimo to prawie nie posuwałem się naprzód. Mój mózg podręczny raz po raz sygnalizował mi przeładowanie pamięci i dawał niedwuznacznie do zrozumienia, że zagadnienie to powinienem rozwiązywać z dużo pojemniejszymi mózgami. Pochylony nad ekranami nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się w gabinecie. Nagle usłyszałem chrząknięcie. Podniosłem głowę. Przede mną stał miś.

   - Nie śpisz, Bob?

   - Ja rzadko śpię.

   - Jak to, przecież masz w programie rytm snu i czuwania. - Tak, ale nie jest to program bezwzględny. Mogę go regulować.

   - Naprawdę? - zapytałem z niedowierzaniem.

   - W pewnych granicach o... oczywiście.

   - I nie śpisz ?

   - Nie...

   - A co robisz nocą?

   - Myślę, rozwiązuję zadania...

   - Co, udowodniłeś może twierdzenie Pitagorasa?

   - Nie, roz...wiązałem wła...właśnie twój problem... wielograwitacyjnych pól sterowanych.

   - Żartujesz.

   - N... naprawdę. Masz tu wynik. Na małym prymitywnym funkcjografie mego syna, który trzymał w łapie, wyznaczona była zależność. Przez moment chciałem go wyrzucić z gabinetu. Pracuję już nad tym rozwiązaniem przez wiele godzin bez żadnego rezultatu, a nagle przychodzi ta zarozumiała zabawka i wypisuje mi rozwiązanie ze swego małego móżdżku. Opanowałem się jednak. Przecież to tylko automat i w dodatku miś mego syna.

   - Dziękuję - powiedziałem krótko. - A teraz idź do pokoju. - Funkcjograf położyłem na biurku i wróciłem do pracy. Wynik otrzymałem nad ranem, gdy wielka kopuła marsjańskiej bazy bielała już w promieniach wschodzącego słońca. Był identyczny z rozwiązaniem podanym przez mego misia.

   - Bob, Bob ! - zawołałem.

   Przyszedł po chwili, jakby z ociąganiem.

   - Powiedz, jak tyś to zdołał rozwiązać? - zapytałem. Przecież to problem dla gigabitowych mózgów.

   Milczał.

   - Odpowiedz ! - rozkazałem.

   W ten sposób odwoływałem się niemal do osnowy jego programowania, do bezwzględnego posłuszeństwa człowiekowi.

   - Mózg ten jest skonstruowany na specjalnej zasadzie, przy założeniu równoczesnej wielotorowości myślenia. W związku z tym jego pojemność myślowa jest dużo większa... siedziałem oniemiały, bowiem słowa te wypowiadał miś niskim, chropowatym głosem, w niczym nie przypominającym jego zwyczajnego miłego altu.

   - Coś ty powiedział? - zapytałem szeptem dopiero po chwili.

   - N... nic nie mówiłem... miś jąkał się w zwykły sposób. - jak to nic. Powtórz

   - N... nic nie mówiłem.

   - Ależ nie to. Coś przedtem powiedział ?

   - N... nie rozumiem.

   Mówił prawdę. Więc to było poza jego świadomością. Nie wiedział nic o tym głosie. To wyglądało jak jakiś cytat z cybernetyki stosowanej. Ale jakieś wielotorowe myślenie... Nigdy o tym nie słyszałem. Podszedłem do wizofonu i wezwałem Tana, jednego z moich kolegów cybernetyków. Specjalizował się w teorii myślenia nieorganicznego i powinien był o czymś takim wiedzieć.

   - Tan? Tu Andrzej. Powiedz mi, czy słyszałeś cokolwiek o wielotorowym myśleniu?

   Uśmiechnięta na przywitanie twarz cybernetyka zgasła i odbił się na niej wysiłek myślenia. Dopiero w tej chwili spostrzegłem, że Tan jest zaspany i nie ogolony. Wyrwałem go widocznie z głębokiego snu. A jednak uśmiechał się nawet. Faktem jest, że Tan słynął z uprzejmości, lecz tym razem sam sprawdziłem, jak bardzo opinia ta była uzasadniona.

   - Wiesz, Andrzeju, niczego takiego sobie w tej chwili nie przypominam. Ale skąd tyś w ogóle wziął tę nazwę?

   - Usłyszałem ją od automatu.

   - To jakiś automat do programowania cybernetycznego? Zapytaj go więc o wyjaśnienie.

   - Nie, to nie jest automat cybernetyczny...

   - No, a co to jest?

   - Miś mego syna.

   - Co takiego?

   - Mówię ci. Miś mego syna.

   - Ależ niemożliwe. Przecież to są zupełnie prymitywne automaty.

   - Sam słyszałem, Tan.

   - Andrzeju - ciągnął Tan po chwili milczenia - a może ty się przepracowujesz. Na ogół ludzie już wstają, a ty się jeszcze nie położyłeś spać.

   - Słuchaj, Tan. Mówię ci to wszystko zupełnie poważnie. Nie wierzysz, trudno.

   - Ależ tak, wierzę... Sprawdzę nawet to wielotorowe myślenie w głównym akumulatorze informacji cybernetycznych. Jeśli coś znajdę, dam ci natychmiast znać.

   - No, to dziękuję.

   - Dobranoc, Andrzeju. - Tan uśmiechnął się i zniknął z ekranu.

   Odwróciłem się ku biurku, lecz misia tam nie było. Wyszedłem z gabinetu, by go poszukać. Siedział przed drzwiami dziecinnego pokoju i spał, jak gdyby przez całą noc nic innego nie robił.

   Dni mijały i zapomniałem niemal o tej historii. Miś okazał się idealnym kolegą. Co dziwniejsze, zauważyłem, że inni chłopcy nie traktują go z pogardliwą wyższością, z jaką traktowali zwykle automaty. Z przerażającą szybkością rozwiązywał wszystkie ich zadania szkolne tak długo, aż zabroniłem mu kategorycznie tego robić. Potem miś błysnął wiedzą astronoma i razem z moim synem siedzieli długie godziny przy radioteleskopach. Miś bezbłędnie podawał z pamięci współrzędne sferyczne wszystkich gwiazd w każdej chwili dnia i nory. Ale przede wszystkim, co dało się dopiero zauważyć po dłuższej obserwacji, miś wykazywał ogromną celowość działania. Jeśli ruszył lewą łapą, to można było być pewnym, że będzie mu to do czegoś w przyszłości potrzebne.

   W drugim tygodniu pobytu misia w naszym domu zobaczyłem na funkcjografie syna naniesiony zbiór elips o różnorodnych mimośrodach i jednym ognisku wspólnym. Zaciekawiony zapytałem syna:

   - Coś tu narysował ?

   - To nie ja, to Bob.

   - Ale co to jest?

   - Hipotetyczny układ planetarny Formalhauta, alfy gwiazdozbioru Latającej Ryby.

   - Skąd on to wie?

   - Bob wszystko wie! - powiedział to z takim przekonaniem, że spojrzałem nań zdziwiony.

   - Nie wierz temu. To na pewno jedna z wielu bajek, jakie można znaleźć w pamięci każdego elekronowego misia. Muszą przecież coś opowiadać dzieciom. Ale to jeszcze nie powód, by tak duży chłopak, jak ty, wierzył w takie bajki.

   - Nie wierz, jeśli chcesz, ale to naprawdę nie jest bajka odpowiedział z uporem.

   - Więc myślisz, że to jest prawda?

   - Nie, to tylko hipoteza Gladstone`a - spojrzał na mnie poważnie, jak młody naukowiec.

   - Kto ci to powiedział?

   - Bob.

   - Bob! - zawołałem głośno.

   Przyczłapał po chwili.

   - Czy to jest rzeczywiście układ planetarny Formalhauta?

   - Tak twierdzi Gladstone w swojej hipotezie. Rozumowanie swoje opiera na charakterystycznym przesunięciu prążków w grawitacyjnym widmie tej gwiazdy.

   - Bob - zapytałem cicho. - Skąd ty to wszystko wiesz ? - Posiadam pewne wiadomości kosmonautyczne pozostawione mi w celu popularyzowania kosmosologii.

   - Jak to pozostawione?

   - Pozostawione w moim programie.

   - A w jakim zakresie znasz kosmosologię?

   - W zakresie kursu podstawowego, na pewno.

   Pod wpływem tej rozmowy siadłem w gabinecie i wystosowałem pełen pochwał telelist pod adresem Domu Bajek. Odpowiedź otrzymałem jeszcze tego samego dnia. Dom Bajek cieszy się bardzo, że jestem zadowolony z elektronowego misia i że dzięki moim staraniom miś osiągnął tak wysoki, odbiegający od standardu innych misiów poziom inteligencji. Poza tym prosi mnie o podanie operacji cybernetycznych, jakim poddałem misia celem uzyskania tak wysokiej inteligencji przy stosunkowo niewielkiej pojemności pamięci.

   A więc ani ja, ani też Dom Bajek nie zrobiliśmy niczego w kierunku rozbudowy mózgu misia. Ale ponieważ geniusze wśród automatów nie zjawiają się przypadkowo, tak jak wśród ludzi, Dom Bajek wezwał Ziemię, by sprawdziła, skąd pochodzą elektronowe misie. Odpowiedź miała nadejść za kilka dni. To nie tak prosto w wielomiliardowej masie mieszkańców Ziemi znaleźć tych, którzy wiedzieliby wszystko o elektronowym misiu wysłanym przed kilkoma miesiącami na Marsa.

   Potem zapowiedział się wideotronicznie Tan i oczekiwałem go w południe. Był jak zwykle nadzwyczaj punktualny. Przeszliśmy do pokoju syna. Kończyli właśnie z misiem omawianie końcowego odcinka jakiejś kosmicznej podróży, gdy decelerowany statek przechodzi już z toru parabolicznego na eliptyczny. Tan przysłuchiwał się przez chwilę z zainteresowaniem. Potem zapytał mnie szeptem:

   - Jak on się nazywa?

   - Kto, syn ?

   - Nie, automat.

   - Bob.

   Słuchał jeszcze chwilę w milczeniu, a potem nagle zawołał rozkazująco:

   - Bob, chodź tutaj !

   Automat podszedł natychmiast.

   - Co to jest elipsa? - zapytał.

   Automat niemal bez zająknienia podał definicję.

  ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin