Jaros�aw IWaszkiewicz KO�CIӣ W SKARYSZEWIE Szymonowi Piotrowskiemu Ile razy jad� do Ostrowca �wi�tokrzyskiego, sk�d jestem pos�em, do Sandomierza, Tarnobrzega, �a�cuta czy Rze- szowa, mijam ze szczeg�lnym wzruszeniem odcinek drogi wiod�cy z Radomia przez I��� a� do doliny Kamiennej. Nie wiem nawet, dlaczego droga ta ma dla mnie szczeg�ln� wymow�. Tak daleko po�o�ona od wszelkiej centralnej cywilizacji, do niedawna ozdobiona starymi drzewami, kt�re obecnie pad�y pod siekier� prostowaczy dr�g pa�- skich, wiedzie cz�ciowo przez lasy starachowickie obok ruin zamku w I��y, przez ubogie wioski, gdzie jeszcze tkwi� przy niej resztki starych zajazd�w, karczmy, m�yny, pu- stacie i wykrocie. S� te� przy tej drodze i ko�cio�y. W Krzy- �anowicach renesansowy, otoczony wysokimi klonami, nie- co na stronie po�o�ony, zupe�nie jak z obrazu Pankiewicza; w Alojzowie drewniany, niestary, ale pe�en uroku, i wresz- cie ko�ci� w Skaryszewie, do kt�rego specjalnie jako� przylgn�o moje serce. Przed ko�cio�em tym rozchodz� si� dwie drogi, jedna na Odech�w, a druga na I���, a sam gmach ko�cielny, wysokim murem ogrodzony, niczym spe- cjalnym si� nie odznacza. Ko�ci� jak ko�ci�, do�� stary, wewn�trz ma sklepienie barokowe, niski jest i ciemny, pe�en chor�gwi i wiejskich ozd�b papierowych, girland i kwiat�w, ale nie ma �adnych dzie� sztuki. Odczuwam jednak jaki� specjalny niepok�j na widok tego ko�cio�a � i zawsze staram si� odwiedzi� jego progi. Przy tej okazji zawar�em par� znajomo�ci, ze starym ko�cielnym, m�odym organist�, jak�� pobo�n� staruszk�. Niewiele mi umieli powiedzie� o tym ko�ciele � z czasem przekona�em si�, �e nie chcieli. Na razie dowiedzia�em si�, �e dawniej na o�tarzu, gdzie widnieje dziwny napis: �Mors malis, vita bonis", sta� drewniany pos�g Chrystusa Frasobliwego, taki sam jak w ko�ciele Mariackim w Krakowie, do�� du�y, czysto ludowy, okryty pi�kn� pelerynk� z czerwonego aksamitu, ze z�otymi haftami, aby zatai� jego bolesn�, ludzk� nago��. Teraz zamiast tego Chrystusa stoi tania odpustowa figura Serca Jezusowego, brzydka wyj�tkowo. W samym ko�ciele i w jego ogrodzeniu � dawnym cmentarzu grzebalnym � mieszka jak gdyby w specjalnej kondensacji ca�a atmosfera tych okolic. Rozm�w moich nie ogranicza�em tylko do ludzi zwi�zanych ze �wi�tym przybytkiem. Rozmawia�em tak�e z mieszka�cami niskich parterowych domk�w stoj�- cych po obu stronach drogi prowadz�cej do I��y. S� to domy zaopatrzone w wielkie bramy wjazdowe, gdy� miesz- kali tu ongi �ydowscy rzemie�lnicy, stelmachowie, kt�rzy tu wyrabiali s�ynne bryczki skaryszewskie, kt�re wrotami tymi wytaczano. Dzi� po rzemie�lnikach tych, jak i po bryczkach nie ma �ladu. Zosta�y tylko opowiadania o nich, kt�rych zreszt� obecni mieszka�cy tych dom�w nie powtarzaj� ch�tnie. Tote� powoli, s�owo po s�owie, zdanie po zdaniu, wydoby�em z nich t� tre��, kt�ra stanowi przedmiot niniej- szego opowiadania. Jest to w ca�ym tego s�owa znaczeniu legenda, chocia� od wypadk�w w niej opowiedzianych nie min�o jeszcze �wier� wieku. Co dziwniejsze, �e do tych wspomnie�, nie tylko u bardzo starych os�b, ale i u m�od- szych, zakrad�y si� reminiscencje z lat dawniejszych, prawie sprzed lat stu. Dla opowiadaj�cych �ch�opcy z lasu" s� zar�wno powsta�cami z roku 1863, kt�rych tu pod I��� by�o wcale niema�o, jak i partyzantami z czas�w ostatniej wojny. Otacza ich czar tajemnicy, tego, �e pod�wczas si� o nich nie m�wi�o, �e zjawiali si� i znikali nie wiadomo jak i kiedy i �e w�a�ciwie nic pewnego si� o nich nie wiedzia�o. Byli cieniami, symbolami drzew, lasu, pewnych si� przyro- dy, elementem ziemi �i jej dobrych si�. Pomagali i o pomoc prosili. Czasami za� przybierali kszta�ty rzeczy zupe�nie niewyt�umaczalnych. Mozaika tych wyci�ganych przeze mnie fragment�w u�o�y�a si� we fresk mniej wi�cej takiej tre�ci: II Oczywi�cie daty mojej opowie�ci nie da si� okre�li�. Powiadali, �e za Niemca � i koniec. Niekt�rzy przenosili te fakty w�a�nie w epok� walk powstania styczniowego. Mo�- liwe, �e by�y to jakie� bardzo dawne zdarzenia przeniesione w czasy bli�sze. Na my�l t� naprowadza nas fakt, �e �adnych zapis�w o bohaterach niniejszej opowie�ci ani w ksi�gach ko�cielnych, ani w ksi�gach miejskich nie znala- z�em. Musia�a to by� jaka� opowie�� w�druj�ca i s�ysza�em j� kiedy� dawno, bo zaraz po wojnie napisa�em dramat, nie grany i nie drukowany, o bardzo podobnej tre�ci. Oczywi�- cie wi�c za autentyczno�� ani nawet za prawdopodobie�st- wo opisywanych spraw nie bior� najmniejszej odpowiedzia- lno�ci. Zreszt� w zbieranych przez lata gaw�dach nie znalaz�em jednolito�ci, musia�em je wi�c ��czy� tworzywem w�asnej kompozycji. Powiedzmy wi�c, �e by�o to za Niemc�w. Chyba pod koniec okupacji, bo wszystkich �yd�w z miasteczka wywie- ziono ju� do getta w Radomiu, a ich mieszkania sta�y prawie wszystkie puste. Jedyny stelmach Aryjczyk, jasno- w�osy Alojz, wprowadzi� si� do jednego z opuszczonych dom�w, co mu niekt�rzy mieli za z�e. Miasteczko prze- trzebione sta�o wi�c prawie puste. Poszed� do O�wi�cimia i proboszcz miejscowy, pozosta� na miejscu jedynie wikary, pobo�ny i serdeczny ksi�dz Konrad R. By� to cz�owiek prosty, ale �wi�tobliwy. Z niema�ym �alem patrzy� na n�dz� wywo�onych �yd�w, niema�ym dla niego zmartwieniem byli i pozostali przy �yciu mieszka�cy Skaryszewa. Paru porz�dniejszych, kt�rzy ukrywali jakich� �yd�w, Niemcy rozstrzelali pod murem ko�cio�a, �lady ku� widniej� tam do dzi� dnia. M�odzie� wywieziono do rob�t, reszta posz�a do lasu, a pozostali p�dzili bimber, handlowali, dostarczali s�onin� do Radomia i k��cili si� mi�dzy sob�. A po pijaku dochodzi�o nieraz i do b�jki. Ksi�dz wikary gromi� te obyczaje na kazaniach, a potem wraca� na plebani�, martwi� si� bardzo i smuci� tak�e swoj� bezczynno�ci�. Czu� si� m�odym i smutno mu by�o, �e nie mo�e jako� czynnie wsp�dzia�a� z tymi, kt�rzy byli w lesie. Jak to dawniej ksi�dz Brz�ska nie tak daleko st�d, w Lubelskiem, wojo- wa�. Czasami pod wiecz�r chadza� do ko�cio�a, siada� w pustym konfesjonale albo zgo�a k�ad� si� krzy�em przed o�tarzem, przed figur� Chrystusa Frasobliwego, i rozmy�la� nad strasznymi rzeczami, kt�re dzia�y si� wko�o niego. Pewnego jesiennego wieczoru, by�o to w pa�dzierniku, wszed� do ko�cio�a nie przez zakrysti�, ale g��wnymi drzwiami, i pozostawi� je otwarte. Ciep�y wiatr wia� na pola i wp�dza� przez te drzwi zeschni�te li�cie grab�w i klon�w. Ksi�dz Konrad usiad� w konfesjonale, zamy�li� si� i nie- �wiadomie przybra� poz� frasobliw�, tak naturaln� u ch�o- pa. A ksi�dz Konrad by� ch�opem. Wtedy w�a�nie wszed� przez te drzwi szeroko otwarte, razem z ciep�ym powiewem, szczup�y i niepozorny cz�o- wiek. Mia� na sobie d�ug� i szerok� peleryn�, kt�ra okrywa- �a ca�� jego posta�. Zbli�y� si� do konfesjona�u i ukl�k�. Ksi�dz Konrad nieco zdziwiony podni�s� g�ow� i ujrza�, �e spod tej peleryny wyjrza�y ch�opcu go�e kolana i co� jak mundur harcerski. To go jeszcze bardziej zaniepokoi�o. � Czego chcesz, moje dziecko? � zapyta�. � Spowiedzi � odpowiedzia� tamten, a g�os jego brzmia� dziwnie �agodnie i d�wi�cznie. � O tej porze? � spyta� ksi�dz Konrad. � Ja id� z daleka � powiedzia� ch�opiec � ze skar�ys- kich bor�w. Spowied� brzmia�a wprost niewiarygodnie. Zosta� przy- s�any do Skaryszewa przez organizacj� � ksi�dz Konrad nie pyta� nawet jak� � aby wykona� tu wyrok �mierci na jednym z mieszka�c�w Skaryszewa, kt�ry by� zdrajc� narodu. Odczuwa l�k przed tym czynem, a musi go wyko- na�, przyszed� wi�c raczej po rad� ni� do spowiedzi. Czy b�dzie pot�piony, je�eli zastrzeli tego kogo�? Ksi�dzu Konradowi w�osy zje�y�y si� na g�owie. Jak deski ratunku chwyci� si� my�li, jaki sprawdzian ma �w m�odzieniec, �e cz�owiek, kt�rego ma zabi�, jest zdrajc� narodu. � Nie mam �adnego sprawdzianu, mam rozkaz � powiedzia� m�odzieniec. Ksi�dz Konrad wyszed� z konfesjona�u, zrobi� par� za- maszystych krok�w tam i z powrotem, wreszcie wzi�� m�odzie�ca za r�k� i poci�gn�� go za sob�. Posadzi� go w �awce i siad� obok niego. Nie puszczaj�c jego r�ki spojrza� mu w oczy. Wzrok m�ody cz�owiek mia� m�tny, niewielkie jasne i przejrzyste oczy chowa�y si� w cieniu du�ych rz�s i niezmiernie obfitych, czarnych, zro�ni�tych nad nosem brwi. We wzroku tym czai�a si� jaka� t�pota, kt�ra troch� zaniepokoi�a ksi�dza. Nie puszcza� jego r�ki ze swojej. D�o� ch�opca wyda�a mu si� ch�odna. � To ju� nie jest spowied� � powiedzia� � to rozmowa. Na mi�y B�g, nie spiesz si�, powiedz mi, kto jest ten cz�owiek, kt�ry ma zgin��. Ch�opak wyrwa� sw� r�k� z d�oni ksi�dza. Oczy b�ysn�y mu przy tym nieprzytomnie. W miejscu, w kt�rym siedzieli, by�o troch� wi�cej �wiat�a. Ksi�dz naumy�lnie posadzi� tak ch�opca, aby go lepiej obserwowa�. � Jak ci na imi�? � spyta�. � W oddziale mam pseudonim Ry� � powiedzia� tam- ten. U�miechn�� si� z lekcewa�eniem. Z�by b�ysn�y mu przy tym, mia� je drobne i bardzo bia�e. � Przecie� nie mog� powiedzie� ksi�dzu, kogo mam zastrzeli� � doda�. � Dlaczego? �.� To musi by� tajemnica. Ksi�dz m�g�by mnie zdradzi�. � Ja? Zdradzi�? � obrusza� si� wikary. � Jak ty si� o mnie wyra�asz? � Ja przyszed�em, aby ksi�dz da� mi rozgrzeszenie � powiedzia� Ry�. � Rozgrzeszenie z g�ry? � spyta� wikary. � Co za nonsens! � Wi�c ksi�dz nie chce mnie rozgrzeszy� z tego, �e zabij� zdrajc�? � Sk�d ja wiem, �e to jest zdrajca? � A je�li ja ksi�dzu dowiod�, �e to zdrajca? Ksi�dz mnie rozgrzeszy z morderstwa? � Jak ty mo�esz mi dowie��? Ja nawet nie wiem, co to za cz�owiek. � Z�y cz�owiek. Ry� wyci�gn�� r�k� spod peleryny. By� w harcerskim mundurku, na r�kawie mia� lilijk�. Wskaza� napis nad o�tarzem. � Mors malis � powiedzia� � vita bonis. Napis zab�ys� nagle, jakby bia�a d�o� Rysia o�wietla�a go przelotnie. Ale to by� jaki� promie� zachodz�cego, pa�- dziernikowego s�o�ca. � Mors malis � powt�rzy� ksi�dz Konrad � ale ja nie wiem, czy ten cz�owiek jest malus... � To ja ksi�dzu powiem. To jest Alojz, s...
landarenca