Parker Katherine - Na kogo wypadnie.pdf

(322 KB) Pobierz
Katherine Parker
KATHERINE PARKER
NA KOGO WYPADNIE
Przełożyła Anna Zbikowicka
LILLY I AMY
Widziałaś? - szepnęła Lilly do ucha swojej towarzyszki, szturchając ją w bok tak
mocno, że ta aż podskoczyła.
- Co miałam widzieć? - Amy nie odrywała wzroku od torby, z której od kilku minut,
to znaczy od chwili, kiedy zajęły miejsca w autobusie Greyhunda, wyjmowała różne rzeczy:
książkę o zniszczonych okładkach, dużą pękatą kosmetyczkę, drugą - nieco mniejszą - i
trzecią całkiem malutką paczkę herbatników, dwie puszki Mountain Dew, jeszcze jedną
paczkę herbatników, płytę Alicii Keys.
- Ciii. Nie musisz się wydzierać na cały autobus.
Amy niewzruszenie wyciągała na wierzch kolejne przedmioty. Lilly nie mogła się
nadziwić, że w jej patchworkowej torbie może się tyle pomieścić - że w ogóle w
jakiejkolwiek torbie może się tyle zmieścić.
Amy tymczasem wyjęła jeszcze dwie paczki herbatników i olbrzymie opakowanie
czekoladek z masłem orzechowym. Wreszcie namacała coś na samym dnie torby.
- Jest - powiedziała i odetchnęła z ulgą.
- Uważaj! - ostrzegła ją Lilly. Za późno; autobus zahamował przed światłami i rzeczy,
które przyjaciółka wydobyła wcześniej z czeluści torby, zsunęły się z jej kolan i spadły na
podłogę.
Po chwili dziewczętom udało się pozbierać wszystkie drobiazgi i Amy zaczęła je
wsadzać z powrotem.
- Co to jest? - rzuciła Lilly podając jej opakowanie czekoladek.
- Nie widzisz?
- Widzę. Niestety, widzę. Czekoladki z masłem orzechowym!
- No to co się głupio pytasz?
- Amy, obiecałyśmy sobie, że będziemy się odchudzać. Nie pamiętasz?
- Pewnie, że pamiętam. Oczywiście, że będziemy się odchudzać - oświadczyła Amy z
przekonaniem w głosie. - To przecież tylko jedno opakowanie czekoladek.
- Największe, jakie można kupić. - Lilly spojrzała na nią z przyganą.
Ona jednak zupełnie się tym nie przejęła.
- Chcesz jedną? - spytała.
- Przestań. - Lilly, widząc, że przyjaciółka zabiera się za otwieranie pudełka, wyrwała
je Amy z ręki i wsadziła do torby.
- No, jak chcesz. - Rozczarowana Amy wzruszyła ramionami i zaczęła się rozglądać,
jakby czegoś szukała. - Miałam dwie puszki Mountain Dew, a jest tylko jedna.
Sprawdziła na siedzeniach, schyliła się i popatrzyła na dół, wreszcie przykucnęła na
podłodze i zajrzała pod fotele. Zajmowała miejsce koło okna, ruchy miała, więc dosyć
ograniczone.
- Poczekaj, ja się rozejrzę - zaproponowała Lilly, która mogła się swobodniej
poruszać.
Przechyliła się przez oparcie i spojrzała na przejście, ale nie zobaczyła nic poza
kilkoma parami stóp pasażerów. - Musiała się gdzieś potoczyć.
- Trudno, jakoś sobie poradzimy.
- Pewnie. Mam dwie puszki coli i wodę.
Amy odłożyła torbę i obie usadowiły się wygodnie. Kiedy po chwili jednocześnie
popatrzyły w okno, zobaczyły, że autobus wyjechał już z miasta i kieruje się w stronę Gór
Kaskadowych.
Lilly zamyśliła się. Nigdy nie opuszczała Seattle na tak długo. Dwa tygodnie to był jej
dotychczasowy rekord. Teraz wyjeżdżała na miesiąc i wcale tego nie żałowała. Zastanawiała
się, czy w ogóle będzie miała ochotę wracać, i to nie rodzinne miasto wzbudzało w niej taką
niechęć. Nie, Seattle uważała za najwspanialsze miejsce na świecie; nie zamieniłaby go na
żadne inne. To dom był od jakiegoś czasu nie do zniesienia, a właściwie nie dom, tylko to, co
się w nim działo.
Głos przyjaciółki wyrwał ją z zamyślenia. Lilly spojrzała na nią trochę
nieprzytomnym wzrokiem.
- Co takiego miałam zobaczyć? - powtórzyła Amy. - Co? - zdziwiła się Lilly.
- Kilka minut temu pytałaś, czy coś widziałam. Dobrą chwilę trwało, zanim Lilly
skojarzyła, o co jej chodzi. - Aha... Pytałam, czy widziałaś tych dwóch chłopaków.
Amy, która w przeciwieństwie do przyjaciółki wcale nie była zadowolona z wyjazdu z
Seattle - o czym świadczyła jej niezbyt szczęśliwa mina - nagle się rozpogodziła. - Jakich
chłopaków? - spytała, rozglądając się ciekawie. Wysokie oparcia siedzeń przesłaniały jej
jednak cały widok, tak, że jedynymi pasażerami, jakich widziała, była tylko niemłoda już para
siedząca po drugiej stronie przejścia. Niezrażona, przechyliła się nad fotelem Lilly, próbując
dostrzec kogoś jeszcze, i właśnie w tym momencie wyrosła nad nią jakaś postać.
- Czy to przypadkiem nie wasze? - spytał nieznajomy chłopak, unosząc puszkę
Mountain Dew. Był wysoki, o jasnych, jakby spłowiałych na słońcu włosach i szarozielonych
oczach, otoczonych rzęsami tak długimi, że Amy zastanawiała się, jaka to okropna
niesprawiedliwość, że chłopakowi dostały się takie rzęsy, podczas gdy jej - dziewczynie! -
przypadły takie, że gdyby nie tusz, w ogóle nie byłoby ich widać. Rozważania na ten temat
zajęły jej chyba trochę za dużo czasu, zwłaszcza, że prawie leżąc na kolanach Lilly, patrzyła
przy tym w oczy nieznajomego.
- Tak, nasze - rzuciła speszona i podniosła się szybko. - Właśnie szukałam tej puszki -
dodała, próbując się wytłumaczyć ze swojej dziwacznej pozycji. - Gdzie ją znalazłeś?
- Wpadła mi pod nogi. Musiała się przetoczyć pod siedzeniami - powiedział, podając
jej napój.
- Dzięki.
- Nie ma, za co - odparł i zanim odszedł na tył autobusu, Amy odważyła się jeszcze
raz popatrzeć na jego oczy.
- No to już wiesz, jakich chłopaków - powiedziała Lilly cicho, odczekawszy chwilę,
by mieć pewność, że nieznajomy jej nie usłyszy.
- Widziałam tylko jednego.
- Gdybyś nie grzebała w tej swojej torbie i nie szukała nie wiadomo, czego, to
zobaczyłabyś również tego drugiego.
- Mnie wystarczyłby ten jeden - wyznała Amy szeptem. - Widziałaś, jakie miał długie
rzęsy?
- Nie, ja nie zwracam uwagi na takie szczegóły.
- Szczegóły! - prychnęła Amy i już miała ochotę wygłosić wykład na temat tego, że
życie składa się właśnie ze szczegółów, ale ciekawość wzięła górę nad chęcią pouczania
przyjaciółki. - A jaki był ten drugi?
- Bo ja wiem? Jest chyba brunetem. - Lilly zmarszczyła czoło, próbując sobie
przypomnieć.
- Tylko tyle? - rzuciła zniecierpliwiona Amy.
- Widziałam ich przez chwilę. Weszli do autobusu w ostatniej chwili i szybko przeszli
do tyłu.
- Ale przecież z jakiegoś powodu zwróciłaś na nich uwagę.
Lilly wzruszyła ramionami, ne wiedząc, co odpowiedzieć.
- No, co w nich było takiego? - nie dawała jej spokoju przyjaciółka.
- Nic. Naprawdę nic. Byli obaj dosyć przystojni... to wszystko.
- I ty uważasz, że to mało?
Lilly znów wzruszyła ramionami, a Amy na chwilę zapomniała o szarozielonych
oczach chłopaka, który przyniósł jej Mountain Dew, i zaczęła się zastanawiać, jakie może
mieć ten drugi, ten brunet - jeśli rzeczywiście był brunetem, bo znała przyjaciółkę na tyle, by
wiedzieć, że w sprawach takich „szczegółów” absolutnie nie można na niej polegać.
Puszczając wodze fantazji, sięgnęła do torby, wyjęła pudełko czekoladek i je
otworzyła.
- Ty, oczywiście, nie będziesz jadła - powiedziała, kiedy Lilly spojrzała na nią z
udawaną wyższością.
- Oczywiście, że nie.
- Twoja strata - rzuciła Amy, wsadzając sobie pralinkę do ust. Nie rozgryzała jej;
czekała, aż czekoladowa polewa sama się rozpuści, a kiedy poczuła smak nadzienia z masła
orzechowego, zachwycona, przewróciła oczami.
- No więc ten drugi to brunet z piwnymi oczami - odezwała się nagle Lilly. - Może
kilka centymetrów niższy od tego, co przyniósł puszkę, ale też wysoki.
- No, no, no! Aż tyle szczegółów udało ci się zapamiętać? - spytała Amy, sięgając po
następną pralinkę.
- Dasz mi jedną czy mam sobie wziąć sama?
- Naprawdę chcesz w siebie pakować te bomby kaloryczne? Jesteś pewna, że tego
chcesz?
- Jasne - odparła Lilly. - Obiecywałyśmy sobie, że będziemy się odchudzać w górach,
ale przecież jeszcze tam nie dojechałyśmy.
Amy obróciła głowę i spojrzała przez okno.
- Nie chcę cię martwić, ale chyba musimy się pospieszyć. - Lilly przechyliła się nad
nią i także wyjrzała na zewnątrz. W oddali majaczyły zarysy Gór Kaskadowych.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin