South Cobb Sheri - Nie igraj z miłością.doc

(317 KB) Pobierz
Cobb Sheri South

Cobb Sheri South

Nie igraj z miłością

Tytuł oryginału DON'T BET ON LOVE

Rozdział 1

Molly McKenzie, czy już ci mówiłem, że jesteś moją ulubioną siostrą? - Mark poszedł za mną do kuchni i objął w talii.

Od razu nabrałam podejrzeń. Mieszkałam z bratem bliźniakiem pod jednym dachem od siedemnastu lat i natychmiast wyczułam, o co chodzi.

- Jestem twoją jedyną siostrą - zauważyłam chłodno. - A jeżeli chcesz pożyczyć forsę, to muszę cię rozczarować. Sam zresztą wiesz naj­lepiej, że nie mam grosza przy duszy.

Uznając temat za wyczerpany, zaczęłam przy­gotowywać sobie popołudniową przekąskę. Niestety, Mark najwyraźniej jeszcze nie skończył rozmowy. Kiedy wlewałam mleko do szklanki, przechylił się przez ladę i chwycił ciasteczko leżące na papierowej serwetce.

- Dlaczego sądzisz, że chodzi o pieniądze?

- spytał między jednym kęsem a drugim.

- Chciałem cię tylko prosić o drobną przysługę. Zerknęłam na niego podejrzliwie.

- Właśnie tego się obawiałam. Z tych „drob­nych przysług" zawsze wynikają same kłopoty! I to całkiem spore. Tak czy siak, moja od­powiedź brzmi: nie.

- Daj spokój, Moll! Mogłabyś mnie przynaj­mniej wysłuchać.

- No dobra - zgodziłam się niechętnie, opar­łam o drzwi lodówki i upiłam łyk mleka. - Ale niczego nie obiecuję.

- Jasne. Więc tak, dzisiaj po wuefie gadałem z kumplami, wiesz, z Garym, Eddiem i Stevem, o pewnych męskich sprawach... Jęknęłam.

- Oszczędź mi szczegółów. Im więcej o was wiem, tym mniej was szanuję.

- Obiecałaś, że pozwolisz mi skończyć - przypomniał Mark, częstując się kolejnym ciastkiem. - Zastanawialiśmy się tylko, z kim pójść na bal promocyjny. Steve zabierze Liz, Eddie zaprosi twoją przyjaciółkę, Jan. - Urwał.

- A Gary... chce się umówić z Colette Carroll.

- Co? - O mało nie upuściłam szklanki.

- Chyba żartujesz!

- Nie widzę w tym nic złego.

- Złego? Nie. Zresztą każdemu wolno ma­rzyć. Ale Gary Hadley i Colette? Kompletna bzdura!

Nie miałam właściwie nic przeciwko Gary'emu, który zachowywał się stosunkowo przy­zwoicie w porównaniu z innymi kolegami moje­go brata. Jednak Colette - wysoka brunetka o długich nogach, fantastycznej figurze i uśmie­chu modelki - była jednak niekoronowaną kró­lową naszej szkoły.

- Dlaczego? Przecież Gary jest wysoki, dob­rze zbudowany, jest...

- Jest beznadziejny! Chyba zupełnie straciłeś poczucie rzeczywistości. Może jest on poetą na boisku do koszykówki i całkiem miłym facetem, ale niestety nie potrafi przejść przez korytarz, żeby się nie potknąć o własne nogi!

- No wiesz! Gdybyś nosiła czterdziestkę, też byś miała kłopoty - odciął się Mark. - W każ­dym razie Eddie i Steve na pewno przyznaliby ci rację. Twierdzą, że Gary nie ma szans u Colette, ale nie warto się już na ten temat rozwodzić.

Głównie chodzi o to, że postawiłem na niego dwadzieścia dolców.

- Jak możesz się zakładać o coś takiego?! - wykrzyknęłam.

Uśmiechnął się.

- Spokojnie. Jeżeli Colette pośle Gary'ego na drzewo, wypłacę im po dziesięć dolców. A jak się zgodzi, sam zarobię po dysze od każdego. W czym problem?

- Obrzydliwość! - prychnęłam. - Po tobie, Eddiem i Stevie mogłam się czegoś podobnego spodziewać, ale nigdy bym nie przypuszczała, że Gary weźmie w tym udział. Sądziłam, że bardziej się ceni.

- Rozchmurz się, Molly - poprosił Mark ze śmiechem. - Przecież to tylko młody, zakochany chłopak.

- A co ty masz na swoje usprawiedliwienie?

- Ja też jestem młody, ale zniosę dzielnie porażkę, jeżeli Gary nie zaprosi Colette na bal. A tu właśnie wkraczasz ty, siostrzyczko.

- Co przez to rozumiesz? - spytałam, nie całkiem przekonana, czy aby na pewno chcę usłyszeć odpowiedź.

- Lubię Gary'ego, ale nawet ja muszę przyznać, że kiepski z niego podrywacz - zaczął Mark.

- Co ty powiesz? - zakpiłam.

- Trzeba mu troszkę pomóc, bo inaczej na pewno nie spotka się z Colette.

- Troszkę pomóc - powtórzyłam. - Chyba skromnie mówiąc.

- Więc zaproponowałem ciebie - ciągnął Mark, jakby w ogóle mnie nie słyszał.

- Co zrobiłeś? - zaskrzeczałam.

Brat uśmiechnął się do mnie jednym ze swych najbardziej ujmujących uśmiechów.

- Daj spokój, Molly. Chyba masz trochę serca. Na widok tej dziewczyny Gary zapomina języka w gębie. Dostał kompletnego świra na jej punkcie. Myślałem po prostu, że...

- Nic z tego - warknęłam. - Nie mój problem. A ty poszukaj sobie lepiej partnerki dla siebie. Zaprosiłeś już kogoś?

- Nie i wcale nie zamierzam tego robić - odparł pogodnie. - Nie chcę być skazany na towarzystwo tylko jednej dziewczyny przez cały wieczór.

- Przecież i tak żadna by z tobą nie poszła - burknęłam.

- Czyżby? - zjeżył się Mark. - Mógłbym sobie wybrać każdą, ale po co? A skoro już mowa o partnerach na bal, to jestem bardzo ciekaw, kto ciebie zaprosił? - spytał podstępnie.

- Nikt i właściwie nie widzę nikogo, z kim chciałabym pójść. Chyba w ogóle zrezygnuję.

- Twoja sprawa - wzruszył ramionami. - Ale to chyba nie znaczy, że zgadzasz się pomóc Gary'emu.

- Kategorycznie odmawiam. Absolutnie nie zamierzam maczać palców w tej sprawie - od­parłam stanowczo. - A ten biedak Gary będzie musiał radzić sobie sam.

- Molly, ja już mu powiedziałem, że może na ciebie liczyć.

- Nie miałeś prawa mu niczego obiecywać! Zresztą i tak niewiele udałoby mi się zrobić. Znam Colette bardzo słabo. Do jednej grupy chodzimy tylko na algebrę.

- Co za różnica? Przecież wiesz, co się może podobać dziewczynom u chłopaków. Poradzisz tylko Gary'emu, jak się powinien zachowywać.

- Wykluczone!

Cisnęłam serwetkę do kosza na śmieci, od­stawiłam szklankę do zlewu i ruszyłam do drzwi. Jednak Mark nie dał za wygraną.

- Wiesz Moll, tak sobie właśnie myślałem... - zaczął. - Rodzice chyba nie powinni się dowiedzieć o twoim mandacie za przekroczenie szybkości, prawda? Szczególnie, że zapłaciłaś go sama, prawda? I to z takim trudem.

Stanęłam jak wryta. Chybaby na mnie nie doniósł? Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam podejrzliwie na braciszka, ale Mark wyglądał niczym uosobienie niewinności. Zerkał tylko na mnie niebieskimi oczami, a na jego twarzyczce cherubina, otoczonej włosami równie jasnymi jak moje, pojawił się uśmiech. Nie rozumiałam, jak to możliwe, żeby w głowie tego aniołka wylęgało się tyle diabelskich pomysłów. Znałam go jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że jest zdolny do wszystkiego. Nawet do szantażu.

- Postaram się szybko spłacić ten dług - powiedziałam błagalnie. - Co tydzień przecież dostajesz ode mnie połowę kieszonkowego, tak jak się umówiliśmy. Już za miesiąc będziemy kwita.

Mark smutno pokręcił głową.

- Sam nie wiem... Czasem mi się wydaje, że powinienem był jednak powiedzieć rodzicom prawdę. Martwię się o twoje bezpieczeństwo - dodał z udaną troską.

- Och Mark, daj spokój - powiedziałam, łypiąc na niego okiem. - Jechałam niecałe sześćdziesiąt na godzinę... Nie zauważyłam ogra­niczenia prędkości do czterdziestu. A ty mówisz w taki sposób, jakbym prowadziła pod wpływem narkotyków!

- Prawo pozostaje prawem - odparł Mark z miną świętoszka. - Oczywiście, gdybyś zgo­dziła się pomóc Gary'emu...

- Wygrałeś - westchnęłam. - Co właściwie mam zrobić?

Następnego dnia podczas lunchu spytałam Jan i Beth, moje najlepsze przyjaciółki, co sądzą o Garym Hadleyu.

Jan popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.

- O Garym? Prawdę mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałam... Chyba fajny z niego chłopak. Chociaż trochę ciapowaty.

- Ale miły - wtrąciła Beth. - Nigdy na nikogo złego słowa nie powie.

- Z pewnością nie grzeszy urodą - ciągnęła Jan.

- Ale nie jest brzydki - wtrąciła Beth.

- Poszłybyście z nim na bal promocyjny?

- Hmmm, trudno powiedzieć. - Jan zmarsz­czyła brwi. - Liczę na Eddiego...

- A ja bym poszła - odparła Beth. - Gary to uroczy facet.

- Łatwo ci mówić. Już masz innego partnera.

- Tak - rozpromieniła się Beth. - Chris wraca na weekend do domu. Wynajmie nawet limuzynę, bo nie chce, żebyśmy się tłukli tym jego wrakiem. Super, co nie?

- Nie zmieniaj tematu - przerwałam. - Cie­kawe, czy Colette Carroll przyjęłaby jego za­proszenie. Jak myślicie?

Na chwilę zaległa cisza, a potem Jan wybuch­nęła śmiechem.

- O rany, Molly! Cóż za pytanie!

- No więc, odpowiedz - nalegałam.

- Wykluczone - odparła zdecydowanie Jan potrząsając rudymi lokami. - Prędzej by umarła.

Podzielałam jej opinię.

- A ty co o tym sądzisz? - zwróciłam się do Beth.

- Nie zrozum mnie źle - zaczęła oględnie, owijając sobie na palcu jasny kosmyk. - Wcale nie uważam, że Gary nie ma szans u Colette, ale... no wiesz, ona jest tak ładna i popularna, że z pewnością może przebierać i...

- Wiemy - przerwała Jan. - Po prostu od­powiedz tak albo nie.

- Nie - przyznała Beth. Westchnęłam ciężko.

- To samo powiedziałam Markowi, ale on mnie nigdy nie słucha.

- A co Mark ma z tym wspólnego? - za­interesowała się Beth.

- Mój idiotyczny braciszek założył się o dwadzieścia dolarów, że Colette pójdzie z Garym na bal.

- Żartujesz! - Jan przewróciła oczami. - Tak głupio marnować forsę!

- A można zmarnować ją mądrze? - spytała Beth. - Mark po prostu wierzy w Gary'ego. To bardzo miłe z jego strony.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin