Crawford Diane Michele - Jedna na milion.rtf

(259 KB) Pobierz
Rozdział 1

JEDNA NA MILION

Rozdział 1

Kenzie Sullivan poprawiła na nosie okulary przeciwsłoneczne i, zanim zamknęła oczy, spojrzała na pływaków w jaskrawo niebieskiej wodzie basenu Silver Hills Country Club.

-Czy ty także uwielbiasz zapach chloru i balsamu do opalania? -spytała sennym tonem.

Siedząca na sąsiednim leżaku najlepsza przyjaciółka Kenzie, Jeanette Anderson, udała, że kaszle.

-To raczej trująca mieszanina!

Kenzie się roześmiała.

-Mam nadzieję, że nie, bo będziemy ją wdychać przez całe wakacje.

-Codziennie? -dotarł do nich męski głos o miłym brzmieniu.

Kenzie otworzyła jedno oko i ujrzała Brada Morgana, najnowszy obiekt miłosnych westchnień Jeanette, który właśnie sadowił się w nogach leżaka przyjaciółki. Kenzie pomyślała, że stanowią doskonałą parę. Wysoki, przystojny Brad górował nad małą, ciemnowłosą Jeanette, która, zdaniem Kenzie, wyglądała niczym młodociana modelka.

-Nastawiamy się na wypoczynek. -Jeanette uśmiechnęła się. -Pływanie, gra w tenisa i jazda konna tutaj w klubie. Prawda, Kenzie?

Kenzie potwierdziła skinieniem głowy. Ktoś przesłonił jej słońce. Okazało się, że to muskularny, mocno opalony Paul Ferguson.

-Myślałem, że blondynki unikają słońca -zażartował, przysuwając sobie krzesło do jej leżaka.- Żeby nie pomnażać piegów...

-Nie ruszam się z domu bez tego -powiedziała, pokazując buteleczkę z balsamem do opalania.- Z filtrem przeciwsłonecznym 50.

Paul obdarzył Kenzie olśniewającym uśmiechem. -Jeśli ty i Jeanette macie czas w najbliższy poniedziałek, możecie pojeździć na nartach wodnych.

-Nasza paczka wybiera się nad Frasier Lake -podjął temat Brad. -Tata Paula pozwoli nam zabrać łódź.

-Brzmi zachęcająco -odparła Kenzie. Uwielbiała narty wodne. A towarzystwo Paula obiecywało dodatkowe atrakcje.

-Weźmiemy kanapki i coś do picia -zaproponowała Jeanette.

-Przypuszczaliśmy, że będziesz o tym pamiętać. -Brad spojrzał na zegarek. -Chodźmy, Paul. Do drugiej kort jest nasz.

-Kiedy się z nim rozprawię, zdam wam dokładną relację z każdego serwisu -powiedział Paul, wstając.

-Nie bądź taki pewny swego, Ferguson. Przegrany stawia colę -rzekł jego towarzysz.

-Zgoda -odparł Paul i, mrugając okiem do Kenzie, uścisnął dłoń Brada. -Na razie.

Dziewczęta patrzyły, jak chłopcy odchodzą w stronę kortów. Jeanette z westchnieniem opadła na leżak.

-Wakacje niedawno się zaczęły, a już są najfantastyczniejsze ze wszystkich.

-I pomyśleć, że trwają dopiero tydzień!

Minęło kilka minut. Kenzie ze zdziwieniem spostrzegła, że zbliża się do nich jej matka.

-Dzień dobry, pani Sullivan -powiedziała Jeanette.

Kenzie zdjęła okulary przeciwsłoneczne.

-Cześć, mamo. Już po rozgrywkach ligi juniorów? Zazwyczaj ciągną się w nieskończoność.

Pani Sullivan pokręciła głową, lekko unosząc brwi. -Zadzwonił do mnie ojciec. Chce, żebyśmy jak najszybciej wróciły. Czeka na nas w domu.

-Coś się stało? -spytała nagle zaniepokojona Kenzie. Ojciec rzadko bywał w domu przed wieczorem. Założyciel i współwłaściciel Sullivan Electronics zazwyczaj pracował do późna. A od dwóch miesięcy, to jest od czasu, gdy jego wspólnik George Williams zmarł na zawał, pracował jeszcze ciężej.

-Tata czuje się dobrze -zapewniła ją pani Sullivan. -Powiedział, że wszystko wyjaśni nam w domu. Nie wiesz, gdzie jest Adam?

-Sprawdzałaś w siłowni? -spytała Kenzie, wpychając ręcznik do torby. Jej osiemnastoletni brat spędzał większość czasu, pracując nad mięśniami i grając w tenisa.

-Nie -odparła pani Sullivan. -Pójdę po niego. Spotkamy się przy samochodzie.

Nagle Kenzie przypomniała sobie o Bradzie i Paulu. Sądząc z miny Jeanette, ona także o nich pomyślała.

-Czy zgodzisz się żeby Jeanette podrzuciła mnie do domu trochę później? -Zastanowiła się. - Tata nie mówił, że mój powrót do domu jest sprawą życia i śmierci, prawda?

-Spotkamy się w samochodzie -powtórzyła pani Sullivan, oddalając się szybkim krokiem.

Dziewczyny spojrzały po sobie

-Jeszcze nie widziałam twojej mamy w takim stanie -stwierdziła Jeanette.

-Ani ja. Zastanawiam się, o co chodzi. -Mając nadzieję, że ucisk w żołądku nie wróży jakiegoś nieszczęścia, Kenzie spakowała do torby pozostałe rzeczy. -Powiedz Paulowi, że nie mogłam zostać, żeby się dowiedzieć, kto wygrał mecz.

Jej przyjaciółka skinęła głową.

-Powiem im, żebyśmy się spotkali we czwórkę jutro po jeździe konnej. Będą mieli dość czasu, by wymyślić coś ciekawego.

-Zadzwonię do ciebie i opowiem o tajemnicy rodziny Sullivanów -obiecała Kenzie i pobiegła, aby dogonić mamę i brata.

Zastali pana Sullivana w kuchni. Nalewał sobie kawę do filiżanki. Był bez marynarki i krawata. Kenzie pomyślała, że ojciec wygląda równie kiepsko, jak jego wymięta koszula.

-O co chodzi, tato? -zapytał Adam bez ogródek. Pan Sullivan podszedł w milczeniu do krzesła i usiadł.

-Tim? -Pani Sullivan położyła dłoń na ramieniu męża. Na jej twarzy rysowało się napięcie.

Pan Sullivan ciężko westchnął.

-Po śmierci George'a powierzyłem sprawdzenie dokumentacji finansowej specjalistycznej firmie. Chciałem, żeby wszystko zostało ostatecznie podsumowane. -Przesunął dłonią po gęstych siwiejących włosach. -Rewidenci znaleźli w rachunkach pewne... sprzeczności.

Pociągnął łyk kawy i mówił dalej:

-Sumując, Sullivan Electronics mają ogromne długi podatkowe.

Pani Sullivan aż się zakrztusiła.

-Ależ to George prowadził księgi!

-Według rewidentów, przez ostatnie pięć lat wpłacał pieniądze przeznaczone na podatki na swoje prywatne konto. -Pan Sullivan zamknął oczy i potarł dłonią czoło. -Nie mogę uwierzyć, że mój wspólnik, człowiek, któremu ufałem, defraudował pieniądze firmy. A co gorsza, w tym bałaganie rewidenci nie są wcale przekonani o mojej niewinności.

Kenzie spojrzała na ojca ze zdumieniem.

-My wiemy, że nigdy nie zrobiłbyś nic nieuczciwego, tato -powiedział Adam. -Na co pan Williams wydał te pieniądze?

-Najwyraźniej źle je zainwestował. Usiłował pokryć straty, prowadząc podejrzane interesy, które wiele nas kosztowały.

-Co to znaczy, Tim? -spytała pani Sullivan drżącym głosem.

Jej mąż zaczerpnął powietrza.

-Mam dwa wyjścia z sytuacji. Odbudować Sullivan Electronics i spłacić długi. Albo ogłosić bankructwo i zaryglować drzwi.

-Ale ty przecież kochasz swoją firmę, tato! - wykrzyknęła Kenzie. -Nie możesz się poddać!

-Już raz stworzyłeś Sullivan Electronics, Tim - przypomniała mu pani Sullivan. -Możesz to zrobić jeszcze raz.

Pan Sullivan uśmiechnął się gorzko.

-Zaczynanie od początku byłoby trudne dla nas wszystkich. Co o tym sądzicie? -zapytał, zwracając się do córki i syna.

-Możesz na nas liczyć -szybko odparła Kenzie. Adam skinął głową.

-Będziemy ci pomagać.

Ojciec pokręcił głową.

-Gdy zrozumiecie, co trzeba poświęcić, możecie zmienić zdanie. Będziemy musieli Żyć bardzo oszczędnie. Wydawać pieniądze tylko na najniezbędniejsze rzeczy.

Pani Sullivan ścisnęła ramię męża.

-Będziemy musieli sprzedać dom?

Kenzie wstrzymała oddech. Wyprowadzić się? Opuścić piękny dom, w którym spędziła większość życia?

-Wystarczy, jeśli zrezygnujemy z innych wydatków -odparł ojciec.

Dziewczyna odetchnęła.

-Z jakich? -zapytała.

Pan Sullivan rozłożył na stole arkusz papieru.

-Zacznijmy od początku. Mama i ja będziemy musieli zamienić nasze auta na jeden tańszy samochód, zrezygnujemy z kart kredytowych i podróży. Cała rodzina będzie musiała zawiesić członkostwo w Silver Hills Country Club. Kenzie nie dostanie pieniędzy na opłaty za stajnię i nie kupimy jej samochodu. Adam będzie musiał zamienić swoją nową furgonetkę na coś z drugiej ręki i... -Zawahał się, przybierając ponurą minę. -Przepraszam, Adam, ale nie będzie nas stać na wysłanie cię na studia. Będziesz musiał zostać w domu i zadowolić się miejscowym college' em.

Kenzie ledwie zauważyła reakcję brata. Była w szoku. Mogła się obyć bez samochodu, który rodzice obiecali jej kupić, gdy Adam wyjedzie na studia. Ale jeśli zabraknie pieniędzy na opłaty za stajnię, co stanie się z Alim Benem, jej ukochanym koniem? Myśl o tym sparaliżowała ją i nie mogła wydusić ani słowa.

-Nie stracisz możliwości wakacyjnej pracy w firmie, Adamie -wyjaśniał ojciec. -Ale dostaniesz pełny etat za mniejsze wynagrodzenie. Podczas roku szkolnego będziesz mógł pracować na pół etatu.

Protesty Adama ucięte zostały ostrym spojrzeniem matki.

W końcu Kenzie odzyskała głos.

-A co z Alim, tato?

-Obawiam się, kochanie, że jeśli nie znajdziesz jakiegoś sposobu samodzielnego opłacania miejsca w stajni, będziesz go musiała sprzedać -powiedział ojciec łagodnie.

Kenzie była przerażona. Czy szesnastolatka zdoła znaleźć pracę, która pozwoli jej utrzymać Alego w stajni klubu Silver Hills? Zanim zdążyła zadać to pytanie, odezwała się matka.

-To wszystko brzmi bardzo sensownie, Tim. Jestem pewna, że jakoś sobie poradzimy. Zatelefonuję do Vivian Yarborough. W zeszłym tygodniu odeszła sekretarka jej męża, który rozpaczliwie potrzebuje kogoś na jej miejsce. -Pani Sullivan roześmiała się nerwowo. -Tak rozpaczliwie, że może zechce zatrudnić mnie!

Przelotnie ucałowała męża i rzuciła w kierunku córki i syna znaczące spojrzenie, które miało oznaczać: Wasz tata ma już dosyć kłopotów jak na jeden dzień. Nie pogarszajcie sprawy.

Ale Adam nie zwrócił na to uwagi.

-Chyba nie mówisz poważnie o tutejszym college'u, tato! Zostałem przyjęty na Uniwersytet Kolorado.

-Umrę, jeżeli będę zmuszona sprzedać Alego! - zawyła Kenzie.

-Nikt z nas nie umrze, ratując firmę ojca- odezwała się pani Sullivan oschłym tonem.

-Bardzo żałuję, że nie możesz wstąpić na uniwersytet, Adamie -dodał pan Sullivan.

-Nasz college jest oficjalnie uznaną uczelnią- przypomniała matka. -Kiedy sprawy ułożą się lepiej, będziesz mógł się przenieść na uniwersytet.

-A co z Alim? -zastanawiała się Kenzie. –Czy nikomu na nim nie zależy? -Rzuciła bratu posępne spojrzenie. Co to ma za znaczenie, do jakiej pójdzie uczelni? Będzie przecież studiował, a ona może stracić konia!

-Ile kosztuje stajnia dla Alego? -spytała, obawiając się odpowiedzi. Gdy pan Sullivan wymienił wysokość opłaty miesięcznej, zamknęła oczy, powstrzymując łzy.

-Płatne do końca miesiąca -dodał ojciec, jakby to zmieniało sytuację.

Nieprzekraczalny termin. W ciągu dwóch tygodni Kenzie musi znaleźć pracę, która pozwoli jej na opłacenie miejsca w klubowej stajni, lub poszukać innego, tańszego miejsca dla konia.

-Zatelefonuję do Vivian w sprawie tej pracy- oświadczyła pani Sullivan.

Mąż wstał z krzesła, objął ją i razem wyszli z kuchni.

-To nie do wiary! -jęknął Adam, kręcąc głową. -Muszę sprzedać furgonetkę, zrezygnować z uniwersytetu i pracować dłużej za mniejsze pieniądze. A wszystko dlatego, że wspólnik taty okazał się oszustem! To niesprawiedliwe!

-Ale nadal będziesz zmotoryzowany i mimo wszystko pójdziesz do college'u -odparła Kenzie. - A ja mogę stracić Alego.

-A to dopiero strata -drażnił się Adam. -Moja sytuacja jest bez porównania gorsza. Ty musisz tylko znaleźć pracę, Kenzie, albo sprzedać tego głupiego konia.

-Ali nie jest głupim koniem! -wrzasnęła dziewczyna. -Jest pełnokrwistym arabem i ja go kocham!

-Co tu się dzieje? -zapytała od drzwi pani Sullivan.

-Adam mi dokucza.

-Kenzie jest...

-Wasze kłótnie to ostatnia rzecz, której w tej chwili potrzebuje ojciec -oświadczyła matka.- Spróbujcie się pogodzić ze względu na niego.

Kenzie skrzyżowała ręce na piersiach, unikając wzroku brata.

-Mam dobre nowiny -rzekła pani Sullivan nieco zbyt radośnie. -Od jutra będę pracować na pełnym etacie dla Yarborough Insurance. Nie pracowałam od chwili, gdy przyszedłeś na świat, Adamie. Obawiam się, że moje umiejętności są nieco przestarzałe. Ale Vivian przypomniała mi, że przez cały ten czas organizowałam spotkania klubowe i pisywałam sprawozdania. Jestem pewna, że jakoś sobie poradzę.

-To wspaniale, mamo -powiedziała Kenzie z wymuszonym entuzjazmem.

-Taaa -dodał Adam ponuro. -Po prostu świetnie.

Pani Sullivan sięgnęła po notatnik i ołówek, leżące na małym biureczku w rogu kuchni.

-Będę wychodzić codziennie na cały dzień- oznajmiła. -Więc w domu nastąpią pewne zmiany. - Postukała ołówkiem w brodę. -Musimy się podzielić zajęciami domowymi. -I zaczęła pisać w notatniku.

-Zajęciami domowymi? -powtórzyła Kenzie, unosząc brwi. -A co z panią Owens?

Pani Sullivan spojrzała w oczy córki..

-Nie stać nas na pomoc domową, nawet raz w tygodniu. -Następnie zaczęła wyjaśniać, jakie będą obowiązki Kenzie i Adama.

Ale Kenzie nie słuchała. Zamknęła oczy, mając nadzieję, że wszystko okaże się złym snem. Po chwili otworzyła oczy i westchnęła. Niestety. Ich życie już nie będzie takie jak dotychczas.

 

Rozdział 2

Następnego dnia po przejażdżce konnej z Jeanette Kenzie pogłaskała aksamitne chrapy Alego Bena. Koń węszył, szukając w jej dłoni przysmaków. Kenzie przełknęła łzy i sięgnęła do kieszeni po następny kawałek jabłka.

-Masz, łakomczuchu -mruknęła, klepiąc go po szarej szyi. Nie mogła znieść myśli, że Ali zostanie sprzedany.

Czekająca w samochodzie Jeanette zatrąbiła niecierpliwie. Kenzie dała Alemu resztę jabłka, uściskała go i pobiegła do czerwonego sportowego samochodu przyjaciółki, stojącego przy bramie.

-Gdzie jest ranczo Lucky R.? -spytała Jeanette, ruszając, gdy tylko Kenzie zapięła pas.

-Powiem ci, kiedy skręcić -Kenzie spojrzała na strzępek papieru w ręce. -W bok od starej autostrady, niedaleko targowiska.

-Gdzie diabeł mówi dobranoc! -wykrzyknęła Jeanette z przesadą. -Nie ma sposobu, żeby zatrzymać Alego w Silver Hills?

Kenzie westchnęła.

-Nie. Nie stać nas na to. Obdzwoniłam wszystkie stajnie w okolicy. Lucky R. proponuje najniższe opłaty. Ale nawet te będą zbyt wysokie, jeżeli nie znajdę jakiejś pracy.

-Do licha! -Jeanette zasmuciła się. -Bez ciebie lato będzie do niczego. A samotna jazda na Zenicie to żadna frajda.

- Skręć teraz. -Kenzie wskazała boczną drogę po lewej stronie. W oddali widoczne było ogrodzenie rancza Lucky R.

Gdy podjechały do bramy, Jeanette spojrzała zawiedziona.

-Jesteś pewna, że tego chcesz? Ranczo wygląda na straszliwie zaniedbane.

Kenzie przyjrzała się nędznym zabudowaniom gospodarczym i nieciekawemu domowi położonemu w pobliżu kępy wierzb płaczących.

-Nie jest tak źle -rzuciła, skrywając rozczarowanie.

Jeanette zaparkowała samochód obok stajni. Kilka koni uniosło głowy i zarżało na powitanie dziewczyn przechodzących wzdłuż ogrodzenia.

-Może mimo wszystko to miejsce nie okaże się zupełnie beznadziejne -wyszeptała Jeanette, szturchając porozumiewawczo przyjaciółkę w bok.

Ta powiodła wzrokiem za jej spojrzeniem. Zbliżali się do nich dwaj mężczyźni. Młodszy z nich wydawał się skądś znajomy. Był wysoki, barczysty i muskularny. Gdy zsunął do tyłu znoszony kapelusz, Kenzie uświadomiła sobie, że widywała tego chłopaka w szkole, ale nie wie, jak się nazywa.

-Czym możemy panienkom służyć? -zapytał towarzyszący mu mężczyzna w średnim wieku. Na ogorzałej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

-Szukam pana Rudloffa -powiedziała Kenzie, po czym przedstawiła siebie oraz przyjaciółkę.- Telefonowałam, żeby zapytać o możliwość trzymania konia w tutejszej stajni. Dotychczas korzystałam ze stajni klubowej, ale... uznałam, że nadszedł czas na zmianę -zakończyła niezręcznie.

-Jestem Hank Rudloff -powiedział starszy z mężczyzn. -A to Steve Calvert. Jest moją prawą ręką na ranczu.

Steve skinął głową. Jego ciemnobrązowe oczy chłodno zmierzyły przybyszki, szacując ich szyte na miarę bluzki, importowane obcisłe spodnie do konnej jazdy oraz lśniące buty.

-Steve oprowadzi was po ranczu -ciągnął pan Rudloff. -Nie jest tu tak elegancko jak w Silver Hills, ale bardzo dbamy o nasze konie. Jeżeli będziecie miały jakieś wątpliwości, pytajcie o wszystko Steve'a. Odpowie na nie tak samo jak ja, a jest ode mnie ździebko przystojniejszy. -Dobrotliwie poklepał chłopaka po plecach.

Kenzie chciała zadać mnóstwo pytań, ale chłodny sposób bycia Steve'a wprawiał ją w zakłopotanie.

-Panie Rudloff...

-Wszyscy mówią mi Hank -przerwał jej właściciel rancza.

-Hank -zgodziła się Kenzie. -Chciałabym wiedzieć, czy płaci się z góry. Właśnie szukam pracy i chwilowo nie mam pieniędzy.

Z jakiegoś powodu Steve miał taką minę, jakby jej nie wierzył. Ale Hank powiedział:

-Cóż, mogę ci pomóc w znalezieniu pracy, jeżeli jesteś zainteresowana. Dobrze jeździsz konno?

Kenzie żarliwie przytaknęła.

-O, tak! Jeżdżę konno od chwili, gdy nauczyłam się chodzić. I byłabym zainteresowana.

-Hank... -mruknął Steve ostrzegawczo, sprzeciwiając się decyzji szefa.

Ten spojrzał na niego.

-Brakuje nam instruktora, pamiętasz? -Po czym zwrócił się do Kenzie: -W zeszłym miesiącu ukazał się w prasie artykuł o hipoterapii, którą tutaj oferujemy. Czytałaś go?

Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy. Nie chciała się przyznać, że nie ma zielonego pojęcia, co to jest hipoterapia.

-W lecie mamy tu codzienne wizyty ze Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych -wyjaśnił Hank. -Gdy się zapoznasz z programem, mogę cię zatrudnić jako instruktora jazdy konnej.

-Pewnie straciła całe zainteresowanie -burknął Steve.

-Wcale nie! -wykrzyknęła Kenzie, posyłając mu groźne spojrzenie. O co mu chodzi?

-Moi instruktorzy mają zniżkę na opłaty za stajnię -ciągnął Hank. -Pracują sześć dni w tygodniu.

-Oprócz zajęć specjalistycznych pomagają na ranczu -dodał Steve.

Kenzie zlekceważyła go i z promiennym uśmiechem zwróciła się do właściciela:

-Kiedy mam zacząć?

-W poniedziałek o ósmej rano -odparł Hank także z uśmiechem. -W czasie weekendu możesz tu przyprowadzić swojego konia.

-Czy będzie używany w jazdach terapeutycznych? -zapytała. Dotychczas nie pozwalała, by ktokolwiek jeździł na Alim. Nie była przekonana, czy ten pomysł jej się podoba, ale jeśli od tego miała zależeć jej praca, gotowa się była zgodzić.

-Nie, mamy własne konie. -Hank wyciągnął do niej rękę. -Witaj w Lucky R., Kenzie.

Uradowana uścisnęła jego dłoń.

-Stokrotne dzięki!

Hank skinął głową.

-W porządku, Steve. Zajmij się nimi. -Puścił oczko i odszedł.

Chłopak obrócił się na pięcie i, nie oglądając się, ruszył w kierunku stajni.

-O co mu chodzi? -spytała Jeanette, zniżając głos.

-Nie wiem -odparła Kenzie. -I nie obchodzi mnie to, dopóki trzyma się z dala ode mnie. Nie mogę uwierzyć, że za jednym zamachem znalazłam miejsce dla siebie i dla Alego!

Gdy weszli do stajni, Jeanette podeszła do Steve'a.

-Na czym ma polegać ta praca na ranczu?

-Na usuwaniu łajna i czyszczeniu boksów- odparł z kamienną twarzą.

Jeanette zmarszczyła nos, ale Kenzie nie chciała dać mu satysfakcji, okazując niezadowolenie. Dotychczas nie sprzątała boksów, lecz doszła do przekonania, że musi się tego nauczyć.

Steve wskazał na pusty boks.

-Tu możesz trzymać swojego konia. -Zdjął kapelusz i przeczesał palcami niesforne blond włosy. -Jaki to koń?

-Arab -odparła Kenzie z dumą.

Chłopak tylko parsknął pogardliwie i nasadził na głowę kapelusz.

-Tutaj trzymamy uprząż. Do zobaczenia w poniedziałek. Punkt ósma. -Odszedł, zostawiając dziewczyny.

-Jak będziesz dojeżdżać z domu na ranczo? - spytała Jeanette w drodze do samochodu.

-Będę jeździła z Adamem. Tata powiedział, że gdy coś sobie znajdę, dostosuje godziny pracy Adama do moich zajęć.

-I twój brat się zgodził? -Jeanette spojrzała na przyjaciółkę sponad okularów przeciwsłonecznych.

-Nie miał wyboru -cicho odparła Kenzie, wsiadłszy do auta. -Teraz nikt z nas nie ma wyboru.

Półgodziny później Jeanette wjechała na parking Silver Hills Country Club. Dziewczyny wysiadły i przyłączyły się do Brada i Paula. Razem weszli do środka i zamówili cztery duże napoje gazowane. Brad uregulował rachunek.

-Myślę, że wszyscy już wiedzą, kto wygrał- powiedział radośnie Paul. Pociągnął łyk napoju. - Ach, ten słodki smak zwycięstwa.

Jeannete współczująco poklepała Brada po ramieniu.

-Następnym razem ty zwyciężysz.

Brad uśmiechnął się i przelotnie ją ucałował. -Porozmawiajmy o poniedziałku -powiedział. - Może wypożyczymy narty nad jeziorem i urządzimy sobie zawody?

-Świetny pomysł! -wykrzyknął Paul.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin