Singleton Linda Joy - Dziewczyna z usterką.pdf

(301 KB) Pobierz
233664543 UNPDF
LINDA JOY SINGLETON
DZIEWCZYNA Z USTERKĄ
Tytuł oryginału ALMOST PERFECT
ROZDZIAŁ 1
Potrzebne ci wiaderko wodorostów i jeżowiec? - zapytałam babcię.
- Owszem, Sereno. A, i nie zapomnij przynieść mi kilka muszelek. W różnych
kolorach, różowe, białe, koralowe i szare - wyliczała Lenora, wsuwając kosmyk białych jak
śnieg włosów pod miękki żółty kapelusz.
Wodorosty, muszelki, jeżowiec? Westchnęłam. Powinnam była już przywyknąć do
dziwnych próśb babci. Była artystką, rzeźbiła w drewnie i mieszkańcy Sea Mist uważali ją za
osobę trochę ekscentryczną. Ja byłam nieco innego zdania. Była nie „trochę”, lecz bardzo
ekscentryczna, ale podziwiałam jej talent naprawdę ją kochałam.
- Muszelki i wodorosty to żaden problem - powiedziałam wstając z wiklinowego
krzesła. - Gorzej s jeżowcem. Musisz go mieć? - zapytałam, zastanawiając się, jaka to rzeźba
powstanie tym razem. Pewnie jakaś bardzo dziwna. Specjalna. Dla znawców. Powiedzą, że to
sztuka nowoczesna, i kupią ją za straszne pieniądze.
Lenora uśmiechnęła się i pokręciła głową tak energicznie, aż zatańczył kwiat na jej
kapeluszu.
- Nie, kochanie, muszę koniecznie mieć jeżowca. Pływasz tak świetnie, że na pewno
go znajdziesz. Wiem.
- To niemożliwe - zaoponowałam, okręcając wokół palca koniuszek warkocza.
- Nie dla mojej wnuczki - odparła Lenora. - Wspaniale pływasz, chyba tylko delfiny są
lepsze od ciebie.
- Co znaczy lepsze? - obruszyłam się. - Dorównam każdemu delfinowi!
Lenora zaśmiała się.
- Bardzo możliwe. Czasami mi się zdaje, że jesteś na wpół rybą, na wpół dziewczyną.
Spędzasz więcej czasu w wodzie niż na lądzie.
- Tylko dlatego, że ciągle wysyłasz mnie na łowy. Dobrze, że nie mam dodatkowych
zajęć w szkole, wtedy sama musiałabyś szukać skarbów – oznajmiłam biorąc niebieski
ręcznik plażowy i zawieszając na szyi gogle.
Lenora poklepała mnie serdecznie po dłoni.
- Pierwsza bym przyklasnęła, gdybyś się czymś zajęła. Czasami martwię się o ciebie,
Sereno. W twoim wieku miałam mnóstwo przyjaciółek, a nawet jednego czy dwóch
chłopaków - powiedziała z przekornym błyskiem w oku.
Prychnęłam.
- Chłopcy! Mowy nie ma. Na to mnie nie namówisz. Nie chcę mieć nic wspólnego z
tymi smarkaczami.
- Może dlatego, że nie dajesz im szansy.
- Daję, ale oni nie zwracają na mnie uwagi - odpowiedziałam. - Nie rozumieją mnie, i
nie szkodzi. Niech zostanie, jak jest. Wolę siedzieć w domu albo pływać.
- Owszem, cieszę się, że często mam cię pod ręką. - Babcia popchnęła mnie lekko do
drzwi.
- Szczególnie kiedy potrzebuję czegoś do moich rzeźb. Zawsze wiesz, gdzie czego
szukać.
- Na przykład jeżowców? - zapytałam z domyślnym uśmiechem. - Bierzesz mnie na
pochlebstwa i wiesz, że to działa. Znajdę ci te skarby, choćby miało mi to zająć cały dzień.
- Cudownie! Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć - ucieszyła się Lenora otwierając
mi drzwi.
- Pospiesz się, chciałabym jak najszybciej zabrać się do tej nowej rzeźby, a nie mogę,
dopóki nie wrócisz.
Pocałowałam babcię w policzek i wyszłam.
Natychmiast poczułam słoną morską bryzę, kojarzącą się z mewami. Przez wełniste
chmury zaczynało przebijać słońce, ocean był spokojny, łagodny. Zapowiadał się piękny
dzień.
Wciągnęłam w płuca rześkie powietrze i uśmiechnęłam się do siebie. Wiosna w
południowej Kalifornii potrafi być cudowna. Ogarnęła mnie radość, miałam ochotę pobiec w
podskokach po piasku.
Uczucie radości minęło równie nagle, jak przyszło. Raptem poczułam ukłucie
melancholii. Nie potrafiłam już podskakiwać, chyba żebym się do tego zmusiła. Wypadek
samochodowy, który zdarzył się trzy lata temu, zmienił wszystko - albo i więcej. Prawda,
pływałam jak ryba, ale chodząc utykałam.
Spojrzałam na prawą nogę. Po przeszczepach skóry, blizny poniżej kolana były już
mniej widoczne, ale mnie ciągle wydawały się czerwone i wstrętne. Przypominały mi, że
rodzice odeszli na zawsze. Zginęli w tym samym wypadku. Wtedy przepadły też moje
nadzieje, że kiedyś będą startować na olimpiadzie. Po roku fizykoterapii znowu mogłam
pływać, ale nie o to chodziło. Byłam lepsza niż inni, nie miałam jednak szans zostać
„gwiazdą”.
Zacisnęłam zęby i odwróciłam wzrok od okaleczonej nogi. Dzień był zbyt ładny, żeby
marnować go na rozczulanie się nad sobą. Spojrzałam na Pacyfik i ogarnął mnie błogi spokój.
Ocean ma w sobie coś takiego, co zawsze chwyta mnie za serce i łagodzi ból.
Szybko ruszyłam do brzegu. Kiedy woda sięgała mi już do ud, założyłam gogle i
dałam nurka.
Woda była wspaniała, zimna i orzeźwiająca. Pławiłam się i rozkoszowałam tym, że
mogę swobodnie poruszać nogami. Szalałam, na co na lądzie nie mogłabym sobie pozwolić.
Byłam ciekawa, czy pokaże się któreś ze znajomych zwierząt. Przez ostatni rok
zaprzyjaźniłam się z trzema mewami, parą lwów morskich, a na dodatek z delfinem. Jego
lubiłam najbardziej. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, nie wiedziałam, czy to samica czy
samiec, ale uznawszy, że jednak samiec, nazwałam go Srebrzykiem, bo miał na grzbiecie
srebrzystobiałą pręgę. Przypływał często i razem bawiliśmy się w wodzie.
Czy pojawi się dzisiaj? Zaraz się przekonam. Zatoczka była idealnym miejscem na
poszukiwanie skarbów dla babci.
Opłynęłam skalny cypel i skierowałam się w stronę mojej kryjówki - mojej prywatnej
plaży. Była dostępna tylko ód strony morza; od lądu strzegło jej strome zbocze. Należała
tylko do mnie. Niewielu ludzi kąpało się w tej okolicy, a tylko wariat odważyłby się zejść tu
po skalnej stromiźnie.
Kiedy więc dopłynęłam do zatoczki i zobaczyłam na brzegu jakąś sylwetkę, w
pierwszej chwili pomyślałam, że to właśnie jakiś szaleniec!
Po chwili zmieniłam zdanie. Byłam już bliżej i mogłam rozpoznać chłopaka. Nazywał
się Sonny Sinclair i był w drugiej klasie liceum Farrington High, jak ja. Tyle że w
przeciwieństwie do mnie był bardzo popularny - udzielał się, gdzie mógł. Był
przewodniczącym samorządu uczniowskiego i prowadził program młodzieżowy w naszej
lokalnej stacji radiowej KNDE. Pochodził z bogatej rodziny, mieszkał w największym domu
w Sea Mist. Na dodatek był przystojny! Miał jedwabiste ciemne włosy, muskularną sylwetkę
i oczy błękitne jak morze. Słyszałam często, jak zachwycają się nim dziewczyny, i w duchu
przyznawałam im rację.
Nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Powinnam dopłynąć do brzegu i zająć się
szukaniem cudeniek potrzebnych babci, ale nie miałam ochoty robić tego w obecności
Sonny'ego. Zatrzymałam się przy skale. Niepewna, jaką podjąć decyzję, obserwowałam
intruza. Nie był zupełnie sam, towarzyszył mu rudy spaniel. Sonny rzucał niebieskie kółko do
gry w ringo, a pies radośnie je aportował. Wyglądało na to, że świetnie się bawią. Nagle
pożałowałam, że nie mogę się do nich przyłączyć, ale to było, oczywiście, niemożliwe. Ja
wiedziałam, kim jest Sonny, on natomiast nie miał pojęcia o moim istnieniu. Jeśli w ogóle
kiedyś mnie zauważył, to tylko dlatego, że utykałam. W szkole trzymałam się z dala od
wszystkich, pewna, że ludzie traktują mnie jak dziwoląga.
Usłyszałam wołanie Sonny'ego:
- Aport, Ginger! Aport!
Pomyślałam, że głos też ma ujmujący. Jakby brzmiało moje imię wypowiedziane tym
głosem.
Sonny ponownie rzucił kółko, tym razem jeszcze wyżej niż poprzednio, tak wysoko,
że porwał je wiatr i poniósł nad wodę.
- Dalej, Ginger! Płyń! - zawołał Sonny, ale suka cofnęła się przed falą i pochyliła łeb.
Zachichotałam. Ginger najwyraźniej nie lubiła wody. Biedny Sonny, pomyślałam.
Straci swoje niebieskie kółko, jeśli sam po nie nie popłynie, a to było raczej mało
prawdopodobne, miał bowiem na sobie dżinsy. Zamoczone w słonej wodzie schłyby całe
wieki. Żadna przyjemność wracać w mokrych dżinsach do domu.
- Płyń, Ginger! No, aport, piesku! - namawiał sukę bez wielkiego przekonania.
Patrzyłam na oddalające się od brzegu niebieskie kółko. Przepadnie na pewno, jeśli
ktoś nie pomoże Sonny'emu.
Może ja?
Ale czy się odważę? Czy nieśmiała, utykająca Serena potrafi zamienić słowo z
Sonnym?
Zanim zdążyłam pomyśleć, płynęłam już po kółko. Chwyciłam je i ruszyłam w stronę
brzegu. Zatrzymałam się kilka metrów od Sonny'ego, w miejscu gdzie woda sięgała mi do
pasa. Mogłam się do niego odezwać, ale za nic nie chciałam, żeby zobaczył blizny na mojej
nodze.
Sonny był najwyraźniej zaskoczony moim widokiem.
- Skąd się tu wzięłaś? - zapytał łapiąc kółko.
- Uch... z morza - powiedziałam nieśmiało. Serce waliło mi jak oszalałe.
Sonny uśmiechnął się szeroko.
- Musisz być chyba syreną. Nie wiedziałem tylko, że syreny noszą kostiumy
kąpielowe.
Nie mogłam się oprzeć pokusie i zaczęłam się z nim przekomarzać.
- Spróbuj ubierać się w ostre muszelki i rybią łuskę. Bardzo kłujące odzienie. Ja
osobiście wolę nylon.
- Całkiem rozsądnie - odparł Sonny. - Ale jeśli naprawdę jesteś syreną, nie powinnaś
splatać włosów w warkocz, tylko zostawić je rozpuszczone.
- Gdybym je rozpuściła, zasłaniałyby mi oczy. Nic miłego zderzyć się z głodnym
rekinem, tylko dlatego że człowiek nic nie widzi. Ciasno spleciony warkocz jest znacznie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin