Allach Allah Tom1- Królowa Pustyni.pdf

(816 KB) Pobierz
Wprowadzenie
Zapewne nie umknęło uwagi niejednego z czytelników pierwszych sześciu tomów moich
opowiadań z podróży, że w łańcuchu zdarzeń, które rozpoczynają się w Tunezji a kończą wśród
mieszkańców „Czarnych Gór" powstała zarówno przestrzenna, jak i czasowa luka.
I to właśnie oni zapytaliby, czy w czasie tej długiej, konnej wędrówki z Tunisu przez
Trypolis i oazę Kufarah do Egiptu nie wydarzyło się nic, co byłoby warte opisania. Niniejsze
opowiadanie wypełnia tę lukę i przenosi nas w czasy, gdy jeszcze nie znałem zbyt długo
swojego Hadżi Halefa Omara. I myślę, że czytelnicy, których przyjaźń i współuczestnictwo w
przygodach zyskał Ha-lef, chętnie wrócą ze mną do tego okresu naszej wędrówki i z ochotą
pójdą po śladach ścieżek, na których było nam sądzone wpleść się w losy tak wielu miłych
ludzi, a przy tym służyć im pomocną dłonią.
Krüger-Bej
— Sidi, muszę to w końcu z siebie wyrzucić, jeżeli nie chcesz, abym się tym zadławił. Cały
czas nosiłem to w sobie, jak kura, która nosi się z zamiarem zniesienia jajka i nie może znaleźć
odpowiedniego miejsca. Ale moja cierpliwość się wyczerpała.
Któż inny mógłby wypowiedzieć te słowa, sądząc tylko po doborze słów, jak nie mój
przyjaciel HaleĘ z którym wędrowałem przez Algierię, przez wąwozy gór Aures i przed
kilkoma dniami przeżyłem tę mrożącą krew w żyłach przygodę na płaskowyżu el Dżerid, którą
na pewno moi czytelnicy zachowali jeszcze w pamięci.
Odszukałem namiestnika tureckiego Wekila w Kbilli, aby dochodzić sprawiedliwości za
popełnione przez Hamd el Amasata na płaskowyżu przestępstwo i jednocześnie odbić sobie na
nim stratę naszych zwierząt, które zaginęły w podziemnym i podstępnym bagnie solnym.
Czytelnik wie zapewne, w jaki sposób Wekil wymierzył sprawiedliwość. Wcale jednak nie
zamierzałem dać się w ten sposób odprawić. Moja postawa i skuteczne poparcie ze strony
szacownej małżonki Wekila skłoniły władcę Nizalla do zrekompensowania mi straty za
utracone zwierzęta i to w wysokości, która nas całkowicie mogła zadowolić. Byliśmy więc
doskonale wyposażeni do drogi, gdy opuszczaliśmy Kbilli, aby kontynuować podróż po
regencji Tripolis i przez oazę Kufarah do Egiptu.
Na południe od płaskowyżu, na terenie Uelad Merasig wynająłem khabira, przewodnika,
aby nas zaprowadził do Beduinów Homra, którzy posiadali swoje pastwiska zarówno z jednej,
jak i z drugiej strony granicy między regencjami Tunisu i Tripolisu, o ile w tych czasach można
mówić o granicy.
Zdarzyło się to właśnie, w pobliżu granicy, czy też już ją przekroczyliśmy. Właśnie w tym
miejscu zagadnął mnie Halefpo dłuższym milczeniu, które nigdy nie było w jego naturze.
Uczynił to równie nagle jak natrętnie. Małomówny przewodnik, który tylko wtedy wydobywał
z siebie słowo, gdy było to konieczne, wyprzedzał nas o kilka stąpnięć konia.
—A więc wyduś to z siebie — odpowiedziałem na to wylewne wyznanie.
— Sidi, wiesz jak wiernym sługą jestem dla ciebie i chcę nim być też w przyszłości.
— O tym jestem przekonany, drogi Halefie.
— I dlatego tak cierpię, że pod niektórymi względami góruję nad tobą. Tak bardzo
chciałbym, aby mój władca, którego kocham, zajmował nie tylko w moim sercu, ale również w
mojej hierarchii wartości, należne mu miejsce.
Spojrzałem na niego zdziwiony. Do czego zmierzał? Wiedziałem przecież, że uważa się za
lepszego niżja, ale jeszcze nigdy nie powiedział mi tego tak bez ogródek, prosto w oczy.
Czyżby znów chciał mnie nawrócić na swoją wiarę? W tym przypadku korzystniej było
milczeć, niż odsłonić swoją słabą stronę w jego oczach. Ale moje milczenie nie było na tyle
pomocne, abym mógł zatrzymać wodospad jego słów.
Współczująco potrząsnął głową.
— Sidi, jesteś człowiekiem, jakiego jeszcze nigdy nie spotkałem na swojej drodze. Tak
łagodnym i dobrym, a jednocześnie tak pełnym siły i odwagi. A mimo to brakuje ci czegoś, co
jest tak ściśle związane z mężczyzną jak pałka i darabukka, na której żołnierz wystukuje
hałaśliwy rytm.
— A cóż to takiego? — zapytałem i teraz rzeczywiście nasłuchiwałem z zaciekawieniem.
— Nie masz imienia.
— A to dopiero. Myślałem, że mam!
— Nie, sidi, nie masz imienia, a przynajmniej nie takie, jakie ja zwykłem nazywać
imieniem.
— A czymże jest imię dla ciebie?
— Spójrz, sidi, dojeżdżamy do terenów, gdzie nie tylko sam mężczyzna ma swoją wartość,
tyle samo waży tu jego imię. Cóż odpowiesz, gdy ktoś cię zapyta o twoje?
— Odrzeknę: Kara Ben Nemzi.
Allah UAllah\ Cóż znaczy Kara Ben Nemzi. Opowiadałeś mi, że w oazach twojej
ojczyzny mieszkają setki tysięcy, co mówię, miliony ludzi. Ben Nemzi mogą nazywać się
wszyscy spośród tych niezliczalnych. A czymże jest odmienność? To wicherek, który przemija
z wiatrem, ślad ptaka, który zaciera się w piasku.
— Ale przecież to ty sam tak mnie nazwałeś!
Uskut, zamilcz! — przerwał mi rozgniewany. — To było na początku, gdy jeszcze nie
znałem cię tak jak teraz. Od tego czasu wiele się zmieniło. Poznałem, co jesteś wart i czuję, że
zasługujesz na imię, na jakie zasługują tylko nieliczni.
— Ale przecież tak już jest! Nie spotkałem jeszcze żadnego człowieka, który nosiłby to
imię oprócz mnie.
— Sidi, nie wywołuj we mnie gniewu. Przecież rozumiesz mnie aż za dobrze. Udajesz
tylko, że nagle ogarnęła cię ślepota. Powtarzam swoje pytanie: czymże jest Kara Ben Nemzi?
Spójrz tylko na moje imię! Czyż Kara Ben Nemzi może się równać z Hadżi Halef Omar Bęn
Hadżi Abul Abbas Ibn Hadschi Dawuhd al Gos-sarah?
— Nie — zaśmiałem się, — nie może. Ale nie możesz mnie przypisać za to
odpowiedzialności.
Allah kerihm ! Czyżbyś nie miał ojca, nie miał ojca ojca ani też ojca dziadka, których
świetne imiona mógłbyś dodać do swojego, aby wszyscy, którzy się z tobą spotkają, skłonili się
uniżenie?
— Czyżby chodziło tylko o to? W takim razie mogę ci służyć nawet imieniem swojego
prapradziada — zacząłem się śmiać.
Elhamdulillah, niech będą dzięki Allachowi! W końcu stajesz się rozsądny. Już
straciłem całą nadzieję, że to nastąpi. Ale teraz wspólnymi silami ułożymy ci wspaniałe,
niezapomniane imię, tak, jak łączy się ogniwa drogocennego łańcucha.
Po tych słowach wyprostował się w siodle pełen oczekiwania, uniósł brwi w górę i
przedsiębiorczo zaczął skubać niewielkie frę-dzelki brody, która istniała tylko w jego fantazji.
— Jedno z twoich imion już znam. Dla bedawi jest trudne do wymówienia i zmieniłem go
na Kara. Czy się z tym zgadzasz?
— Nie mam nic przeciw temu.
— Każdy prawdziwy mężczyzna ma przynajmniej dwa imiona. Pod jakim więc zostałeś
wpisany do ksiąg Kadi na początku swojej ziemskiej wędrówki?
— Moje nazwisko rodowe brzmi May.
Allah akbań Moje uszy więc mnie nie myliły. Rzeczywiście powiedziałeś May. Ależ
sidi, tak przecież nie może być nazwany żaden mężczyzna, tak nazywa się u nas wiele kobiet i
córek Beni Arab\
— Nic na to nie poradzę, to nie ja nadałem sobie to nazwisko.
Haida ma bisir, ma bisir abadan, to nie może tak być, absolutnie nie do przyjęcia.
Czyżbyś nie wiedział, że kobieta nie jest mężczyzną! I nie wiesz, że wśród prawdziwych synów
Proroka unika się, aby nawet wymienić imię którejś z Bent el Amm, czyli kobiety. A ty,
mężczyzna, który nie ma sobie równych, chcesz być nazywany jak kobieta?
— Dlaczego nie. W mojej ojczyźnie imię nie ma tego znaczenia, o którym wciąż mówisz.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin