Cykl Arabski 01 - Przez Pustynie.pdf

(1878 KB) Pobierz
Karol May
Przez pustynię
Opowieść podróżnicza
Tytuł oryginału: Durch die Wüste
Przełożyła Wanda Piwowarczyk
I.
T RUP W UEDZIE T ARFAUI
— Czy to prawda, sihdi, że chcesz pozostać giaurem, niewiernym, bardziej pogardzanym niż
pies i większą wzbudzającym odrazę niż szczur, który żywi się wyłącznie padliną?
— Tak.
— Sihdi, nienawidzę niewiernych i życzę im, żeby po śmierci znaleźli się w dżehennie, gdzie
diabeł mieszka. Ciebie jednak chciałbym uratować od wiecznego potępienia, które cię nie minie,
jeśli się nie nawrócisz na ikrar bi’l–lisan, czyli świętą wiarę. Jesteś taki dobry i tak bardzo różnisz
się od panów, którym służyłem, i dlatego pragnę cię nawrócić, czy tego chcesz, czy nie.
Tak przemawiał do mnie Halef, mój służący i przewodnik, z którym włóczyłem się po
rozpadlinach i wąwozach gór Aures. Potem zeszliśmy na płaskowyż Dra el Haua, żeby poprzez
Dżebel Tarfaui dotrzeć do miejscowości: Seddada, Kriz i Dgasze, skąd przez osławiony szot Al
Dżarid prowadzi droga do Felnassy i Kebilli.
Halef był dziwnym człowiekiem. Był tak mały, że sięgał mi zaledwie do pach, a przy tym tak
szczupły i piaski, że sprawiał wrażenie, jakby przez całe dziesięciolecie przeleżał między kartkami
zielnika. Jego niewielka twarz tonęła niemal całkowicie w turbanie z tkaniny półmetrowej
średnicy, a jego niegdyś biały burnus przeznaczony byt zapewne dla kogoś o wiele wyższego, tak
że kiedy zsiadając z konia chciał zrobić krok, musiał swój burnus podnosić niczym dama spódnicę
do konnej jazdy. Pomimo tak niepozornej postaci, budził szacunek. Odznaczał się niezwykłą
bystrością, odwagą i zręcznością oraz wytrwałością, które to cechy pozwalały mu przezwyciężać
największe trudności. A ponieważ mówił wszelkimi narzeczami, jakie rozbrzmiewają na
terytorium między siedzibą plemienia Uelad Bu Seba a ujściami Nilu, można sobie wyobrazić, że
mogłem być z niego całkowicie zadowolony i traktowałem go raczej jak przyjaciela niż jak
służącego.
Halef miał wprawdzie dziwną cechę charakteru, która z czasem mogła się stać dla mnie dość
niewygodna; był fanatycznym muzułmaninem i z miłości ku mnie postanowił nawrócić mnie na
islam. Właśnie teraz przedsięwziął znów bezowocne próby w tej sprawie i śmiać mi się chciało, bo
tak komicznie przy tym wyglądał.
Jechałem na małym, półdzikim berberyjskim ogierze, powłócząc przy tym prawie stopami po
ziemi; Halef natomiast, chcąc dodać sobie powagi, wybrał dla siebie starą, zabiedzoną, lecz bardzo
postawną klacz rasy Hessi–Ferdszan i siedział tak wysoko, że mógł na mnie spoglądać z góry.
Podczas rozmowy był nadzwyczaj ożywiony. Wywijał nogami, którymi nie dosięgał strzemion,
wymachiwał swymi chudymi, brązowymi rączkami w powietrzu, a jego słowom towarzyszyły tak
groźne miny, że z trudem opanowywałem śmiech.
Kiedy nie odpowiedziałem na jego ostatnie słowa, kontynuował:
— Czy wiesz sihdi, co czeka giaurów po śmierci?
— No co?
— Po śmierci wszyscy ludzie, czy to muzułmanie, czy chrześcijanie, żydzi, czy jacykolwiek
inni, znajdą się w barsachu. — Czy to jest stan pomiędzy śmiercią a zmartwychpowstaniem?
— Tak sihdi. Z tego stanu zbudzą ich kiedyś dźwięki trąb w Al–Jaum al–Achir, tj. w Dniu Sądu
Ostatecznego, kiedy nadejdzie al–achira, czyli koniec świata. Wtedy wszystko zginie za wyjątkiem
el kurs, tronu boskiego, er ruh, Ducha Świętego, el lauh, el mafus i el kalam, tj. tablicy i pióra
boskiej predestynacji.
— Nic więcej nie będzie istniało?
— Nie.
— A raj i piekło?
— Sihdi, ty jesteś rozumny i mądry, od razu zauważyłeś o czym zapomniałem i dlatego wielka
szkoda, że chcesz pozostać przeklętym giaurem. Ale przysięgam na swoją brodę, że cię nawrócę,
czy tego chcesz, czy nie!
Na czole Halefa, gdy to mówił, ukazało się sześć głębokich zmarszczek. Skubał przy tym
siedem włosków na swoim podbródku oraz osiem włosków po prawej i dziewięć po lewej stronie
nosa, stanowiących razem coś w rodzaju brody; dyndał nogami, wyrzucając je energicznie w górę,
a wolną ręką tak mocno wczepił się w grzywę klaczy, jakby była diabłem, któremu miałem zostać
wyrwany.
Zwierzę, któremu tak okrutnie zakłócono spokój, próbowało stanąć dęba, przypomniało sobie
jednak natychmiast powagę swego wieku i powróciło dumnie do stanu obojętności. Halef jednak
kontynuował:
— Tak, dżanna, raj, i dżehenna, piekło, także muszą pozostać; gdzież by w przeciwnym razie
mieli się podziać zbawieni i potępieni? Przedtem jednak zmartwychpowstali muszą przejść przez
most Ssiret, przerzucony nad Halahk, przepaścią śmierci i zguby, tak wąski i ostry jak świeżo
wyszlifowane ostrze miecza.
— Zapomniałeś jeszcze o czymś — zauważyłem.
— O czym?
— O pojawieniu się daddżala.
— Rzeczywiście sihdi, znasz Koran i wszystkie święte księgi, a nie chcesz się nawrócić na
prawdziwą wiarę! Ale nie martw się, już ja z ciebie zrobię prawdziwego muzułmanina! A więc
przed Sądem Ostatecznym pojawi się daddżal, którego giaurowie zwą antychrystem, nieprawdaż
sihdi?
— Tak.
— Wówczas otwarta zostanie El Kitab, księga, w której zapisane są wszystkie dobre i złe
uczynki człowieka, i zacznie się ich ocena, która trwać będzie ponad pięćdziesiąt tysięcy lat, czas,
który dobrym ludziom przejdzie jak chwila, złym natomiast wyda się wiecznością. To jest el hukm,
czyli odważanie wszystkich ludzkich czynów.
— A potem?
— Potem zapadnie wyrok. Ludzie, u których przeważać będą dobre uczynki, pójdą do raju,
niewierzący grzesznicy do piekła, podczas gdy grzeszni muzułmanie ukarani zostaną tylko na
krótki czas. Widzisz więc sihdi, co cię czeka, nawet jeśli będziesz miał więcej dobrych niż złych
uczynków na swoim koncie; ale zostaniesz uratowany i znajdziesz się ze mną w raju, gdyż ja cię
nawrócę, czy tego chcesz, czy nie!
Mówiąc to, mój towarzysz wywijał znów tak energicznie nogami, że stara klacz strzygła uszami
ze zdumienia i zerkała na swego jeźdźca z boku szeroko rozwartymi oczami.
— A co czeka mnie w waszym piekle? — zapytałem.
— W dżehennie płonie wieczny ogień, płyną strumyki, które tak śmierdzą, że potępiony
pomimo swego okropnego pragnienia wzbrania się ugasić je tą wodą; rosną tam straszliwe drzewa,
a pomiędzy nimi grozę budzące drzewo zakkum, na którym rosną diabelskie głowy.
— Brrrrrrrr!
— Tak sihdi, to jest okropne! Piekłem włada upadły anioł, Thabek. Dzieli się ono na siedem
oddziałów, do których prowadzi siedem bram. W pierwszym oddziale pokutować muszą
muzułmanie, dopóki nie zostaną oczyszczeni ze swych występków; ladha, drugi oddział jest dla
chrześcijan; huthama, trzeci dla żydów; sair, czwarty, dla Sabejczyków; sakar, oddział piąty, dla
kuglarzy i czcicieli ognia, a gehim, szósty — dla wszystkich, którzy czczą bożków i fetysze.
Zaoviat natomiast, czyli oddział siódmy, zwany również derk asfal, najgłębszy i najstraszniejszy,
przeznaczony jest dla obłudników. We wszystkich tych oddziałach dziewiętnastu złych duchów
przeciąga potępionych przez ogniste strumienie, przy czym potępieni muszą z drzewa zakkum
zjadać diabelskie głowy. Te następnie przegryzają i rozszarpują im wnętrzności. O sihdi, nawróć
się na wiarę Proroka, żebyś tylko krótko przebywał w dżehennie!
— To znajdę się w naszym piekle, które jest tak samo okropne jak wasze — odparłem.
— Nie sądź tak sihdi, klnę się na Proroka i wszystkich kalifów, że pójdziesz do raju. Czy mam
ci go opisać?
— No więc, jakżeż tam jest?
— Dżanna rozciąga się ponad siedmiu sferami nieba, a prowadzi doń osiem bram. Najpierw
dotrzesz do wielkiej studni, hawus kewser, z której pić może równocześnie sto tysięcy
zbawionych; woda z tej studni jest bielsza od mleka, a zapach jej jest wspanialszy od woni piżma i
mirry, zaś na obrzeżu studni stoją miliony złotych czar do picia, wysadzanych diamentami i innymi
drogimi kamieniami. Potem znajdziesz się w miejscu, gdzie zbawieni spoczywają na poduszkach
haftowanych złotem. Nieśmiertelni młodzieńcy i wiecznie młode hurysy podają im wyśmienite
potrawy i napoje. Uszy spoczywających pieszczą bezustannie zachwycające śpiewy anioła Israfila
oraz dźwięki zawieszonych na drzewach dzwonków, stale poruszanych wiatrem, wiejącym od
boskiego tronu. Każdy ze zbawionych ma sześćdziesiąt łokci wysokości i nigdy nie przekracza
wieku trzydziestu lat. Ponad wszystkie drzewa wyrasta drzewo szczęśliwości, et tuba, którego pień
zakorzeniony jest w pałacu Proroka, a gałęzie sięgają do mieszkań wszystkich zbawionych.
Gałęzie te obwieszone są tym wszystkim, co potrzebne jest ludziom do szczęścia. Z korzeni
drzewa tuba wypływają wszystkie rzeki, i to rzeki mleka, wina, kawy i miodu.
Muszę stwierdzić, że Muhammad, mimo iż przedstawił tak zmysłowe wyobrażenie raju,
przykłady zaczerpnął z pojęć chrześcijańskich i przekształcił je na użytek swojego koczowniczego
ludu. Halef utkwił teraz wzrok w mojej twarzy. We wzroku tym wyraźnie malowało się
oczekiwanie, że opis raju zrobił na mnie imponujące wrażenie.
— No i co ty na to? — dopytywał się, kiedy milczałem.
— Szczerze mówiąc, nie uśmiecha mi się sześćdziesiąt łokci wzrostu. Nie obchodzą mnie
również hurysy, gdyż jestem wrogiem wszystkich kobiet.
— Dlaczego? — spytał mały ze zdziwieniem.
— Ponieważ Prorok powiada: „Głos niewiasty jest jak śpiew słowika, lecz jej język jest
jadowity jak język żmii. Czy tego jeszcze nie czytałeś?
— Czytałem.
Mój towarzysz opuścił głowę; pobiłem go słowami Proroka. Potem już mniej pewnie zapytał:
— Czy nasza szczęśliwość mimo wszystko nie jest piękna? Nie musisz przecież przypatrywać
się hurysom!
— Pozostanę chrześcijaninem!
— Nietrudno jest przecież powiedzieć: la ilaha ill–Allah wa–Muhammad rasul Allah!
— A czy trudniej jest modlić się: ja abana allazi fi–s–samawati, jatakaddas ismuka?
Halef spojrzał na mnie ze złością.
— Wiem, że modlitwy tej nauczył was Isla ben Mariam, którego zwiecie Jezusem. Nazywacie
ją „Ojcze Nasz. Ciągle myślisz o nawróceniu mnie na twoją wiarę, ale niech ci się nie zdaje, że
zdołasz ze mnie zrobić odszczepieńca tauhidu, wiary w Allaha.
— A więc zostaw mi moją wiarę, tak jak ja ci pozostawiam twoją — odparłem.
. Niejednokrotnie już usiłowałem jego próbom nawrócenia mnie przeciwstawić swoje próby
nawrócenia jego. Przekonałem się o bezcelowości moich poczynań, lecz był to jedyny sposób,
żeby zamknąć Halefowi usta. Ta metoda okazała się teraz również skuteczna. Halef mruknął coś
pod nosem i zrzędził:
— A ja cię jednak nawrócę, czy chcesz czy nie! Cokolwiek raz postanowiłem, to przeprowadzę,
gdyż jestem Hadżi Halef Omar ben Hadżi Abul Abbas ibn Hadżi Dawuhd al Gossarah!
— Więc jesteś synem Abula Abbasa, syna Dawuhda al Gossaraha?
— Tak.
— I obydwaj byli pielgrzymami według przepisów waszej wiary?
— Tak.
— I ty także jesteś hadżi?
— Tak.
— To wszyscy trzej byliście w Mekce i widzieliście świętą Kaabę?
— Dawuhd al Gossarah tam nie był.
— Co ty mówisz?! A jednak nazywasz go pielgrzymem?
— Oczywiście, bo nim przecież był. Mój dziadek mieszkał opodal Dżebel Szur Szum i jako
młodzieniec udał się na pielgrzymkę. Szczęśliwie przebył oazę Al Dżof, zwaną brzuchem pustyni,
potem jednak rozchorował się i musiał się zatrzymać przy źródle Trasah. Tam się ożenił i zmarł,
kiedy mu się urodził syn Abul Abbas. Czyż nie należy go uważać za pielgrzyma?
— Hm! A Abul Abbas byłw Mekce?
— Nie.
— A twojego ojca także uważasz za pielgrzyma?
— Tak. Wyruszył w pielgrzymkę i dotarł do równiny Admar, gdzie musiał się zatrzymać.
— Dlaczego?
— Abul Abbas ujrzał tam Amareh, perłę tej okolicy, i zakochał się w niej. Amareh stała się jego
żoną i urodziła mu Halefa Omara, którego tu widzisz. Potem Abul Abbas umarł. Czyż więc mój
ojciec nie był pielgrzymem?
— Hm! A ty sam byłeś w Mekce?
— Nie.
— I mimo to uważasz się za pielgrzyma?
— Tak. Kiedy moja matka zmarła, udałem się na pielgrzymkę. Szedłem na wschód i zachód, na
południe i na północ, i poznałem wszystkie oazy pustyni i wszystkie miejscowości Egiptu. Nie
byłem co prawda jeszcze w Mekce, ale dojdę tam. Czyż więc nie jestem pielgrzymem?
— Hm! Sądzę, że tylko ten, kto już był w Mekce może się uważać za pielgrzyma.
— Właściwie tak. Ale ja jestem przecież w drodze do Mekki!
— Możliwe! Przypuszczam jednak, że i ty znajdziesz po drodze piękną niewiastę i zostaniesz
przy niej, a twojemu synowi też się to przydarzy, gdyż, jak się zdaje, jest to waszym
przeznaczeniem, a po stu latach twój prawnuk powie prawdopodobnie: „Jestem Hadżi Mustafa ben
Hadżi Ali ibn Hadżi Halef Omar ibn Hadżi Abul Abbas ibn Hadżi Dawuhd al Gossarah, i nikt z
tych siedmiu rzekomych pielgrzymów nie zobaczy zapewne Mekki i nie stanie się prawdziwym
pielgrzymem. Nieprawdaż?
Halef przyjął moją małą złośliwość z uśmiechem. Wielu mahometan udaje wobec
obcokrajowców pielgrzymów do Mekki, mimo że nigdy. Kaaby nie widziało, nie odbyło biegu
między Safą i Meruą, nie było nigdy w Arafah ani nie poddało się ostrzyżeniu i goleniu w Minah.
Mój poczciwy Halef uznał się za pokonanego, zniósł to jednak cierpliwie.
— Sihdi — spytał speszony — czy nie wygadasz się przed nikim, że jeszcze nie byłem w
Mekce?
— Powiem o tym, jeśli znowu zaczniesz mnie nawracać na islam. Poza tym będę milczał. Ale
spójrz tylko, czy to nie ślady w piasku?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin