Czarny Mustang.pdf

(1088 KB) Pobierz
Uuk Quality Books
Karol May
Czarny Mustang
Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza
Szczecin 1987
803663821.001.png
Rozdział I — W FIRWOOD CAMP [1]
Gwałtowny wicher smagał uginające się pod nim jodły starego lasu. Padał deszcz, grube
na palec strugi wody spływały po olbrzymich pniach łącząc się u korzeni drzew najpierw w małe,
a potem w coraz większe strumienie, które spadały niezliczonymi kaskadami od skały do skały w
dolinę, gdzie pochłaniała je wezbrana rzeka. Zapadła już noc, co chwilę huczały pioruny i
rozświetlały ciemność nocy. Ulewny deszcz potęgował mrok, nic nie było widać dalej jak na
odległość pięciu kroków.
Szalejąca wichura smagała lasy na wyżynach i skaliste czuby, ale jej potęga nie sięgała do
głębi doliny, gdzie stały nieruchomo olbrzymie jodły. Nie było tu jednak cicho, bo rozhukane
nurty rzeki głośno szumiały między brzegami. Trudno w tym hałasie było usłyszeć, że w dół
rzeki jechało dwóch samotnych jeźdźców. Nie było ich jednak widać.
W dzień ich widok ściągnąłby na siebie zdziwione spojrzenia nie tyle z powodu swojego
ubrania czy uzbrojenia, lecz dlatego że obaj byli bardzo wysocy.
Długo po świecie można by szukać dwóch ludzi równie wysokich i szczupłych.
Jeden z nich miał włosy jasne jak len i w stosunku do swojego wzrostu bardzo małą
głowę. Między parą dobrodusznych, małych oczu tkwił niewielki, nieco zadarty nos, który
bardziej by pasował do twarzy dziecka, zupełnie się nie zgadzał z szerokimi ustami ciągnącymi
się prawie od ucha do ucha. Człowiek ten był bez zarostu i ten brak był prawdopodobnie
wrodzony, bo nie było widać żadnych śladów po brzytwie lub nożycach. Był ubrany w skórzaną
bluzę, pofałdowaną na wątłych barkach jak krótki płaszcz, wąskie skórzane spodnie, które ciasno
przylegały do bocianich nóg, półwysokie buty z cholewami i słomiany kapelusz ze smętnie
obwisłymi kresami, z których deszcz spływał nieustannie strugami. Na plecach wisiała dwururka,
zwrócona wylotem w dół. Jechał na silnym, kościstym, przynajmniej piętnastoletnim kłusaku,
który sprawiał wrażenie, że jeszcze długo pożyje.
Drugi jeździec miał ciemne włosy przykryte wiekową skórzaną czapką, spod której
wyglądała wąska i długa twarz z tak samo wąskim i długim nosem i ustami oraz z cienkim
wąsem, którego końce można z powodzeniem zawiązać za uszami.
Mężczyzna ten, o wzroście przekraczającym dwa metry, ubrany był w przeciwieństwie do
swego towarzysza, ciasno u góry, a swobodnie u dołu. Miał bowiem na sobie bardzo szerokie i
fałdziste spodnie wsunięte w buty z cholewami, a górną część ciała opinała sukienna bluza, tak
ciasna, że przylegała jak ulana. Uzbrojony był również w dwururkę i tak jak jego towarzysz,
także w nóż i rewolwer.
Siedział na godnym zaufania mustangu, który z pewnością nie był młodszy od konia jego
towarzysza.
Jeźdźcy nie zastanawiali się ani nie troszczyli o drogę, nie przejmowali się również
lejącym deszczem. Wychodzili z założenia, że drogę odnajdą zwierzęta, a deszcz nie może
przecież dostać się głębiej jak tylko do skóry, po czym musiał spłynąć.
Pomimo nieustannych grzmotów i błyskawic i pomimo niebezpiecznego sąsiedztwa
podmywającej brzegi rzeki rozmawiali ze sobą tak swobodnie, jakby ich podróż odbywała się w
jasny, słoneczny dzień i wiodła przez otwartą prerię. Niewiele było widać, a jeźdźcy próbowali
przypatrzeć się sobie wzajemnie, bo znali się zaledwie od godziny, a na Dzikim Zachodzie nie
należy ufać przygodnie spotkanym osobom. Zetknęli się na krótko przed zapadnięciem nocy nad
rzeką, przy czym okazało się, że obaj jeszcze dziś chcą dotrzeć do Firwood Camp. Ten zbieg
okoliczności sprawił, że pojechali razem.
Nie pytali się nawzajem o nazwiska i stosunki, a rozmowa dotyczyła spraw bardzo
ogólnych. Nagle zagrzmiało, po chwili błyskawice przecięły niebo i oślepiająco mignęły ponad
wąską doliną. Blondyn z zadartym nosem mruknął:
— Mój Boże! A to burza! Zupełnie jak w naszych stronach u spadkobierców Timpego.
Drugi jeździec mimowolnie zatrzymał konia słysząc te słowa i otworzył już usta, aby
szybko zadać pytanie, lecz się rozmyślił i popędził konia dalej. Przypomniał sobie, że na zachód
od Missisipi należy zachować ostrożność.
Rozmowa potoczyła się dalej, oczywiście półgębkiem, jak tego wymagały okolica i
sytuacja. Minął jeden kwadrans i drugi, a tymczasem jeźdźcy znaleźli się na zakręcie rzeki i to w
miejscu bardzo podmytym przez wodę. Koń blondyna wszedł nieopatrznie na nawis brzegowy i
zapadł się, na szczęście nie głęboko. Jeździec poderwał go, szarpnął nim w bok, ścisnął
ostrogami i jednym skokiem stanął na twardym gruncie.
— Thanks God! [2] — zawołał. — Jestem już dość mokry od deszczu, kąpieli mi nie
trzeba! Omal się nie utopiłem! Prawie tak, jak kiedyś u spadkobierców Timpego!
Odtąd trzymał się nieco dalej od rzeki. Jego towarzysz jechał za nim przez chwilę w
milczeniu, po czym zapytał:
— Spadkobierców Timpego? Co to za nazwisko, sir?
— Nie wie pan?
— Nie.
— Hm! To ciekawe! Wszyscy moi znajomi i przyjaciele wiedzą co ono znaczy.
— Zapomina pan, że spotkaliśmy się zaledwie przed godziną.
— Słusznie! W takim razie trudno, żeby pan wiedział kim są spadkobiercy Timpego. Ale
może usłyszy pan o tym jeszcze kiedyś.
— Może?
— Tak.
— Kiedy?
— Gdy dłużej będziemy razem.
— Czy nie mógłby pan opowiedzieć mi o tym teraz?
— Teraz? Czemu?
— Bo nazywam się Timpe.
— Co? Jak? Pan nazywa się Timpe? Timpe to pana nazwisko?
— Tak.
— Naprawdę? Rzeczywiście?
— Po cóż miałbym przybierać cudze nazwisko?
— Wonderful [3] ! Ja szukam Timpego od wielu lat, wszędzie, po wszystkich dolinach i
górach, na wschodzie i na zachodzie, we dnie i w nocy, w słońcu i w deszczu, a teraz kiedy
straciłem już nadzieję, że go kiedykolwiek znajdę, on jedzie w taką pogodę u mego boku i prawie
obojętnie patrzy, gdy ja omal nie utopiłem się w rzece, a do tego nie mówi kim jest!
— Szuka mnie pan? — zapytał towarzysz zdziwiony.
— Tak, tak i jeszcze raz tak!
— Dlaczego?
— No, z powodu spadku!
— Spadku? Hm! Kim pan właściwie jest?
— Jestem także Timpe.
— Także? A skąd?
— Z tamtej strony oceanu.
— Z Niemiec?
— Naturalnie! To jest przecież zupełnie oczywiste! Czy jakiś Timpe mógł urodzić się
gdzieś indziej?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin