podeóż poza wszelkie wątpliwości.odt

(224 KB) Pobierz

 

PODRÓŻ POZA WSZELKIE WĄTPLIWOŚCI
(Voyage Beyond Doubt / wyd. orygin.: 1998)

 

 

Inne ksiżąki B.Moen'a, które ukazały się w Polsce:
Podróż poza wszelkie wątpliwości
Podróż do Życia po Śmierci

 

*     *     *

 

Tajemniczemu Nauczycielowi (tu nazywanemu Rebeką),
bez której Miłości, Zrozumienia i Wsparcia
moja poniższa praca nie byłaby możliwa.

Robertowi A. Monroe, którego odwaga i technologia
wytyczyły mi drogę i dały narzędzia.

Personelowi Instytutu Monroe'a, którego Przewodnictwo i Nauki
pozwoliły mi na badanie Życia po Śmierci.

Mojej Rodzinie, której Miłość i Cierpliwość
były ze mną od samego początku.

Mojej żonie Pharon, której Miłość i Odwaga
pomogły mi napisać tę książkę.

Moim Przyjaciołom, materialnym i niematerialnym,
którzy pomogli mi nauczyć się odkrywać.

 

 

SPIS TREŚCI:

       Prolog

       PODRÓŻE Z TAJEMNICZYM NAUCZYCIELEM

       Rozdział 1: Dychotomlandia. Badanie Rzeczywistości Alternatywnych
Rozdział 2: Podróże na latającym dywanie
Rozdział 3: Wahunka i wspólne rzeczywistości alternatywne
Rozdział 4: Babcia i skunks
Rozdział 5: Trzęsienie ziemi w Indiach
Rozdział 6: Morderstwo Scotta
Rozdział 7: Trzecia Linia Życia: powrót dr Eda Wilsona
Rozdział 8: DEC pod berłem
Rozdział 9: Banshee
Rozdział 10: Piekło Maxa
Rozdział 11: Trudno pozbyć się starych przyzwyczajeń
Rozdział 12: Pierwszy kontakt z Bobem Monroem w Życiu po Śmierci

       SAMODZIELNE PODRÓŻE

Rozdział 13: Medytacja na finansowej poduszce
Rozdział 14: Odzyskanie Sylwii
Rozdział 15: Wizyta i propozycja Boba Monroe'a
Rozdział 16: Powrót do zdrowia w Życiu po Śmierci
Rozdział 17: Babcia poznaje Boba i Nancy

       PORWANY PRZEZ HURAGAN

Rozdział 18: Pogromca duchów
Rozdział 19: Sen Helainy
Rozdział 20: Zaczyna dzwonić telefon
Rozdział 21: Poltergeist Helainy
Rozdział 22: Czy to budzik dzwoni?
Rozdział 23: Kuba Rozpruwacz zajmuje miejsce
Rozdział 24: W oku cyklonu
Rozdział 25: Kim jest ten poltergeist w sypialni?
Rozdział 26: Znów budzik?
Rozdział 27: Helaina to coś dużego
Rozdział 28: Rozmowa przy kolacji
Rozdział 29: Zaśnij ze mną
Rozdział 30: Gdzie jesteś, Helaino?

       PODRÓŻ POZA WSZELKIE WĄTPLIWOŚCI

Rozdział 31: Stowarzyszenie “To Życie" w Życiu po Śmierci
Rozdział 32: Ostatnia podróż z wątpliwościami
Rozdział 33: Podróż poza wątpliwości
Rozdział 34: Psy Piekieł

Epilog

Aneks A: Elektromagnetyczna teoria grawitacji dr Eda Wilsona
Aneks B: Jak zmienić lub wyeliminować przestarzałe przekonania?
Aneks C: Wskazówki dla pogromcy duchów – nowicjusza
Aneks D: Słownik

 

 

 

Prolog

Zawsze chciałem się dowiedzieć co się dzieje z człowiekiem po śmierci. Ta ciekawość stała się wiatrem dmącym w żagle statku, który zabrał mnie do świata Tam. Ciekawość była mą siłą napędową. Jak wikingowie i Kolumb odkryłem w podróżach, że nasza fizyczna egzystencja nie ogranicza się wyłącznie do płaskiej Ziemi, z której krańców możemy już tylko spaść w niezgłębioną przepaść śmierci. Poza krańcem naszego fizycznego świata leży Życie po Śmierci, Nowy Świat, do którego się udamy, gdy umrzemy. Podróże w Nieznane, pierwsza moja książka z serii “Odkrywanie Życia po Śmierci", opowiada o moich pierwszych doświadczeniach z podróży i odkrywania Życia po Śmierci. Podróż poza wszelkie wątpliwości jest dalszym ciągiem tej opowieści.

Wielu pisarzy pokusiło się o poruszenie tematu związanego z doświadczeniami z pogranicza śmierci. Ja nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Ani żadne psychiczne talenty, ani nadnaturalne wydarzenia z mojego życia nie dają mi większego prawa do badania życia po śmierci niż tobie, czytelniku. Jestem tylko ciekawy, jak każdy inny najzwyklejszy człowiek, i dzięki temu mogłem przeżyć zupełnie niezwykłe rzeczy. Jeśli istnieje jakakolwiek różnica między tobą a mną, to jest nią to, że moja ciekawość już nauczyła mnie jak badać Tam. Pragnę ci powiedzieć, czytelniku, że jest coś, co może przeżyć każda istota ludzka.

Podróże w Nieznane zakończyły się na tym, jak usunąłem z domu pewnej młodej kobiety dwoje duchów, dwoje Tancerzy. Doświadczenie to stało się punktem zwrotnym w mojej podróży; pozwoliło mi pozbyć się wątpliwości co do rzeczywistości naszego istnienia w Życiu po Śmierci. Informacje, jakie zebrałem podczas tego doświadczenia, były niezaprzeczalnie weryfikowalne, a jednak wciąż miałem wątpliwości.

Przekonania, jakie wpojono mi w życiu, przeczyły tym przeżyciom i sprawiały, że uparcie nie chciałem zaakceptować ich prawdziwości. Po napisaniu Podróży w Nieznane wciąż odbywałem nowe podróże i zbierałem coraz to nowe dowody. Raz za razem wracałem z weryfikowalnymi informacjami, które wskazywały na istnienie ludzkiej egzystencji po śmierci. Moje podróże dały mi informacje dotyczące śmierci różnych osób, dat, czasów, w jakich żyli, ich wyglądu fizycznego, nawyków i zachowania. Czasami wracałem znając imiona i wygląd ich dawno zmarłych krewnych, których nie mogłem znać. W moich podróżach do Życia po Śmierci wielokrotnie otrzymywałem możliwe do zweryfikowania informacje, które powinny przekonać każdego myślącego człowieka o jego istnieniu. A ja wciąż wątpiłem. Odkryłem, że niepewność mocno opiera się chęci uwierzenia w coś. To właśnie niepewność sprawiała, że wciąż musiałem wszystko racjonalizować. Konfrontując przekonania z doświadczeniami, wątpliwości nigdy nie pozwalały mi w pełni zaakceptować istnienia egzystencji w Życiu po Śmierci.

Tak więc, rozbudzona ciekawość sprawiła, że wciąż podejmowałem nowe podróże poza granice świata fizycznego i wciąż zbierałem nowe informacje. Z każdej z tych podróży wracałem z nowymi skarbami. Wykorzystując techniki, których nauczyłem się w Instytucie Monroe'a, wciąż dokonywałem odzyskiwań, a tym samym badałem świat Życia po Śmierci. Odzyskiwanie ludzi, którzy po śmierci utknęli w Focusie 23 otworzyło mnie na świat niefizyczny. Z początku odzyskiwania były jedynym sposobem wejścia w tę sferę; W miarę jak moja percepcja doskonaliła się, stopniowo odkrywałem nowe sposoby wkraczania i badania tego świata. Odkryłem, że istnieją pewne weryfikowalne doświadczenia z naszego fizycznego życia, które mogą być dowodem na istnienie Życia po Śmierci, na przykład możliwa do sprawdzenia umiejętność postrzegania myśli i uczuć innych, fizycznie żyjących osób. Komunikowanie się z fizycznie żyjącymi ludźmi poprzez przestrzeń i czas w świecie niefizycznym, stało się dla mnie rutyną. Podobnie umiejętność wyczuwania czasu zaistnienia pewnych wydarzeń ze świata fizycznego oraz poczucie więzi ze wszystkimi i wszystkim na poziomie, na którym informacje przepływają bez przeszkód. Związki z niefizycznymi przyjaciółmi osiągnęły punkt, w którym potrafiłem zweryfikować ich informacje. Nauczyłem się cenić ich pomoc w moim życiu codziennym. Otrzymywałem informacje o rzeczach tak prostych jak znajdywanie miejsca do parkowania gdzieś w pobliżu sklepu spożywczego i tak skomplikowanych jak elektromagnetyczna teoria grawitacji. Stwierdziłem, że badanie rzeczywistości alternatywnych to po prostu świetna zabawa!

Przeważająca część dowodów na istnienie Życia po Śmierci, jakie zebrałem w ciągu trzech lat, była po prostu przekonująca, lecz mimo tego, wciąż wątpiłem. Stopniowo zacząłem dostrzegać wewnętrzną logiczność tych informacji i rozumieć jak przekonania i czyny w Tym życiu wpływają na doświadczenia związane z badaniem Życia po Śmierci. Każda nowa podróż sprawiała, że coraz bardziej ufałem prawdziwości mych przeżyć. A tym samym coraz bardziej ufałem w to, że cały wszechświat pomoże mi kroczyć ścieżką, którą sobie obrałem w Tym życiu.

W niniejszej książce chcę opisać moje dalsze odkrycia. Poprzez opowieści o odzyskaniach chciałbym pokazać, jak nasze przekonania i czyny w Tym życiu, wpływają na naszą egzystencję w Życiu po Śmierci. Pozostałe opowieści mają pokazać inne jeszcze możliwości. Czytając te słowa pamiętaj, że są to wyłącznie moje doświadczenia. Sprawiły one, że przestałem wątpić, że po śmierci wkraczamy w świat innego Życia. Lecz nie zachęcam ani nie oczekuję, że ktokolwiek uwierzy mi na słowo. Przeciwnie, wierzę, że nic, co czytamy lub słyszymy, nie powinno wywierać takiego skutku. Owe trzy i pół roku badań sprawiły, że w końcu uwierzyłem, że tylko doświadczenie bezpośrednie może naprawdę zmienić wiarę w wiedzę. Umocniłem się również w przekonaniu, że tego typu doświadczenie może przeżyć każdy zwykły człowiek.

Kiedy Podróże w Nieznane były przygotowywane do publikacji, zaczęło mi towarzyszyć silne pragnienie, aby książka jak najszybciej znalazła się na półkach księgarskich. Robiłem wszystko, co tylko mogłem, by przyspieszyć ten proces. Minął już ponad rok odkąd Bob Monroe, założyciel Instytutu Monroe'a, wkroczył do Życia po Śmierci. Pewna część owego napięcia, jakie czułem, pochodziła od niego. Sprawy osiągnęły punkt kulminacyjny w lipcu 1996 w Wirginii, gdzie nająłem się do pilnowania domu. Komunikowałem się z Bobem dość regularnie, i zdawało mi się, że Bob jakby zapomniał, że w świecie fizycznym nie można tak po prostu sobie usiąść i pisać książki, i nie robić nic innego; jakby zapomniał, że w świecie fizycznym trzeba jednak poświęcić trochę czasu na zarabianie pieniędzy. Pewnego dnia, kiedy szedłem do skrzynki na listy, znów poczułem obecność Boba. Miałem już dość tego nieustannego nacisku i w końcu powiedziałem mu to prosto w oczy.

– No cóż, Bruce, trochę cię chyba denerwuje to, że twoja książka wciąż jeszcze się nie ukazała – poczułem jak mówi.

– Bob, naciskam na nich jak tylko mogę i staram się jednocześnie ich nie zdenerwować.

– Tak, widzę to. A jednak wydaje się, że sprawy trochę się przeciągają, nie?

– Słuchaj, do cholery! – wybuchnąłem mentalnie. – Robię wszystko, co tylko mogę! Jeśli chcesz sprawy przyspieszyć, to będziesz musiał sam się tym zająć!

– Ojej, trochę się zdenerwowałeś, co?

– Właśnie! Słuchaj, jeśli chcesz, żeby książka ukazała się szybciej, to dlaczego nie sypniesz mi tu, w tej chwili, z pięć tysięcy dolarów? Zapłacę nimi komuś za wydrukowanie ze trzech tysięcy egzemplarzy i sam je sprzedam, z mojego własnego samochodu! – wyciągnąłem ręce, jakbym czekał na owe pięć tysięcy lecące z nieba. – No dalej, Bob, pięć tysięcy do rączki, a sam ją wydam i sprzedam! Chcesz szybciej, to już, rzucaj pieniądze!

– Nie chodzi mi o to, żeby cię naciskać w tej sprawie, Bruce. Masz rację, robisz wszystko, co tylko można.

– Dzięki!

– Od tej chwili my się zajmiemy wydaniem pierwszej książki. Jeśli będzie nam potrzebna twoja pomoc, to będzie to tylko coś małego. Damy ci znać. Poza tym, już pracujemy nad tym, abyś mógł zacząć pisać następną książkę.

– Mam nadzieję. W tej chwili sprawy mają się tak, że chyba będę musiał znów zacząć pracować jako inżynier, żeby odłożyć trochę pieniędzy, aby potem móc pisać bez przerwy. Nie mogę tego robić przez dwie czy trzy godziny po pracy. Spróbowałem tego z pierwszą i w rezultacie książce brakowało spójności. Żeby książka była zrozumiała i spójna, muszę się zająć tylko i wyłącznie pisaniem, i niczym innym.

– Nie martw się, Bruce, już nad tym pracujemy.

– I niby skąd weźmiecie pieniądze, co? Spadną wam z nieba?

– Zobaczysz.

Odebrawszy pocztę, poszedłem z powrotem do domu i zabrałem się za poprawki, jakie zasugerował wydawca. Gdy tylko usiadłem przed komputerem, zadzwonił telefon. Mój wydawca. Jego biuro znajduje się w odległości około czterdziestu pięciu kilometrów, w Charlottesville, i częściowo właśnie dlatego wziąłem tę pracę. Poprosił, abym za dwa dni* przyszedł do jego biura i spotkał się z jego wspólnikiem, aby porozmawiać o Podróżach w Nieznane. Z owego spotkania wyszedłem z kontraktem w ręku i zaliczką na poczet przyszłych wpływów, co nieczęsto się zdarza początkującym pisarzom. Właśnie ta zaliczka pozwoliła mi zacząć pisać Podróż poza wszelkie wątpliwości.

– Teraz możesz zacząć pisać drugą książkę – poczułem słowa Boba, kiedy wyszedłem z biura wydawcy. – Nie całkiem z nieba i nie tyle, ile sobie zażyczyłeś ode mnie, ale dzięki temu możesz zacząć, nie?

– Tak, Bob. Dziękuję – odparłem w myślach. – Dzięki.

Dziesięć dni później wróciłem do Denver i zacząłem pisać Podróż poza wszelkie wątpliwości. Jak poprzednio, jest to prawdziwy opis moich podróży, zmieniłem tylko niektóre nazwiska i nazwy miejscowości, aby uchronić prywatność tych, którzy sobie tego życzyli.

Jak wspomniałem na końcu Podróży w Nieznane, mam zbyt wiele informacji, aby umieścić je wszystkie w jednej książce. Podróż poza wszelkie wątpliwości jest drugą książką z tej serii, dlatego możesz, czytelniku, spotkać się tu z nieznanym sobie językiem. Aby ułatwić zrozumienie tych terminów, umieściłem ich wytłumaczenie w słowniku w Aneksie D. Książkę tę zrozumiesz lepiej, jeśli potraktujesz ją jako drugą część jednej opowieści.

 

PODRÓŻE Z TAJEMNICZYM NAUCZYCIELEM

Sztukę żeglowania najlepiej opanować pod opieką kogoś, kto zna morze. Rebeka, Tajemniczy Nauczyciel, badała Życie po Śmierci już od wielu lat, a ja miałem szczęście uczyć się sztuki żeglowania właśnie od niej. Jak wszyscy dobrze wiemy, mistrz pojawia się wtedy, gdy uczeń jest gotowy.

Rozdział 1
Dychotomlandia. Badanie Rzeczywistości Alternatywnych

Rebeka i ja wciąż spotykaliśmy się niefizycznie i wspólnie badaliśmy świat Życia po Śmierci. Jak może pamiętasz, czytelniku, większa część dowodów na istnienie egzystencji w Życiu po Śmierci pochodzi właśnie z naszych wspólnych, niefizycznych podróży. Mieszkając w odległości około 2,5 tysiąca kilometrów od siebie, spotykaliśmy się w świecie niefizycznym, aby dokonywać odzyskiwań i robić inne rzeczy. Później spisywałem to, co zdołałem zapamiętać z tych podróży. Telefoniczne porównywanie notatek następnego dnia, stało się rutynowym sposobem sprawdzania prawdziwości moich przeżyć. Nasze notatki zawsze się zgadzały. Czasami któreś z nas pamiętało więcej szczegółów niż drugie, lecz informacje podstawowe były zawsze takie same.

Podczas jednej z tych podróży właśnie przybyłem na miejsce naszego niefizycznego spotkania spodziewając się “ujrzeć" Rebekę. Zamiast tego usłyszałem jej chichot.

– Ha! ha! Hi! hi! Nie widzisz mnie! – słyszałem jak się zaśmiewa – pobawmy się w chowanego! Zakryj oczy i licz do dziesięciu.

Poczułem jak przelatuje obok mnie ze świstem i wyłączyłem percepcję na jej ruchy, co było czymś w rodzaju odpowiednika fizycznego zamknięcia oczu. Unosiłem się w ciemności głupio się czując, i głośno policzyłem do dziesięciu.

– Gotowa czy nie, idę!

Unosząc się nad miejscem naszego spotkania, szybko przeszukałem okolice. Złapałem sygnał Rebeki i wystartowałem niby pocisk w jej kierunku. Znalezienie jej nie było dla mnie żadnym wyzwaniem.

– To było łatwe! Nie ukryłaś się za dobrze!

– Wiedziałam, że dostaniesz się tu, jeśli tylko nie będziesz za wiele myślał – zaśmiała się. – Ostatnim razem, kiedy próbowałam cię tu sprowadzić, nie potrafiłeś wejść.

– Ostatnim razem, kiedy próbowałaś mnie sprowadzić gdzie?

– Rozejrzyj się trochę i powiedz gdzie jesteś – odparła ze śmiechem.

Otworzyłem świadomość na otoczenie, żeby sprawdzić gdzie też to jestem. Kiedy sięgnąłem świadomością wokół siebie, zacząłem czuć, że gdziekolwiek się właśnie znajdowałem, to miejsce to było olbrzymie. Czułem jego dwuwymiarowość, a jednak, co przecież było niemożliwe, zdawało się rozciągać we wszystkich kierunkach. Czułem jak mój Interpretator zaczyna formować myślowe koncepty tego miejsca.

– To jest olbrzymie. Mam wrażenie, że jest to największe miejsce, w jakim kiedykolwiek byłem – powiedziałem. – Gdybym mógł latać we wszystkich kierunkach z prędkością większą od światła, to i tak nigdy nie doleciałbym do jego krańców.

Kiedy to powiedziałem, miejsce owo zaczęło się kurczyć póki nie osiągnęło wielkości mniej więcej dwuwymiarowej kostki cukru unoszącej się w powietrzu przede mną. Za sobą słyszałem śmiech Rebeki. Kiedy zacząłem jej mówić co się właśnie stało, to coś o wielkości kostki cukru znów się zaczęło zmniejszać, aż stało się punkcikiem światła i znikło! Właśnie miałem zamiar powiedzieć Rebece, że to, w czym byliśmy, w jakiś sposób zmniejszyło się na tyle, że nie potrafiłem go dostrzec, kiedy nagle, z cichym “puff", owo coś znów wróciło do swoich pierwotnych, olbrzymich, niezmierzonych rozmiarów. Za sobą wciąż słyszałem śmiech Rebeki.

Kiedy obraz stał się wyraźniejszy, dostrzegłem, że było to rzeczywiście miejsce niezwykłe. Jak tylko w moim umyśle uformował się koncept tego miejsca, moja percepcja nagle, z niespodziewanym trzaśnięciem, odebrała obraz czegoś zupełnie przeciwnego. To jest grube, trzask; nie, jest cieniutkie. Raczej wysokie, trzask; nie, bardzo krótkie. Jeśli tylko w mojej głowie pojawiał się jakikolwiek koncept, natychmiast jego miejsce zajmowało jego przeciwieństwo. Stwierdziłem, że najlepszą nazwą dla tego miejsca będzie “Dychotomlandia", kraj przeciwieństw. Dychotomlandia przypomina trochę Latającą, Bliżej Nieokreśloną Strefę, opisaną w Podróżach w Nieznane. Jest to coś w rodzaju poziomu świadomości istniejącego poza moją świadomością. Jest to nader dziwna rzeczywistość alternatywna.

Unosząc się w Dychotomlandii, próbując określić czym była, przypomniałem sobie, że Rebeka próbowała ściągnąć mnie tu podczas naszego ostatniego spotkania. Teraz już wiedziałem, dlaczego wtedy wyczuwałem barierę, mającą przejście, którego jednak nie mogłem przekroczyć. Za każdym razem, gdy pomyślałem o tym, by zbliżyć się do owego przejścia, ono odsuwało się ode mnie na odległość, zdawało się, nie do pokonania. Potem, gdy już myślałem, że było zbyt daleko, nagle znów pojawiało się przede mną. Za każdym razem, gdy stwierdzałem, że stoi dla mnie otworem, ono zamykało się tak ściśle, że nie przecisnąłby się przezeń nawet elektron. A gdy tylko pomyślałem, że przejście właśnie się zamknęło i nie mogę przez nie wejść, ono znów otwierało się. Po wielu próbach przeniknięcia owej tajemniczej, nonsensownej bramy poddałem się. Rebece udało się przywieść mnie tu ostatnim razem, ale tak bardzo zająłem się określaniem tego miejsca, że nie miałem pojęcia o co tu chodzi. To właśnie Rebeka miała na myśli, mówiąc że wiedziała, iż wejdę tu, jeśli tylko nie będę za wiele myślał. Stąd też jej mała sztuczka z zabawą w chowanego.

Nie należę do tych, którzy łatwo rezygnują z racjonalnej konceptualizacji rzeczy, dlatego też postanowiłem wypróbować Dychotomlandię. Postanowiłem spróbować ją przechytrzyć, zmusić do ustabilizowania się. Zacząłem przeszukiwać moją pamięć, chcąc znaleźć coś, co nie ma przeciwieństwa, aż...

– To miejsce jest piłką nożną – pomyślałem na głos i czekałem na reakcję Dychotomlandii.

Wszystko zaczęło syczeć i trząść się niby jakiś ogłupiały dzieciak w napadzie złego humoru. Wyglądało to, jakbym wywołał krótkie spięcie czymś, z czym nie mogło sobie poradzić. Cały czas skupiałem się na obrazie piłki nożnej. Niestety, mój Interpretator po prostu nie potrafił siedzieć cicho. Wykorzystując skojarzenia z innymi rzeczami, mój Interpretator przeskoczył z obrazu piłki nożnej jako przedmiotu na samą grę. Ujrzałem zawodników na boisku. Potem jakieś skojarzenie mojego Interpretatora przeskoczyło z gry na cały stadion. Ujrzałem olbrzymi tłum kibiców wiwatujących na cześć swojej drużyny. Gdy tylko zobaczyłem ów tłum, Dychotomlandia miała już z czym pracować. Moje skojarzenie powędrowało ku przeciwieństwu wielkiego tłumu, do odludzia. Potem Dychotomlandia zaczęła zmieniać swój obraz/koncept to na wielki tłum, to na odludzie. Najpierw widziałem stadion pełen ludzi, a potem, trzask; puste miejsca, trzask; znów stadion pełen ludzi.

To ja zostałem przechytrzony, ale musiałem spróbować jeszcze raz. Ostatecznie przecież, racjonalna konceptualizacja powinna poradzić sobie z każdym wyzwaniem. Nie chcąc ustąpić Dychotomlandii, mentalnie wykrzyknąłem na głos: “To miejsce to stadion baseballowy!" i znów czekałem na to, co się stanie. Dychotomlandia wykazała się inteligencją. Uczyła się! W jednej chwili zmieniła mój obraz/koncept stadionu baseballowego na cykl obrazów pełnego i pustego stadionu. Usłyszałem jak Rebeka zaśmiewa się do łez z moich wysiłków.

Nie miałem zamiaru dać się pokonać Dychotomlandii! Co by się stało, gdybym nie dal jej żadnego obrazu?, zastanawiałem się. Tym razem nie pomyśle, absolutnie o niczym. Unosiłem się więc w ciszy nie myśląc o niczym. Dychotomlandia zaczęła skakać we wszystkich kierunkach jednocześnie. Drgała, dygotała i wibrowała niby wrzeszczący bachor, który chce pokazać coś naprawdę imponującego, ale nie potrafi zdecydować, co by też to mogło być. Trudno mi było utrzymać umysł w stanie absolutnego niemyślenia! Kiedy drgawki, dygotanie i wibrowanie ustało, stwierdziłem, że unoszę się w przeraźliwej i ogłuszającej kakofonii syczących dźwięków. Dychotomlandia znów wygrała! Hałas jest mieszanką wszystkiego i jest przeciwieństwem niczego.

Rebeka i ja opuściliśmy Dychotomlandię śmiejąc się histerycznie z moich prób pokonania jej. Porównując notatki następnego dnia, stwierdziłem, że szczegóły jej małego oszustwa i moich prób pokonania Dychotomlandii zgadzały się. Wciąż się ze mnie śmiała wspominając moje wysiłki.

Większość moich podróży poza horyzont świata fizycznego miała jednak ton nieco poważniejszy. Wycieczka do Dychotomlandii była czymś w rodzaju eskapady do wesołego miasteczka istniejącego w świecie niefizycznym. Pojąłem wtedy, że w odniesieniu do konceptualizacji, była to dla mnie specjalna lekcja. Aby stworzyć obraz przeciwieństwa czegokolwiek, Dychotomlandia wykorzystała pokłady pamięci i skojarzeń zgromadzone przez Interpretatora. Stan, w którym umysł “przestaje myśleć" jest wspaniałym ćwiczeniem niezbędnym w nauce osiągania równowagi pomiędzy Interpretatorem a Postrzegającym. Powtarzając ćwiczenie w tej dziedzinie, można nauczyć się umiejętności zatrzymywania procesu konceptualizacji, co daje wyraźniejszy obraz tego, co naprawdę jest Tam. Umiejętność ta jest bardzo przydatna w pracy z jakimkolwiek osobistym problemem, na przykład zwątpieniem, podczas zbierania informacji w jakimkolwiek poziomie niefizycznego Nowego Świata. Wydaje mi się również, że kiedy starałem się skupić umysł na Niczym, Dychotomlandia otworzyła się na Wszystko. Chyba zacznę częściej medytować.

 

Rozdział 2
Podróże na latającym dywanie

W życiu bywają takie chwile, kiedy stajemy przed trudnym wyborem. Takim czasem była dla mnie wiosna 1993 roku. Moja żona i ja zdecydowaliśmy się na separację, pozostając w przyjacielskich stosunkach. Odtąd niemal całe moje dochody przeznaczyłem na pomoc żonie i dzieciom. Niezadowolony z dotychczasowego przebiegu mojej kariery zawodowej, rzuciłem pracę i założyłem własną, jednoosobową firmę konsultingową. Wczesnym latem znów posłuchałem głosu mojej obsesji i pojechałem do Wirginii, aby tam badać świat Życia po Śmierci. Przez całe miesiące byłem emocjonalnym wrakiem, rozdartym między dziećmi, które mieszkały 2,5 tysiąca kilometrów od Wirginii, a moją pogonią za wiedzą. W takich chwilach, bez względu na to, jaki niosą ze sobą ból, człowiek wie, że to jest coś, co po prostu musi robić.

Przygotowując się do rozłąki z dziećmi i chcąc utrzymać więcej niż tylko kontakt telefoniczny, listowny czy wideo, postanowiłem wykorzystać moje wciąż rozwijające się umiejętności działania w świecie niefizycznym, aby w ten sposób wypróbować inny rodzaj kontaktu. Postanowiłem wyruszyć w swoistą podróż. Tym razem nie miała to być podróż poza granice świata fizycznego; zamiast tego zacząłem podróżować z dzieciakami wtedy, kiedy spały, a dzięki temu rozwijać nowe sposoby kontaktowania się. Udawałem się niefizycznie do ich pokoi i spotykałem się z nimi w ich snach. Zapraszałem je do wspólnej podróży czarodziejskim latającym dywanem. Może to zabrzmieć raczej dziwnie, ale wtedy było to po prostu jedno z kilku źródeł rozrywki i radości w moim życiu.

Kiedy spróbowałem zrobić to po raz pierwszy, nie byłem całkiem pewny od czego właściwie powinienem zacząć. Zamknąłem oczy i odprężyłem się. Wyobrażałem sobie przepiękny, wzorzysty dywan. Chwilę później przed oczami mego umysłu zmaterializował się i zawisł w powietrzu kolorowy dywan o wielkości 180x120cm. Z jego brzegów zwisały długie frędzle. Kiedy wyobraziłem go sobie całkowicie, wskoczyłem na niego. Siedząc pośrodku czarodziejskiego latającego dywanu, pomyślałem o mojej córce Shaeli i wyobraziłem ją sobie w jej pokoju. Dywan zaczął płynąć. Chwilę później przeniknąłem ścianę domu jej mamy, potem ścianę jej pokoju. Unosząc się kilkadziesiąt centymetrów od jej łóżka, wyraźnie widziałem moją śpiącą, dziewięcioletnią córkę. Kiedy zawołałem ją po imieniu, obudziła się niefizycznie, usiadła prosto na łóżku i spojrzała na mnie. Podekscytowana, wdrapała się na dywan i usiadła obok mnie, po czym polecieliśmy przez ściany do pokoju jej brata. Mój syn Daniel, wtedy czteroletni, również obudzi się niefizycznie, kiedy zawołałem go po imieniu. Z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia, wspiął się na dywan i usiadł po mojej drugiej stronie. Potem wylecieliśmy przez zamknięte okno i skierowaliśmy się ku nocnemu niebu.

Podczas tej pierwszej podróży Shaela chciała polecieć do babci i dziadka. Była jednak trochę rozczarowana tym, że żadne z nich nas nie widziało. Daniel chciał polecieć do zoo, gdzie stwierdził, że prawie wszystkie zwierzęta śpią. Te, które nie spały, przyglądały nam się uważnie, gdy przelatywaliśmy obok nich.

Każdej nocy odbywaliśmy wspólne przejażdżki na latającym dywanie, a dzieciaki decydowały dokąd chcą lecieć. Zawsze przybywałem do ich pokojów, wylatywaliśmy przez okno, wznosiliśmy się nad pobliskie drzewa, a dzieci decydowały dokąd tym razem polecimy. Podczas jednej z tych podróży, Shaela chciała polecieć dookoła świata i do Chin, żeby zobaczyć czy w tej chwili naprawdę jest tam dzień. Był. Innej nocy Dan zaproponował, abyśmy dolecieli do Księżyca.

Podczas tych pierwszych podróży napotkałem pewien problem, i to niejednokrotnie. Właśnie gdzieś lecieliśmy, gdy usłyszałem “wezwanie" do odzyskania. Mówiłem wtedy Shaeli i Danowi, że zostawię ich na chwilę, ale zaraz wracam. Muszę przyznać, że czasami odzyskiwanie trwało tak długo, że dzieci wracały do domu samodzielnie. Nie lubiły, żeby zostawiać je same. Mimo wszystko, wciąż nie do końca wierzyłem w nasze wspólne podróże, aż któregoś dnia zapytała mnie o to moja żona. Nikomu nie mówiłem o tych nocnych lotach, nawet samym dzieciakom, zaskoczyło mnie więc to, co powiedziała żona.

– Słuchaj, co ty robisz z dzieciakami po nocach? – zapytała.

– Latamy razem na latającym dywanie od jakichś dwóch tygodni.

– Właśnie to powiedziała mi Shaela, i jeszcze, że od czasu do czasu zostawiasz je na jakiś czas.

– Tak, czasami muszę je zostawić, żeby odpowiedzieć na wezwanie, a dopiero potem lecimy dalej.

– Chyba byłoby lepiej, gdybyś przyprowadzał je do domu zanim je zostawisz. Shaela boi się, kiedy cię z nimi nie ma.

– Masz rację. W przyszłości przyprowadzę je do domu, jeśli będę musiał odpowiedzieć na wezwanie.

– A tak w ogóle, to w przyszłości – powiedziała twardo – zanim zaczniesz coś takiego wyczyniać, najpierw porozmawiaj ze mną, dobrze?

– Jasne – odparłem.

Wiem, że większość ludzi pomyśli sobie, że taka rozmowa może się zdarzyć jedynie pomiędzy dwojgiem zupełnych wariatów. Wiem też, że dla mojej żony musiało to być bardzo trudne. I ona, i cała jej rodzina, bardzo martwiła się moim zainteresowaniem “Światem Duchów", jak go nazywała. A to był kolejny punkt zapalny w naszych systemach przekonań. Po owej rozmowie zmieniłem zasady naszych podróży na latającym dywanie, aby Shaela i Daniel nie musieli już się więcej bać. Następnym razem nie zjawiłem się w pokoju mojej córki na dywanie. Kiedy mnie zauważyła, powiedziałem jej, że tym razem nauczę ją jak sama może sobie sprawić latający dywan. Obserwowała mnie uważnie, kiedy, stojąc przy jej łóżku, złączyłem dłonie zetknąwszy opuszki palców obu rąk. Potem powoli rozłączyłem je, z zamiarem stworzenia dywanu. Kiedy moje palce rozłączyły się, pojawił się przed nami zwinięty magiczny dywan. Rozwinąłem go, a on zawisł w powietrzu przed nami. Potem poprosiłem Shaelę, aby pomyślała o tym jak ma wyglądać jej własny dywan. Po kilku sekundach złączyła palce i po chwili znów je rozłączyła. Ku jej wielkiemu zdumieniu zmaterializował się jej własny dywan. Chwyciła jego koniec i jednym ruchem rozwinęła go. Kiedy już skończyła wymyślać jego wzory i dodawać frędzle wzdłuż brzegów, okazało się, że dywan jest prawdziwym arcydziełem. Potem usadowiliśmy się każde na swoim dywanie i polecieliśmy do pokoju jej brata.

Pokazałem Danowi jak ma zrobić swój własny dywan. Dan, wierny swej chłopięcej naturze, dodał mu dwa pedały, z których jeden służył do przyspieszania, a drugi do hamowania. Dodał mu też kierownicę twierdząc, że potrzebuje jej, aby móc nim kierować w powietrzu. Kiedy był już w pełni zadowolony, wskoczy na swój nowy pojazd i wszyscy wylecieliśmy przez okno.

Wiem, że to wszystko musi brzmieć co najmniej dziwnie, ale cóż mogę powiedzieć, tak po prostu było. Lataliśmy nad całym światem, ponownie odwiedziliśmy Chiny i zoo. Lecieliśmy obok siebie ponad czubkami drzew, oglądając sobie wszystko, co warte było obejrzenia. Ćwiczyliśmy rozdzielanie się, lataliśmy do różnych miejsc, a potem spotykaliśmy się w domu. Dzięki tym ćwiczeniom dzieciaki nabrały pewności i zaufania do siebie; wiedziały, że jeśli zajdzie taka konieczność, będą potrafiły samodzielnie wrócić do domu. Kiedyś wyraziły życzenie, aby towarzyszyła nam mama. Polecieliśmy do jej sypialni i zaprosiliśmy ją. Usiadła na dywanie za mną i przez ścianę wylecieliśmy z domu.

Kiedy Shaela i Dan nauczyli się jak radzić sobie z ich własnymi dywanami, skończyły się też ich skargi, kiedy opuszczałem ich, aby kogoś odzyskać. Trochę się nudzili, ale zazwyczaj oboje latali sobie tu i ówdzie w oczekiwaniu na mój powrót. Czasami lecieli za mną, żeby zobaczyć czym to też się zajmuję. Kiedyś nawet towarzyszyli mi w odzyskaniu, co opisałem w Podróżach w Nieznane. Unosząc się w powietrzu niedaleko mnie, obserwowali, jak usiłuję odzyskać małego chłopca, który zginął pod gąsienicami czołgu. Ułatwili mi przeniesienie go do Focusa 27, gdyż dopiero na ich zaproszenie wskoczył na dywan któregoś z nich. Dla wielu dzieciaków latanie na czarodziejskim dywanie musi być czystą fantazją. Do dziś dnia te nasze wspólne chwile pojawiają mi się przed oczyma, kiedy zasypiam. I lecimy po nocnym niebie, śmiejąc się głośno z radości.

Wczesną jesienią 1993 roku, w pogoni za moją obsesją badania ludzkiej egzystencji poza światem fizycznym, postanowiłem przenieść się do Wirginii. To była najtrudniejsza, najcięższa decyzja w moim życiu. Przez całą podróż płakałem gorzko przywołując w pamięci obraz moich dzieci machających mi na pożegnanie.

 

Rozdział 3
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin