Socjologia.doc

(65 KB) Pobierz

Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu
Anna Bikont, Joanna Szczęsna

 

 


Justyna Sobolewska
Zabij Gomułkę


„Lawina i kamienie” - świetny reporterski portret pokolenia pisarzy zaangażowanych w komunizm, a potem w opozycję.
Ta książka trafia w sam środek dzisiejszych sporów politycznych. Bo oczywiście zostanie uznana za wybielanie komunistów i PRL, który dziś jest tak skrupulatnie lustrowany. I to szkoda, bo taki odbiór zawęża jej znaczenie do politycznego argumentu. Już niektórzy recenzenci ganili Annę Bikont i Joannę Szczęsną za brak wyraźnego moralnego potępienia bohaterów, czyli Tadeusza Konwickiego, Adama Ważyka, Jerzego Andrzejewskiego, Tadeusza Borowskiego, Wiktora Woroszylskiego, Czesława Miłosza i innych. Tymczasem „Lawina i kamienie” to mozaikowy obraz losów pokolenia, które najpierw zaangażowało się w komunizm, a potem tworzyło opozycję demokratyczną. Ta książka rozwija też zalążkowe portrety jakie stworzył Miłosz w „Zniewolonym umyśle”, kiedy to krótko po swoim wyjeździe z kraju próbował opisać istotę „ukąszenia”.
Bikont i Szczęsna zamiast osądzać, pokazują wiązkę głosów, okoliczności, motywów, odtwarzają atmosferę, to wszystko, co sprawiło, że ci młodzi ludzie przystąpili do budowy nowej rzeczywistości. Każdą historię postaci oglądamy z wielu perspektyw. Autorki czerpią ze wszystkich możliwych źródeł, przede wszystkim z rozmów. W dodatku ta próba wyjaśnienia zawiłych postaw nie niweluje sfery tajemnicy, którą każda z tych postaci, każda osobowość w sobie niesie. Tak jak to było w przypadku Tadeusza Borowskiego, którego historia nie ma jednoznacznego wyjaśnienia.
Borowski tuż po wojnie był zdystansowanym sceptykiem. Po doświadczeniach obozowych wydawał się kimś, kto niełatwo w cokolwiek uwierzy. Tymczasem on właśnie stał się najzagorzalszym partyjnym inkwizytorem, pracował nawet dla wywiadu wojskowego. Odciął się od swojej „niesłusznej” prozy. Za to pisał utwory, w których przyjmował wręcz ubecką perspektywę. I nagle, ni stąd, ni zowąd, w 1951 roku zatruł się gazem. Popełnił samobójstwo? Aleksander Wat, z którym Borowski spotykał się w Berlinie w czasie gdy pisał najbardziej zajadłe teksty wspominał: „Gdy ostrzegałem go, że grozi mu kliniczna schizofrenia dowodził, że po Oświęcimiu nie jest w stanie żyć; oszałamia się komunizmem, który jest dla niego erzakiem samobójstwa. Niedługo potem słowa wprowadził w czyn, tragiczny protagonista polskiego losu”. Dwie osoby były przekonane o innej przyczynie śmierci: żona twierdziła, że cierpiał na depresję, a kochanka - że zasnął i nie wyłączył czajnika. Jednak wedle legendy stał się pierwszym, który przejrzał i zapłacił za to wysoką cenę. Innym zajęło to jeszcze kilka lat.
Czy może być coś nudniejszego niż protokoły z wielogodzinnych zebrań sekcji prozy z lat 50? Autorki musiały je przeczytać, ale w ich książce nie ma ani śladu tej nudy. Przeciwnie - nawet przypisy są wciągające. Pojawiają się też poboczni bohaterowie, którzy ożywiali tamtą zatęchłą atmosferę. Taką jasną postacią jest tu Stefan Kisielewski, który w przeciwieństwie do innych nigdy nie stracił poczucia rzeczywistości. Jego przekorne sądy wymagały nie lada odwagi, zaś jego poczucie humoru budziło grozę po drugiej stronie. Jak w 1964 roku, gdy bezpieka podsłuchała jego rozmowę z Andrzejewskim. A : - Strasznie nudno. K : - Zabij Gomułkę zobaczysz jak będzie wesoło. A : - Ale wtedy przyjedzie jakiś Moczar. K: - No i wreszcie będzie rozrywka.
Tylko w jednym momencie autorki tracą reporterski dystans i angażują się w spór. Chodzi o nie tak dawną sprawę, czyli o „rozdzieranie trupa” Zbigniewa Herberta. Powtarzają tezę, że Herbert pod koniec życia został zawłaszczony przez prawicę. Choć przecież rzecz nie jest tak prosta. Do pewnych tradycji mogło mu być z różnych powodów bliżej. Wystarczyłoby obejrzeć tę sprawę z wielu perspektyw.
Czytając tę książkę dzisiaj, myślę, owszem o szaleństwie, które co pewien czas nas otumaniało. Ale też o tym, czy jakiś inny naród tak nieustannie przemeblowuje swoją przeszłość? Jedni na pomniki, inni do lamusa, ta tradycja nam się podoba, a ta nie, więc ją usuńmy, odsądźmy od czci i wiary (za chwilę wedle nowej ustawy lustracyjnej zajmowanie się komunizmem może wręcz grozić więzieniem). A przecież manipulowanie przeszłością może mieć dla nas tylko złe skutki. I znowu jakaś Antygona będzie miała pełne ręce roboty.

 

 

 

Zniewolony umysł Miłosza

 

Zacznijmy od pytania, czego się spodziewamy, sięgając po "Zniewolony umysł". O Miłoszu większość wie tylko tyle, że wielkim poetą był i dostał nagrodę Nobla. Wypadałoby przeczytać coś noblisty, więc sięgamy po jakąś jego książkę. Akurat teraz najłatwiej wpada w ręce "Zniewolony umysł", bo jest w kolekcji "Gazety Wyborczej". Czytamy pierwsze 5 stron i się zniechęcamy. Dlaczego? Bo to nie jest literatura piękna! To jest w zasadzie 190-stronicowy artykuł naukowy. Kto oczekuje jakiejś akcji, wydarzeń, wątków i przygód - zniechęci się już po pierwszych stronach twierdząc, że to jedna ze słabszych książek, jakie zdarzyło mu się czytać.

Ale ci, którzy zmieniając nastawienie będą czytać dalej, odkryją, co jest siłą tej książki. To analiza. Miłosz dokładnie analizuje system komunistyczny, praktycznie rozkładając go na czynniki pierwsze. W systematyczny sposób wypunktowuje wszystkie objawy komunizmu, sposoby reakcji na niego i zagrożenia. W drobiazgowy sposób przedstawia też portrety czterech kolegów literatów i ich sposoby na komunizm. I można być naprawdę pod wrażeniem systematycznego umysłu Miłosza i jego zdolności do analizy. Już w 1953 roku potrafił w precyzyjny, niemal encyklopedyczny sposób opisać polski komunizm tak, że nawet po 1989 roku niewiele trzeba by dodawać. Nie znam poezji Miłosza, ale nie dziwię się już, że dostał Nobla. Człowiek o tak wybitnym i niezniewolonym umyśle może zostać doskonałym naukowcem, ale jeśli ma wrażliwość i talent poetycki, to musi zostać wybitnym artystą.

Mam tylko wątpliwości, czy wydanie książki w kolekcji "Gazety Wyborczej" nie zrobiło jej krzywdy.

"Globalizacja"- Z.Bauman- recanzja ksiązki

Jakie słowo jest ostatnio najmodniejsze? Jakie słowo atakuje nas z prasy, radia i TV? Jakie słowo wyznacza nam kierunek dalszego rozwoju? Globalizacja. Słowo na czasie, które zmienia się w tajemnicze abrakadabra, zaklęcie otwierające bramę do przyszłości. Globalizacja to dziwna gra. Miejsce rozgrywek – cały świat, uczestnicy – my wszyscy, reguły gry – nie dla wszystkich zrozumiałe. Ci, co je doskonale rozumieją, wygrywają. Ci słabsi, aby móc się bronić, muszą je opanować i zrozumieć. Nie są to rozgrywki kilkudniowe, ale trwający nieustannie turniej, który nabiera szczególnej dramaturgii i budzi coraz większe emocje. Globalizacja jest terminem złożonym i wieloznacznym, Jedni widzą globalizację jako ewidentnie pozytywny proces i jedynym problemem dla nich jest jej rozszerzenie. Po przeciwnej stronie są ci, którzy są pewni, że termin ten określa procesy, którym należy się zdecydowanie przeciwstawić.

Jest taka data ważna dla przeciwników i zwolenników turnieju, 11 września 2001. Data przełomowa. Data, od której poczułam się uczestniczką tej gry. Aby móc w pełni uczestniczyć, muszę poznać to zjawisko. Książek z tej dziedziny w księgarniach jest sporo. Znalezienie pozycji wartościowej, napisanej przez kompetentną osobę to trochę jak szukanie czarnego kota w nocy, świecą mu się oczy, ale do końca nie wiadomo czy faktycznie jest czarny. Zaufałam PIW-owi i nie zawiodłam się.

Książkę Zygmunta Baumana przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Autor, profesor socjologii, wykładowca Uniwersytetu Leeds w Anglii. Klasyk teorii kultury i jeden z ojców postmodernizmu. Wyjechał z Polski na skutek szykan w marcu 1968 roku. Pięć rozdziałów to jakby pięć kroków do poznania całego złożonego procesu globalizacji. Przed zrobieniem pierwszego kroku warto przeczytać wstęp. Autor w przystępny sposób wprowadza nas w treść książki. Opisuje pokrótce rozdziały i przybliża definicje globalizacji.

Więc czas na pierwszy krok. W tym rozdziale Bauman wprowadza nas w rozważania na temat historycznie zmiennej natury czasu i przestrzeni a wzorem i skalą organizacji społecznej. Pojawia się bardzo ciekawe pojęcie- mobilność, czyli zmiana miejsca w przestrzeni lub w układzie pozycji społecznych. Czynnik stratyfikacji społecznej i przedmiot powszechnej zazdrości. Autor zwraca uwagę za fakt zupełnie nowy, oddzielenie władzy od związanych z nią obowiązków uczestniczenia w życiu codziennym oraz tworzenia i przekazywania więzów tworzących wspólnotę społeczną. Pojawia się pojęcie nieobecni dziedzice, które autor wprowadził do nazwania nowego zjawiska. Zjawisko to polega na tym, że globalne elity są niezależne od ograniczonych terytorialnie jednostek władzy politycznej i kulturalnej, niezależność ta osłabia wpływ tych ostatnich. Bycie mobilnym ma zupełnie inny, przeciwstawny sens dla tych, którzy są globalni a lokalni.


Warto zwrócić uwagę na fakt, że czynnikiem stymulującym mobilność jest sposób komunikacji, który nie wymaga fizycznego poruszania się przedmiotów lub ludzi a, sieć internetowa przenosi informacje natychmiast, z prędkością światła, niezależnie od odległości, jaką informacja ma pokonać.

Teraz zróbmy drugi krok, krok ku poznaniu współczesnych wojen o prawo do tego, by określać i potwierdzać znaczenia przestrzeni, która dzielimy z innymi ludźmi. Od początków swojego zarania ludzie w różny sposób wyznaczali swoje terytorium. Stopy, łokcie, garście. Jednak stopa stopie nie równa. Trzeba było znaleźć sposób, aby system miar ujednolicić. Pojawia się tu problem określenia tego, co ma się zamiar zmierzyć. Jeżeli pomiar ma dotyczyć przestrzeni musi wpierw pojawić się pojęcie odległości, a to uzależnione jest od tego, co znajduje się blisko i daleko oraz od doświadczania większej bliskości pewnych rzeczy i ludzi niż innych. W tym rozdziale na moją uwagę przykuła i zmusiła do głębszego zastanowienia się alegoria Panopticonu. Autor wykorzystał go jako metaforę przekształceń, jakich dokonała nowoczesność reorganizując system kontroli i rozdzielając na nowo władzę. Na czym polegało zadanie Panopticonu, na utrzymywaniu dyscypliny dzięki stale obecnej groźbie kary. Rządzeni musieli uwierzyć, ze ani na chwilę nic nie ukryje się przed wszechobecnym wzrokiem zwierzchników. Panopticon nie dopuszczał istnienia prywatnej przestrzeni. Ta inwigilacja obejmowała sferę lokalną, na potrzeby globalne pojawia się nowe pojęcie. Synopticon. I tak w Panopticonie nieliczni wybrani obserwują pozostałych członków wspólnoty, tak w Synoptikonie żyjący na skalę globalną oglądają tych, których życie ma wymiar globalny.

Jakie są perspektywy na przyszłość ma gospodarka, finanse i obieg informacji? To kolejny krok. Globalizacja według autora oznacza nowy nieporządek świata i odwołuje się on do prawie już zapomnianego pojęcia uniwersalizmu. Pojecie to oznacza uniwersalny porządek, celowość, nadzieję.Globalizacja w obecnym wymiarze jest nieprzewidywalna. Brak jej usystematyzowania, wytyczonego kierunku. Dzięki globalizacji część ludzi wykorzystuje koniunkturę i pomnaża swoje pieniądze.
Nowoczesna technika informatyczna pozwala na dokonywanie transakcji kupna i sprzedaży nie ruszając się z wygodnego fotela. Niestety, ta technika nie potrafi życia najuboższym. Oni nie są w stanie jej wykorzystać.

Świat się kurczy. Ciągle jesteśmy w ruchu. Jeśli nie zwiedzamy świata z mapą i plecakiem, to na pewno z pilotem od telewizora. Odległość nie ma znaczenia w sekundę przemieszczamy z Alaski do Kenii. Ciągle jesteśmy w ruchu. Nie ma granic. Jedno z dobrodziejstw globalizacji. Jesteśmy mniej lokalni i coraz bardziej globalni. Autor zwraca uwagę na pewien fakt. W tym globalnym świecie dzielimy się na turystów i włóczęgów. Turysta ma wolność wyboru. Przemieszczają się, bo kuszą ich nowe nieznane możliwości. Podróżują, bo chcą podróżować. To, co jest globalizacja jest napędzane marzeniami i pragnieniami turystów. Włóczędzy to mutanci ponowoczesnej ewolucji. Są w ruchu, bo niegościnny świat nie pozwala im się zatrzymać gdzieś na dłużej. Być w ruchu ma zupełnie inny sens dla tych, którzy znajdują się na szczycie i na dole nowej hierarchii.

Czas na ostatni, piąty krok. Proces globalizacji to problem egzystencjalnego poczucia braku bezpieczeństwa. Nieustannie wzrasta przestępczość. Ludzi, którzy łamią prawo najczęściej izoluje się. Skazanych przebywających w więzieniach stale przybywa. I jak na ironię prawie wszędzie więzienia przeżywają boom budowlany. Izolacja to przymusowy bezruch. Być w ruchu oznacza wolność. Zakaz poruszania się rodzi frustracje. Jednak dla zachowania porządku i prawa taka kara wydaje nam się najodpowiedniejsza. Kiedy Zygmunt Bauman pisał tę książkę, wieże World Trade Center stały sobie bezpiecznie na Manchatanie. Data 11 września 2001 uświadomiła nam, że nikomu nie da się uciec przed niebezpieczeństwem lęgnącym się gdziekolwiek na kuli ziemskiej. Tragedią naszego świat jest to, że w naszej globalnej przestrzeni nie ma czegoś takiego jak uniwersalne sądownictwo, zasady prawne i sprawiedliwość.

Jak potoczy globalizacja? Autor nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Po lekturze tej książki mam coraz większe przekonanie, że proces ten dotyczy przede wszystkim gospodarki i ekonomii. Nie ma w nim miejsca na humanizm. Nie ma zasad etycznych i wartości. Czy to, co dotyczy człowieka nie da się, zglobalizować? Nie wiem czy ktoś jest teraz w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin