Autor: KRZYSZTOF KOCHAŃSKI
Tytul: D. L. Net
Z "NF" 4/98
WIECZÓR. Ognisko przygasło, lecz nie dorzucali chrustu.
Czekali, aż zasypane w popiele ziemniaczane bulwy dojrzeją
od żaru, którego poblask rozjaśniał ciemność czerwoną
mgiełką. Od jeziora wiał lekki wiatr, niosąc zapach
tataraku, wyjątkowo gęsto porastającego brzegi.
Norton wstał. Jego wysoka, wysportowana sylwetka odcinała
się cieniem na tle lasu.
- Trzeba wygrzebać ziemniaki - powiedział do kobiety. -
Skoczę po sól.
- Myślałam, że wziąłeś - odparła, zadzierając do góry
głowę. Siedziała na trawie. Obejmowała ramionami zgrabne
nogi, podkulone pod brodę.
- A ja myślałem, że ty wzięłaś.
- Człowiek jest istotą myślącą - skomentowała z
uśmiechem. Mówiła powoli, leniwie. Miała dużo czasu. Oboje
mieli.
- Idę - rzekł Norton i odwrócił się.
Domek letniskowy znajdował się nad jeziorem, tak blisko
wody, że wyglądał jak wielka łódź, wyrzucona przez fale na
brzeg. Drewniany aż po dach, niski, w istocie taką łódź
przypominał. Norton wszedł do środka, nie zapalając światła.
Wynajmował ten domek od lat, więc doskonale znał położenie
każdej szafki.
Przekroczył próg kuchni.
- Sól, sól... - wymamrotał i nagle zamilkł. Zastygł wpół
kroku, gdyż wydało mu się, że przed nim poruszył się jakiś
cień. Nim zdążył cokolwiek uczynić, coś uderzyło go boleśnie
w twarz, aż zachłysnął się własnym oddechem. Przy następnym
uderzeniu upadł na wznak, machając bezradnie rękami i
nogami. Gdy wreszcie zdołał się odwrócić i spróbował czołgać
w kierunku wyjścia - to coś z ciemności pochwyciło go za
nogę. Na próżno próbował się uwolnić, chwytał rozpaczliwie
mebli. To było silniejsze, ciągnęło go ku sobie, jak
drapieżne zwierzę przyciąga zdobycz.
Norton wszedł do środka, nie zapalając światła. Wynajmował
ten domek od lat, więc doskonale znał położenie każdej
szafki.
kroku, gdyż wydało mu się, że tuż przed nim poruszył się
jakiś cień. Cisza. Postąpił o krok i nagle zahaczył o coś
ramieniem. Było to tak niespodziewane, że omal nie upadł,
chociaż uderzenie nie było silne. Zaklął i nagle zdał sobie
sprawę, że to coś, w co uderzył, znajdowało się na samym
środku kuchni, w miejscu, gdzie niczego być nie powinno.
Gdzie na pewno niczego nie było, gdy wychodzili z Carolyn
piec ziemniaki. Sam brał te ziemniaki, był więc pewien, że
dziewczyna nie przestawiła żadnego mebla.
Wyciągnął ostrożnie rękę, trafiając na twardą, gładką
powierzchnię. Coś trzasnęło - jakby pękające drewno - i
Norton poczuł pod dłonią ruch. Odskoczył instynktownie,
przez moment wpatrywał się w mrok, wreszcie sięgnął do
kontaktu. Zabłysło światło.
To był chrząszcz biegacz. Jeśli można to ocenić po
wystającej z podłogi połowie ciała. Tyle że zamiast swoich
zwyczajnych trzydziestu milimetrów długoścci mierzył ze dwa
metry. Jego ciemnofioletowe ubarwienie lśniło metalicznie w
świetle lampy, a czułki poruszały się nerwowo. Ciemne,
wyłupiaste oczy na głowie owada wyglądały jak galaretowate
narośla. Z wyłamanej w podłodze dziury wystawały tylko
cztery odnóża, reszta, cały tylny segment, najszerszy i
największy, tkwił pod deskami. Chrząszcz poruszył się, aż
zatrzeszczało, próbując wydobyć się z wyłomu. Ostre
szczękoszczypce, służące do szatkowania pożywienia,
zastukały przy tym, jakby próbowały pochwycić zdobycz.
Norton stał jak zahipnotyzowany, wpatrując się w
monstrum. Wreszcie powolnymi krokami wycofał się z kuchni.
Zamknął dokładnie drzwi, nie zdając sobie sprawy z leniwej
staranności swoich ruchów.
Wszedł do środka nie zapalając światła. Wynajmował ten
domek od lat, więc doskonale znał położenie każdej szafki.
- Sól, sól... - wymamrotał i po omacku sięgnął na półkę.
Natrafił dłonią na solniczkę. - Mam cię - szepnął, ściskając
pojemnik jak cenną zdobycz. Wychodząc, dokładnie zamknął za
sobą drzwi, nie zdając sobie sprawy z leniwej staranności
swoich ruchów.
- Długo cię nie było - powiedziała Carolyn. Patykiem
rozgarniała popiół i wybierała ziemniaki z żaru.
Norton obojętnie wzruszył ramionami.
Nieoczekiwanie Carolyn wyprostowała się, zaglądając mu z
niepokojem w oczy.
- Widziałam, jak trzykrotnie wchodziłeś do domku -
oznajmiła.
Patrzyli na siebie w milczeniu tak długo, jakby
zapomnieli, o czym mówili. Jakiś wypalony patyk strzelił w
ognisku i nagle świerszcze, jak na sygnał, ponownie podjęły
pracę stroicieli.
- Nic o tym nie wiem - rzekł Norton. - Jesteś pewna?
- Nie mówiłabym, gdyby było inaczej.
Objął Carolyn ramionami, była niższa od niego o głowę i
czuł pod brodą łaskotanie jej włosów. Wtuliła twarz we
flanelową koszulę, ciepłą, miękką w dotyku, a potem, gdy
podniosła głowę, zapragnęła, by ją pocałował. Nie zrobił
tego.
- Myślisz, że to anomalia? - zapytał.
- Chyba że po coś wracałeś...
- Nie wracałem. Wziąłem sól i to wszystko.
- Wchodziłeś trzy razy - powtórzyła Carolyn. Uśmiechnęła
się niepewnie, dostrzegając zmarszczone brwi Nortona. - Nie
przejmuj się tak! Przecież to tylko anomalia, jedna z wielu.
- Denerwuje mnie, że nie wiem, co się tam wtedy dzieje!
Ostatnio zbyt często zdarzają się anomalie.
Odsunęła się, robiąc minę, która miała go rozbawić.
- Dawaj tę sól - powiedziała. - Bierzmy się za ziemniaki,
zanim wystygną.
- Pytałem, czy zauważyłaś, jak często...
- Każdy to zauważa i co z tego? Czy możesz coś na to
poradzić?
- Nie mogę. I to też mnie denerwuje.
- A mnie nie. Świat jest, jaki jest.
- Kiedyś był inny.
- Och, przestań już! To miał być przyjemny wieczór przy
ognisku.
Norton przykucnął i rozpostarł ręce tuż nad gorącym
popiołem. Trzymał je tak długo, jak długo mógł wytrzymać,
dopóki nie zaczęła piec skóra na dłoniach.
- Wieczór będzie przyjemny - rzekł. - Będzie jeszcze
wiele różnych przyjemnych chwil. Przynajmniej dopóki Sieć
jakoś sobie radzi.
OBUDZIŁ JĄ prawie o świcie, ledwie wzeszło słońce.
- Chodź do kuchni - powiedział.
- Oszalałeś! Sam sobie zrób śniadanie - odparła,
przewracając się na drugi bok.
Siłą ściągnął ją z łóżka. Narzuciła na siebie szlafrok,
już rozbudzona, zaciekawiona. Norton miał różne dziwactwa,
jak każdy mężczyzna, który jest coś wart, ale nigdy
zachowywał się w ten sposób bez powodu.
- Czujesz coś? - zapytał.
Rozejrzała się po kuchni.
- Co?
- Nic nie czujesz?
- Coś jakby śmierdzi.
- Śmierdzi! - żachnął się. - Cuchnie jak w zarzyganym
pokoju twojego wujka.
- Ależ jesteś miły - obruszyła się.
- Bo nie da się tu wytrzymać!
- Rzeczywiście - skrzywiła się z niesmakiem. - Trzeba
otworzyć okna. Zrób przeciąg. Idę się ubrać.
Wróciła do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Miała
wrażenie, że zapach dociera z kuchni, więc otworzyła okno, a
gdy to nie pomogło, wyszła przez nie na werandę. Często tak
robiła. Wciąż pamiętała jak niegdyś, całą wieczność temu,
była starą kobietą, której ciało nie słuchało już poleceń
neuronów i może dlatego teraz zwykłe pokonywanie przeszkód
sprawiało jej wielką przyjemność. Pamięć i poczucie
pewności, że tamto nigdy nie powróci.
Niektórzy zdawali się nie pamiętać, żyli dniem
dzisiejszym. Ona nie zapomniała. Podobnie jak Norton - co
zresztą bardzo ich zbliżyło, jak tylko się poznali. Byli
piękni, młodzi i bogaci, lecz okazało się, że tutaj - gdzie
wszyscy są tacy - to naprawdę niewiele. Dopóki nie trafili
na siebie. A i teraz czasami zastanawiali się, skąd to
poczucie niedosytu, przeciągające się chwile znudzenia.
Szczególnie Norton lubił takie rozważania. Był bardziej
ostrożny w sądach niż ona. Jej wystarczało piękno świata, w
którym żyła, ale odnosiła wrażenie, że jemu nie. Może
dlatego, że umarł młodo, nagle i bez bólu. Nie był stary.
Chory. Nigdy nie czuł tej rozpaczliwej pustki na widok
młodych roześmianych twarzy wokół siebie.
W kieszeni szlafroka znalazła grzebień. Wyjęła go i
rozczesywała włosy, podziwiając krajobraz. Nad wodą jeziora
zalegała mgła, czyniąc niewidocznym przeciwległy brzeg.
Gdyby nie czubki drzew wystających ponad mgielny całun,
mogłaby odnieść wrażenie, że stoi się na granicy świata,
poza którą nie ma nic.
Każdy świat ma swoje granice, powiedział kiedyś Norton.
Miał na myśli swój świat. Ale powiedział: każdy.
Kończyła czesać włosy, gdy z kuchni dobiegł hałas. Stuk
był tak nagły i głośny, że drgnęła nerwowo. Rąbie drewno do
kominka - pomyślała, nim zdała sobie sprawę, że nie czas na
to. Wskoczyła do pokoju, zgrabnie jak sportsmenka, opierając
się dłonią o framugę.
Norton stał na środku kuchni z siekierą w rękach i rąbał
podłogę. Obok leżał szpadel. Wciąż śmierdziało, choć okno
otwarte było na oścież.
- Oszalałeś!
- To stąd, spod podłogi - nie zwrócił uwagi na jej ton.
Stęknął z wysiłku i wymierzył deskom kolejny cios.
- Przestań! - zdenerwowała się. - Peter, o co chodzi?
Wyprostował się i opuścił siekierę. Na jego czole lśniły
kropelki potu. - Stąd dochodzi ten fetor - powiedział. - Mam
wrażenie... Nie! Wiem, że to ma związek z wczorajszą
anomalią, muszę się dowiedzieć jaki.
Carolyn zbliżyła się do okna, gdzie odpychająca woń nie
była tak intensywna.
- Po co? - spytała po prostu. Spokojnie, bez złości.
Spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem.
- Jak możesz tego nie rozumieć? Obok nas dzieją się różne
dziwaczne rzeczy. Nie chcesz wiedzieć, o co chodzi?
- Może i chcę, ale to tylko ciekawość, Peter, zwykła
ludzka ciekawość. Czy nie potrafisz jej okiełznać?
- Nie widzę sensu.
- A ja nie widzę sensu w roztrząsaniu tego, co
nieuniknione.
- Bo się boisz. Obawiasz się, że wtedy, gdy będziesz
wiedziała, nie będzie ci już tak dobrze w naszym raju.
- A ty się tego nie obawiasz?
- Mnie jest źle, gdy nie mogę pamiętać swojego życia. -
Norton odrzucił siekierę, przyklęknął i rękami powyrywał
resztki desek. W podłodze ziała metrowej średnicy dziura.
Dom nie był podpiwniczony, miał lekką konstrukcję i stał na
niskim fundamencie z przerwą dylatacyjną bezpośrednio nad
piaskowym klepiskiem, więc gdy wskoczył do środka, podłogę
miał na wysokości kolan.
Carolyn zbliżyła się, schyliła po szpadel o podała mu go.
- Dziękuję - rzekł.
Odpowiedziała wzruszeniem ramion.
Nie kopał długo. Zaledwie po kilku zagłębieniach łopaty
trafił na coś w miękkim gruncie. Rozgarnął piasek, spod
którego wyzierał metaliczny fioletowy kształt. Chitynowy
pancerz.
- Co, u diabła? Owad?
- Owady nie są takie wielkie - powiedziała Carolyn. Stała
tuż przy niskim oknie, nie zdając sobie sprawy, jak mocno
naciska udami parapet.
Norton powiększał dziurę, starając się nie nadepnąć na
znalezisko.
- Ogromny martwy chrząszcz. Założę się, że drapieżny.
LEŚNA DROGA prowadziła wprost do autostrady. Za
kierownicą siedziała Carolyn. Obok Norton bezmyślnie
obserwował pobocze, paląc papierosa.
- Chyba nie chciałaś tam zostać?
Nie odpowiedziała.
- Jesteś na mnie zła?
- Pewnie, że jestem. Wiesz, jak lubię ten domek i
jezioro.
- Przecież ja też lubię...
- Mogłeś nie odkopywać tego paskudztwa. Coś się zrobił
taki dociekliwy?
- Kobieto! Przecież śmierdziało jak jasna cholera!
Dodała gazu i ostrym łukiem wjechała na opustoszałą
autostradę.
- Wrócimy tam - obiecał pojednawczo Norton. -
Poszwendamy się trochę tu i tam, damy Sieci czas na
usunięcie anomalii. Potem wrócimy.
- Dobrze wiesz, że tej anomalii Sieć nie usunie. Gdyby to
miała zrobić, zrobiłaby od razu i nie mielibyśmy o czym
rozmawiać.
Popatrzył na nią z niezręcznym uśmiechem.
- Tak, wiem. Ale sądziłem, że ty nie wiesz.
- Ten chrząszcz to pozostałość po poprzednich anomaliach.
Wyobrażam sobie, co tam musiało się dziać, skoro tak wygląda
po posprzątaniu.
Norton odprężył się. Gdy Carolyn zaczynała mówić,
oznaczało to niechybne polepszenie nastroju.
- Wiesz co - powiedział. - Myślę, że może pewnego dnia
Sieć w ogóle przestanie usuwać anomalie. Co wtedy będzie?
- Poprowadzisz? - zaproponowała nieoczekiwanie, wskazując
na kierownicę.
- Mogę... A dlaczego?
- Uświadomiłam sobie właśnie, że pewnie przed chwilą
walnęliśmy w drzewo. Nie pamiętamy tego oczywiście, bo Sieć
potraktowała wypadek jak anomalię, ale możemy walnąć po raz
drugi. I co będzie, jeśli tym razem Sieć nie zareaguje?
Norton uśmiechnął się głupkowato.
Nie wiedzieli, że nie minie nawet godzina, a tego rodzaju
żarty nie będą ich już śmieszyć.
- ZAUWAŻYŁEŚ, jak pusto na szosie? - zapytała Carolyn.
- Jest wcześnie. Komu by się chciało wstawać tak rano.
- Przecież to autostrada. Nawet w nocy jest ruch.
Norton bacznie przyjrzał się betonowej wstędze, prostej
aż po horyzont, potem obejrzał się.
- Jeśli się nie mylę, nie minął nas żaden samochód -
rzekł, unosząc brwi.
- Na początku nie zwracałam uwagi. Ale przynajmniej od
kwadransa żaden.
Jechali w milczeniu, obserwując uważnie drogę. Najpierw
Nortonowi chciało się śmiać, jeszcze traktował wszystko jak
grę; zakręt i zgaduj: pojedzie, nie pojedzie; następny
zakręt. Jak długo jest możliwe, żeby nic nie jechało?
- Tyle nagadałeś o anomaliach i teraz się denerwuję -
odezwała się Carolyn. - Normalnie pewnie bym nie zwróciła na
to uwagi.
- Jak daleko do miasta?
- Z dziesięć minut jazdy.
- Spokojnie, zaraz się wyjaśni. Może to korek?
- Z tyłu też nikt nas nie wyprzedzał.
- Szybko jedziesz. Nie dajesz szansy dogonienia.
- Mam się zatrzymać?
- Jedź! Zaraz miasto.
Niewiarygodne, ale wciąż nie widzieli żadnego pojazdu.
- Co to? - wreszcie jakiś punkt na horyzoncie. Jeśli
pamięć nie myliła Nortona, było to ostatnie wzniesienie
szosy przed granicą miasta.
- Człowiek - poinformowała Carolyn. - Stoi obok motoru.
Policjant!
Im bliżej do samotnej postaci na szosie, tym silniejszy
odczuwali niepokój. Spod skracającego horyzont wzniesienia
powinno wyłaniać się położone w dolinie miasto, najpierw
szczyty wieżowców, potem dachy niższych domów, wreszcie cała
miejska panorama, tymczasem niczego takiego nie widzieli.
Jakaś mgła, dziwny całun zalegał przestrzeń. Właściwie
niezupełnie przypominało to mgłę, może raczej zmierzch.
Zmierzch dziwnie nieokreślonego koloru, szary, brudny jak
popłuczyny z pralni.
Policjant podniósł rękę. Był w czarnej, skórzanej kurtce,
na głowie miał kask z naciągniętymi wysoko motorowymi
okularami. Carolyn zwolniła i zatrzymała się tuż obok.
Uchyliła okno.
- Co się dzieje?
- To nic nie wiecie? - odpowiedział pytaniem.
- O tym? Co to, smog? - Carolyn pomachała nerwowo dłonią,
wskazując przed siebie.
Policjant obejrzał się, może odruchowo za wskazaniem
Carolyn, może z nadzieją, że zobaczy coś innego. Jeśli tak,
to zawiódł się.
- Nie smog - pokręcił przecząco głową.
- Anomalia! - wpadł mu w słowo Norton. Wyciągnął się w
fotelu, zadarł wysoko głowę i przymknął powieki. -
Wiedziałem...
- Tam nie ma już nic - rzekł policjant.
- Jak to nic? - zdenerwowała się Carolyn. - A te opary?
Policjant wzruszył ramionami.
- Jedź! - odezwał się nieoczekiwanie Norton. - Jedź,
Carolyn, chcę to obejrzeć z bliska.
- Nie radzę - rzekł szybko policjant. - Stamtąd nie ma
powrotu.
- Nie mam zamiaru wchodzić do środka, chcę tylko się
przyjrzeć. Muszę się przyjrzeć!
- On naprawdę musi - powiedziała Carolyn. Wpatrywała się
w dal z szeroko otwartymi oczami. Mgła nie zalegała tylko nad
miastem, zaczynała się przy jego granicach, a dalej była
wszędzie, jak sięgał wzrok, zapewne jeszcze dalej. A co
dziwniejsze, z tą samą konsekwencją pięła się również w
górę, pochłaniając błękit nieba.
- Pojadę przed wami - zadeklarował nieoczekiwanie
policjant. - Będzie bezpieczniej. - Wsiadł na motor i
uruchomił silnik. Hałas z rury wydechowej zabrzmiał dziwnym
echem, jakby świat był już opuszczonym, nie umeblowanym
pokojem.
Nie ujechali więcej niż kilometr, kiedy motor zatrzymał
się. Zaparkowali tuż za nim.
- Może jeszcze kawałek - zawołał Norton, wychyliwszy się
z samochodu.
- To się przesuwa - wyjaśnił policjant. - Skokowo. Czasem
o parę centymetrów, a czasem nawet o kilkadziesiąt metrów.
Trudno przewidzieć kiedy.
- Dlaczego pan ryzykuje? - zapytała Carolyn. Wysiadła z
samochodu i stanęła przy motorze, przyglądając się jego
imponującej konstrukcji. - To przecież nasza... Nasza głupia
ciekawość?
Wzruszył ramionami. Schylił się i podniósł z ziemi
pokaźny kij. - Pośpieszmy się - rzekł - zanim się
przesunie.
- Zawsze w przód? - zapytał Norton.
- Zawsze. Nie zauważyłem, żeby cofnęło się choćby o
milimetr.
Podeszli całkiem blisko, niemal na wyciągnięcie
ręki. Trójka ludzi na krawędzi świata. Przed ścianą nicości.
Oczekiwali chłodu, zimnego powiewu, lecz nic takiego nie
miało miejsca. Mogli odwrócić się plecami i uwierzyć, że to
coś z tyłu jest nieprawdą, kłamstwem nieprzyjemnego snu.
Policjant włożył kawałek kija w szarą mgłę. Przez chwilę
stał bez ruchu, jakby nasłuchując, po czym gwałtownym ruchem
wyciągnął go z powrotem. Przez ułamek sekundy wydawało się,
że kij jest krótszy, lecz było to tylko złudzenie. Pozostał
taki sam.
- A teraz patrzcie! - włożył znacznie większą część kija
niż poprzednio i nagle jego dłoń zamknęła się, ściskając
...
LordHades