Kochański Krzysztof - Rex i wyścigi psów czterokołowych.rtf

(104 KB) Pobierz
Autor: Krzysztof Kochański

Autor: Krzysztof Kochański

Tytul: Rex i wyścigi psów czterokołowych

 

Z "NF" 1/92

 

                    Pies biega na czterech łapach, a wy

             jeździcie na czterech kołach. To wszystko.

                 I myślicie, że ten czterokołowy wyścig

                             jest postępem cywilizacji.

                  (A.C. Bhaktivedanty Swami Prabhupada)

 

Nocą las jest inny niż za dnia. Te same drzewa wbijają

korzenie w tę samą ziemię, ten sam wiatr kołysze ich

koronami, lecz różnica jest ogromna, większa niż między

cieniem i światłem. Może sprawia to fakt, że nocne zwierzęta

zachowują się cicho i ostrożnie, że nocne ptaki nie śpiewają

jak ich dzienni krewniacy, lecz pohukują lub krzyczą

znienacka, jakby ich życie dobiegało końca? Może. Nawet na

pewno. Ale nie wyjaśnia to wszystkiego. Nie do końca

tłumaczy tę ciszę, ten dziwny konglomerat spokoju i

napięcia. Uśpienia i wyczekiwania. Wyczekiwania, że oto

zaraz wydarzy się coś groźnego, co za dnia byłoby nie do

pomyślenia.

   Leśną drogą jechał na rowerze dziewięcioletni chłopiec.

Ogromna tarcza Księżyca wisiała nad jego głową. Chłopiec był

przerażony. Zawzięcie kręcił pedałami małego roweru i często

oglądał się za siebie. Gdziekolwiek spojrzał, wszystko

odbijało się w jego oczach jako strach; wszystko było obce i

nieprzyjazne. Groźne. Ale to coś z tyłu, coś co wciąż tkwiło

w umyśle chłopca, było strachem największym. Strachem, który

pchał go naprzód pomiędzy inne, te z boków i te, które miał

przed sobą.

   Seve Paderner dostrzegł wreszcie światła domu stojącego

na skraju lasu. Strach gonił go do samego podwórka, gonił,

gdy chłopiec rzucił rower i przez otwarte okno wskoczył do

wnętrza.

                              

Pośrednik zgasił papierosa i z kieszeni marynarki wyjął

złożony wpół kartonik.

   - Pan Kaneter wypisał czek według oceny katalogowej -

powiedział. Westchnął i wyprostował kartonik. - Mówiłem,

żeby zdał się na mnie, ale nie chciał słuchać. Ponieważ

klamka i tak już zapadła, niech mi pan zdradzi: opuściłby

pan pięć, dziesięć procent, co?

   - Nie - Meledo przyjmując czek rzucił okiem na kwotę. -

Coś panu powiem, panie Hanton. Ten trening w zeszłym

tygodniu był pierwszym publicznym wystąpieniem Rexa i nie

spodziewałem się, że tak od razu ktoś się na nim pozna.

Teraz wiem, że wstawiłem do katalogu zbyt niską cenę. Ale

jestem poważnym hodowcą i nie zamierzam się wycofać.

   Hanton uniósł w górę brwi, czy Meledo przypadkiem z niego

nie kpi.

   - Hm... Nie wiem... - rzekł. - Nigdy dotąd nie słyszałem,

żeby ktoś zapłacić tak dużo za mikromózg.

   - No to ma pan to już za sobą - stwierdził Meledo. - A

przy okazji muszę wyprowadzić pana z błędu: cena dotyczy

całości układu pies-mikromózg. Osobno każde z nich nie jest

warte wiele. To, co udało mi się uzyskać w przypadku Rexa,

jest naprawdę wielkiej klasy. Żaden z moich dotychczasowych

zwierzomózgów nie uzyskiwał połowy jego sprawności. Kaneter

musi być znawcą, skoro od razu to zauważył.

   - Kaneter ma bzika - oświadczył nieoczekiwanie Hanton. -

Niektórzy nazywają to hobby, dla mnie to bzik. Ale

oczywiście jest znawcą. Na jego farmie nie ma chyba zagrody,

w której nie byłoby zwierzomózga. Jednego psomózga już ma,

nie wiem, po jaką cholerę mu drugi... Kaneter jest starym

kawalerem, mieszka tylko z siostrą. Farma dobrze prosperuje

i pewnie nie wie, co robić z forsą. Ja na jego miejscu bym

wiedział, a pan?

   - Ja też - odparł Meledo. - Robiłbym to, co dotychczas.

Lubię swoją robotę. Dobra, oto papiery Rexa - przesunął ku

krawędzi biurka spięte spinaczem dokumenty. - Pokwitowanie

odbioru, faktura, akt własności, karta gwarancyjna,

świadectwa szczepień... Wszystko w najlepszym porządku.

Proszę przekazać panu Kaneterowi wyrazy szacunku - wstał z

krzesła.

   - Panie Meledo? - odezwał się Rex.

   - Tak?

   - Czy mógłbym po raz ostatni uczestniczyć w treningu?

   Enimar Meledo wyprostował się. Wyglądał na

zaniepokojonego.

   - Co to za dziwna prośba? - zapytał.

   - Odczuwam taką potrzebę - wyjaśnił Rex. - Poza tym

chciałbym się pożegnać. Szczególnie z papugą Kakdu.

   Meledo nie spuszczał oczu z psa. Zastanawiał się. Nagle

jego twarz wypogodziła się.

   - Zła diagnoza - rzekł. - Pomyliłeś się, Rex. Posłuchaj:

jest akurat godzina, o której codziennie rozpoczynamy

trening. Masz to już utrwalone. Po prostu nawyk. Rozumiesz

mnie? Tak naprawdę to nie odczuwasz żadnej potrzeby, tylko

nawyk - przywykłeś do treningów o tej porze.

   - Rozumiem - odparł Rex. - To logiczne.

   - W porządku, Rex. Kontroluj się, a pan Kaneter na pewno

będzie z ciebie zadowolony.

   - Za dwadzieścia minut mamy pociąg - Hantonowi zaczęło

się śpieszyć. - Lepiej, żebyśmy zdążyli, bo następny dopiero

za siedem godzin.

                              

Koła postukiwały rytmicznie o szyny. Hanton czytał gazetę,

przymykając ze znużeniem powieki. Rex siedział  obok niego.

Wpatrywał się w migający za oknem krajobraz i skomlał z

cicha.

   Oprócz nich w przedziale siedziała kobieta z pięcioletnią

może dziewczynką. Kobieta drzemała, a dziecko wpatrywało się

w psa. Za każdym razem, gdy Rex zaskomlał, oczy dziewczynki

okrąglały i na twarzy pojawiało się współczucie. Nagle

zeskoczyła z siedzenia. Obejrzała się na mamę, której oczy

wciąż były zamknięte i - ośmielona panującą ciszą -

wyciągnęła rękę.

   Rex zamachał ogonem. Otworzył pysk w przyśpieszonym

oddechu. Dłoń dziewczynki gładziła jego szorstką sierść

coraz śmielej, aż w końcu zacisnęła się na karku.

   - Nie gryzie? - zapytała przebudzona matka dziecka.

   - Każdy pies gryzie, proszę pani - odrzekł Hanton znad

gazety. - Po to mają zęby i po to są psami.

   - Proszę nie żartować!

   Hanton uśmiechnął się leniwie.

   - Dziecko jest bezpieczne - stwierdził, ponownie zajmując

się gazetą.

   - Powinien mieć kaganiec - zauważyła kobieta.

   Hanton wzruszył ramionami.

   - Ja nie muszę - powiedział Rex. - Jestem psomózgiem.

   Kobieta zesztywniała. Rozejrzała się nerwowo, po czym

chwyciła dziecko za rękę.

   - Zostaw, Mary - szepnęła przyciągając dziewczynkę do

siebie.

   - Mamo, on mówi?

   - Wiem - ucięła krótko matka. Sięgnęła po torebkę. - Weź

swój płaszczyk, Mary. Wychodzimy.

   Otworzyła drzwi przedziału.

   - Mamo, dlaczego on mówi!

   - Nie wiem dlaczego. I nie wiem po co! - odparła kobieta

wychodząc na korytarz.

   Trzask zamykanych drzwi przywrócił ciszę.

   - Dobra robota - rzekł Hanton. Wyciągnął przed siebie

nogi. - W ten sposób mamy cały przedział.

   Rex zaskomlał.

   - Czuję smutek - powiedział.

   - Wkrótce zapomnisz o Meledo. Przyzwyczaisz się do nowego

pana.

   - Czuję smutek z powodu odejścia tej dziewczynki -

sprecyzował Rex. - Po raz pierwszy widziałem z bliska

dziecko. Uczyłem się o nich, ale nigdy przedtem nie

widziałem.

   - Niewiele straciłeś - odparł Hanton. - Można nawet

powiedzieć, że zyskałeś. Dzieciaki są... No dobra! Zamknij

się! Chcę wreszcie przeczytać tę cholerną gazetę.

   Rex patrzył w okno. Brak zapachów i dźwięków powodował,

że to, co widział, niewiele różniło się od obrazów, jakie

niejednokrotnie oglądał podczas szkoleń na telewizyjnym

ekranie. Bo Rex znał świat. Wiedział, co to morza, rzeki,

góry; wiedział, jak wyglądają lasy, pola i miasta. Znał

świat teoretycznie, w stopniu, w jakim przewidywał program

nauczania i w jakim mógł to pojąć jego umysł wspomagany

mikroprocesorami.

   - Dzieci są lepsze od dorosłych - stwierdził

nieoczekiwanie Rex. - Są dobre.

   Hanton spojrzał na niego zaskoczony.

   - Bzdura! Dzieci myślą egocentrycznie. Nie odróżniają

dobra od zła w ich prawdziwym sensie. Potrafią wydłubać

zwierzęciu oczy, na przykład takiemu jak ty, z pełnym

przekonaniem, że jest to dobre, ponieważ im się podoba. Masz

szczęście, że nie znasz dzieci, szybko zmieniłbyś zdanie.

   - Są lepsze od dorosłych - powtórzył Rex. - Lubię

dzieci... Nie rozumiem, dlaczego ta kobieta tak nagle

zabrała stąd dziewczynkę?

   - Przez ciebie - powiedział Hanton. - Bardzo wielu ludzi

nie lubi zwierzomózgów.

   - Dlaczego?

   - Bez powodu. Ten sam mechanizm rozumowania, dzięki

któremu ty lubisz dzieci, chociaż w ogóle ich nie znasz.

Kwestia przekonania... Bo ja wiem, jak to nazwać... Bez

powodu.

   - Nie rozumiem tego.

   - Nic dziwnego, jesteś tylko psomózgiem... Cholera! Znowu

dałem wciągnąć się w dyskusję. Czy ten twój Meledo nie

uczył cię, żebyś nie odzywał się nie pytany?!

   - Nie.

   - Nie?

   - Nie.

   - Coś takiego?!

                              

Rex wyskoczył z wagonu i rozejrzał się. Nikogo, ani żywej

duszy.

   Podreptał w miejscu, obwąchał betonowe podłoże peronu, po

czym znieruchomiał, wyciągając do przodu pysk. Węszył. W

pobliskim budynku przebywali ludzie, ale nikt nie wyszedł mu

na spotkanie.

   Pociąg szarpnął wagonami, ruszył nabierając szybkości i

oddalił się, znikając z pola widzenia. Rex usiadł na

betonie. Czekał. Nasłuchiwał, rejestrując szum wiatru, śpiew

ptaków, cykanie owadów. Z budynku dobiegały

niezidentyfikowane trzaski i szmer prowadzonych przez ludzi

rozmów. Ale wciąż nikt się nie pokazywał.

   Nieprzewidziana sytuacja.

   "Wsiądziesz tam, gdzie wskaże ci konduktor" - powiedział

Hanton. - "Zresztą, to tylko trzy stacje. Umiesz liczyć do

trzech? Jeżeli pojadę z tobą, nie wydostanę się z tego

zadupia do jutra. A stary Kaneter, jak go znam, na pewno nie

użyczy gościny. To zbzikowany samotnik. Będzie czekał na

ciebie na stacji, tak się umówiliśmy. Wszystko jasne?" -

potem wysiadł.

   "Trzy stacje!" - przekrzykiwał jeszcze ruszający pociąg,

jakby była to informacja trudna do zapamiętania. A potem

Rexowi zrobiło się jeszcze smutniej, nie wiadomo dlaczego,

bo przecież nie polubił Hantona.

   Konduktor uprzedził go dużo za wcześnie, a potem jeszcze

raz, patrząc podejrzliwie, jakby przypuszczał, że odpowiedź

"Tak. Dziękuję panu" padała z magnetofonowej taśmy.

   Teraz Rex czekał na Kanetera, swojego pierwszego w życiu

właściciela, a ten nie nadchodził.

   Minęła godzina, potem następna i zaczęło się ściemniać. W

tym czasie z budynku stacyjnego dwukrotnie wychodził

mężczyzna w granatowym uniformie, przypominającym ten, w

jaki ubrany był konduktor z pociągu. Zaglądał do

przybudówki, rozmawiał z kimś i wracał. Spoglądał na Rexa

ciekawie, szczególnie za drugim razem, ale nic nie mówił.

   Wreszcie, gdy zapadł zmrok, Rex zdecydował się na

działanie. Podszedł do drzwi, skoczył na nie przednimi

łapami i znalazł się w niewielkim pomieszczeniu z kilkoma

ławkami i jednym przeszklonym okienkiem. Było pusto, tylko

na ławce siedział chłopiec i bawił się miniaturowymi

modelami samochodów.

   - Przepraszam... - odezwał się Rex. Chłopiec wypuścił z

rąk zabawki i wpatrywał się w niego z otwartymi ustami.

   - Tato! - zawołał nagle. - Tato!

   W okienku ukazała się twarz tego mężczyzny, którego

wcześniej Rex widział na peronie. Zniknęła i zaraz uchyliły

się drzwi.

   - Wygląda na spokojnego - powiedział mężczyzna. - Nie bój

się. To ten z peronu. Ciekawe, co tutaj robi?

   - Tato, on mówił do mnie!

   - Hej! - zawołał mężczyzna, robiąc krok w kierunku Rexa.

- To prawda?

   - Tak - odparł Rex. - Jestem psomózgiem. Chciałbym

przeprosić, jeśli...

   - Jesteś od Kanetera?

   Rex przytaknął z radością.

   - Jestem zadowolony, że zna pan mojego właściciela -

oznajmił. - Nie wiem, co mam robić. Pan Kaneter miał po mnie

przyjechać, a tymczasem nie ma go.

   - Kaneter kupił nowy okaz do swojej kolekcji - rzekł

ojciec do syna. - Powinienem od razu się domyślić...

Poczekaj - skinął na Rexa. - Zadzwonię do niego.

   Rex obserwował rozmawiającego przez telefon w

pomieszczeniu za szybą, ale nie słyszał słów. Z kolei

chłopiec przyglądał się mu w milczeniu.

   - Pan Kaneter pozostawia ci możliwość wyboru - powiedział

mężczyzna po powrocie. - Możesz czekać na niego do jutra,

albo wyruszyć samemu. Jest zajęty i teraz nie może

przyjechać.

   - Ja nie znam drogi - powiedział Rex.

   - Droga jest prosta, nie sposób zabłądzić, jakieś

piętnaście kilometrów.

   - Jeżeli pan Kaneter go nie chce, to może my go weźmiemy,

tato? - odezwał się chłopiec.

   - Głupstwa opowiadasz, Seve. Oczywiście, że pan Kaneter

go chce. Ale nie ma czasu. Po prostu dla niego nie jest to

sprawa najważniejsza.

   - Dla mnie by była - oświadczył Seve. - Gdybym tylko miał

takiego psa...

   - Przecież masz Hucka.

   - To co innego. On nie mówi.

   - Seve! Pies to nie zabawka. Jest przyjacielem nawet

wtedy, gdy nie wpakuje się w niego kupy elektroniki.

   - Wiem, ale...

   - Mówiłem ci już, że nie stać nas na to. Pamiętasz, jak

długo zbieraliśmy na nowy samochód? A psomózg kosztuje

przynajmniej dziesięć razy tyle. Nawet stary model.

   - To niesprawiedliwe! - krzyknął Seve i kopnął leżący na

podłodze samochodzik. - Ja do końca życia będę miał tylko te

cholerne resoraki! - Odwrócił się i wybiegł z poczekalni.

   - Seve!

   Bez odpowiedzi.

   Mężczyzna westchnął i przysiadł na krawędzi ławki.

   - Tak to jest - powiedział patrząc na Rexa, ale myślami

błądził gdzie indziej. - Człowiek myśli, że żyje mu się

całkiem nieźle. Jest z siebie zadowolony, dopóki nie włączy

telewizora i nie dowie się, co jeszcze może mieć. Mniejsza o

nas, dorosłych, ale jak wytłumaczyć dziecku, że nie dla

niego ta reklama? Że zadowolone dzieciaki, bawiące się na

ekranie fantastycznymi zabawkami, to właściwie obca planeta,

często w ogóle nieosiągalna... Reklamy! Lepsze od! Lepsze

niż! Psomózgi lepsze od psów! Ptakomózgi od ptaków! ...Dla

ptasich móżdżków... Rozumiesz mnie? - popatrzył przytomniej

na Rexa.

   - Nie rozumiem.

   - No tak... Nie szkodzi. Wiesz co? Mam pomysł. Za godzinę

kończę dyżur i jedziemy z Sevem do domu. Możemy podwieźć cię

kawałek. Zaoszczędzisz z pięć kilometrów. No i łatwiej

stamtąd trafisz. Co ty na to?

   - Dziękuję. To bardzo uprzejme z pana strony - odparł

Rex.

                              

Las zaczynał się zaraz za stacją. Była noc. Reflektory

samochodu wyławiały z ciemności coraz to nowe pnie drzew,

które przemykały, znikały z tyłu, a ich miejsce zajmowały

wciąż nowe. I zapach. Mieszanina niezliczonej liczby woni

nieznanych Rexowi.

   Samochodem zatrzęsło.

   - Cholera! - zaklął mężczyzna za kierownicą. - Wciąż

zapominam o tym korzeniu. Będę musiał kiedyś go wyrąbać, bo

jak ja tego nie zrobię, to nie zrobi tego nikt.

   Seve i Rex zajmowali tylne siedzenie. Po słowach

mężczyzny Rex uważniej przyjrzał się drodze, po której

jechali. Nawierzchnia pełna była kolein i wyboi. I

pachniała, co wydawało się niewiarygodne. Drogi nigdy nie

pachniały. Ta pachniała, ponieważ była naga.

   - Uważaj, tato, na wilkołaki - powiedział Seve. Twarz

miał poważną, dopiero gdy zauważył w lusterku oczy ojca,

uśmiechnął się, jakby chciał zdeprecjonować wartość swoich

słów.

   - Przestraszysz naszego gościa... To nieładnie -

powiedział ojciec.

   - Mnie nie można przestraszyć - rzekł Rex. - Posiadam

kontrolę nad tego rodzaju reakcjami.

   - Jest pełnia - zauważył Seve. - Założę się, że w taką

noc jak dzisiaj... - zamilkł, bo znowu spojrzał w lusterko.

   - Kto to jest wilkołak? - zapytał po chwili Rex. Przez

plątaninę konarów i gałęzi usiłował dostrzec Księżyc.

   Mężczyzna roześmiał się głośno: - Jesteś niesamowity,

Rex. Dlaczego nie zapytasz, co to jest pełnia?

   - Faza Księżyca.

   - Tak myślałem, że wiesz. Zabawne. Znam ludzi, którzy nie

mają pojęcia, co oznacza faza Księżyca, ale kto to jest

wilkołak, wiedzą wszyscy.

   - A ja widziałem wilkołaka - oznajmił Seve. - W ogrodzie

pana Kanetera.

   - Seve! - w głosie ojca brzmiało zniecierpliwienie. -

Skończ wreszcie z tymi swoimi historyjkami!

   - Kiedy to prawda. W zeszłym miesiącu, wieczorem, wtedy

gdy mama krzyczała na mnie, że późno wracam do domu - Seve

mówił szybko, bojąc się, żeby mu nie przerwano. - Pan

Kaneter walczył z nim i wygrał. To był najprawdziwszy

wilkołak, tylko jakiś taki mały. Pan Kaneter rzucił nim o

ziemię i wtedy wilkołak zniknął.

   Ojciec westchnął.

   - Po pierwsze, nie powinieneś wałęsać się wieczorami, a

po drugie, pan Kaneter posiada wiele zwierząt, w tym i

takie, których nie znasz... No! To jesteśmy - wcisnął pedał

hamulca. Zatrzymali się na rozstajach leśnach dróg.- My

skręcamy w lewo - mówił do Rexa - a ty pójdziesz cały czas

prosto. Za jakieś cztery kilometry skończy się las i stamtąd

już łatwo trafisz, bo zabudowania farmy widoczne są z

daleka.

   - Dziękuję - powiedział Rex. - Sądzę, że dam sobie radę.

   Czekał, aż Seve otworzy mu drzwiczki, ale chłopiec

najwyraźniej zwlekał.

   - On jest głodny - stwierdził.

   Ojciec chrząknął i potarł pokrytą szczeciną brodę.

   - No tak - rzekł. - Może zjesz z nami kolację, Rex?

Wyruszysz rano.

   - Dziękuję.

   - Ale przed matką ty się będziesz tłumaczył - oświadczył

ojciec synowi.

                              

Powietrze było rześkie i chłodne. Polna droga biegła

pomiędzy łanami dojrzewającego zboża, połyskującego w

promieniach porannego słońca. Nagle łany zboża skończyły się

i Rex wybiegł na zieloną równinę. Pastwiska. W oddali, na

jedynym w okolicy wzgórzu, stała farma: trzy budynki okolone

murem. Droga prowadząca ku wzgórzu kontrastowała wśród traw

kolorem piasku; na samym wzniesieniu wiła się trzema

zakolami, dopadając wreszcie bramy wjazdowej.

   Rex zatrzymał się i obserwował stado pasącego się bydła.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin