03 - Promyczek słońca.docx

(120 KB) Pobierz

Promyczek słońca

 

 

Rozdział 1

– Cóż, Filipie, jeśli to jakieś pocieszenie, to zapewniam cię, że zawsze dobrze wyglądałeś otoczony wianuszkiem pięknych kobiet! – Brett Hamilton przerzucał papiery na biurku, podtrzymując ramieniem słuchawkę telefonu. Ucieszył się, słysząc brata, chociaż najnowsza wiadomość trochę go zaskoczyła. Następna dziewczynka? Znowu? – I najważniejsze, żeby dziecko było zdrowe, płeć nie ma znaczenia.

– Nie byłbym taki pewien. Wiesz, że rodzice czekają na chłopca, Brett. Chcą mieć dziedzica. Myślę, że już przestali wierzyć, że ja im go zapewnię i teraz wszystkie nadzieje pokładają w tobie.

Brett przełknął tę uwagę w milczeniu. Od jakiegoś czasu musiał wysłuchiwać wielu podobnych, więc zdążył się już uodpornić. Prawie cała rodzina próbowała go swatać w nadziei, że zapewni jej spadkobiercę i wzmocni rodzinne koneksje. Na szczęście zupełnie się tym nie przejmował. Był zdania, że płodzenie dziedziców, tytuły i alianse rodzinne to przestarzały zwyczaj.

– A przy okazji – ciągnął Filip. – O ile wiem, spotkali się ostatnio z lady Harriet. Pytała o ciebie.

– Chcesz mi zepsuć dzień?

– Ej, kiedy to prawda! Myślę, że oboje osiągnęliście punkt, w którym należy się zastanowić, co dalej.

– Cokolwiek, byle nie razem.

– Szkoda. Nasze rodziny świetnie się uzupełniają – przypomniał mu brat.  – Jasne, ten ślub byłby największą fuzją, jaką Anglia widziała w ostatnich latach. Z wpływami ich i naszej rodziny moglibyśmy zmonopolizować rynek.  – No właśnie! I co w tym złego? – zapalił się Filip.

– Fuzja i małżeństwo, braciszku, to dwie różne rzeczy.

– A nie pociąga cię myśl o spłodzeniu potomka? Rodzice byliby zachwyceni.  Wpadli niemal w rozpacz, kiedy zobaczyli, że znów kupujemy różową wyprawkę, a w dodatku Carolyn zapowiada, że to nasze ostatnie dziecko. Z mojej strony nie mają więc szans na wnuka, choć nikt nie może mi zarzucić, że nie próbowałem.  Robiłem, co mogłem, reszta należy do ciebie. – Filip przerwał na chwilę swój wywód i zachichotał. – Zresztą, sami niewątpliwie ci o tym powiedzą. Wkrótce zamierzają cię odwiedzić i na pewno przypomną ci o obowiązkach.  Brett westchnął ciężko i zamknął oczy. Tego akurat mógł być pewien. Rodzice od dawna marudzili, że powinien się ustatkować i założyć rodzinę.  – Ostrzegasz mnie? – spytał ciężkim głosem.

– Skąd! Tylko mówię, na co powinieneś się przygotować.  Brett jęknął w duchu. Nie znosił tego cyrku, który pamiętał z dzieciństwa –tytułów, zadęcia i „odpowiedniego towarzystwa”, ale dla rodziców było zupełnie oczywiste, że lord Breton Hamilton powinien się „dobrze” ożenić.  On sam nigdy o sobie nie myślał w ten sposób. Zawsze pragnął odciąć się od tego cyrku, dlatego kiedy tylko pojawiła się możliwość wyjazdu do Ameryki i pracy w bostońskim biurze Wintersoftu, skwapliwie z niej skorzystał. Ostatnie sześć miesięcy minęło mu jak mgnienie oka. Żył pełnią życia, robił to, co lubił i był zadowolony, że sam pracuje na swój sukces. Na szczęście tworzenie oprogramowania komputerowego nie miało nic wspólnego z budownictwem okrętowym, czym zajmowała się jego rodzina, mógł więc sprawdzić, na ile go stać.  – A jak tam twoje sprawy sercowe? – zagadnął Filip, chichocząc. – To zastanawiające, że w ogóle o tym nie wspominasz. Matka zaczęła nawet podejrzewać, że tęsknisz za lady Harriet. Nawiasem mówiąc, nie wiem, czy ona nie wybierze się do ciebie razem z rodzicami. Sugerowała mamie, że nigdy jeszcze nie była w Bostonie i chętnie by go zwiedziła.

– Co?! – Brett drgnął przestraszony, aż słuchawka zsunęła mu się na biurko. –

Nie! To niemożliwe! – zawołał, jak tylko zdołał ją podnieść.

– Dlaczego? – droczył się Filip.

– Dobrze wiesz, dlaczego. Po pierwsze, nie pozwolę, żeby rodzice siłą zaciągnęli mnie do ołtarza, a po drugie Harriet i ja stanowczo do siebie nie pasujemy. Ustaliliśmy to już dwa lata temu i od tamtej pory nic się nie zmieniło. –

Skrzywił się na samo wspomnienie ich nieudanego związku. Oczekiwał, że przyszła żona będzie jego partnerką i towarzyszką w każdej dziedzinie życia, tymczasem jedyne, co bez wątpienia zapewniłaby mu lady Harriet, to drętwe wizyty towarzyskie, podczas których najbardziej emocjonujące tematy to pogoda i stan dróg czy wybór nowego premiera. – Poza tym, mam już dziewczynę – rzucił lekko, starając się, aby zabrzmiało to wiarygodnie.

– Słucham? – spytał Filip z niedowierzaniem, po czym zastukał lekko w słuchawkę. – Powtórz, musiały być jakieś zakłócenia na linii, chyba źle zrozumiałem. Masz dziewczynę?

– Jasne – zapewnił Brett. – Powiem więcej, jesteśmy nawet zaręczeni.

Przez moment w słuchawce zapanowała cisza.

– Co?! I ukrywasz te rewelacje przed rodziną?

– Wcale nie ukrywam. Po prostu dotąd nie było okazji, żeby wam o tym powiedzieć. – Pomysł z zaręczynami zaczynał mu się coraz bardziej podobać. Jeśli Filip tak szybko dał się nabrać, z rodzicami również nie powinien mieć problemów.  A to zapewniłoby mu spokój na co najmniej kilka tygodni. – Mieszkamy razem –rozkręcał się.

– I nic nam nie powiedziałeś?!

– Jakoś nie byłem gotów, żeby to rozgłaszać, zrozum. Ale sam widzisz, że w tej sytuacji wizyta lady Harriet byłaby… hmm, delikatnie mówiąc, niezręczna.  Mógłbyś to jakoś taktownie zasugerować mamie? – zaproponował pełen podziwu dla własnego sprytu.

Szybko zagłuszył w sobie wyrzuty sumienia, że wrabia Filipa w całą tę farsę, ale naprawdę nie miał wyjścia. Kto, jeśli nie starszy brat, nadawał się najlepiej do tego, by wytłumaczyć rodzicom delikatność sytuacji i przekonać ich, że absolutnie nie powinni zabierać ze sobą Harriet.

Wysłuchiwał zdumionych okrzyków Filipa, kiedy do gabinetu weszła Sunny Robbins, niosąc stertę umów, o które prosił. Zatrzymała się w progu, widząc, że rozmawia przez telefon, ale skinieniem ręki dał jej znać, by weszła dalej. Sunny była zastępcą głównego prawnika i zarazem najbardziej pociągającą kobietą w firmie.

Podeszła do biurka lekko rozkołysanym krokiem i położyła teczkę z dokumentami. Brett zauważył przy tym, że ma irytująco krótką spódnicę.

Wystarczająco krótką, żeby działać na męską wyobraźnię, ale wystarczająco długą,

by uchodziła za przyzwoitą.

– Możesz je zatrzymać – powiedziała cicho Sunny, nie chcąc mu przeszkadzać w rozmowie. – Mamy kopie. – Zrobiła krok w tył i zamierzała wyjść z gabinetu.  – Poczekaj – wyszeptał i odsunął lekko słuchawkę od ucha.  – Niesamowite! Ktoś zdołał usidlić mojego małego braciszka! Mistrza unikania pułapek matrymonialnych! Jak ona tego dokonała? To musi być niezwykła kobieta!  Opowiedz coś o niej!

Z nieco kwaśną miną wysłuchiwał zdziwionych okrzyków Filipa i jednocześnie zerkał na Sunny. Odgarnęła z czoła ciemne loki i uśmiechnęła się do niego lekko.  – Cóż… Może lepiej, niech sama to zrobi, akurat jest tutaj – rzucił nieoczekiwanie. – Sunny, skarbie, zamień słówko z moim bratem.  – Słucham? – spytała zaskoczona i uniosła lekko brwi.  – Prześlij buziaka za ocean mojemu starszemu bratu, który bardzo chciałby cię poznać.

– Dlaczego? – Patrzyła na niego zszokowana, nadal nic nie rozumiejąc.  Brett wiedział, że tym razem posunął się za daleko i miał przeczucie, że przyjdzie mu jeszcze ponieść konsekwencje tego dowcipu, ale na razie to wszystko nie było ważne. Na drugim końcu linii miał Filipa, który żądał informacji o jego dziewczynie, a niewątpliwie pierwszą rzeczą, jaką zrobi po zakończeniu tej rozmowy, będzie telefon do rodziców.

– Dlatego, że chciałby cię poznać – wyjaśnił, tłumiąc zniecierpliwienie. –

Przywitaj się z nim i powiedz, że u nas wszystko w porządku. – Wcisnął jej słuchawkę do ręki i z niepokojem czekał na to, co zrobi Sunny.  Jeszcze przez chwilę Sunny patrzyła na niego zdumiona, podejrzewając, że zwariował, aż w końcu wolno podniosła słuchawkę do ucha i odezwała się niepewnie:

– Halo? Tu Sunny.

Brett kiwnął głową i uśmiechnął się do niej zachęcająco. Sięgnął do aparatu, włączył przycisk, dzięki któremu słyszał, co mówiły obie strony, i podniósł kciuk w triumfalnym geście.

– Witaj. – Usłyszał stonowany głos Filipa. – Jak słyszę, mieszkasz z moim bratem…?

– Słucham? – Sunny znowu nie potrafiła ukryć za skoczenia.

Brett rzucił się w kierunku słuchawki i wyjaśnił pospiesznie:

– Na razie nie chcielibyśmy tego rozgłaszać. – Zignorował zdziwione spojrzenie Sunny i ciągnął: – Muszę kończyć, mamy sporo pracy. Wyjaśnij jakoś to wszystko rodzicom.

– Pewnie mam im zasugerować, żeby zarezerwowali sobie hotel – zachichotał Filip.

– To rzeczywiście byłoby dobre rozwiązanie – zgodził się Brett.  Szybko zakończył rozmowę i przeniósł spojrzenie na Sunny. Tkwiła nieruchomo przed jego biurkiem, podbródek miała wojowniczo uniesiony i najwyraźniej domagała się wyjaśnienia.

Oho! Miał przeczucie, że tym razem będzie musiał słono zapłacić za swój wybryk, panna Robbins nie wyglądała jak ktoś, kto pozwoli, żeby uszło mu to na sucho.

Wolnym ruchem odłożył słuchawkę i przysunął do siebie dokumenty.

– Dziękuję, że je przyniosłaś, Sunny.

– To moja praca – odparła, znacząco podkreślając ostatnie słowo.  – A jeśli chodzi o ten drobiazg… Cóż, mam ostatnio małe kłopoty… Pomyślałem sobie, że skoro akurat tu jesteś, mogłabyś mi trochę pomóc.  – O ile dobrze zrozumiałam, twój brat jest pewien, że razem mieszkamy?  – No właśnie… – wyjąkał Brett dziwnym tonem. – Gdybyś się tylko zgodziła… Stała przed nim osłupiała, z szeroko otwartymi oczami. Zanim jednak zdążyła o cokolwiek spytać, Brett wstał zza biurka i podszedł do niej.  – To dość skomplikowane… Widzisz, rodzice naciskają, żebym poślubił kobietę, której nie kocham. To miła dziewczyna, z porządnej rodziny, doskonała partia. Nasz związek uszczęśliwiłby pewnie wszystkich, poza mną. Dlatego wymyśliłem szybko, że mam kogoś tu, w Bostonie, a kiedy zobaczyłem, że Filip tak łatwo w to uwierzył, zacząłem ubarwiać moją historię.  – Ubarwiać? – powtórzyła z niedowierzaniem.

– Zrozum, nie miałem wyboru. W przyszłym tygodniu przyjeżdżają moi rodzice i wszystko wskazywało na to, że przywiozą ze sobą lady Harriet.  – Ach, lady Harriet – mruknęła Sunny z przekąsem.

Brett przymknął drzwi gabinetu i wyjaśniał dalej:

– Jest jeszcze jedna rzecz, której o mnie nie wiesz… Och, nic złego – dodał szybko, widząc jej spojrzenie. – Niektórzy uznaliby nawet, że wręcz przeciwnie.  Otóż… moi rodzice to bardzo mili ludzie, ale trochę… nieprzeciętni. Jak by ci to powiedzieć… Moi przyjaciele w Anglii znają mnie jako lorda Bretona Hamiltona, syna lorda Artura i lady Miriam Hamilton. Z przykrością muszę przyznać, że moja rodzina należy do arystokracji – zakończył lekko zmieszany.  Sunny przyjęła te rewelacje nad wyraz spokojnie. Nie drgnął jej żaden mięsień, twarz nawet na moment nie zmieniła wyrazu.

– Ale co to ma wspólnego z tym, że musiałam przesyłać pozdrowienia twojemu bratu? – zapytała lekko zaciekawiona.

To dodało mu odwagi.

– Sunny, usiądź wygodnie. – Przysunął jej krzesło, a sam usiadł naprzeciwko. –

Spróbuję ci wszystko wytłumaczyć, chociaż to trochę skomplikowane. A przede wszystkim mam prośbę, żebyś zachowała całą historię dla siebie.  – Bez obaw, nie mam zamiaru biegać po korytarzu i ogłaszać w każdym dziale, że Brett Hamilton jest angielskim lordem. I tak nikt by mi nie uwierzył.  – Dzięki. – Odetchnął z ulgą. – Musisz wiedzieć, że moi rodzice uważają, że razem z tytułem człowiek bierze na siebie ogromną odpowiedzialność. Mój brat właśnie zadzwonił, by mi powiedzieć, że wkrótce przyjdzie na świat jego czwarta córka. Dla niego i jego żony nie ma to żadnego znaczenia, ale rodzice czekają na spadkobiercę. Dlatego tak bardzo chcą, żebym się ożenił. Jak ci mówiłem, wybrali już nawet kandydatkę na żonę, lady Harriet, kobietę, która ma wszystko, odpowiednie nazwisko, tytuł i stosunki. Brak jej tylko wewnętrznej iskry, a bez tego nie wyobrażam sobie szczęśliwego związku.

Zauważył, że spojrzenie Sunny nieznacznie złagodniało, jakby mimowolnie poruszył czułą strunę w jej sercu.

– Filip zadzwonił dzisiaj, poinformował mnie, że spodziewają się z żoną kolejnej córki i zapowiedział, iż wkrótce przyjeżdżają do mnie rodzice.  Wymyśliłem na poczekaniu tę historię z dziewczyną w Bostonie, żeby przypadkiem nie zabrali ze sobą Harriet. Akurat wtedy weszłaś do pokoju i jakoś sama wpadłaś mi w tę opowieść. Sam nie wiem, jak to się stało. Naprawdę, to nie było zaplanowane, nie chciałem cię w nic wrobić. Ale skoro już się stało, czy nie zgodziłabyś się mi pomóc? Nie mogłabyś przez kilka dni poudawać mojej dziewczyny?

– Masz na myśli wyjście raz czy dwa na kolację z twoimi rodzicami? – spytała z wahaniem.

– Cóż… Może nawet coś więcej. Powiedziałem mu, że jesteśmy zaręczeni.

Sunny jęknęła i pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Och, Brett, to przecież śmieszne!

– Wiem, ale uwierz mi, że po prostu nie miałem wyjścia. A teraz nie mam czasu do stracenia, rodzice przyjeżdżają w przyszłym tygodniu. Nie mogłabyś na te kilka dni wprowadzić się do mnie i zagrać roli mojej narzeczonej?  Patrzyła na niego oszołomiona, niepewna, czy dobrze go rozumie. Ten facet miał niewiarygodny tupet!

– Chcesz, żebym zamieszkała z tobą i udawała przed twoimi rodzicami kochającą narzeczoną, tak? – upewniła się.

Kiwnął ochoczo głową i dodał szybko:

– W moim mieszkaniu są dwie sypialnie. Miałabyś naturalnie swój pokój.  Wiem, że to wszystko brzmi niedorzecznie, ale tak naprawdę to bardzo niewinny pomysł, w zasadzie zwykła przyjacielska przysługa.

Sunny ciągle nie była pewna, czy Brett nie postradał zmysłów, ale jedna rzecz w jego niezwykłej propozycji wydała się jej interesująca.  Od kiedy wprowadzili się do niej rodzice, do jej mieszkania zawitał chaos i totalna niepewność, co zastanie po powrocie z pracy. Musiała na nowo nauczyć się funkcjonować obok nich, a to nie było łatwe. Obiecywali wprawdzie, że wyprowadzą się, jak tylko znajdą coś dla siebie, ale póki co nie zanosiło się na to.  – Powiedziałeś: dwie sypialnie? – upewniła się.

Przez chwilę rozważała całą sytuację. Brett wyglądał na szczerze zmartwionego. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie. Dotąd miała go za beztroskiego wesołka, którego jedynym zmartwieniem był dobór odpowiedniego krawata. – Gdzie mieszkasz? – spytała ostrożnie. – Bo jeśli na drugim końcu Bostonu, to… – Leśne Osiedle w zachodniej części miasta.

Drgnęła mimowolnie. Jej matka niewątpliwie powiedziałaby, że to zrządzenie losu.

– A zatem jesteśmy sąsiadami – mruknęła cicho.

– Świetnie! Możesz więc przenieść się do mnie w każdej chwili! – ucieszył się.  – No nie, nie mogę tak po prostu spakować rzeczy i wprowadzić się do ciebie! –obruszyła się.

– Dlaczego nie? To duże mieszkanie, nie będziemy sobie przeszkadzać, zgódź się – kusił. – Jestem całkiem miły, zobaczysz, na pewno wytrzymasz ze mną te kilka dni. Jedyne, co musisz zrobić, to sprawiać wrażenie, że świata poza mną nie widzisz i przekonać o tym moich rodziców.

– No tak, to rzeczywiście niewiele – zaśmiała się.

– Dla ciebie niewiele, ale nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy!  Patrzyła na niego z namysłem i czuła, że zaczyna się łamać. Ten układ mógłby być korzystny dla nich obojga… Nareszcie miałaby spokojny kąt tylko dla siebie.  Podniosła wzrok na Bretta i w tym momencie ogarnęła ją kolejna wątpliwość.  Facet miał opinię playboya i emanował seksapilem, a ona nie zamierzała stać się jego kolejną ofiarą.

– Sunny? – odezwał się udręczonym głosem. – Co mogę zrobić, żebyś mi uwierzyła? Wiem, że to szalony pomysł. Uwierz mi, wcale nie chcę oszukiwać rodziców, ale mam już dość ich nacisków i ciągłego przypominania mi o obowiązkach względem rodziny! Nie dam się zaciągnąć do ołtarza tylko po to, by wreszcie doczekali się dziedzica, by przetrwało nazwisko! Może nie uwierzysz, ale traktuję te sprawy poważnie i jeżeli kiedyś się ożenię, to z kobietą, którą sam wybiorę, w której zakocham się tak, że żadne koneksje nie będą miały znaczenia.  – Co za deklaracja. – Uśmiechnęła się, czując, że przełamał jej opór.

– Naprawdę tak to widzę.

– Cóż, Brett… Nie mam pojęcia, jak udało ci się wpakować mnie w tę kabałę i pewnie będę tego jeszcze nie raz żałować, ale dobrze. Zgadzam się.  Uśmiechnął się z wyraźną ulgą, a w jego oczach pojawił się olśniewający błysk.  I w tym momencie Sunny zrozumiała, że nawet jeśli pomoże mu wyplątać się z jego kłopotów, będzie musiała bardzo uważać, by nie wpaść we własne.  – Kiedy mam się przeprowadzić? – spytała ostrożnie.  – Dobrze by było, gdybyśmy się trochę poznali przed ich przyjazdem. Jutro nie będzie za szybko?

Rozdział 2

Carmella Lopez, sekretarka prezesa Wintersoftu, Lloyda Wintersa, sprzątała właśnie biurko, kiedy do jej pokoju wszedł Brett Hamilton, niosąc olbrzymią stertę dokumentów.

– Lloyd mówił, że będzie tego potrzebował – powie dział, rzucając jej wszystko na biurko. – Zaznaczyłem kilka kwestii, które powinien wziąć pod uwagę przy podpisywaniu nowego kontraktu.

Carmella przysunęła papiery i zerknęła ukradkiem na Bretta. Niewątpliwe był jednym z tych wolnych facetów, którego nie wolno przegapić.  – Dzięki. Lloyd jest teraz na spotkaniu, dam mu to, jak tylko wróci. Ale ciebie nie wypuszczę stąd, dopóki nie podpiszesz tych wszystkich umów. – Przesunęła w jego stronę plik dokumentów.

– To naprawdę nie może poczekać? – Brett skrzywił się i zerknął na zegarek. –

Jestem umówiony…

Carmella odwróciła się zaskoczona.

Brett, nie poznaję cię! Jeszcze nigdy nie słyszałam, żebyś wykręcał się od pracy!

– Och, dziś wyjątkowo się spieszę – mruknął ze smętną miną. – Umówiłem się po pracy z moją współlokatorką.

– Współlokatorką? – powtórzyła zaciekawiona. – Czyżbyś miał kogoś?

– Nie, to nie tak – wykręcał się nieumiejętnie.

Pochylił się nad biurkiem, wyciągnął długopis i zaczął podpisywać dokumenty.  – Brett, nawet na to nie licz, nie uda ci się nic przede mną ukryć. Dziecko by zauważyło, że kręcisz. Spójrz mi w oczy i mów, kto to!  – To naprawdę nic takiego. Nie mogę powiedzieć ci więcej, bo ona tu pracuje.

– Co?! – Carmella wbiła w niego zaskoczone spojrzenie.  – O, nie! – jęknął głucho. – Co się dziś ze mną dzieje? Za dużo mówię, w dodatku dokładnie to, czego nie powinienem. Dobrze, że nie pracuję w dziale sprzedaży… Carmella wpatrywała się w niego z nieskrywaną ciekawością. Widać było, że nie spocznie, dopóki nie dowie się wszystkiego.

– Ej, to zupełnie inaczej, niż myślisz. Całkiem nie winna historia, ale nie chcę, żeby wszyscy wiedzieli, bo od razu zaczną plotkować. Mogę ci powiedzieć, kto to jest, o ile obiecasz, że nikomu nie powtórzysz… Uroczyście uderzyła się w piersi i uniosła otwartą dłoń do góry na znak przysięgi.

Brett westchnął głęboko i wykrztusił:

– To Sunny Robbins z działu prawnego.

– Nie! – Zaskoczona Carmella aż przysiadła. Nie miała pojęcia, że Brett i Sunny w ogóle się znają. Nie wspominając o tym, że zamierzają razem mieszkać.

Więc nici z planów Emily, żeby go wyswatać z Josie…

– Poprosiłem ją, żeby oddała mi małą przysługę, kiedy w przyszłym tygodniu przyjadą moi rodzice – tłumaczył się Brett zawile.

– Małą przysługę?

– Ma się do mnie wprowadzić i udawać moją dziewczynę. – Oderwał się na chwilę od dokumentów i spojrzał na Carmellę wyczekująco. – Taka zabawa, rozumiesz? Ona potrzebuje trochę spokoju, a ja kogoś, kto pomoże mi przekonać rodziców, że mam tu swoje życie. Nalegają, żebym poślubił kobietę, którą mi wybrali. Ich zdaniem to idealna kandydatka. A ja chcę ich przekonać, że mam już kogoś i plan rodziców będzie musiał spalić na panewce.  – Coś czuję, że to się źle dla ciebie skończy. – Carmella zerknęła na niego znad okularów. – Wpadniesz z deszczu pod rynnę.

– Nie sądzę – zaśmiał się. – Oddamy sobie nawzajem przysługę i tyle.

– Oj, żebyś się nie zdziwił, Brett. Sunny to urocza dziewczyna.  Uniósł głowę zaskoczony, a ręka z długopisem zawisła mu nad kolejnym dokumentem.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Nic. Sugeruję tylko, żebyś był ostrożny.

– Daj spokój! Sunny pomieszka u mnie przez jakiś czas, zagramy komedię przed rodzicami i to wszystko.

Carmella pokręciła głową z powątpiewaniem, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi gabinetu się uchyliły i zajrzała Emily, jedyna córka Lloyda Wintersa, a jednocześnie główny dyrektor sprzedaży w firmie.

Hmm, nie chciałam podsłuchiwać, ale… – przerwała na chwilę i wpatrywała się w Bretta zaciekawiona. – Dobrze słyszałam? Sunny wprowadza się do ciebie?  – Nie w tym sensie, o jakim myślisz – próbował jej wytłumaczyć. – Sunny ma u siebie rodziców i potrzebuje spokojnego kąta, a mnie akurat przyda się kilka damskich łaszków porozrzucanych po mieszkaniu.

Jednak Emily sprawiała wrażenie, jakby nie docierało do niej to, co Brett mówił. Kręciła głową z niedowierzaniem i Carmella była pewna, że wie, o czym przyjaciółka myśli.

– No, no. Ty i Sunny. Niesamowite!

– To tylko pewien układ – jęknął bezsilnie Brett. – Korzystny dla nas obojga, nic więcej. Dlatego nie chcielibyśmy, żeby to się rozniosło. Nie mów o tym nikomu, dobrze, Em?

– Oczywiście! Zachowam to dla siebie.

– Tak będzie najlepiej. Wpadłem chwilowo w małe rodzinne tarapaty, ale jak tylko rodzice wyjadą, wszystko wróci do normy. Dlatego nie chciałbym, żeby ktoś miał fałszywe wyobrażenia… – Ona ma udawać jego narzeczoną – wtrąciła Carmella.  – Co?!

Brett pokiwał głową z lekkim zmieszaniem.

– Em, przyjaźnimy się od dawna, znasz mnie, zaufaj mi. Wiem, co robię. Za wszelką cenę muszę uniknąć małżeństwa, w które próbują mnie wpakować rodzice.  Chcę im udowodnić, że potrafię sam wybrać sobie dziewczynę. To moje życie i moja sprawa, nie potrzebuję ich pomocy.

Emily pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Jasne, Brett, doskonale cię rozumiem. Lec już, nie pozwól jej czekać. –

Poklepała go lekko po plecach i niemal wypchnęła za drzwi.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin