Anne McCaffrey Renegaci z Pern tom X Przeklad Barbara Modzelewska Wprowadzenie Kiedy rodzaj ludzki odkryl Pern, trzecia planete slonca Rukbat w Gwiazdozbiorze Koziorozca, niewiele uwagi poswiecono Czerwonej Gwiezdzie, o wydluzonej orbicie - nietypowemu satelicie ukladu. Osiedlajac sie na planecie, kolonisci zbudowali swe pierwsze siedziby na poludniowym, bardziej goscinnym kontynencie. Potem nastapila katastrofa w postaci deszczu Nici - grzybopodobnych organizmow, ktore pozeraly wszystko, z wyjatkiem kamienia i metalu. Poczatkowo straty byly przerazajace. Na szczescie Nici nie byly niezniszczalne, unicestwialy je zarowno ogien, jak i woda. Stosujac wiedze starego swiata i inzynierie genetyczna, osadnicy przeksztalcili rodzimy gatunek tworzac zwierzeta przypominajace legendarne smoki. Te olbrzymie stworzenia staly sie najbardziej skuteczna bronia przeciwko Niciom. Zdolne trawic skale zawierajaca fosfor, smoki doslownie zialy ogniem i palily Nici w powietrzu, zanim te zdolaly opasc na ziemie. Potrafiac nie tylko fruwac, ale rowniez teleportowac sie, smoki mogly szybko manewrowac, unikajac obrazen w walce z Nicmi. Natomiast dzieki umiejetnosci telepatycznego porozumiewania sie z wybranymi jezdzcami i pomiedzy soba nawzajem, mogly tworzyc sprawne oddzialy bojowe. Bycie smoczym jezdzcem wymagalo specjalnych uzdolnien empatycznych i calkowitego poswiecenia. Dlatego smoczy jezdzcy stali sie osobnym klanem, cieszacym sie wielkim szacunkiem mieszkancow Pern. W ciagu wiekow osadnicy zapomnieli o swym pochodzeniu, zajeci walka o zycie z Nicmi, ktore opadaly zawsze, ilekroc Czerwona Gwiazda zblizyla sie do Pern. Zdarzaly sie tez dlugie przerwy, kiedy Nici nie niszczyly ziemi, a smoczy jezdzcy w swoich Weyrach czekali, az znow beda potrzebni, by chronic ludzi, ktorym przyrzekli opieke. W momencie gdy zaczyna sie nasze opowiadanie, jedna z takich przerw ma sie juz ku koncowi. Do nastepnego przejscia Czerwonej Gwiazdy zostalo jeszcze dziesiec lat i niewielu zdaje sobie sprawe, co to oznacza. Miedzy Wartowniami i Cechami trwaja niesnaski. One to zapoczatkowaly lancuch wydarzen, w wyniku ktorych pojawili sie renegaci z Pern. Prolog W polnocno - zachodniej prowincji Wysokich Rubiezy ambitny mezczyzna rozpoczal wlasnie serie podbojow terytorialnych, ktora uczyni go najpotezniejszym Lordem na calym Pern. Jego imie brzmi Fax i stanie sie on legenda. Tymczasem na wzgorzach Warowni Lemos, we wschodnich gorach Pernu... -Jest tu znowu - powiedziala kobieta, spogladajac przez pokryte brudem okienko. - Mowilam ci, ze wroci. Teraz masz - w jej glosie brzmiala nutka oczekiwania. Nie ogolony mezczyzna za stolem popatrzyl na nia z niechecia. Brzuch mial wypelniony owsianka i dopiero co - przestal narzekac, ze to zadne jedzenie dla doroslego mezczyzny. Teraz zdecydowal pojsc nalowic troche ryb. Metalowe drzwi zostaly energicznie wepchniete do srodka i zanim gospodarz zdolal wstac, pokoj zapelnil sie ponurymi mezczyznami, za ktorych pasami tkwily krotkie miecze. -Felleck, wynosisz sie! - powiedzial Lord Gedenase ostrym tonem. Piesci oparte o pas, ciemny, skorzany pas jezdziecki, czynily go grozniejszym, niz byl w rzeczywistosci. -Wyniesc sie, wyjsc, Lordzie Gedenase? - zajaknal sie Felleck. - Wlasnie wychodzilem, panie, nalowic ryb na wieczorny posilek - glos zmienil mu sie w blagalny jek. - Nic nie mamy do jedzenia oprocz gotowanego zboza. -Twoj glod juz mnie nie dotyczy - odpowiedzial Lord Gedenase, rozgladajac sie po niechlujnej izbie umeblowanej koslawymi sprzetami. Skrzywil sie, poczuwszy won nagromadzonego tu brudu. - Cztery lata zalegasz z podatkami, pomimo hojnej pomocy mojego zarzadcy, ktory wymienil ci splesniale ziarno siewne, polamane niewlasciwie uzywane narzedzia, nawet konia, kiedy twojemu zgnilo kopyto. Teraz won! Pozbieraj swoje rzeczy i wynos sie. Felleck byl zaskoczony. -Wynosic sie? -Wyniesc sie? - powtorzyla kobieta lamiacym sie glosem. -Wynocha! - Lord Gedenase odstapil na bok i wskazal drzwi. - Macie dokladnie pol godziny na spakowanie swoich rzeczy - brwi Pana Warowni uniosly sie z odrazy, kiedy znow powiodl spojrzeniem po brudnym mieszkaniu. -Ale dokad mamy pojsc? - rozpaczliwie zalkala kobieta, juz zbierajac garnki i patelnie. -Gdziekolwiek chcecie - odpowiedzial Lord i obracajac sie na piecie, wyszedl z izby. Kiwnal na zarzadce, by nadzorowal eksmisje, po czym dosiadl biegusa i odjechal. -Ale zawsze bylismy przynalezni do Lemos - powiedzial Felleck pociagajac nosem i wykrzywiajac twarz w zalosne miny. -Kazda warownia utrzymuje siebie i odprowadza danine Lordowi - odpowiedzial zarzadca. Rozpaczajac glosno, kobieta opuscila fartuch, do ktorego przelozyla garnki czyniac straszliwy rumor. Felleck dal jej kuksanca. -Wez torby, ty glupia! - warknal gniewnie. - Idz, zwin posciel. Ruszaj sie! Eksmisja zostala zakonczona w ustalonym czasie. Felleck i jego kobieta odeszli uginajac sie pod ciezarem bagazy. Mezczyzna obejrzal sie raz i zobaczyl woz, ktory stanal przy wejsciu do opuszczonej zagrody. Zobaczyl kobiete trzymajaca niemowle, starsze dziecko obok niej na kozle, starannie spakowany dobytek, silne zwierzeta pociagowe i mleczne bydle przywiazane do burty wozu. Zaklal soczyscie, popychajac idaca przed nim kobiete. W tej chwili przysiagl zemste Lordowi Gedenase i wszystkim mieszkancom Warowni Lemos. Jeszcze pozaluja, pozaluja! Juz on ich wszystkich zmusi, by pozalowali. Kolejne podboje Faxa konczyly sie sukcesem. Uczynil sie on Panem Wysokich Rubiezy, Kromu, Nabolu, Keoglu, Balen, Riverband i Ruathy. Bral je w posiadanie przez malzenstwo, napad lub morderstwa. Warownie Fillek, Fort i Boli zebraly wszystkich zdolnych do walki mezczyzn. Goncy i ogniska rozmieszczone na szczytach wzgorz mieli natychmiast przekazac wiadomosc o inwazji na ktores ze sprzymierzonych terytoriow. Dowell zawsze slyszal, gdy ktos nadjezdzal droga do jego gorskiej siedziby. Odglos kopyt odbijal sie bowiem halasliwym echem od scian doliny lezacej ponizej. -Barla, nadjezdza poslaniec! - zawolal do swojej zony, odkladajac strug, ktorym wlasnie wygladzal deszczulke drzewa fellisowego, przeznaczona na krzeslo dla Lorda Kale z Warowni Ruatha. Zmarszczyl brwi, gdy uszy upewnily go, ze nadjezdza wiecej niz jeden jezdziec. Tetent przyblizal sie. Dowell wzruszyl ramionami. W koncu goscie pojawiali sie rzadko, a Barla lubila odwiedziny. Mimo ze nigdy nie narzekala, czesto myslal, ze postapil egoistycznie, zabierajac ja tak daleko w gory. -Mam swiezy chleb i miseczke jagod - powiedziala, idac do drzwi. Przynajmniej dal jej zgrabny, wygodny dom, pocieszyl sie Dowell, z trzema izbami wykutymi w skale na poziomie wejscia i piecioma powyzej. Byla tez komora dla biegusow, dwoch zwierzat pociagowych oraz sklad drewna. Goscie, dziesieciu lub wiecej mezczyzn, zatrzymali ostro parskajace zwierzeta na polance. Jedno spojrzenie na spocone, nie znane twarze sprawilo, ze Barla wycofala sie za plecy meza, marzac o tym, by jej twarz pokryta byla maka lub sadza. Oczy przywodcy zwezily sie, a na jego twarzy pojawil sie zly usmiech. -Ty jestes Dowell? - dowodca nie czekajac na odpowiedz zsiadl z biegusa. - Przeszukac to miejsce - rzucil przez ramie. Dowell zacisnal piesci, zalujac, ze odlozyl hebel, po czym poszukal lewa reka dloni zony. -Jestem Dowell. A wy? -Jestem z Warowni Ruatha. Twoim panem jest teraz Fax. Dowell uscisnal dlon Barli, slyszac, jak bierze gwaltownie wdech. -Nie slyszalem o smierci Lorda Kale, z pewnoscia. -Nie ma nic pewnego na tym swiecie, cieslo. - Mezczyzna podszedl do obojga, tym razem zatrzymujac wzrok na Barli. Chciala ukryc twarz za ramieniem Dowella, by uciec od tych napastliwych oczu, ale przywodca bandy naglym ruchem odciagnal ja od meza i rechocac obrocil wokolo, az zakrecilo sie jej w glowie. Potem przyciagnal Barle do siebie. Poczula szorstki pyl na jego rekawie i spostrzegla zaschnieta krew na kolnierzu. Nastepnie zarosnieta, wykrzywiona twarz znalazla sie blisko i zgnily odor nieswiezego oddechu uderzyl ja, zanim zdazyla odwrocic glowe. -Ja bym tego nie robil, Tragger - powiedzial ktos niskim glosem. - Znasz rozkazy Faxa, zreszta ona jest juz zaorana. Na ten rok. -Nikt sie tu nie ukrywa, Tragger - powiedzial inny mezczyzna, ciagnac za soba sploszonego biegusa. - Sa tutaj sami. Barla zostala puszczona i ze zduszonym jekiem upadla ciezko na ziemie. -Nie probowalbym tego, cieslo - powiedzial ten sam, niski glos, ktory przedtem ostrzegl Traggera. Przerazona Barla podniosla wzrok i ujrzala, jak Dowell rusza w strone Traggera. -Nie! Och, nie! - krzyknela, zrywajac sie na nogi. Ci ludzie bez namyslu zabiliby Dowella. Przywarla do meza, podczas gdy Tragger dal swoim ludziom rozkaz odjazdu. Jeszcze popatrzyl na nia przez zmruzone powieki, sciagajac wargi w zlym usmiechu. Potem uderzyl biegusa ostrogami i oddzial pogalopowal w dol traktu, pozostawiajac Dowella i Barle samych. -Wszystko w porzadku, Barla? - spytal Dowell, obejmujac ja lagodnie. -Nie spotkala mnie zadna krzywda, Dowellu - odpowiedziala Barla, kladac jego dlon na swym ciezarnym lonie. W ciszy nastepne slowo zabrzmialo posepnym echem: - Jeszcze. -Fax jest Panem Warowni Ruatha? - mruknal Dowell odzyskujac jasnosc mysli. - Lord Kale cieszyl sie doskonalym zdrowiem, kiedy... - pokrecil glowa nie konczac zdania. - Zamordowali go. Wiem to. Fax! Slyszalem o nim. Ozenil sie nagle z Lady Gemma. Tyle po cichu powiedzieli Harfiarze. Mowili o nim jako o czlowieku pelnym ambicji i bezwzglednym... -Czy to mozliwe, aby wymordowal wszystkich w Ruatha? - przerazila sie Barla. Pania? Lesse i jej braci? Zwrocila ku niemu oczy pelne grozy, twarz jej pobladla. -Jezeli zmasakrowal tamtych w Ruatha... - zawahal sie Dowell i jego palce przesunely sie po brzuchu zony - jestes kuzynka oddalona tylko o jedna koligacje od tej linii. -Och, Dowell, co my poczniemy? - Barla zadrzala z przerazenia o siebie, o dziecko, o Dowella i tych wszystkich, ...
edzioomasterek