Pierwsza pomoc.doc

(57 KB) Pobierz
Pierwsza pomoc: Nie bójmy się ratować ludzkiego życia

Pierwsza pomoc: Nie bójmy się ratować ludzkiego życia

 Wojciech Moskal  2008-06-12, ostatnia aktualizacja 2008-06-11 18:02:20.0

Jeżeli jesteś świadkiem wypadku, nie stój bezczynnie czekając na pomoc. Gdy nadejdzie, dla ofiary może być już za późno. Działaj sam. Nie bój się, że coś zrobisz nie tak. Najgorsze, co możesz zrobić, to nie zrobić nic

 

Wojciech Moskal, Sławomir Zagórski:

Niedawno "Gazeta" opisała historię 20-letniej Marty, która w rodzinnym Gorzowie upadła na przystanku i straciła przytomność. Karetka jechała kilka minut, w tym czasie serce Marty nie biło. Dziewczyna przeżyła, ale jej mózg został poważnie uszkodzony. Jak to możliwe, że w centrum 130-tys. miasta nikt spośród kilkudziesięciu gapiów nawet nie próbował jej ratować?

Dr Adam M. Pietrzak*: Gdy coś takiego się dzieje, rodzina, znajomi i otaczający ludzie z reguły zachowują się na dwa sposoby: mierzą czas do przyjazdu karetki albo nie robią kompletnie nic. To nie tylko polska specyfika. Podobnie jest na całym świecie. M.in. dlatego Europejska Rada Resuscytacji twierdzi, że standard postępowania ratowniczego musi być maksymalnie uproszczony, tak żeby mógł go zastosować praktycznie każdy człowiek. Nawet w Europie przez pierwsze 10 minut od zatrzymania krążenia na fachową pomoc - lekarza, strażaka czy policjanta - możemy podobno liczyć zaledwie w 8 proc. przypadków. Tyle że te 10 minut to jest 6 minut po nieodwracalnej śmierci mózgu.

Czyli albo my sami, albo nikt?

- Czyli cała nadzieja w przygodnym świadku zdarzenia. I jeżeli ludzie tego nie rozumieją, to przegrywamy. A z reguły przegrywamy.

Jakie są przyczyny, że nikt się nie rusza z pomocą? Ludzie nie wiedzą, co robić? Boją się popełnić jakiś błąd?

- To tylko tak zwane wygodne wytłumaczenia, bo większość z nas przynajmniej raz w życiu przechodziło szkolenie z pierwszej pomocy. Jeżeli jednak nie jest zagrożony ktoś, na kim nam naprawdę zależy, to z reguły nie robimy nic - nie korzystamy z wiedzy, jaką posiadamy. To po prostu skrajny egoizm, no chyba że czasem chorobliwa nieśmiałość.

Ale gapie nie odchodzą w takiej sytuacji, tylko stoją, patrzą i komentują.

- Tak, bo to też dla nich jakaś zabawa, sensacja. Przecież od czasu szafotu i publicznych egzekucji nasza mentalność specjalnie się nie zmieniła.

Charakterystyczne jest to, że znacznie częściej można liczyć na pomoc bliźnich w mniejszych miejscowościach, tam gdzie się praktycznie wszyscy znają. Za to kompletnie nie reagują te gigantyczne, wymieszane populacje wielkich miast.

Jak powinno się zareagować w przypadku Marty?

- Sytuacja wydawała się o tyle komfortowa, że dotyczyła młodej, estetycznie wyglądającej osoby. Motywacja do udzielenia pomocy komuś takiemu jest większa. Trywialnie mówiąc - łatwiej zdecydować całować się z kimś młodym i ładnym niż z menelem, który leży na trawniku i czuć od niego wódkę. Ale po kolei.

Pierwsza rzecz - dotknij i zawołaj - "Hej ty, otwórz oczy!", "Co się stało?!" - to naprawdę może zrobić każdy z nas. Jeżeli ktoś nie reaguje na dźwięk, może odpowie na dotyk. Potrząśnij za ramiona, dotknij palcem czoła.

Jeżeli ktoś nie reaguje na dźwięk i dotyk, bezwzględnie wezwij pomoc - sam albo poproś kogoś z otoczenia. Jedną konkretną osobę.

Dlaczego jedną konkretną?

- Tłum, który gromadzi się wokół ofiary jest całkowicie anonimowy. Z doświadczenia wiem, że jeżeli się zwrócimy ogólnie: "Czy ktoś może pomóc?", "Niech ktoś zadzwoni po karetkę", wszyscy nagle zaczynają "szukać lotnika" - patrzą w niebo i zastanawiają się, kogo to dotyczyło. Trzeba powiedzieć wprost: "Pan w jasnej koszuli w kratkę, w okularach. Tak, do Pana mówię. Proszę natychmiast wezwać pogotowie". Teraz tłum już patrzy na Pana w koszuli w kratkę, przyjrzał mu się przez zmrużone oczy i myśli: "Jak ten młody blondyn nie zadzwoni, to mu tak dop..., że się nie pozbiera". I on wtedy z reguły zadzwoni. Z tłumem nie ma żartów. Niestety, jego agresja czasem obraca się przeciw ratownikowi.

Ten zresztą narażony jest na inne przykre niespodzianki. Moi studenci już trzykrotnie zostali okradzeni podczas niesienia komuś pomocy. A mówi się, że człowiek jest taki empatyczny i że ludzkie cierpienie go wyhamowuje. Cywilizacja leczy z empatii.

Wróćmy do ofiary - pogotowie jest już wzywane.

- Posłuchaj, czy ofiara oddycha. I nie rób tego za pomocą piórka, lusterka, ale własnego ucha. Przykładamy ucho do ust i nosa poszkodowanego. Patrz na ruch klatki piersiowej. Nie wierzysz uchu, przystaw nos. Jeżeli człowiek jest nieprzytomny, bo nie reaguje na dźwięk ani dotyk, i nie oddycha - to znaczy, że trzeba natychmiast zacząć go reanimować.

 

Nie badamy tętna?

- Już nie. Badanie na tętnicach szyjnych rezerwuje się dziś dla profesjonalnych ratowników, bo wymaga to pewnej wprawy. Większość ludzi, przykładając palce do czyjejś szyi, czuje na opuszkach swoje własne tętno - tzw. tętno kapilarne. Błędnie uznaje więc, że tętno jest, czyli wszystko w porządku i nie trzeba podejmować żadnej akcji. Dlatego, zgodnie z wytycznymi Europejskiej Rady Resuscytacji, szukanie tętna opuszczamy.

Od czego zacząć resuscytację, czyli prościej mówiąc - ożywianie?

- Musimy odsłonić klatkę piersiową. Może nie jest to czasem dobrze postrzegane przez otoczenie, ale nie jesteśmy w stanie skutecznie uciskać klatki piersiowej przez ubranie. A więc tnij, rwij, podciągnij pod szyję, wszystko jedno - musisz odsłonić mostek - znaleźć środek klatki piersiowej.

Układamy tam podstawę naszej dłoni, splatamy palce. Ręce wyprostowane, usztywnione w nadgarstkach, łokciach, ramionach i całym ciężarem ciała wywieramy rytmiczny ucisk na klatkę piersiową, tak by za każdym razem ugiąć ją o te 3-5 cm. Tak wykonujemy 30 rytmicznych uciśnięć. To jest pośredni masaż serca u osoby dorosłej.

Ktoś się może bać, że połamie przy tym żebra...

- Pęknięcie żeber zdarza się czasem u osób starszych, z osteoporozą. Prawdopodobieństwo połamania klatki piersiowej u kogoś młodego jest raczej niewielkie. Poza tym pęknięcie żeber, mostka, krwiak, odma - wszystko to w obliczu zagrożenia śmiercią nie są istotne powikłania.

Dlaczego?

- Bo jeżeli nie podejmiecie tych działań, to ten człowiek już jest martwy. Po czterech minutach zatrzymania krążenia umiera mózg. Tylko z wami ma jeszcze szansę na przeżycie.

Czyli uciskamy na głębokość 3-5 cm?

- To całkiem sporo, dlatego warto poćwiczyć, żeby zobaczyć, jak to wygląda. Całym ciężarem ciała, nie odrywając rąk od klatki, 100 uciśnięć na minutę, czyli na dwie sekundy średnio trzy uciśnięcia.

Uciskanie jest najważniejsze, ważniejsze nawet od sztucznego oddychania. Zasada jest taka: jeżeli z jakichś powodów, np. estetycznych, nie jesteśmy w stanie prowadzić sztucznego oddychania, musimy zapewnić przynajmniej te 100 uciśnięć na minutę.

Uciśnięcia liczymy głośno. To ważne, w ten sposób nadajemy sobie tempo, uspokajamy się i skupiamy na tym, co robimy. Jeżeli nie jesteśmy w stanie uciskać klatki tak szybko, jak trzeba - nie należy się przejmować. Problemem naprawdę nie jest to, że ktoś to robi źle, tylko, że nie robi tego wcale.

Co pierwsze: uciskanie czy oddechy?

- U dorosłych zaczynamy od uciskania - bardziej skłonni jesteśmy uciskać komuś klatkę, niż się z nim całować. Po 30 uciśnięciach trzeba ratowanej osobie odchylić głowę, jedną rękę oprzeć o jej czoło, zatkać kciukiem i palcem wskazującym nos, drugą dłonią podeprzeć żuchwę, szczelnie przyłożyć nasze usta do ust poszkodowanego i zrobić dwa wdechy. Patrzymy przy tym na klatkę piersiową - przy wdmuchiwaniu powietrza powinna się poruszyć. Dwa wdechy, potem znowu 30 uciśnięć i tak w kółko.

Jak długo?

- Do trzech skrajnych scenariuszy: albo pacjent się poruszy - wtedy sprawdzamy czy oddycha, albo przyjedzie pogotowie, albo wyczerpią się siły ratowników.

Jak reanimuje się dzieci?

- Najpierw 5 wdechów wstępnych, żeby trochę je dotlenić, i potem 30 uciśnięć. Uciskamy trochę delikatniej - jeżeli to przedszkolak to na głębokość 1-2 cm jedną dłonią. Jeżeli noworodek czy niemowlę - podkładamy dłonie pod łopatki, obejmujemy całą klatkę i uciskamy kciukami na głębokość 0,5 do 1 cm. 30 uciśnięć, dwa oddechy i od nowa.

Lepiej, jeżeli reanimuje jedna osoba czy dwie?

- Jedna, nawet jeżeli ratowników jest dwóch. Jeden reanimuje, a drugi pilnuje - stoi za jego plecami, ręce rozłożone i chroni, żeby tłum nie wsiadał mu na plecy. Jak pierwszy się zmęczy - zmiana.

 

Ratujemy tonącego...

- Przy ratowaniu podtopionych można rozpocząć zastępcze oddychanie nawet jeszcze w wodzie. Nie należy nikogo wciągać np. do kajaka, bo niemal na pewno kajak się wywróci. Można podtopionego holować na powierzchni np. na dwóch kamizelkach ratunkowych. Pełna resuscytacja na brzegu.

Zakładamy, że udało nam się przywrócić oddech i krążenie. Co dalej?

- Układamy ofiarę na boku. Jednym z częstych i bardzo groźnych powikłań jest zachłyśnięcie się kwaśną treścią pokarmową. Powoduje to chemiczne, zachłystowe zapalenie płuc - zmorę wszystkich anestezjologów. Człowiek nieprzytomny, któremu grozi zachłyśnięcie, ułożony na boku, po pierwsze - jest stabilniejszy, po drugie - język nie zapada mu się na tylną ścianę gardła, co grozi uduszeniem się.

Nawet uraz kręgosłupa w odcinku szyjnym nie jest przeciwwskazaniem do ułożenia na boku, bo jak poszkodowany się zachłyśnie, to pewnie nie dożyje do operacji neurochirurgicznej.

Kiedyś nazywano to pozycją boczną ustaloną.

- To klasyczna pozycja ze szkoleń wojskowych, czyli jedna ręka pod twarzą, druga za plecami, co stabilizuje pacjenta i zapobiega, żeby się nie przewracał. Inaczej mówiono na to - pozycja boczna ustalona "bezpieczna" ogólnowojskowa. Sylwetka człowieka jest w takim ułożeniu krótka i pacjent pasował do wklęsłych, głębokich i krótkich noszy ogólnowojskowych. Nie turlał się na boki, a jak nawet zaczął wymiotować, nie zalewał się wydzieliną, tylko wymiotował na bok. Dzisiejsza proponowana pozycja boczna jest trochę inna.

U pacjenta, który leży na wznak, jedną rękę kładziemy w poprzek na klatce piersiowej, drugą wyciągamy do góry i następnie ciągniemy pacjenta za biodro i ramię w stronę tej wyciągniętej do góry ręki. Czyli obracamy tak, żeby obie ręce były po tej samej stronie pod twarzą, a nogi ugięte.

Natomiast to, czy jest to prawy, czy lewy bok, nie ma znaczenia. Głowa odchylona do tyłu tak, żeby był swobodny przepływ powietrza przez nos i usta.

Jedynie kobiety w zaawansowanej ciąży powinno ułożyć się na lewym boku, aby powiększona macica nie uciskała na żyłę główną dolną i aortę brzuszną.

Zapewnienie pozycji bocznej jest bardzo ważne. Nawet jeśli widzimy nieprzytomnego pijaka leżącego na trawniku i czujemy do niego odrazę, obrócenie go na bok, tak, żeby się przynajmniej nie zachłysnął, może uratować mu życie. Oto gest dobrego samarytanina.

Zdarza się jednak, że ktoś się stara udzielić pomocy i, niestety, ta pomoc obraca się przeciw poszkodowanemu. Powodem są pewne mity, jakie krążą na temat ratownictwa. Na przykład - jak ktoś się dławi, trzeba walnąć go pięścią w plecy.

- To klepanie po plecach wzięło się stąd, że większość wszystkich zadławień to tzw. zadławienia wysokie, czyli powyżej strun głosowych. I rzeczywiście - drgania powodowane przez klepanie ułatwiają wtedy odkrztuszanie. Problem w tym, że jeżeli coś nam wpadło poniżej, to klepanie po plecach spowoduje, że to coś wpadnie jeszcze głębiej do tchawicy.

Najlepiej więc objąć kogoś rękoma od tyłu, oprzeć pięść w górnej części brzucha i szarpnąć, ścisnąć do góry. To tzw. metoda Heimlicha.

U dzieci nie do końca też mądre jest szarpanie za nogi głową w dół, bo możemy uszkodzić stawy skokowe, kolanowe, biodrowe. Zdrowiej jest przełożyć dziecko przez kolano i wtedy klepać otwartą dłonią po plecach.

Mit numer dwa - ofiarę wypadku trzeba wynosić na drzwiach, żeby nie uszkodzić kręgosłupa.

- Kiedyś uważano, że jeżeli jest uraz kręgosłupa, który ma wiele kręgów i stawów, to najlepiej unieruchomić całą tę okolicę. A więc ułożyć na czymś, co będzie podpierać pacjenta "od stóp do głów" i żeby było sztywne. Standardem były drzwi. Tyle że dzisiejsze drzwi są zupełnie inne niż kiedyś - większość ma szklaną taflę albo w ogóle są całe szklane. Mało tego. Dawniej w budynkach spędzano mniej czasu i wypadki w większości zdarzały się na zewnątrz. Drzwi wyniesione z budynku były wtedy naszymi doraźnymi noszami w każdych warunkach. I to nie było takie głupie, tyle że... Standardowe drzwi są przecież szerokości framugi i nie da się z nimi wyjść z leżącym pacjentem przez normalny otwór drzwiowy. Próbowano wtedy różnych "skosików", pochyleń itd., co kończyło się tym, że pacjent spadał na podłogę, a uraz się pogłębiał. Tak ostatecznie wymyślono deskę ratowniczą, "ortopedyczną".

Wypadek samochodowy - zostawić kierowcę czy wyciągać?

- Raczej wyciągać. W wypadkach drogowych najczęściej dochodzi do urazu głowy, później klatki piersiowej, brzucha i kończyn. Uraz kręgosłupa wcale nie jest tym kluczowym. Podstawowym wskazaniem do podjęcia próby wyciągnięcia z pojazdu ofiary wypadku jest zatrzymanie krążenia i oddychania. Poszkodowanego wyciągamy też w sytuacji zagrożenia pożarem, wybuchem oraz tym, że najedzie na nas zaraz inny pojazd.

Wielu kierowców wciąż upiera się jak osły, że nie będzie jeździć w pasach. Po wypadku patrzymy - człowiek bez pasów, ale nie wypadł przez przednią szybę ani się nie zabił. Najczęściej widzimy tylko jego pośladki i stopy, bo wpadł w stronę wnęki na nogi pasażera. I jeżeli ktoś nie zacznie go ratować, to ten człowiek w takiej pozycji na sto procent się udusi.

 

Inne sytuacje - silne uderzenie głową w kierownicę albo strzelająca z bliskiej odległości poduszka powietrzna. Skutek - wgnieciona część twarzowa czaszki.

W każdym razie koniec jest taki - pacjent jest nieprzytomny i nie oddycha, czyli wymaga resuscytacji. Jeżeli nie spróbujemy go wyciągnąć czy choćby odchylić głowy do tyłu na tyle, żeby złapał własny oddech, ten człowiek nie przeżyje. Mniejsze ma wtedy znaczenie, czy ma uraz kręgosłupa, czy nie.

Niestety, często największym problemem przy wypadku są gapie - nie dość, że nie udzielą pomocy, to jeszcze potrafią przeszkodzić komuś, kto próbuje ratować - "Hej, Ty nie rusz go, bo jeszcze uszkodzisz!".

Na skutek urazu ktoś silnie krwawi. Kiedyś uczono - oceń czy krew jest jasna, czy ciemna, bo to pozwoli rozróżnić krwotok tętniczy od żylnego. A od tego z kolei zależało, czy opaskę uciskową założyć powyżej rany, czy sam opatrunek.

- Dzisiaj proponuje się tylko opatrunek uciskowy dokładnie na ranę. Uproszczono to tak, by mógł sobie z tym poradzić człowiek, który nie ma żadnego doświadczenia i może mieć kłopoty z rozróżnieniem krwotoków. Tym bardziej że jak nie widać rany (spod opatrunku), to uspokaja otoczenie...

Zatem - przyłóż opatrunek dokładnie na ranę i przywiąż. Opatrunek nie musi być sterylny - ma zatamować krwawienie. Jeżeli nie masz bandaża, gazy, niech to będzie fragment ubrania, rękaw koszuli, kurtki czy urwany pas bezpieczeństwa.

OK, przywiązałeś, ale przesiąka? Na pierwszą warstwę przyłóż drugą, potem trzecią, dociśnij czymś twardym - butelką z wodą mineralną, kompletem kluczy oczkowych, czymkolwiek.

Kiedyś radzono też zakładać opaskę uciskową przy ukąszeniu przez żmiję...

- To, niestety, absurd. Chyba więcej dziś egzotycznych jadowitych zwierząt ludzie hodują u siebie jako tzw. pupili domowych, niż mamy żmij zygzakowatych w polskich lasach. Ponadto, o ile ktoś nie jest alergikiem, to jako dorosły człowiek w zasadzie jest w stanie przeżyć całą dawkę jadu żmii i nic mu się nie stanie. Czyli demonizowanie ukąszenia żmii zygzakowatej - jako śmiertelnie zabójczego gada - jest bzdurą.

A co do opaski. Kiedyś zetknąłem się z wręcz cudownym opisem tego problemu. Pewien inspektor sanitarny z Sanoka stwierdził, że w warunkach lasu bieszczadzkiego najwięcej ukąszeń przez żmiję zygzakowatą dotyczyło pewnej wypiętej w krzaki części ciała turysty, na którą zakładać opaskę uciskową nie sposób.

Tak naprawdę przy ukąszeniach przez jadowite zwierzę pomaga nie tyle opaska uciskowa, ile unieruchomienie i schłodzenie rany, oczywiście bez żadnego wysysania przez rodzinę.

Odcięte, zmiażdżone palce...

- Blisko rany, 5-10 cm, zakładamy opaskę uciskową. Na ranę zakładamy opatrunek uciskowy. Odciętą część ciała do plastikowego woreczka, a ten do wody z lodem - być może uda się go przyszyć. Mamy w kraju genialnych chirurgów.

Kłótnia, bójka i ktoś kończy z wbitym nożem. Co robić - wyjąć czy zostawić?

- Pierwszy odruch jest taki - coś się komuś wbiło - trzeba wyrwać. Tymczasem to błąd, bo ten nóż lub szkło może działać jak korek, który zatyka np. dużą tętnicę. Trzeba go zostawić, uszczelnić brzegi rany i wieźć do szpitala - niech się chirurg martwi jak to wyciągnąć. Dzięki temu przeżyli ludzie, którzy mieli wbity nóż w klatkę piersiową. To zresztą dotyczy nie tylko noża, ale każdego wbitego ciała obcego.

Małe dziecko łyknęło trochę domestosu albo kreta. Sprowokować wymioty, podać mleko?

- Żadnych wymiotów, żadnego mleka, żadnych neutralizatorów. Pod wpływem wymiotów poparzony przełyk może nawet pęknąć. Można co najwyżej dać dziecku do wypicia szklankę przegotowanej wody i natychmiast na ostry dyżur chirurgiczny.

Inna historia - weekendowy wypad do lasu i atak pszczoły, osy czy trzmiela. Czasami może się to skończyć tragicznie jak w przypadku aktorki Ewy Sałackiej.

- Przede wszystkim osoby, które wiedzą, że mają alergię na jad pszczoły czy osy, powinny podjąć próbę odczulenia się w poradni alergologicznej. Poza tym powinny stale mieć przy sobie środki zmniejszające reakcje obrzękową (np. w aerozolu), a także również podawaną podskórnie adrenalinę. To tzw. autoratownictwo. Obrzękniętą okolicę dobrze jest też maksymalnie schłodzić.

* Dr Adam M. Pietrzak jest specjalistą anestezjologii i intensywnej terapii oraz medycyny ratunkowej.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin