Wolfe Tom - Próba kwasu w elektrycznej oranżadzie.pdf

(1330 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
868455838.001.png
Tom Wolfe
Próba Kwasu w Elektrycznej
Oranżadzie
Tytuł oryginału:
The Electric Kool-Aid Acid Test
Przełożyli:
Richard Biały i Tomasz Tłuczkiewicz
868455838.002.png
1. Czarne, błyszczące buty FBI
Dobrze pomyślane, Cool Breeze. Cool Breeze to koleś z trzy – lub czterodniowym
zarostem, który siedzi obok mnie na metalowej podłodze otwartej paki furgonetki.
Podskakujemy razem. Zanurzamy się, wynurzamy, kołyszemy na boki na kiepskich resorach,
jak w łódce. Z tyłu za furgonetką San Francisco oddala się w dół w podskokach. Nie
kończące się szeregi wykuszowych okien, slumsy z widokiem na morze kołyszą się i płyną w
dół. Elektryczne szyldy z płonącymi neonowymi kieliszkami martini – w San Francisco
symbol baru – tysiące neonowych, karmazynowych kieliszków martini, jeden po drugim,
kołyszą się i płyną w dół, a pod nimi setki, tysiące ludzi odwracają się, żeby spojrzeć na tę
naszą dziwaczną, zwariowaną furgonetkę, ludzi z białymi twarzami wyciskanymi spomiędzy
klap, jak miękkie białe cukierki – kołyszą się i płyną w dół – i Bóg świadkiem, że mają się na
co gapić.
Dlatego śmieszy mnie, kiedy Cool Breeze mówi bardzo poważnie, przekrzykując
zgiełk: – Nie wiem, kiedy wypuszczą Keseya, nie wiem, czy będę mógł pokazać się w
Magazynie.
– Dlaczego nie?
– No wiesz, gliny będą się tam kręcić i panoszyć, a ja jestem na zwolnieniu
warunkowym, więc nie wiem.
Dobrze pomyślane, Cool Breeze. Nie prowokuj sukinsynów. Siedź cicho – tak jak w
tej chwili. W tej chwili Cool Breeze tak bardzo boi się władzy, że siedzi na oczach tysięcy
zdziwionych obywateli, ubrany w kapelusz gnoma w stylu Siedmiu Krasnoludków z
Czarnego Lasu, cały w piórach i fluorescencyjnych farbach. Naprzeciwko nas w furgonetce,
też na oczach wszystkich, z głową odrzuconą do tyłu i promieniejącą twarzą, klęczy półkrwi
Indianka Ottawa, nazwiskiem Lois Jennings. Na środku czoła ma błyszczący, srebrny krążek,
który na przemian wybucha światłem, kiedy trafi weń słońce, lub migoce tęczą dyfrakcyjnych
linii. No i jeszcze w ręku trzyma colta.45 z długą lufą, ale nikt tam na ulicy nie wie, że to
tylko zabawka na kapiszony, kiedy raz po raz strzela pfiuuu, pfiuuu do tych wyciskanych
białych cukierkowych twarzy, jak Debra Paget w... w filmie...
– Kesey wychodzi z mamra!
Ci na ulicy gapią się jeszcze na nalepkę na tylnym zderzaku „Custer umarł za wasze
grzechy” i ukochanego Lois, Stewarta Branda, chudego blondyna siedzącego za kierownicą
też z błyszczącym krążkiem na czole i krawatem całym z indiańskich paciorków. Bez koszuli
natomiast, tylko w krawacie z indiańskich paciorków na gołej skórze i w białym rzeźnickim
kitlu, na którym wiszą medale od króla Szwecji.
Oto piękny egzemplarz, z aktówką, niezadowoloną miną, jak to po robocie, i... w
butach – jak błyszczą! – a to co za cholerne, bitnikowskie świry – i trafiony przez Lois w
biały cukierek odpływa w dół w podskokach...
A furgonetka unosi się i nadyma, płonie na srebrnoczerwono, świeci farbami Day-Glo
i poważnie wątpię, Cool Breeze, czy w całym San Francisco jest dziś choć jeden glina, który
nie wie, że ten zwariowany wehikuł to partyzancki patrol ze strasznej krainy LSD.
Gliny połapały się już w sytuacji, nawet w kostiumach, we włosach w strąki w stylu
Jezusa Chrystusa, w indiańskich paciorkach, indiańskich opaskach na czoło, koralikach,
kościelnych dzwonkach, amuletach, mandalach, oczach opatrzności, fosforyzujących
kamizelkach, rogach jednorożca, koszulach Errola Flynna do pojedynku – ale wciąż nie znają
się na butach. Headzi znają się na butach. Najgorsze są czarne, błyszczące, sznurowane. Od
nich zaczyna się hierarchia, choć właściwie wszelkie półbuty to brak szpanu. Od nich aż po
buty, jakie noszą headzi, lekkie, fantazyjne, buty angielskich modsów, jeśli nic lepszego nie
ma pod ręką, ale lepiej coś w stylu meksykańskiej ręcznej roboty z blaszanymi szpicami typu
Caliente Dude Triple A. A więc rozumiesz, FBI – czarne – błyszczące – sznurowane – buty
FBI – gdy FBI złapało wreszcie Keseya –
Na pace furgonetki siedzi jeszcze jedna dziewczyna, smagła, drobna, z gęstymi
czarnymi włosami, zwana Black Maria. Wygląda na Meksykankę, ale mówi do mnie ze
zwykłym, miękkim kalifornijskim akcentem:
– Kiedy są twoje urodziny?
– 2 marca.
– Ryby – mówi. A potem: – Nigdy nie powiedziałabym, że jesteś Rybą.
– Dlaczego?
– Wydajesz się zbyt... solidny, jak na Rybę.
Wiem, że ma na myśli „ciężki”. Zaczynam czuć się ciężko. U siebie w Nowym Jorku,
powiem ci, Black Mario, uchodzę nawet za swojego kolesia. Ale moja granatowa jedwabna
marynarka, szeroki krawat w klowny i... para... błyszczących czarnych półbutów jakoś nie
budzą euforii w świecie headów z San Francisco. Lois raz po raz strzela do białych
cukierków, Cool Breeze znika we wnętrzu swego gnomiego kapelusza, Black Maria,
Skorpion, błądzi po zodiaku, Stewart Brand wije się po ulicach, cekiny eksplodują – i to nic
takiego, normalka, normalka w świecie headów z San Francisco, po prostu mała, rutynowa
demolka paczek obywateli po drodze, po prostu psychiczny pokarm dla pięknych ludzi,
którzy podwożą jakiegoś faceta z Nowego Jorku do Magazynu, aby zaczekać na Wodza,
Kena Keseya, który wychodzi z mamra.
O Keseyu wiedziałem wtedy właściwie tylko tyle, że jest bardzo poważanym,
trzydziestojednoletnim powieściopisarzem, w ciężkich tarapatach z powodu dragów. Napisał
Lot nad kukułczym gniazdem (1962), z którego w 1963 roku zrobiono sztukę teatralną oraz
Sometimes a Great Notion (1964). Zawsze wspominano go razem z Philipem Rothem,
Josephem Hellerem, Bruce’em Jayem Friedmanem oraz paroma innymi, jako jednego z
młodych pisarzy, którzy mogą daleko zajść. Był dwukrotnie aresztowany za posiadanie
marihuany, w kwietniu 1965 oraz w styczniu 1966 roku, i uciekł do Meksyku z obawy przed
surowym wyrokiem. Wyglądało na to, że za drugim razem mógł dostać aż pięć lat. Pewnego
dnia przypadkowo wpadły mi w ręce listy, które Kesey napisał z Meksyku do swego
przyjaciela Larry’ego McMurtry’ego, autora powieści Horseman, Pass By, na podstawie
której nakręcono film Hud. Były szalone i ironiczne, w stylu pomiędzy Williamem
Burroughsem a George’em Ade’em, opowiadały o kryjówkach, przebraniach, paranoi,
ucieczkach przed glinami, paleniu jointów i poszukiwaniu satori w Szczurzych krainach
Meksyku. Był taki fragment, napisany w stylu George’a Ade’a, w trzeciej osobie, jako
parodia tego, co teraz pewnie o nim myślą tam w Stanach, w normalnym świecie:
„Krótko mówiąc, ten młody, przystojny, cieszący się powodzeniem, szczęśliwy mąż i
ojciec trojga uroczych dzieci, był oszalałym ze strachu ćpunem, uciekinierem przed wyrokiem
za trzy przestępstwa i Bóg jeden wie ile wykroczeń, a jednocześnie próbował wyrzeźbić sobie
nowe satori – jeszcze krócej mówiąc, to kompletny wariat”.
„Ten, który kiedyś był atletą tak cenionym, że powierzono mu głoszenie sygnałów
spoza ringu i awansowano do konkursów o koronę krajowych zapasów amatorskich; teraz
sam nie wiedział, czy potrafiłby zrobić tuzin pompek. Kiedyś właściciel fenomenalnego konta
bankowego, sypiący pieniędzmi z każdego rękawa; teraz jego biedna żona z trudem
wyskrobała osiem dolarów, aby go wesprzeć w ucieczce do Meksyku. Parę lat temu pisano o
nim w encyklopediach i proszono, aby przemawiał przed tak szacownymi zgromadzeniami
jak Wellesley Club w Dah-la; teraz nie pozwolono by mu nawet przemówić na zebraniu
Komitetu Obchodów Dnia Wietnamu. Co sprawiło, że człowiek tak dobrze zapowiadający
się, upadł tak nisko w tak krótkim czasie? Cóż, przyjaciele, odpowiedź znaleźć można w
jednym krótkim słowie, w czterech często używanych sylabach:
– Narkotyki!
– I chociaż niektórzy pomyleni zwolennicy tych chemikaliów mogą twierdzić, że nasz
Zgłoś jeśli naruszono regulamin