Dyslektyczna zaraza.doc

(37 KB) Pobierz
Dyslektyczna zaraza

1

 

Dyslektyczna zaraza

Autor: Bronisław Rocławski

Copyright © by Glottispol 2000

W 12. numerze Wprost z 22. marca 1998 r. ukazał się artykuł zatytułowany Lekcja czytania, w którym podano, że 4 miliony Polaków cierpi na dysleksję. Rok wcześniej w Tinie obwieszczono, że aż 30% uczniów cierpi na dysleksję. Te rewelacyjne dane redakcja zaczerpnęła z pracy M. Bogdanowicz pt. O dysleksji, czyli specyficznych trudnościach w czytaniu i pisaniu. Odpowiedzi na pytania rodziców i nauczycieli (Lubin 1995). Liczby rosną w postępie geometrycznym. Za kilka lat wszyscy Polacy od kołyski po najstarsze staruszki będą dyslektykami. W użyciu jest termin dysleksja rozwojowa i ryzyko dysleksji. Dzieci rodzą się dyslektykami. Nawet, gdy jeszcze nie wzięły pióra do ręki, to określa się je dyslektykami, dysortografikami i dysgrafikami. Mam takie orzeczenia z poradni psychologiczno-pedagogicznych. Zaczynam się zastanawiać nad tym, kto właściwie jest dyslektykiem i coraz częściej stwierdzam, że właśnie orzekający o dysleksji.

W prasie, w radiu i telewizji można spotkać termin dyslekcja. Jest to wyraz nieuctwa dziennikarzy, ale w tym wypadku jest to nieuctwo prorocze. Może niedokształceni dziennikarze intuicyjnie wyczuwają główną przyczynę niepowodzeń dzieci w czytaniu i pisaniu. Po wielu latach badań mogę dziś z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że przyczyna niepowodzeń dzieci w czytaniu i pisaniu tkwi w braku elementarnej wiedzy u nauczycieli. Dziecko jest w świecie głosek, a nauczyciele są w świecie liter. Świat liter przesłonił im świat głosek. Nie są więc w stanie nawiązać kontaktu z dzieckiem, nie rozumieją świata dziecka. Taki stan rzeczy w każdej sytuacji dydaktycznej prowadzi do niepowodzeń. Nie ma dobrego nauczania bez głębokiej wiedzy o świecie dziecka. Nauczyciele wykonują zalecane przez programy zadania, ale efekty tych działań w odniesieniu do wielu uczniów są mizerne. Podstawową, niezwykle ważną umiejętnością, którą dziecko powinno sobie przyswoić przed przystąpieniem do czytania i pisania, jest umiejętność składania wyrazów z głosek. Nauczyciele nie znają świata głosek i dlatego podają do składania nie głoski, a litery. Nie potrafią też wymawiać głosek w izolacji. Do spółgłosek dodają samogłoskę y. Do dziecka nie dociera więc jedna głoska, lecz dwie. Do dziecka nie dociera m, s, f, w, c, t, p, g, lecz my, sy, fy, wy, cy, ty, py, gy. Niektórzy nauczyciele sądzą, że wymawiają poprawnie, gdyż wymawiają krótko. To nie zmienia postaci rzeczy. Do dziecka i tak docierają dwie głoski, a powinna jedna. Dziecko słyszy: my+a+my+a. Próbuje to połączyć w wyraz. Powstaje myamya. Nie wie, co to jest myamya. Nauczycielka mówi, ze podała głoski z wyrazu mama. Wiele dzieci odnajduje drogę do mamy, najczęściej w tym pomagają im litery. Zauważają one, że w wyrazie mama są cztery litery i cztery głoski. Jest tak, jak widzi świat dziecko, a nie nauczycielka, która z wyrazu czterogłoskowego czyni wyraz sześciogłoskowy. Inne brną dalej w niewiedzy i szukają drogi, jak z wyrazu myamya zrobić mamę. Nauczycielki zapatrzone w świat liter podają kolejne wyrazy do złożenia: ly+a+my+py+a. Inteligentny uczeń poszukuje tu jakiegoś sensownego wyrazu, bo tylko takie wyrazy można podać nauczycielce. Sądzi, że tym wyrazem jest małpa. Spotyka go rozczarowanie, czasem złośliwa uwaga. Zniechęca się, denerwuje się. Ma niepowodzenia. Nauczycielka podaje inne głoski do złożenia: dy+zy+i+a+dy+zy+i+o. Jest coraz trudniej.

Często dzieci bez opanowanej syntezy zmusza się do wydzielania głosek w wyrazach. Nie opanowały składania wyrazów z głosek i rozkładania wyrazów na głoski. Nauczycielka idzie dalej. Teraz zacznie wprowadzać litery. Bez znajomości liter czytanie i pisanie będzie bardzo trudne. Nie pozostaje wtedy nic innego, jak tylko oglądanie obrazków graficznych i ich przerysowywanie. Pismo alfabetyczne zostaje zastąpione pismem ideograficznym. Wyrazy stają się podobne do chińskich "krzaczków". Nauka jest trudna i trwa wiele miesięcy a nawet lat.

Nauczyciele nie wymawiający właściwie głosek w izolacji nie potrafią dobrze wprowadzić liter. Wiążą litery oznaczające spółgłoski z grupą głosek. Litera m jest wprowadzana jako znak dla sylaby my, litera t jako znak dla sylaby ty itp. Dziecko próbuje czytać. Posługuje się pseudotechniką powszechnie stosowaną w przedszkolach i szkołach zwaną literowaniem lub głoskowaniem. W czytaniu pojawia się ta sama trudność, z jaką zetknęło się dziecko w czasie ćwiczeń przygotowujących do czytania i pisania. Tu też pojawia się my+a+my+a. Dzieci, które nie opanowały umiejętności składania głosek z wyrazów, też sobie nie radzą. Teraz same muszą podać sobie głoski do złożenia, jest więc jeszcze gorzej. Dzieci próbują składać. Podstawiają pod litery pseudospółgłoski: dy+ly+a. Próbują złożyć i pytają, co to jest dyla? Dorośli się niecierpliwią i popędzają dziecko. Przed dzieckiem coraz więcej ciemnych chmur. Staje się nerwowe i niechętne do czytania. Takie dziecko jest dobrym kandydatem na dyslektyka.

W czasie pisania nie jest lepiej. Pisanie w piśmie alfabetycznym wymaga umiejętności dzielenia wyrazów na głoski. Nie można dobrze dzielić na głoski, jeśli nie potrafi się sprawdzić podziału. Do sprawdzenia potrzebna jest umiejętność w zakresie składania wyrazów z głosek. Tego dziecko nie opanowało.

Dzisiaj często zaczyna się od kształcenia umiejętności rozkładania wyrazów na głoski, ponieważ stwierdzono, że rozkładanie jest dla dzieci łatwiejsze aniżeli składanie. W dzielonych na głoski wyrazach dzieci mają podawać spółgłoski z samogłoską y. Wyraz mama mają dzielić, podając głoski: my+a+my+a. Szczególnie trudne do podziału są wyrazy zawierające samogłoskę y, np.: ryby, cytryny itp. Dzieci dzielą je, podając głoski: ry+by, cy+ty+ry+ny. Pod głoski podstawiają litery: rb, ctrn. Tak pojawiają się pierwsze błędy ortograficzne, których sprawcą jest nauczyciel.

O ogłupianiu dzieci na lekcjach ortografii można napisać obszerną książkę. Tu można jedynie powiedzieć, że nauczyciele nie są w stanie nauczyć dzieci żadnej reguły ortograficznej, która mogłaby im pomóc w nauce pisania. Jest to tragiczny obraz, ale prawdziwy. Cieszymy się, że wielu nauczycieli dotarło już do wiedzy o nauce czytania i pisania, że potrafią uczyć dobrze, dając dzieciom radość ze zdobywanej wiedzy, uczą myślenia i umiejętności. Najczęściej są to nauczyciele wychowania przedszkolnego. Za ich i dzieci pośrednictwem wiedza ta dociera do rodziców, którzy starają się teraz, aby dziecko było tylko w taki sposób uczone na dalszych etapach edukacji. To rodzice walczą o nowy sposób edukacji językowej dziecka w klasie pierwszej, drugiej, trzeciej. Często tylko oni walczą o to, aby ich dziecko było dalej prowadzone w taki sposób, z jakim zetknęli się w przedszkolu.

Zwolennicy nowego sposobu edukacji językowej dzieci spotykają się na corocznych konferencjach organizowanych przez Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli MODEN w Gdańsku. Współorganizatorami tego spotkania uczonych, wizytatorów, doradców metodycznych, logopedów i nauczycieli przedszkoli i nauczania początkowego są Kuratorium Oświaty i Wychowania w Gdańsku i Urząd Miejski w Sopocie. Edukacja językowa ma wiele wspólnego z edukacją matematyczną, dlatego tematem konferencji w Sopocie jest edukacja językowa i matematyczna dzieci. Mamy nadzieję, że w propagowaniu nowej wiedzy z zakresu edukacji dzieci, nowych programów, nowych metod i nowych środków dydaktycznych pomoże nam prasa, radio i telewizja. Liczymy na pomoc każdego, komu zależy na dobrym wychowaniu językowym naszych dzieci.

Pan Redaktor Andrzej Gojke z Dziennika Bałtyckiego postawił mi w kontekście dyskusji nad dysleksją pytanie:

"Czy potrzebne jest indywidualne podejście do każdego dziecka w procesie kształcenia?"

Prawdą bezsporną jest to, że każdy człowiek ma odmienną naturę fizyczną. Te odmienne cechy pozwalają zidentyfikować każdego człowieka na świecie. Spory niekiedy się toczą wokół natury psychicznej. Coraz więcej środowisk zajmujących się wychowaniem i nauczaniem uznaje odrębność natury psychicznej. Każda więc próba podejścia do dziecka bez uznania jego odrębności musi się zakończyć jakimś niepowodzeniem. Czasem są to niepowodzenia prawie niezauważalne, czasem zauważa się je dopiero po pewnym okresie. Nauczanie bez indywidualnego podejścia nie ma szansy na pełne powodzenie. Niestety, tak często się dzieje. Wynika to z braku elementarnej wiedzy psychologicznej i pedagogicznej zarządzających oświatą. Tworzy się klasy 30-osobowe, w których nauczyciel nie ma żadnej szansy na indywidualny kontakt z każdym dzieckiem. Nauczyciel nie może zrealizować swych wychowawczych i dydaktycznych planów, gdyż z nauczyciela powoli przekształca się w pastucha. Ma do czynienia ze stadem dzieci, a nie z każdym dzieckiem jako człowiekiem. Zaczyna się obszczekiwanie dzieci, niedostrzeganie ich potrzeb; nauczyciel patrzy na nie, widząc tylko ich sylwetki, nie dociera do serca i duszy. Dziecko boleśnie odczuwa brak psychicznego kontaktu. Na tym tle rodzą się szkolne konflikty. Nauczyciel nie jest w stanie poprawnie ocenić dziecka, zdiagnozować i zaproponować właściwy sposób postępowania.

Powiedzmy sobie szczerze, praca indywidualna wymaga też dużego zaangażowania ze strony nauczyciela. Pastuch do pomocy ma owczarka i to mu wystarcza. Owczarek wyręcza go w pracy. Niektórzy nauczyciele też szukają takich rozwiązań. Ci nauczyciele nie zaakceptują oświaty pełnej troski o każde dziecko.

Reforma niesie nadzieję. W niej wpisano podmiotowość dziecka. Kształćmy więc nauczycieli, którzy sprostają reformie, którzy sprostają wymaganiom, jakie stawiają przed nimi dzieci.

"W dzieciństwie niewiele zależy od nas, wiele zaś od tych, którzy sa z nami." Oby każde dziecko spotkało wielkiego nauczyciela. Obok wielkich nauczycieli wyrastają wielcy ich wychowankowie.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin