Mam na imię Harry - MoonFire1.doc

(120 KB) Pobierz

 

Rozdział pierwszy

Mam na imię Harry



     - Mam na imię Harry... i właściwie nie wiem, co tu robię.
     - Cześć, Harry.
     Chóralna odpowiedź sprawiła, że lekko się uśmiechnął.
     - Pamiętam, jak się czułam na pierwszym spotkaniu - powiedziała uspokajająco jedna z dziewcząt, niebieskooki rudzielec. - Wszyscy sprawiali wrażenie tak szczęśliwych. Nie sądziłam, że potrafię wyspowiadać się komukolwiek...
     - Niech Bóg broni, żeby wszyscy mieli być szczęśliwi - zauważył nieoficjalny przewodniczący, mężczyzna nazywany Mikrusem. Był potężnie zbudowany, miał prawie dwa metry wzrostu i wytatuowaną prawą rękę. Jakby przecząc groźnemu wyglądowi, zachowywał się uprzejmie i delikatnie. Sprawiał, że Harry czuł spokój - co, z drugiej strony, naprawdę go niepokoiło.
     Ruda, wyraźnie przyzwyczajona do takich odzywek, pokazała Mikrusowi język.
     - Mam na imię Tabitha i przeżyłam uraz - oświadczyła, kierując słowa do Harry'ego. - Przychodzę na spotkania od paru lat. Czasami jestem tak szczęśliwa, jak reszta wygląda.
     - Byłoby miło - zgodził się Harry bezgłośnie, patrząc na swoje dłonie. Blizna po piórze Umbridge szczęśliwie zbladła, ale nie brakowało innych śladów, znaczących skórę.
     Słuchał, jak pozostali mówią o swoich doświadczeniach. Z trudem łapał powietrze, kiedy Tabitha opisywała wypadek, w którym prawie zginęła.
     - Nadal nie lubię tego skrzyżowania. Wciąż słyszę pękające szkło i rozdzierany metal.
     Wzdrygnął się, gdy Mikrus opowiadał o bracie, który umierał na nieuleczalną chorobę.
     - Po jakimś czasie przestał prosić o leki przeciwbólowe. Nie działały wystarczająco szybko. Nie potrafiłem spojrzeć mu w twarz, to już nie był chłopak, z którym dorastałem...
     Pozostałe historie były podobne i w wielu z nich Harry odnajdywał podobieństwa do swojej. Poczuł ulgę, kiedy rozmowa zaczęła zbliżać się ku końcowi.
     - Czy chciałbyś się z nami czymś podzielić, zanim skończymy? - Raz jeszcze Mikrus zwrócił się do niego niespodziewanie ciepło.
     - Ja... - przerwał, nie wiedząc, co powiedzieć. - Mam na imię Harry, jak już mówiłem... i... byłem świadkiem śmierci innych. I chyba znęcano się nade mną - dodał po chwili.
     Uśmiech znikł z twarzy Mikrusa jak zdmuchnięty.
     - Zostań chwilę po zakończeniu spotkania - powiedział łagodnie, po czym złapał Harry'ego za rękę i pochylił głowę. Harry usłużnie ujął wyciągniętą rękę Tabithy i też schylił głowę. Nie znał żadnych modlitw, ale ta, którą usłyszał, napełniła go dziwnym poczuciem bezpieczeństwa. Spokój byłby przyjemny.
     Nieco później Mikrus podał mu kubek parującej herbaty.
     - Chyba się nad tobą znęcano? - zapytał łagodnie.
     Harry patrzył w parę jak zaczarowany. Powiedział tej grupie mugoli więcej, niż kiedykolwiek któremuś z czarodziejów. Czuł się bezpieczny w czasie spotkania, później zresztą również. Na tym polegała główna różnica: odkąd znalazł się w świecie magii, był w ciągłym niebezpieczeństwie. Teraz to widział, tak jak widział manipulacje, rządzące każdym aspektem jego życia, z drugą opieką prawną włącznie.
     - Moja ciotka i wuj... nie lubili się mną zajmować - wyznał w końcu. - Ostatecznie zmieniono mi opiekunów.
     - Harry, dlaczego wzdrygasz się, kiedy podchodzę bliżej?
     Po drugim, równie łagodnym pytaniu poczuł dziwny skurcz i gorąco w piersiach.
     - Za szybko? - Odrobina humoru zdołała przedrzeć się przez stary ból. Mikrus poklepał Harry'ego po ramieniu. - Domyślam się, że niewiele się zmieniło, kiedy zostałeś od nich zabrany.
     Wystraszony Harry spojrzał mu w oczy.
     - Skąd...?
     - Wiem? - dokończył wesoło. - Jakbym tam był.
     - Chciał dobrze - oświadczył Harry zdecydowanie, w głębi duszy zastanawiając się, dlaczego go broni.
     - Nie wątpię - Mikrus zgodził się bez wahania. - Ale to nie zmienia rezultatów.
     Harry kilkoma łykami opróżnił pół kubka.
     - Muszę wracać do domu.
     - W porządku.
     Razem ustawili krzesła na miejscach, potem posprzątali kubki i papierki po różnych przysmakach.
     - Mam nadzieję, że spotkamy się w przyszłym tygodniu - powiedział Mikrus z udawaną beztroską, kiedy zamykał drzwi budynku.
     Harry zadrżał. Noc była chłodna, a lekki wiaterek wcale nie pomagał.
     - Ja... też mam taką nadzieję.
     - To dobrze. - Mikrus zdawał się rozumieć, że uścisk byłby nie na miejscu. - Bądź ostrożny.
     - Będę.
     Patrzył, jak mężczyzna zatrzymuje taksówkę. Potem odwrócił się i poszedł w dół ulicy, do domu. Grimmauld Place nie leżało znowu tak daleko od klubu, w którym odbywały się spotkania. Kiedy dotarł na miejsce, zjadł na kolację sałatkę i poszedł spać.
     Nie śnił. Pomimo wszystkiego, co poczuł na spotkaniu, pomimo tajemnic, które prawie ujawnił, Harry nie śnił. Wręcz przeciwnie: przespał spokojnie pierwszą od paru lat noc.

 

Rozdział drugi

Był sobie chłopiec...



     Był sobie chłopiec, który łaknął wiedzy o rodzicach. Przez długi czas, prawie połowę swojego młodego życia, jedynym dowodem ich istnienia był sposób, w jaki zwracał się do krewnych. "Ciotka Petunia". "Wuj Vernon". Nigdy nie widział żadnego zdjęcia mamy ani taty, tak samo, jak nie było namacalnego dowodu na istnienie jego samego.
     Bardzo dobrze wiedział, że zawsze był traktowany inaczej, niż jego kuzyn, Dudley. Jakże tęsknił za tym, by trafiła mu się chociaż jedna z pochwał, którymi obsypywany był drugi chłopiec...
     Ciotka i wuj ani razu nie dotknęli go z miłością. Raniło go to głęboko, nawet wiele lat później. Podczas gdy wszyscy wkoło obejmowali się i podawali ręce, on zawsze sztywniał, zanim zdołał wykonać podobny ruch. Skrzywdzono go na długo zanim otrzymał list z Hogwartu. Później również niewiele uczyniono, by coś na to poradzić. Nikt nie zauważył jego nieśmiałości, mało kto w ogóle pytał, czemu chłopiec woli spędzać święta w szkole.
     Pytania tylko wszystko komplikowały. Harry poznał jeden powód, dla którego był "wyjątkowy". Za każdym razem, kiedy przeżył, by stanąć przed swoimi rówieśnikami i nauczycielami - zawsze trochę bardziej zakrwawiony, z nieco bardziej podkrążonymi oczami - wyczytywał swoją wartość w ich spojrzeniach. To było o wiele więcej, niż kiedykolwiek uzyskał pod opieką krewnych, jednak nadal było to tylko powierzchowne.
     Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo powierzchowne, dopóki ktoś inny nie wystąpił o opiekę nad nim.
     - Nawet ja nie znoszę znęcania się nad dziećmi - stwierdził wtedy Snape głosem pozbawionym emocji. To były najmilsze słowa, jakie usłyszał na swój temat z tych ust. Mimo to poczuł skurcz w żołądku.
     Dziwne, ale wiedział, że to będą jedyne przyjemne słowa, jakie ten człowiek o nim powie.

***


     Był sobie chłopiec, który łaknął ratunku dla swojej rodziny. Jego ojciec był zadeklarowanym pijakiem, który o wszelkie życiowe niepowodzenia obwiniał żonę-wiedźmę. Notorycznie bił ją i syna; zawsze potem próbował utopić poczucie winy w żytniej whisky.
     - Nie będę taki, jak on, matko - Severus wyszeptał jej kiedyś na ucho. Spała, a ojca nie było; pewnie przesiadywał w którymś z wielu ukochanych pubów.
     Wystraszył się, kiedy Eileen wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po twarzy.
     - Mam taką nadzieję - odpowiedziała cicho zanim na powrót zasnęła. - Naprawdę mam taką nadzieję.
     Severus pragnął, żeby matka była z niego dumna. Pragnął też uznania ojca i jego akceptacji dla warunków, w jakich żyli.
     Severus miał wiele pragnień.
     Jedno z nich się spełniło. Potem był w stanie jedynie przeklinać fakt, że jego starania nie wystarczyły. Jakże jednak mogły? Nigdy nie nauczono go innych sposobów, choć musiał przyznać, że jego przyjaciel próbował, zanim się rozstali.
     Zrobił wszystko, co mógł, wszystko, co potrafił.
     Zgniótł trzymany w ręce pergamin, zaciskając na nim palce tak mocno, aż zbielały kłykcie.
     Jego "wszystko" nie wystarczyło.

***


     - Kiedy ostatnio widziałeś swojego opiekuna? - Mikrus chwycił go za ramię i lekko uścisnął. Harry już się tego nie bał.
     - W nocy przed moimi osiemnastymi urodzinami. - Starannie dobierał słowa. Miał zamiar odpowiedzieć na wszystkie pytania, ale nic więcej. Jego małomówność łamała Mikrusowi serce. Nie żeby się do tego przyznał; musiał przecież bronić reputacji.
     - A następnego dnia...
     - Opuściłem dom o północy. Skorzystałem z pierwszej okazji, by odejść niezauważonym.
     - I nie oglądać się za siebie? - Tabitha westchnęła.
     - Niezupełnie - przyznał Harry. - Zostawiłem mu list. Nie chciałem, żeby się za bardzo martwił. Nie chciałem też, by zaczął mnie szukać zbyt szybko.
     - Więc cię obchodził - zauważyła Celina, nowa członkini grupy. Wykrzywiła wargi, poznaczone bliznami pozostałymi po uderzeniu szklaną butelką. - To boli, kiedy zależy ci na kimś, kto cię rani.
     Harry westchnął ciężko.
     - Boli. Boli z pewnością. Chciałem, aby mnie kochał... i jakaś część mnie musiała kochać jego. Odrobinę.
 

Rozdział trzeci

Jestem tylko człowiekiem



     31 lipca 1998 roku nie wydawał się Severusowi jakimś szczególnym dniem. Jego podopieczny uprzejmie zachował dla siebie, czy data ta ma dla niego znaczenie. Mimo to Severus oczywiście zamierzał wyprawić małą uroczystość. Nie był aż tak okrutny, by odmówić Harry'emu uczczenia dnia, w którym stawał się pełnoletni.
     Dwie godziny po tym, jak wstał, zaczął się niepokoić. Nie nazwałby tego zmartwieniem, chociaż je właśnie poczuł, kiedy zawołał chłopaka, a w zamian nie usłyszał oczekiwanego: "Tak, proszę pana".
     Powędrował więc na piętro.
     - Może i są dzisiaj twoje urodziny, ale to nie usprawiedliwia lenistwa - warknął głośno, idąc korytarzem ku pokojowi Harry'ego. Żadne odgłosy szamotania nie odpowiedziały na te słowa, co tylko wzmogło jego gniew. - Mamy dzisiaj dużo do zrobienia, żeby złagodzić twoje przejście...
     Rozejrzał się po opustoszałym pokoju chłopca. Opróżniona z ubrań szafa, brak kufra i miotły, powiedziały mu to, czego nie chciał wiedzieć.
     Harry odszedł.
     Kiedy otrząsnął się z szoku, Severus rzucił zaklęcie lokalizujące, w daremnej próbie określenia kierunku, w jakim udał się chłopiec. Doprawdy, powinien się spodziewać, że magia zawiedzie - przecież podczas ostatnich miesięcy terroru Voldemorta uparcie uczył młodego czarodzieja, jak ma ukrywać ślady.
     Otwarte okno wpuściło do pokoju lekki wiatr, który zaszeleścił kawałkiem pergaminu. Był zaadresowany do "profesora Snape'a", więc Severus go podniósł.

     Panie profesorze Snape.
     Może się Pan już o mnie przestać martwić. Jestem teraz dorosły w sensie prawnym i dłużej nie muszę mieć opiekuna.
     Ja - atrament rozlał się szerzej, jakby autor zamyślił się lub nie mógł zdecydować - chciałbym móc powiedzieć, że będę za Panem tęsknić. Ale mogę jedynie stwierdzić, że wiele się od Pana nauczyłem. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by część z tego zapomnieć, ale resztę niewątpliwie będę pamiętał.
     Przez całe życie pragnąłem domu. Pan dał mi schronienie i za to jestem wdzięczny. Teraz jednak widzę, że nadal szukam domu, którego już nikt mi nie da. Niech Pan to uzna za prezent urodzinowy, który sam sobie podarowałem. Uznałbym za przejaw dobrej woli, gdyby nie próbował się Pan ze mną kontaktować.
     Szczerze oddany.
     Harry Potter

     - Zapewniłem mu schronienie - wyszeptał Severus, zaciskając dłonie na pergaminie. Chciał być rozgniewany na Harry'ego za ten pozorny brak wdzięczności. Zawsze był jednak dumny ze swojej zdolności do przyjmowania prawdy (w większości przypadków), więc nie mógł się już zniżać do oszukiwania samego siebie.
     Nigdy poza szkołą nie krzyczał na chłopca. Nie uderzył go, nie obciążał pracami domowymi ani w żaden inny sposób i w żadnej innej formie nie traktował go tak, jak krewni.
     Ale jeśli nawet go obejmował, to tylko z poczucia obowiązku; dla Harry'ego było to jasne i oczywiste. Severus wiele razy słyszał od swoich rodziców, że jest niechcianym problemem - jakkolwiek bezwiednie, najwyraźniej musiał to uczucie przekazać chłopcu, którego przysiągł chronić.
     Chciał, naprawdę chciał być rozgniewany, lecz czuł jedynie pustkę. Dom znowu wypełniały wyłącznie jego wspomnienia.
Rozdział czwarty

Gdybym tylko wiedział



     Teraźniejszość
     - Mam na imię Harry i przeżyłem uraz.
     - Cześć Harry.
     Na tym spotkaniu, już siódmym, jego głos był znacznie pewniejszy. Jedno z krzeseł w kręgu nieoficjalnie stało się "jego krzesłem". Mikrus uśmiechał się i machał za każdym razem, kiedy mijał Harry'ego na ulicy, a Celina parę razy spytała, czy nie poszedłby na herbatę. Nie przyjął żadnego z jej zaproszeń, ale bardzo je cenił.
     Zaczynał wierzyć, że wreszcie znalazł swoje miejsce, krąg ludzi, do którego naprawdę mógł należeć.
     - Przeglądałem dzisiaj stare zadania domowe - zaczął, koncentrując się na własnych dłoniach znacznie słabiej, niż kiedyś - i znalazłem kilka poprawionych przez mojego opiekuna...
     - Był twoim nauczycielem?
    ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin