P. Tkaczow – Rewolucjoniści a reakcjoniści.docx

(22 KB) Pobierz

P. Tkaczow – Rewolucjoniści a reakcjoniści

Grudzień 17, 2010

Piotr Tkaczow

Rewolucjoniści a reakcjoniści

 

Czy możliwa jest w chwili obecnej rewolucja socjalna w Rosji, czy — innymi słowy — istniejące we współczesnym społeczeństwie rosyjskim czynniki rewolucyjne wystarczają do jej urzeczywistnienia — oto palące pytanie, które nurtuje młodzież rosyjską, i nie tylko młodzież, lecz wszystkich uczciwych i myślących ludzi w Rosji. Od tej czy innej odpowiedzi będzie zależał wybór ich działalności. Jeśli odpowiedź wypadnie pozytywnie, powinni stanąć w szeregach rewolucjonistów, jeżeli negatywnie — powinni odrzucić wszelką myśl o rewolucji w najbliższym czasie i zająć się powolnym i stopniowym tworzeniem i przygotowywaniem w naszym społeczeństwie takiej sumy czynników rewolucyjnych, by rewolucja kiedyś mogła się urzeczywistnić, krótko mówiąc, powinni przyłączyć się do ludzi „przygotowujących” przewrót socjalny w mniej  lub bardziej  odległej  przyszłości.

Dla człowieka, który już stanął w szeregach rewolucjonistów, zagadnienie to, oczywiście, nie może istnieć rewolucjonista, który kwestionuje istnienie elementów rewolucyjnych w społeczeństwie, jest niczym, pop, który nie wierzy w Boga — to faryzeusz lub oszust. Na czym w istocie rzeczy polega działalność rewolucjonisty? Na takim połączeniu istniejących elementów rewolucyjnych, by praktyczna realizacja rewolucji stała się możliwa już teraz. Jeśli zaś nie ma elementów rewolucyjnych, to i działalność rewolucyjna jest nie do pomyślenia, a zatem nie do pomyślenia jest samo istnienie rewolucjonisty. Jest to oczywiste dla każdego, kto potrafi jako tako logicznie myśleć.

Niestety, w środowisku naszej młodzieży rewolucyjnej wszystkie pojęcia są tak pogmatwane, że nawet ta zupełnie oczywista prawda bynajmniej nie jest dla niej jasna. Ze słowem „rewolucjonista” nasza młodzież rewolucyjna wiąże na przykład tak różnorodne i często sprzeczne wyobrażenia, że ludzie nie wtajemniczeni w jej swoistą terminologię mogą być po prostu zdezorientowani. Ta gmatwanina i brak określonej terminologii są niewątpliwym powodem większości zaciętych, nie kończących się dyskusji i sporów oraz jedną z głównych przyczyn powstania tych fantastycznych partii, na które podzieliła się młodzież; tutaj także widzieć musimy przyczynę innego zjawiska, równie godnego ubolewania: dopuszczenia do swego środowiska działaczy antyrewolucyjnych — najzupełniejszego  pomieszania kozłów z owcami.

Każda rewolucyjna partia uważa i powinna uważać za renegata i odstępcę człowieka, który należąc do niej, głosi jednocześnie, że rewolucja jest obecnie, w danych warunkach i w danym społeczeństwie, niemożliwa i bezużyteczna; natomiast nasza partia rewolucyjna nie tylko nie dopatruje się w głoszeniu takich tendencji żadnego anachronizmu, lecz przeciwnie, wyraża ona — a przynajmniej pewna jej część — całkowitą   solidarność   z   nimi  i   gdyby  niektórzy   jej członkowie zaczęli postępować zgodnie z tymi wskazaniami, tj. gdyby jawnie i systematycznie przeciwdziałali realizacji rewolucji w chwili obecnej, nawet wówczas   nazywano   by   ich   nadal   rewolucjonistami.

Trudno uwierzyć, a jednak to fakt.

Po dwóch nieudanych próbach dokonania rewolucji w drodze spisku, w środowisku naszej młodzieży zaczęło ujawniać się pewne rozczarowanie, sceptyczny, a czasem nawet wręcz wrogi stosunek do stosowanych dotychczas środków rewolucyjnego działania. Ponieważ jednak środki te były w danym momencie naszego rozwoju społecznego jedynie możliwe i były jedynymi praktycznymi środkami zmierzającymi do natychmiastowego zrealizowania rewolucji, nic więc dziwnego, że sceptycyzm wobec nich logicznie doprowadził do sceptycyzmu wobec samej możliwości rewolucji w najbliższym czasie. Źródłem tego sceptycyzmu była reakcja, która zawsze następuje po klęsce. Sceptycy, przedstawiciele owej reakcji, początkowo uchylali się tylko od bezpośredniej działalności rewolucyjnej, kryjąc swój sceptycyzm w głębi duszy i nie mając odwagi otwarcie wypowiadać swych poglądów. Starali się tylko w miarę możności paraliżować działalność rewolucjonistów, którzy pozostali wierni starej tradycji. I to im się udało, wkrótce rewolucjoniści znaleźli się w mniejszości. Wówczas reakcja dumnie podniosła czoło i uczyniła ze swego sceptycyzmu doktrynę—doktrynę, którą obecnie jawnie propaguje się wśród młodzieży i która ma swoich obrońców i zwolenników nawet wśród ludzi cieszących się opinią uczciwych i oddanych rewolucjonistów. Ci „uczciwi i oddani” rewolucjoniści, propagując uspokajającą teorię wyczekiwania i broniąc jej, nawet nie podejrzewają, że stają się bezwiednie propagatorami reakcji i hamują pomyślny rozwój sprawy rewolucji w większym,  być  może,   stopniu niż   świadomi  reakcjoniści.

„Obecnie — poucza ta rewolucyjno-reakcyjna doktryna — rewolucjoniści nie mają jeszcze żadnych szans na pomyślne przeprowadzenie powstania — a jeszcze mniejsze istnieją szanse, nawet gdyby powstanie się powiodło, na zrealizowanie przy jego pomocy celów robotniczego socjalizmu. Nie ma prawie żadnego prawdopodobieństwa, by ich organizacja przetrwała i nie rozpadła się, podobnie jak rozpadały się wszystkie organizacje ich poprzedników. Dlatego obecnie nawet marzyć nie można o rewolucji. Będzie ona możliwa dopiero wtedy, gdy sam lud weźmie udział w organizacji. Teraz jest to jednak nie do pomyślenia: aby przyciągnąć lud do organizacji rewolucyjnej, młodzież inteligencka musi przedtem zjednoczyć się z ludem. Powinna wejść do wspólnot gminnych i arteli, prowadzić w nich propagandę socjalistyczną, a następnie, gdy te wspólnoty i artele dostatecznie przesiąkną ideami socjalizmu, przekonać je o konieczności zespolenia się organizacyjnego. Z chwilą powstania takiej organizacji, z chwilą, kiedy ona dojrzeje i okrzepnie na tyle, że przypadkowe lokalne wybuchy nie będą dla niej niebezpieczne i będzie mogła paraliżować siły swoich przeciwników, zwycięstwo rewolucji socjalnej stanie się prawdopodobne. Wtedy też i tylko wtedy młodzież będzie miała prawo wzywać lud do rewolucji, wtedy i tylko wtedy może ona zajmować się bezpośrednio działalnością rewolucyjną”.

Taka jest istota tej  teorii.

Jej ukryty sens jest zupełnie wyraźny. Głosi ona: „Porzućcie wszelkie rewolucyjne zamiary, póki nie stoicie na twardym gruncie. Grunt ten trzeba dopiero wytworzyć. Możecie w pewnej mierze współdziałać w jego tworzeniu. Współdziałajcie; jeśli wam się to uda — wtedy… wtedy dopiero będzie można mówić o rewolucji”. Ale czy to się może udać i kiedy? — to pytanie teoria wyczekiwania przezornie przemilcza. Gdyby powiedziała, że projektowany przez nią grunt może się ukształtować nie wcześniej niż za sto lat, utraciłaby natychmiast wszelki kredyt u młodzieży. W rzeczywistości zaś, w danych warunkach naszego życia ekonomicznego, może upłynąć nie tylko sto, ale nawet tysiąc lat — a mimo to żaden taki grunt nie powstanie.

W istocie, proszę dobrze wniknąć w sens tego, co się rozumie przez pojęcie grunt. Nasi rewolucjoniści-reakcjoniści wypowiadają się na ten temat zupełnie niedwuznacznie. Przez pojęcie grunt rozumieją oni zorganizowanie związków robotniczych, gmin wiejskich, fabrycznych artelów rzemieślniczych w mniej lub bardziej trwały związek federacyjny — na wzór angielskich trade-unionów, niemieckich stowarzyszeń robotniczych, słowem — organizację proletariatu robotniczego, a przy tym jeszcze organizację tajną.

Ale czyż to nie utopia? Czy w istniejących w Rosji warunkach ekonomicznych i politycznych organizacja tego rodzaju jest rzeczą możliwą? I czy może być stworzona jedynie za pomocą wysiłków inteligentów i propagandystów? Na Zachodzie tworzyła się w ciągu stuleci; tam też miała precedensy historyczne, na   wielką   skalę,   jakimi   były   cechy   rzemieślnicze i korporacje. Jej związek z nimi wyraźnie widać już choćby z faktu, że ludność wiejska, która żyła w warunkach ekonomicznych nie sprzyjających rozwojowi korporacji — pozostaje dotychczas w większości państw zachodnioeuropejskich poza obrębem ruchu organizacyjnego robotników miejskich. Przystępuje zaś do niego (i to z wielkimi trudnościami) tylko wówczas, gdy — jak to się dzieje na przykład w Anglii — postęp burżuazyjny osiągnął już tak wysoki szczebel, że zaczyna upodabniać pracę wiejską i robotnika wiejskiego do pracy fabrycznej i miejskiego proletariatu.

Nie ulega wątpliwości, że z chwilą gdy postęp burżuazyjny zdoła ostatecznie zrównać warunki przemysłu wiejskiego z warunkami fabryczno-miejskimi, obecna organizacja miejskiego proletariatu zachodnioeuropejskiego ogarnie również proletariat wiejski. Ale na to i Europa zachodnia musi poczekać bardzo długo. A my, Rosjanie, o wiele dłużej.

Daremnie nasi rewolucjoniści-reakcjoniści powołują się na rosyjską wspólnotę gminną i artel, widząc w nich zalążek przyszłej organizacji robotników wiejskich i miejskich. Możliwe, że w cieplarnianych warunkach z owego zalążka wyrosłaby taka organizacja, lecz na podobną pielęgnację można by liczyć tylko wówczas, gdyby władza znajdowała się w naszych rękach, w rękach socjalistów-rewolucjonistów. Obecnie zaś wszystkie siły klas panujących skierowane są wyłącznie na utorowanie drogi postępowi burżuazyjnemu. Rozwój burżuazyjny natomiast przez wypieranie i niszczenie wszędzie drobnej wytwórczości prowadzi nieuchronnie do zlikwidowania arteli robotniczych; już obecnie stale ogranicza sferę ich działania, pozbawia ich wszelkiej raison d’etre. Trzeba być wyjątkowo naiwnym lub wyjątkowo ograniczonym, aby sobie wyobrazić, że „propaganda” lub „agitacja” kilkudziesięciu młodzieńców mogłaby podtrzymać i rozwinąć instytucję, która z każdą chwilą traci podstawę ekonomiczną, która jest sprzeczna z potrzebami i warunkami gospodarki burżuazyjnej, z ogólnym duchem i kierunkiem postępu ekonomicznego.

To samo można powiedzieć i o naszej wspólnocie gminnej. Obecnie nie jest już dla nikogo tajemnicą, że w wyższych sferach rządzących i administracyjnych został na nią wydany wyrok śmierci. Rozpoczęto już wykonywanie tego wyroku. Szlachta, liberalno-konstytucyjna i konserwatywno-zachowawcza, biurokracja, kułacy-mirożercy, jednym słowem: ci wszyscy, którzy żyją z rozboju, grabieży i eksploatacji, ci, którzy żywią się ciałem i krwią chłopa — wszystko to przystąpiło do spisku przeciwko niej. Nie potrzeba dziś być prorokiem, by przepowiedzieć jej ostateczną ruinę i rozkład w najbliższej przyszłości, o ile my, rewolucjoniści-socjaliści, nie zdołamy powstrzymać we właściwym momencie spokojnego nurtu postępu burżuazyjnego.

Dzieje zachodnioeuropejskiej klasy rolników dają nam pod tym względem bardzo pouczającą lekcję. Przed kilkuset laty podobne wspólnoty gminne istniały w Anglii, istnieją dotychczas we współczesnej Szwajcarii oraz w niektórych częściach Niemiec, a jednak ani w Anglii, ani w Szwajcarii, ani w Niemczech nie doprowadzały i nie doprowadzają do zjednoczenia robotników rolnych. Przeciwnie, stawały raczej na przeszkodzie temu zjednoczeniu. Wszystko to jest zupełnie zrozumiałe. Gmina wiejska w tym stanie pierwotnym, w jakim istniała u nas w Rosji, w Szwajcarii, w Niemczech, w jakim istniała w Anglii i innych częściach Europy, zawiera w sobie znacznie więcej elementów sprzyjających podziałowi niż zjednoczeniu. Izoluje, wyodrębnia interesy lokalne; członkowie gminy, zamknięci w swym ciasnym kręgu, nie widzą żadnej konieczności, nie odczuwają najmniejszej potrzeby wstępowania w bliższe stosunki z sąsiednimi gminami. Różnorodność naturalnych warunków glebowych, różnorodność warunków zbytu, jednostajność produkcji oraz względna samodzielność gospodarcza każdej gminy sprzyjają raczej rozwojowi ducha współzawodnictwa i konkurencji aniżeli ducha solidarności i braterskiej  jedności.

Do tych podstawowych ekonomicznych przyczyn braku jedności między gminami wiejskimi dodajmy przyczyny czysto lokalne, np. obszerne terytorium, trudności komunikacyjne, wyjątkowe ograniczenie horyzontu umysłowego i moralnego naszego chłopstwa, brak wszelkiej potrzeby wzajemnej wymiany myśli i uczuć — a bez trudu zrozumiemy, dlaczego nasza gmina nigdy nie stanowiła i nigdy nie może stanowić żadnego trwałego gruntu dla jakichkolwiek prób zjednoczeniowo-organizacyjnych.

Kiedy nasza wspólnota gminna pozbawiona była wszelkiej niezależności gospodarczej, kiedy dusiła się i obumierała pod uciskiem poddaństwa, wówczas można było jeszcze, z uwagi na wspólny ucisk, zjednoczyć robotników wiejskich w jedną organizację. Obecnie jednak jest to czysta utopia. Mówimy obecnie, gdyż upłynie ileś tam dziesiątków lat i utopia ta przestanie być utopią. Kiedy postęp burżuazyjny spełni swą rolę, kiedy zburzy naszą wspólnotę gminną, doprowadzi do zrównania warunków pracy na roli z pracą fabryczną, wówczas i u nas (jak obecnie w Anglii) powstanie możliwość organizowania klas rolniczych, ale na to trzeba czekać setki lat, a może i więcej. Dopóki jednak postęp burżuazyjny nie przejdzie przez cały ten cykl rozwojowy, przez który w wyniku nieodwracalnych praw ekonomicznych przejść musi, by zrównać warunki przemysłu fabrycznego z warunkami przemysłu rolniczego, dopóty pojedyncze wysiłki jednostek zmierzające do przeszczepienia zachodnioeuropejskiej organizacji proletariatu robotniczego na grunt rosyjski (o czym właśnie marzą rewolucjoniści-reakcjoniści) nigdy nie doprowadzą i nie mogą doprowadzić do pozytywnego rezultatu: aż do tego czasu wszelkie wysiłki tego rodzaju będą bezmyślne, chimeryczne, równoznaczne z przelewaniem z pustego w próżne.

Trzeba być człowiekiem wyjątkowo ciemnym lub świadomym obłudnikiem, by nie zrozumieć tej równie oczywistej, jak bezspornej prawdy socjologicznej. I nie ulega wątpliwości, że wszyscy obdarzeni choć odrobiną rozsądku reakcjoniści-rewolucjoniści rozumieją to bardzo dobrze. Rozumieją, że w obecnych warunkach ekonomicznych i politycznych należyte i choć odrobinę sensowne zorganizowanie grup robotniczych jest u nas stanowczo niemożliwe. To jednak bynajmniej nie zbija ich z tropu. No cóż? Poczekają; cierpliwości mają aż nadto. Smutek ludu, łzy ludu — to nie ich smutek, nie ich łzy. Po cóż mają się wdawać w ryzykowne imprezy? Chcą działać wyłącznie „na pewniaka”. Obecnie działać w ten sposób jest rzeczą niemożliwą, my wszyscy, rewolucjoniści, rozumiemy to bardzo  dobrze, a oni rozumieją to jeszcze lepiej  od nas. Ale my nie obawiamy się ryzyka — ani my, ani lud nie mamy czego żałować, nie mamy nic do stracenia. Zwyciężeni raz, podnosimy się po raz drugi, będziemy podnosić się i ryzykować tak długo, dopóki nie zwyciężymy. I zwyciężymy, gdyż wierzymy w zwycięstwo. Reakcjoniści nie mają tej wiary — oto dlaczego wszystkie swe nadzieje pokładają w przyszłości, rezygnując z wszelkiej bezpośredniej działalności rewolucyjnej na dziś.

Ale kiedy nadejdzie ta przyszłość i czy kiedykolwiek nadejdzie? Jeśli rzeczywiście chcą, by nadeszła szybciej, by nasz robotnik znalazł się w warunkach analogicznych do tych, w jakich znajduje się w chwili obecnej robotnik angielski, niemiecki i w ogóle zachodnioeuropejski — jeśli tego chcą, to powinni zrzucić z siebie rewolucyjną maskę i zapisać się w szeregi kułaków, giełdziarzy, koncesjonerów itp. „bohaterów dnia”. Tylko ci bohaterowie — wyłącznie oni jedni — mogą przyśpieszyć i istotnie przyśpieszają bieg postępu burżuazyjnego, tylko oni naprawdę przygotowują grunt do takiego zorganizowania klasy robotniczej, o jakim nasi rewolucjoniści-reakcjoniści platonicznie marzą. Gdyby zechcieli zrealizować w praktycznej działalności swe platoniczne marzenia, przekonaliby się sami, jak chimeryczne i reakcyjne są ich plany. Zresztą, być może, już obecnie zdają sobie z tego sprawę, ale wśród ich zwolenników jest również wielu ludzi nieświadomych tego, ludzi zupełnie uczciwych, ale naiwnych, którzy gotowi są wierzyć im na słowo. Właśnie na nich oni liczą, właśnie ich mają nadzieję odciągnąć od bezpośredniej działalności rewolucyjnej. Byłaby szkoda, gdyby ci naiwni ludzie wpadli w tę pułapkę; szkoda tym większa, że z chwilą gdy poniosą porażkę na polu „przygotowania” organizacji związków robotniczych, mogą się chyba rozczarować do wszelkiej w ogóle działalności rewolucyjnej. Reakcjoniści stale ich zapewniają, że tylko na tym polu można pracować z korzyścią; że poza tym „przygotowaniem” wszelka inna działalność jest nie do pomyślenia, że dopóki grupy robotnicze nie połączą się w jeden trwale zjednoczony związek, dopóty żadna rewolucja nie może się udać. Te ich zapewnienia muszą oddziaływać na młodzież w sposób jak najbardziej demoralizujący; podważają jej wiarę w możliwość rewolucji (oczywiście mówimy o możliwości rewolucji obecnie, a nie w dalekiej przyszłości — w tę przyszłą wierzą nawet żandarmi) i zmuszają ją do opuszczenia rąk, zanim jeszcze zdąży na serio zabrać się do dzieła. Dlatego właśnie nie możemy pominąć ich milczeniem. Musimy poddać je najbardziej ścisłej analizie, aby cała ich kłamliwość i niedorzeczność stała się dla wszystkich oczywista. Uczynimy to następnym razem.

Przełożyła Maria Wawrykowa

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin