Joan Elliott Pickart
Każde nowe jutro
Przełożyła Anna Łanowy
– Weź głęboki oddech, kochanie, żebym mogła to zapiąć. Już! Gotowe.
– O rany! – westchnęła Sheridan. – To jest okropnie ciasne! Czy czegoś tu nie brakuje? Jest dosyć kuse.
– Tak ma być, kochanie. Lepiej się pospiesz. Twój numer na trapezie wchodzi za kilka minut.
– W porządku – powiedziała Sheridan, podchodząc do lustra, by lepiej się sobie przyjrzeć.
„O Boże – myślała – to wygląda wulgarnie.” Jej piersi sterczały ponad dekoltem różowego, satynowego kostiumu, który był również wysoko wycięty po obu stronach nóg, odsłaniając jej zgrabne uda. Skandaliczne! Sztywne, białe falbany, spiętrzone z tyłu, przypominały jej parę fantazyjnych, dziecięcych majteczek.
Krótki śmiech wyrwał się z ust Sheridan, a jej wielkie, niebieskie oczy iskrzyły się rozbawieniem. To wszystko było tak niesamowicie absurdalne, że mogła tylko śmiać się z sytuacji, w której się znalazła. Oto ona, doktor Sheridan Todd, psycholog specjalizujący się w problemach dzieci niepełnosprawnych w jednej z najpoważniejszych prywatnych szkół w kraju, ma za chwilę zawisnąć na trapezie ponad tłumem bywalców kasyna w Las Vegas! To było absolutne, totalne szaleństwo!
– Dobrze, oto wielkie nic – powiedziała, poklepując ciężki kok na głowie, żeby upewnić się, że jest na swoim miejscu.
Sheridan wyprostowała się do swojej wysokości metra sześćdziesięciu, a potem wymaszerowała z garderoby. Właściwie nie maszerowała, ale szurała nogami, kurcząc palce stóp, aby nie zgubić pantofli z różowej satyny, które były na nią trochę za duże. Pomyślała, że musi pamiętać o tym, żeby skręcić Janet kark za wpakowanie jej w ten cały cyrk. Janet, ta nędzna kreatura, zagrała na jej sympatii i przeprowadziła błyskawiczne natarcie trzema szklankami wina na pusty żołądek tak, że cała sprawa wydała się Sheridan zupełnie naturalna.
„I co w tym trudnego? – mówiła Janet błagalnym głosem.
– Po prostu przez cztery godziny posiedzisz na małej, przyjemnej huśtawce i pozwolisz Janet pojechać z chłopcem na biwak. Już samo to było szaleństwem. Ludzie uciekali do, a nie z Las Vegas, poza tym Janet nie miała pojęcia o trudach życia na łonie natury, ale jej aktualny ukochany był typem plenerowym. „Proszę, Sheridan, proszę, zastąp mnie w Big Topie” – błagała Janet. „Proszę, częstuj się jeszcze winem.” I w końcu Sheridan pokiwała głową z grymasem na twarzy mówiąc: „Do diabła, dlaczego nie?”
Hałas w kasynie był ogłuszający, rzędy automatów do gry przewijały małe obrazki za szklanymi ekranami, ludzie śmiali się i rozmawiali bardzo głośno. Kelnerki biegały, oferując darmowe drinki, monotonny dźwięk głosów wołających: „Proszę o zakłady” brzęczał nieprzerwanie wokół stolików pokrytych zielonym suknem. Wydawało się, że wszyscy świetnie się bawią i Sheridan miała nadzieję, że nie zauważą szalonej osóbki fruwającej ponad nimi.
– Idź do drabiny, kochanie – powiedziała garderobiana.
– Barney pójdzie z tobą na górę i przygotuje cię do startu.
– Cudownie... kochanie – wymamrotała Sheridan, czmychając w stronę drabiny. „Na Boga, Janet ma olbrzymie stopy – myślała. – Jak, do cholery, uda mi się utrzymać na nogach te pantofle?”
– Barney?
– Tak? Och! Ty nie jesteś Janet!
– Zastępuję ją dzisiaj. Jaki mamy plan?
– Wejdziesz na górę i usiądziesz na huśtawce, a ja wprawię w ruch całą tę maszynerię. Twoje zadanie to po prostu siedzieć.
– I pamiętać, żeby nie spaść.
– To bym szczególnie polecał. Gotowa?
– Nie.
– Hm?
– Tak – westchnęła Sheridan. – Myślę, że tak.
Udało jej się nie zgubić pantofli, kiedy ostrożnie wspinała się na górę. Była zupełnie świadoma, że Barney jest tuż za nią, wydaje dźwięki nie do opisania i dostaje oczopląsu z powodu jej pokrytego falbankami tyłeczka. Platforma była umieszczona na wysokości około dziewięciu metrów nad podłogą i Sheridan weszła na nią, spoglądając w dół, na kłębiący się tłum.
– Umieść swój zgrabny tyłeczek na huśtawce – powiedział znudzonym głosem Barney.
Zgodnie z instrukcją, Sheridan usadowiła się na wyściełanym siedzeniu i mocno uchwyciła liny, biorąc tak głęboki wdech, na jaki pozwolił obcisły kostium.
– Dobrze, laleczko – powiedział Barney. – Miłej przejażdżki.
– O Boże! – pisnęła Sheridan, kiedy nagle znalazła się w pustce. Zamknęła oczy, czując uderzenie fali powietrza i otworzyła je zaraz, bo poczuła zawrót głowy. „Jestem już martwa – myślała bezładnie. – Nić mojego życia zostanie zerwana w wieku dwudziestu siedmiu lat. Jestem zbyt młoda, żeby umrzeć! Chcę z tego zejść! Chcę do domu! Chcę do łazienki!”
Przez następne pięć minut Sheridan usiłowała ocalić życie. Każdy mięsień jej ciała był napięty do granic możliwości, podczas gdy huśtała się tam i z powrotem, tam i z powrotem. Powoli zaczęła się odprężać. Stały rytm huśtawki uspokajał jej napięte jak struny nerwy. Fakt, że maszyneria skrzypiała złowieszczo, nie wpływał dodatnio na samopoczucie dziewczyny, ale całość wydawała się wystarczająco mocna.
„Wszystko, co muszę zrobić – zadecydowała Sheridan – to udawać kogoś innego. Zaplanuję sobie listę zakupów; w myślach napiszę największą powieść Ameryki; porozmyślam o moim kochanym Dominiku. Boże, gdyby Dominik mógł mnie teraz zobaczyć, nie uwierzyłby własnym oczom. Albo upadłby na podłogę w napadzie śmiechu. „
– Wykreślić z myśli słowo „upadek” – powiedziała Sheridan do siebie. – W ogóle nie brać pod uwagę tej możliwości. O nie! – jęknęła, kiedy jeden z satynowych pantofli zsunął się z jej pięty.
Wykręciła palce do góry, usiłując utrzymać niesforny materiał, podczas gdy drugą stopą przyciskała podeszwę. Nic z tego! Miała równocześnie palce wygięte do środka i nogi ułożone w iks. Nikt nie zwracał na nią uwagi, ale było jej piekielnie niewygodnie. Powoli przesuwała palcami wzdłuż świecącej tkaniny i prawie udało się jej wepchnąć go z powrotem na piętę, gdy pantofel nagle ześliznął się i poszybował w kierunku podłogi.
– Och – powiedziała Sheridan, patrząc w dół i wykrzywiając usta, kiedy jasnoróżowy obiekt wylądował dokładnie na ramieniu jakiegoś mężczyzny.
Gracz podskoczył zdumiony i przestraszony, ujął w dłonie podarunek z nieba i spojrzał w górę na Sheridan.
– Dzięki, kochanie – zawołał, machając pantoflem. – Wezmę go do domu jako pamiątkę.
Sheridan uśmiechnęła się i usiłowała mu pokiwać, ale w ostatnim momencie przypomniała sobie, że nie może puścić liny.
– Hej, słodziutka, a co dla mnie? – wrzasnął jakiś korpulentny mężczyzna.
– Co, do diabła? – zamruczała Sheridan, potrząsając stopą i patrząc, jak następny pantofel żeglując spada w pobliżu mężczyzny, który o niego prosił.
– Zdejmiesz coś jeszcze? – krzyknął ktoś, na co Sheridan odpowiedziała energicznym potrząśnięciem głowy.
Podniecające wydarzenie najwyraźniej się skończyło i widzowie wrócili do swoich spraw, a Sheridan huśtając się jednostajnie, doszła do wniosku, że jeszcze nigdy w życiu nie była tak znudzona. I naprawdę musiała pójść do łazienki. Ale cóż, nie mogła po prostu podnieść ręki i prosić o pozwolenie na opuszczenie klasy.
Przez kolejne piętnaście minut Sheridan zabawiała się, obserwując z góry rodzaj ludzki. Dziwne. Było bardzo wielu łysiejących mężczyzn. Biedactwa! A kobiety! Blond włosy z ciemnymi odrostami, wielkie brzuchy, zwiotczałe ramiona. Z drugiej strony były tam też gdzieniegdzie szerokie, męskie bary. Szczególne wrażenie zrobiły na niej ramiona w ciemnoniebieskim sportowym płaszczu. Masa włosów na wieńczącej ramiona głowie była równie ciemna jak fryzura Sheridan i wspaniale lśniła w błyszczących światłach sali. Pomyślała, że może być wysoki, ale trudno było to stwierdzić na pewno. Każdy wydawał się trochę niewyraźny z jej korzystnego do obserwacji miejsca. Nie mogła zobaczyć twarzy mężczyzny, ale jego ręce były duże i opalone. Zdecydowanie przesuwały tam i z powrotem sztony na czarnym stoliku, przy którym grał.
Z braku czegoś lepszego do roboty Sheridan pozwoliła swojej wyobraźni wybrać zawód dla przystojnego gracza. Lekarz? Prawnik? Członek mafii? „Byłoby łatwiej, gdybym mogła zobaczyć jego twarz – pomyślała. – Cóż, stworzę jakąś. Wystające kości policzkowe, ciemne brwi dokładnie w kolorze włosów, prosty nos, uśmiech nadający się do reklamowania pasty do zębów. Krótko mówiąc, piękny, wspaniały, marzenie każdej kobiety. Oczy. Zapomniałam o oczach. Bezdenne sadzawki, tak ciemne, że ledwie można dostrzec źrenice – myślała Sheridan dramatycznie. – Oczy, których spojrzenie może stopić cię całkowicie. Tak!”
Obraz był ukończony. Perfekcyjny od czubka głowy po palce stóp, a gdzieś po drodze wąskie biodra, muskularne uda i stalowa pierś, pokryta ciemnym owłosieniem. To tyle na jego temat. Znowu była znudzona.
Nagle Sheridan usłyszała hałas inny niż trzeszczenie, do którego prawie już przywykła. Zaniepokojona rozejrzała się dookoła i jej oczy rozszerzyły się przerażeniem, kiedy ujrzała, że złączenie liny z siedzeniem otworzyło się samoczynnie. Zmrożona strachem przez kilka długich chwil patrzyła, jak zatrzask wysuwa się coraz bardziej i bardziej ze swojej oprawy, wreszcie z jej gardła wyrwał się przeszywający krzyk. Obiema rękami uchwyciła linę po drugiej stronie dokładnie w momencie, kiedy siedzenie zerwało się, a ona zawisła ponad zatłoczoną salą.
– O Boże! – krzyknął jakiś głos. – Popatrzcie do góry! Ta dziewczyna ma kłopoty.
– Pomocy! – wołała Sheridan. – Proszę! Niech ktoś mi pomoże!
– Przynieście drabinkę – powiedział jakiś mężczyzna.
– Ta jest przymocowana na stałe – zawołał Barney, wpadając w tłum. – Muszę lecieć na dół do sutereny.
– Spiesz się, człowieku, ona nie może wisieć tak całą noc!
Sheridan słyszała szum głosów, wykrzykiwane rozkazy i powiedziała sobie, że już idą do niej. Muszą! Ramiona zaczynały boleć, dłonie paliły żywym ogniem od ściskania chropowatej liny. Nie mogła patrzeć w dół. Odległość od podłogi zwiększyła się dziesięciokrotnie.
Była przerażona. Szumiało jej nieznośnie w uszach, a przed oczyma tańczyły ciemne płaty. „Zaraz zemdleję – myślała. – Wielkie nieba, nie!”
Nagle, przedzierając się przez chaos, dotarł do niej głęboki, ciepły głos. Odczuła to jak trącenie miękkim aksamitem.
– Trzymaj się, kochanie – powiedział głos. – Nie panikuj. Po prostu słuchaj, co do ciebie mówię, OK?
– Tak – szepnęła Sheridan.
– Stoję na taborecie, który umieściłem na stole. Za sobą mam całą armię różnych facetów. Jestem dokładnie pod tobą. Kiedy powiem ci, że masz to zrobić, opadniesz w dół, a ja cię złapię. Pozostali zamortyzują nasz upadek.
– Nie! Och, nie! – zawołała Sheridan i szloch ścisnął jej gardło.
– Hej, chyba nie chcesz pozbawić mnie szansy zostania bohaterem, prawda? – powiedział głos, a łagodny rezonans spowodował, że Sheridan wzięła głęboki oddech.
– Ja, nie. Chyba nie – powiedziała.
– Otóż to, moja droga. OK, liczę do trzech i puszczasz linę. Zaufaj mi, kochanie. Będziemy wspaniałym zespołem.
W tym momencie Sheridan uwierzyłaby, gdyby głos powiedział, że przypnie skrzydła i przyleci do niej. Była prawie zahipnotyzowana tą kombinacją strachu i głębokiego tembru głosu.
– Raz... dwa... trzy!
Sheridan, teraz!
Ułamek sekundy później silne ramiona zacisnęły się na jej talii i pociągnęły na ścianę ciał. Impet spowodował, że runęli w tył, wywołując tym kakofonię krzyków, a potem z głuchym odgłosem wylądowali na skłębionej masie ludzkiej. Przed wypuszczeniem z rąk liny Sheridan zacisnęła mocno powieki i teraz ostrożnie je otworzyła. Jakimś cudem udało się jej w locie obrócić dookoła własnej osi i leżała twarzą w dół na piersi właściciela głosu, który wciąż trzymał ją mocno w ramionach. Wpatrywała się w ciemne oczy umieszczone w opalonej, przystojnej twarzy o wyrazistych rysach, twarzy, którą wymyśliła dla barczystego mężczyzny w niebieskim, sportowym płaszczu!
– Cześć! – powiedział, uśmiechając się i prezentując garnitur zębów z ogłoszeń reklamowych. – Miło mi cię poznać!
– Mnie również – wymamrotała.
– Hej – jęknął ktoś. – Poskładajcie już tę układankę. Jakiś palant siedzi mi na głowie.
Mężczyzna zachichotał, a Sheridan podskoczyła na jego piersi w górę i w dół.
– Nie ma pośpiechu – rzekł miękko. – Mam w polu widzenia coś wspaniałego.
Sheridan zaparło dech w piersiach, gdy zdała sobie sprawę, że ciemne spojrzenie mężczyzny wędrowało swobodnie po jej pełnym biuście, który wciąż sterczał ponad dekoltem kostiumu i został przygnieciony do jego piersi.
– Czy mógłby mnie pan puścić? – zapytała czując, że na twarz wypływają jej ogniste rumieńce.
– Nie mogę. Jakiś facet przygniótł mi ramię. Czy nie leży ci się wygodnie? Osobiście uważam, że jest całkiem przyjemnie.
Tego było za wiele! Naprawdę za wiele! Sheridan nagle wybuchnęła śmiechem, pochylając głowę i przytulając ją do ramienia mężczyzny.
– Czy to jest zabawne? – zapytał. – Czy może jesteś histeryczką?
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała wesoło, podnosząc głowę. – To jest dziwaczne. Nierealne! Dziękuję za uratowanie mi życia.
– Tylko tyle? Tylko dziękuję?
– Dziękuję bardzo.
– Kto mi przygniótł nogę? – zapytał jakiś mężczyzna. – Co jest grane? Wyciągnijcie mnie stąd!
– Nie śmiej się – powiedziała Sheridan do swego wybawcy. – To... mną trzęsie.
Roześmiał się.
Ona znów się zarumieniła.
– Wróćmy do długu, jaki masz u mnie – powiedział.
Jak na kogoś, kto twierdził, że został unieruchomiony, radził sobie nieźle. Silne palce objęły jej kark, a usta miękkie i namiętne przycisnęły się do jej warg w pocałunku, który wywołał w ciele dziewczyny tysiączne dreszcze. Pocałunek trwał w nieskończoność. Sheridan znowu usłyszała narastający zgiełk głosów.
– To – powiedział mężczyzna, kiedy wreszcie oderwał się od niej – była urocza zapłata.
– OK, Supermanie – odezwał się ktoś obok. – Jesteś wolny. Postawmy tę małą dziewczynkę na nogi i zobaczmy, czy nic się jej nie stało.
Mężczyzna podniósł Sheridan i energicznie umieścił ją na pokrytym zielonym suknem stole, potem przerzucił swoje długie nogi przez krawędź blatu i zeskoczył na podłogę. Natychmiast obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, żeby spojrzeć na nią i Sheridan ujrzała jego przystojną twarz ze zmarszczonymi brwiami. To był naprawdę on! Mężczyzna, którego wyczarowała w swojej wyobraźni, siedząc na huśtawce. Ten sam prosty nos, ciemne brwi, nieodgadnione, głębokie sadzawki oczu...
– Myślę, że powinien obejrzeć cię lekarz – powiedział.
– Nie trzeba, czuję się świetnie – odrzekła Sheridan.
– Kasyno zapłaci za to.
– To chyba twoje, kolego – odezwał się jakiś mężczyzna, potrząsając niebieską sportową marynarką, której widokiem Sheridan nie była wcale zaskoczona. – Ona powinna wystąpić o odszkodowanie.
– Chcesz wnieść skargę? – zapytał jej wybawca, zakładając marynarkę.
– Nie – Sheridan roześmiała się. – Ale naprawdę chciałabym się stąd wydostać.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – Uśmiechnął się i zdjął ją ze stołu, a potem postawił na ziemi.
– Och! Och! – jęknęła Sheridan.
– Co się stało?
– Moja kostka.
Silne ramiona uniosły ją znowu i przytrzymały przy muskularnej piersi.
– Powiedz do widzenia i podziękuj wszystkim za pomoc – odezwał się mężczyzna.
– Co? A tak, dziękuję wszystkim. Byliście cudowni – zawołała Sheridan.
Chór pożegnań towarzyszył im, kiedy mężczyzna niósł ją przez pomieszczenia kasyna. Potem gracze natychmiast powrócili do wcześniejszych zajęć.
– Poczekaj chwilę! – odezwała się Sheridan – Dokąd mnie zabierasz?
– Trzeba obejrzeć twoją stopę. Znajdziemy jakąś izbę przyjęć w szpitalu i...
– Nie! Nigdzie nie pójdę tak ubrana!
– Gdzie są twoje rzeczy?
– W garderobie obok. Będę skakać na jednej nodze i...
– Do diabła, co to, to nie! Nic wiadomo, jak poważna jest ta kontuzja. Nie możesz skakać.
– Ale...
– Mężczyzna w pokoju! – krzyknął, wkraczając do garderoby Sheridan.
– No to co, kochanie? – zapytała hoża blondynka owinięta ręcznikiem. – Jesteś całkiem do rzeczy. Zostaniesz dłużej?
– Nie – odpowiedział mężczyzna. – Wpadłem tylko na chwilę, żeby zabrać parę drobiazgów.
– Tam. – Sheridan wskazała toaletkę.
– Wrócisz później, słodziutki? – zapytała blondynka.
– Wątpię. – Mężczyzna pochylił się tak, że Sheridan mogła złapać swoje rzeczy.
– Szkoda, kochanie. Jestem naprawdę rozczarowana. Przy okazji, mam na imię Candi. A ty?
– David. Do zobaczenia, Candi.
– Na pewno się zobaczymy, mój słodki Davidzie. Cześć!
„David – myślała Sheridan, kiedy wynosił ją z pokoju.
– Pasuje. Nie Dave. I oczywiście nie dziecinny Davie. Po prostu David. Bardzo dobrze. Ale dlaczego pozwalam, żeby ten mężczyzna nosił mnie jak worek kartofli? Przecież wcale go nie znam!”
– Zatrzymaj się! – zawołała.
– Zatrzymać się?
– Tak, jak na przystanku! Słuchaj, naprawdę doceniam to, co zrobiłeś dla mnie. Mogłeś się poważnie zranić, kiedy spadałam na ciebie. Ale stanowczo nalegam, żebyś postawił mnie na ziemi. Jesteś zupełnie obcy i...
– Ależ z pewnością nie jestem! – zawołał oburzony. – Ocaliłem ci życie, pamiętasz? W dodatku łączy nas uroczy pocałunek, kiedy twoje ciałko leżało na moim. Czy nie zauważyłaś, jak pasujemy do siebie? I wreszcie, podskakiwałaś niecałe pięć centymetrów od mojego nosa. Powiedziałbym, że znamy się wyjątkowo dobrze.
– Jesteś szalony. – Sheridan zmarszczyła brwi.
– Jesteś pociągająca. – David uśmiechnął się. – O wiele bardziej niż dziewczyna, która wyskoczyła z tortu na kawalerskim przyjęciu, gdzie byłem. Oczywiście, nie jesteś tak jak ona rozebrana, ale w kasynie było kilka tuzinów facetów, więc mogę cię zrozumieć. Spadłaś z nieba prosto w moje ramiona i teraz należysz do mnie.
– Co proszę?
– Jak masz na imię?
– Imię?
– No wiesz, ta rzecz, którą ludzie wykrzykują, kiedy chcą przyciągnąć twoją uwagę.
– Ach, moje imię. Hm, Sherry.
– Jak słodki, tajemniczy koktajl. Doskonale.
– David, postaw mnie natychmiast na podłodze! Chcę się ubrać i...
– Czy mam cię zanieść do łazienki?
– Nie!
– Cóż, dobrze. Tam w kącie jest krzesło. Możesz włożyć ubranie na ten kusy kostium. Trochę szkoda. Podoba mi się ^ ta szmatka.
David umieścił Sheridan na krześle, a ona wahając się włożyła czerwoną, flanelową koszulę i pozapinała ją na różowym satynowym kostiumie. Pochyliła się i badawczo przyjrzała się kostce. Jęknęła cicho, widząc znaczną opuchliznę. Ostrożnie wsunęła jedną nogę w nogawkę dżinsów. Powtórzyła to samo z drugą i nie zgłosiła sprzeciwu, gdy David przytrzymał ją za ramię, kiedy zachwiała się niepewnie, wciągając spodnie.
– Co się stało? – Sheridan zmarszczyła brwi, naciągając materiał. – O Boże, to te marszczenia z tyłu. Nie mogę zapiąć spodni!
– Ciekawy problem – powiedział David w zamyśleniu.
– Ślicznie. Po prostu wspaniale!
– Twoja bluza jest dosyć długa, więc po prostu zdejmij dżinsy. To jedyne rozwiązanie.
– O rany – westchnęła Sheridan, siadając ponownie i ściągając spodnie. – Dobrze, spróbuję włożyć buty.
– Lepiej nie. Kostka jest spuchnięta i jeśli wepchniesz ją do środka, będzie cię to bolało jak cholera.
– David, nie możesz nosić mnie po całym Las Vegas!
– Moja mama, Włoszka, wychowała mnie tak, bym towarzyszył damom w nieszczęściu. Poza tym powiedziałem ci już, że złapałem cię i zamierzam cię zatrzymać.
– Sprytnie. Jakbym słyszała hycla. Jesteś Włochem?
– Stuprocentowym. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– To miło – powiedziała Sheridan nieobecnym głosem, składając dżinsy. Włoch! To tłumaczyło czarne oczy, gęste, ciemne włosy, ciemną karnację i... Włoski Romeo, oto czym je...
ming