Patsy Brooks - Kardamon i cynamon.pdf

(340 KB) Pobierz
PATSY BROOKS
PATSY BROOKS
KARDAMON I CYNAMON
Przełożyła Marta Tyczyńska
1
Place Annie drżała z podniecenia, kiedy rozwiązywała łososiową wstążkę zdobiącą
podarunek, podarunek którym krył się prezent od siostry. Wszystkie pozostały już
rozpakowała. Ten od Laury, niczym deser, zostawiła na koniec, przeczuwając, że sprawi jej
największa przyjemność. - Jaka piękna! - zawołała na widok jasnozielonej torebki, którą
poznała na pierwszy rzut oka. Widziała ją przed dwoma tygodniami w jednym z butików przy
Piątej Alei. Torebka tak jej się spodobała, ze Anna na dłużej niż zwykle zatrzymała się przed
wystawą. Laura, która z nią wtedy była, w żaden sposób nie dała po sobie poznać, ze
domyśliła się, co tak zachwyciło jej siostrę.
- Skąd wiedziałaś? - spytała Anna, unosząc torebkę.
Laura uśmiechnęła się tajemniczo i odparła:
- Należymy do tej samej rodziny, więc musimy mieć chociaż trochę podobne gusty.
- Jest prześliczna! - Anna przypomniała sobie, ile kosztowała torebka. Majątek! - Ale
przecież... - Nie dokończyła, zdając sobie sprawę, ze nie rozmawianie o cenie prezentów z
darczyńcą nie jest eleganckie.
- Dobrze mieć siostrę, która została młodszym wspólnikiem w kancelarii Hayers &
Cooper, prawda? - spytała Laura, domyślając się, co Annie chodzi po głowie.
Anna objęła ją i pocałowała.
- W ogóle dobrze mieć siostrę. - Rozejrzała się po salonie i dodała: - I dobrze mieć
taką wspaniałą rodzinę.
Dziś skończyła siedemnaście lat i jak w każde jej urodziny, odkąd sięga pamięcią, byli
przy niej wszyscy, których kochała: mama i tata, Laura, dwaj bracia - Steven i Gregore –
ciocia Maggie, wujek Daniel, dziadkowie oraz kuzynowie, rówieśnik Amy, Joel, i starszy o
dwa lata Nathan.
- Dziękuje - powiedziała wskazując na leżące na kanapie książki, kosmetyki, ubrania i
inne drobiazgi, które dostała. Po chwili, w obawie, że kogoś uraziła, bo zbyt powściągliwe
pochwaliła prezenty, dodała: - Wszystko jest piękne. Naprawdę dziękuje.
Mówiąc to, zatrzymała dużej wzrok na rodzicach. Właśnie im mogła sprawić
przykrość.
Gdyby chciała być wobec siebie całkowicie szczera, musiałaby przyznać, ze tomik
wierszy, który od nich dostała, nieco ją rozczarował. Sylwia Path była wprawdzie jej ulubioną
poetką, rodzicie przyzwyczaili ją jednak do bardziej okazałych prezentów.
Kilka minut temu, gdy wzięła tomik do ręki, nasunęło jej się pytanie, czy skromność
tego prezentu nie wiąże się z pewnym konfliktem, który ostatnio ciążył na jej stosunkach z
rodzicami. Natychmiast zganiła się w duchu, ze takie coś w ogóle mogło jej przyjść do głowy.
Ani mama, ani tata nie należeli do ludzi małostkowych.
Teraz ze wstydem myślała, ze to ona była małostkowa. Tomik poezji Sylwii Plato to
przecież piękny prezent.
Podeszła do rodziców, objęła ich i pocałowała.
- Dziękuje - szepnęła.
Ojciec popatrzył pytająco na matkę, kiedy ta skinęła głową, wyciągnął z kieszeni jakiś
papier.
- Anno, ja i mama mamy dla ciebie jeszcze jeden prezent - powiedział, wręczając jej
złożoną kartkę.
W salonie zapadła cisza. Anna rozejrzała się i widząc tajemnicze uśmiechy na
wszystkich twarzach, domyśliła się, że tylko ona nie wie, co jest na kartce.
Rozłożyła ją pośpiesznie i zaczęła czytać:
- Mademoiselle Watson, informuje Panią, że kwota - suma była starannie zamazana
czarnym długopisem i Annie nie udało się jej odczytać - wpłynęła na nasze konto i została
pani wpisana na listę uczestników kursu haute cuisine, prowadzącego przez monsieur
Mazime'a Lavoisiera w Paryżu, w dniach od szesnastego lipca do dwudziestego piątego
sierpnia”.
Anna nie wierzyła własnym oczom.
- Mazime Lavoisier...? - szepnęła z nabożną czcią. - Mademoiselle Watson to ja? -
spytała z niedowierzaniem.
Spojrzała na nagłówek pisma, na którym - wzrok jej jednak nie mylił - widniało jej
imię i nazwisko.
- To ja! - zawołała, klaszcząc w dłonie i podskakując. - Mademoiselle Watson to ja!
- Tak samo cieszyła się kiedy dostała swój pierwszy domek dla lalek, prawda? -
zwróciła się jej mama do taty.
Ojciec skinął głową.
- Masz rację - zgodził się z nią. - Dokładnie tak samo skakała i klaskała w dłonie.
Tylko ze wtedy skończyła cztery lata, a dzisiaj siedemnaście.
- Mylicie się - przerwała im Anna stanowczo. - Nie mogłam się cieszyć tak samo,
jeszcze nigdy w życiu nie cieszyłam się tak, jak w tej chwili.
- Pozwól, że cię o coś zapytam - poprosiła mama, uśmiechając się. - Chciałabym mieć
pewność, że mnie słuch nie myli. Naprawdę cieszysz się z wyjazdu do Paryża?
- Tak. Ty i tata wygraliście. Naprawdę cieszę się z wyjazdu do Paryża!
Konflikt, który od jakiegoś czasu rzucał cień na stosunki między nią a rodzicami,
związany był właśnie z Paryżem.
W rodzinie Watsonów istniała pewna tradycja. Wszyscy jej członkowie w ostatnie
wakacje przed ukończeniem szkoły średniej wyjeżdżali do Europy, żeby zwiedzić Miasto
Światła. Tak było z dziadkiem Anny ze strony ojca, z tatą i jego bratem Danielem. Wierne
temu pozostało również rodzeństwo Anny - Laura, Steven i Georgie.
Nie tylko wyjazd do Paryża świadczył o przywiązaniu Watsonów do tradycji. Od iluś
tam pokoleń wszyscy mężczyźni w tej rodzinie kończyli studia prawnicze i zostawali
adwokatami, prokuratorami albo sędziami. W chwili gdy ojciec Anny ożenił się z prawniczką,
rodzinna tradycja objęła także kobiety. Laura, podobnie jak jej bracia, skończyła prawno.
Tylko Anna miała zupełnie inne plany.
Już od dziecka miejscem, w którym najbardziej lubiła przebywać, była kuchnia. Nie
mogłam wprawdzie tego pamiętać, bo miała wówczas zaledwie cztery lata, ale pierwszą
książką, jaka ją poważnie zainteresowała, nie był tomik bajek, lecz stara ilustrowana książka
kucharska, która przypadkiem wpadła jej w ręce. Podobnie za nic na świecie nie chciała
zasnąć, jeśli któreś z rodziców nie przeczytało jej wieczorem przynajmniej jednego przepisu.
Kiedy miała pięć lat, po raz pierwszy samodzielnie upiekła ciasteczka imbirowe - ponoć
zupełnie zjadliwe - a jako sześciolatka smażyła wspaniałe naleśniki i omlety. W tym roku,
jeśli chodzi o umiejętności kulinarne, prześcignęła własną matkę, która - jako kobieta
pracująca – radziła sobie jedynie z odmrażaniem gotowych dań.
Nikt w rodzinie nie miał nic przeciwko jej kulinarnym zainteresowaniom, dopóki
miesiąc temu nie oznajmiła, ze nie traktuje tego wyłącznie jako hobby, ale wiąże z tym swoją
zawodową przyszłość.
- Myślałam, że, tak jak Steve, Georgie i Laura, będziesz studiować prawo - powiedział
ojciec, nie kryjąc rozczarowania.
- Wiem, ze właśnie tego się spodziewaliście, ale to mnie w ogóle nie interesuje –
odparła „Anna. - Poza tym, ilu może być prawników w jednej rodzinie? Czy wy w ogóle
zdajecie sobie sprawę, jakie nudne bywają rozmowy w trakcie uroczystych kolacji czy innych
posiłków?
- Nudne...? - powtórzyli za nią matka i ojciec jednocześnie.
- No, tak. - Anna bezradnie pokręciła głową. - Wam się pewnie wydaje, ze nie ma nic
ciekawszego niż rozprawianie o paragrafach, precedensach i kuczkach prawnych.
- A jest coś ciekawszego? - spytała mama, zerkając na ojca.
- Nie sądzę - odrzekł. - W każdym razie w tej chwili nic takiego nie przychodzi mi do
głowy. - Więc spróbujcie sobie wyobrazić, ze mogą być ciekawsze rzeczy.
- Jakie? - Zapytała matka tym swoim ironicznym tonem, którego Annę czasami tak
irytował. - Na przykład, kwestia, czy do szarlotki dodać kardanom, czy cynamon? - Na
przykład - rzuciła rozzłoszczona Anna. Mama natychmiast się zmitygowała.
- Przepraszam cię, kochanie. Nie chciałam cię obrazić, ja naprawdę nie lekceważę
twojego hobby.
- Ale właśnie to zrobiłaś. I to nie jest już tylko moje hobby - sprostowała Anna. - To
będzie mój zawód.
- Masz jeszcze czas, żeby się nad tym zastanowić. - wtrącił się ojciec ugodowym
tonem. - Już podjęłam decyzję. Nie zostanę prawnikiem.
- Nikt cię do tego nie zmusza. Są przecież inne ciekawe zawody. Lekarz, biolog,
psycholog... Ale kucharka?
- Dlaczego się tak krzywisz, wypowiadając te słowo? Nie mam zamiaru pracować w
jakieś garkuchni. Chcę zostać prawdziwym szefem kuchni, takim jak Rick Evigan. - Rick
Evigan? - tata spojrzał na mamę. - Wiesz, kto to taki? Matka wzruszyła ramionami. -
Pierwszy raz słyszę to nazwisko.
- Na jakim świecie wy żyjecie?! - oburzyła się Anna. - To jeden z najbardziej znanych
mistrzów kuchni w Stanach Zjednoczonych. Napisał kilka bestsellerów. Ma swój program
telewizyjny. Wszyscy go znają.
- Widać nie wszyscy - odrzekł ojciec - Bo ja o nim nie słyszałem. - Ja też nie -
odezwała się mama.
- Właśnie... - Anna nie bez powodu akurat tego dnia rozpoczęła rozmowę o swojej
zawodowej przyszłości. Teraz zastanawiała się, jak przejść do sedna sprawy. - Rick Evigan w
lipcu poprowadzi w Nowym Jorku miesięczny kurs gotowania... Miała nadzieje, że rodzicom
wystarczy ta informacja.
Rzecz jasna, byli na tyle domyślni, by wiedzieć, o co jej chodzi, tyle, że nie zamierzali
jej niczego ułatwiać.
- No cóż... - Matka zrobiła taką minę, jakby kompletnie nie miała pojęcia, do czego
córka zmierza. Annie zaschło w gardle. Musiała odchrząknąć, zanim powiedziała:
- Chciałabym wziąć udział w tym kursie. Sprawdzałam dziś w Internecie. Są jeszcze
dwa wolne miejsca, ale musiałabym się pośpieszyć, bo jutro może ich już nie być.
- W lipcu lecisz przecież do Paryża - oświadczyła mama tonem, który zamykał dalszą
Zgłoś jeśli naruszono regulamin