Tuszynska Agata - Rosjanie w Warszawie.doc

(565 KB) Pobierz
AGATA TUSZYNSKA

AGATA TUSZYNSKA

ROSJANIE W WARSZAWIE

BIBLIOTEKA "KULTURY* TOM 464

 

Pamięci Witka

 

 

ISSN 0406-0393 ISBN 2-7168-0132-0

IMPRIME EN FRANCE

INSTYTUT  *   ŁITIUACKI

 

 

 

1990

Editeur: INSTITUT LITTERAIRE, S.A.R.L^

91, avenue de Poissy, Le Mesnil-le-Roi

par 78600 MAISONS-LAFFITTE

 

 

 

1346547

(c) Copyright pour la langue polonaise INSTITUT LITTERAIRE, S.A.R.L., PARIS, 1990

 

W 1869 roku w Warszawie stał w Ogrodzie Belweder-skim pomnik Aleksandra I, Cesarza Wszech Rosji, Uśmie-rzyciela Polski, Dobroczyńcy.

W 1869 roku w Warszawie były trzy składy kawioru na Senatorskiej i kilkanaście hurtowni herbaty pod firmą moskiewskiego kupca Bazylego Klimuszyna.

W 1869 roku Cytadelę nazywano żandarmem Warszawy i myślano o otwarciu cukierni, mającej "oprawosławiać Polaków za pomocą czekoladek".

W 1869 roku w Warszawie wyrabiano ozdoby mundurowe, wynajmowano apartamenty w hotelu St. Petersburskim na Gęsiej, a w laboratorium Warszawskiego Okręgu Wojennego sprzedawano fajerwerki.

Strój narodowy zakazany był nawet jako kostium maskaradowy. Najbardziej niecenzuralny był przymiotnik: polski. W podręcznikach historii dzieci czytały: Polsza, glawnyj gorod Warszawa, naród jechidnyj, pokłaniajetsia Rimskomu Papie...

Wszędzie,  gdzie to możliwe,  nadano budowlom  styl i wygląd rosyjski,  niszcząc nieraz prawdziwe  zabytki  stylowej architektury.   Gmachy  rządowe  w  miastach,   zwykle  skonfiskowane   pałace   polskich   magnatów,   pokrywano   zwyczajem rosyjskim   zieloną   blachą,   malowano   jaskrawymi   barwami, wzorem  Kostromy,  Tuły,   Kaługi.  Na  ulicach  nie  widziano napisu, który by nie był przełożony na język rosyjski. Ściany zawieszano dwujęzycznymi  szyldami w taki sposób, m.lasto   mogło   być   praktyczną   uczelnią   rosyjskiego svv        U"ce> place,  ogrody chrzczono nazwiskami głośniej-zycn   usmmtieli.   Wiele   kościołów   przerobiono   na   cerkwie, owano nowe prawosławne świątynie ze złotymi kopułami w

 

miejscach najbardziej widocznych, na Placu Saskim, Placu na Rozdrożu, obok Dworca Petersburskłegp, przy wjazdach do miasta od strony Woli, Mokotowa, Żerania. Pod koniec wieku było ich blisko dwadzieścia.

W 1869 roku po warszawskich ulicach jeździły pułki czerkiesów w wysokich baranich czapkach, z zakrzywionymi szablami u boku i kindżałami za pasem. Moskiewska kapela grała głośno "hymn cesarski i pieśni mongolskie". Lodziarze w czerwonych rubaszkach i białych fartuchach wykrzykiwali sachar maroż. Carscy oficerowie pędzili dorożkami na gumach w towarzystwie szeleszczących koronkami lafirynd. Po chodnikach kroczyli długowłosi popi, wąsaci i brodaci rosyjscy generałowie z odchylonymi klapami wojskowych szyneli, a za nimi - w odległości kilku kroków - kozacy z nahajkami. Wałęsali się prości żołnierze o wystających kościach policzkowych i wąskich oczach i policjanci - okołotoczni, zwani salcesonami.

Tajniak, który stałby - i na pewno stał - na przykład na rogu Ordynackiej i Nowego Światu, między dużym sklepem kupca Czerskiego z towarami kolonialnymi a wędliniar-nią Hammera, naliczyłby w krótkim czasie kilkanaście umundurowanych   postaci.   Bo   oto   przeszedł   pan   mecenas   z Miodowej, dwaj czynownicy z urzędu skarbu i kilku nauczycieli.   Wszyscy  w  czapkach  z  szerokim,   sztywnym  rondem, ozdobionych znaczkami właściwej dykasterii,  z bączkiem na otoku i obowiązkową laseczką w ręku. Dalej studenci w nie-foremnych,   ciężkich   surdutach   i   czapkach   skrojonych   na wschodni wzór. Gimnazjaliści w mundurach w szarym koło-   i rze oficerskich szyneli. Właściwie co trzeci mieszkaniec War-   l szawy  nosił   ubiór   według   oficjalnego   kroju.   Dusza,   ciało,    l paszport i uniform,  oto z czego  składa się człowiek wedle   J rosyjskiego przysłowia.

Gdyby wszystko działo się kilkanaście lat później, taj-niak mógłby dopisać do swego sprawozdania podsłuchane obraźliwe określenia soboru na Placu Saskim i jego dzwonnicy ochrzczonej "wieżą ciśnień prawosławia", albo bizantyjskiej elewacji Pałacu Staszica (że wyglądał jak polewany wiel-koruski garnek, to najłagodniejsze). Wymyślnymi epitetami obrzucano też pomysłodawców owych przeróbek, Apuchtina. Ale teraz tajniak trochę się martwi, czy nie nazbyt skąpo zabrzmi raport o kilku nieprawomyślnych rozmowach po polsku, toteż dokładnie zapisuje numer domu i otwarte okno, z którego od dłuższego już czasu dobiegają całkiem

 

wprawną grane ręką kolejne takty poloneza Ogińskiego. Z zadowoleniem doda, że zagłuszały je skutecznie wojskowe piszczałki i bas cerkiewnych dzwonów.

Te  dwie  melodie  to  znaki  dwóch  odrębnych  światów, którym   przyszło   współistnieć   w   stolicy   Priwislinja.   Zewnętrznego (na ile jedynie zewnętrznego?) narzuconego świata zwycięzców i tego, którego "narodowy duch" wbrew carowi ,wciąż po polsku szepce".

Ale ślady obecności Rosjan wytarte są z artystycznego obrazu tamtych lat, obrazu wewnętrznie pękniętego, nietoż-samego ze swoim rzeczywistym kształtem.

Tekst domniemanego raportu .ulicznego filera z wielu powodów nie mógłby się pojawić na kartach powieści Bolesława Prusa. Obcy jest jej także ton korespondencji cudzoziemców z postyczniowej Warszawy.

Duński krytyk i historyk literatury, Georges Brandes, pisał: "Obszar miasta jest wielki, ale ta upadła wspaniałość i okropne wspomnienia, które jego mury ukrywają i o które przechodzień co krok się potyka, czynią bolesne wrażenie. W zeszłym stuleciu było ono po Paryżu najświetniejszym miastem w Europie - obecnie jest prowincjonalnym miastem rosyjskim. Zabytkowe niegdyś i wspaniałe, stało się teraz zaniedbane i upośledzone. Z każdym dniem upada ono coraz bardziej i dla jego zewnętrznego rozwoju i rozkwitu władze nic nie czynią. Serce się kraje na widok tych nędznie brukowanych ulic, albo owych okropnych figur z piaskowca, zdobiących ogród Saski, zwłaszcza, gdy się przybywa z tak zabytkowego miasta, jak Wiedeń".

I dalej:

"Ruch na ulicach jest niemały; na targach wre to samo życie, co wszędzie, gdzie się kupno i sprzedaż pod gołym niebem odbywa. Ale każdego cudzoziemca uderzyć musi okoliczność, że ilekroć spotyka on większą masę ludzi, np. na spacerach niedzielnych po głównych ulicach, nigdzie nie widać u mieszkańców owego zadowolonego i wesołego świątecznego wyglądu, który cechuje ludność innych wielkich miast. Tu, przeciwnie, gdzie spojrzysz, oblicza są posępne i frasunku jakiegoś pełne. Nigdy me będziesz świadkiem jakiejś wesołej sceny ulicznej ani żartobliwego wybryku1".

Stanisław Wokulski żyje w tym mieście. Prowadzi interesy, kocha, cierpi, je befsztyki, jeździ na wyścigi i na spacer

1. G. Brandes, Polska, Lwów 1898, s. 13, 16.

 

w Aleje. Przegląda gazety pełne informacji o stanie dróg, formach pieczywa poszczególnych wytwórni i wahaniach aury. Być może ekscytują go zdobycze nowo otwartego Ogrodu Zoologicznego albo kobieta z brodą długości 28 centymetrów, pokazywana za biletami w Hotelu Litewskim na Senatorskiej. Tego nie wiemy. Nie wiemy również, by bywał na oficjalnych rautach na Ratuszu (oficjalnych, cóż to miałoby znaczyć?) , albo oburzył się na wyczyny wojska (jakiego?) rezydującego w Łazienkach. Nie zirytuje się nigdy na konieczność wymalowania nowego szyldu - grażdanką - w witrynie sklepu ani nie pokłóci się o dorożkę z oficerem.

Realistyczny wszechświat "Lalki" jest w swoisty sposób nierzeczywisty. Lepiony z okruchów powszedniości, pomija najbardziej charakterystyczne i najbardziej drażniące jej elementy. Przypomina wspaniałą kolekcję starych fotografii, wyretuszowanych tak starannie, że trudno wskazać zamazane miejsca, bez pomocy suflera historii trudno się ich w ogóle domyślić. Jakby celowo nie użyto rosyjskich barw. Czy tylko z powodu "kajdan po piórze" autora warszawskich kronik? Nie jedynie. Również w geście samoobrony. Bojkotu, który unieobecnia, a więc rozbraja przeciwnika. Owo wewnętrzne spojrzenie, instynktownie odrzucające wszystko co obce, wrogie, utrwalane siłą, nie dostrzegające zmiany dekoracji, ani obowiązującego repertuaru, to zjawisko typowe dla popowstaniowej epoki. Tak w życiu społecznym, jak w sztuce i literaturze. Lecz o ile łatwo jest zrobić suplement scenograficzny do "Lalki" nałożyć nieco bizantyjskiego pokostu na gmachy i ulice, zmienić kolorystykę, dodać umundurowane figury, o wiele bardziej ryzykowne staje się odtworzenie codziennych zależności. Wyrysowanie planów, sfer, pięter zetknięcia z obcym żywiołem. Zetknięcia nie po dwóch stronach barykady, ale w warunkach powszednich, bardziej niebezpiecznych jeszcze, bo grożących oswojeniem buntu i nie kontrolujących przenikania wzajemnych wpływów.

Dwie odmienne, zantagonizowane społeczności, podzielone nie tylko sprzecznością interesów politycznych, ale też czujące kulturową, cywilizacyjną i religijną odrębność, skazane zostają na wspólną egzystencję. "To jakby orła zanurzyć w wodzie i kazać mu żyć razem z rekinami" - pisał Bezstronny2.

2. S. Bezstronny (S. Buszczyński), Okrucieństwa Moskali. Chronologiczny rys prześladowania potomków Słowian przez carów i moskiewski naród od dawnych wieków aż po dni dzisiejsze, Lwów 1890.

10

 

c; Aleksander Błok, Rosjanin, zdawał się rozumieć ów absurd. "Czy nie dlatego Warszawa jest posępna, że w tej stolicy Polaków rządzi się arogancka zgraja wojskowych rosyjskich filistrów? Że buduje rosyjskie sobory jakiś dygnitarz-złodziej w miejscu, w którym oczy obywateli zachwycałby jedynie kościół katolicki? Że wszystko, co powie gubernator, to szary, nieprzenikniony mrok i figę pokazuje mu w kieszeni rozwścieczony Polak?3".

Konieczność życia w ciągłej dwoistości i moralnej niejednoznaczności musiała pozostawiać ślady, tak na sztandarach z napisem "praca organiczna", jak i w świadomości tych, którzy je nieśli. Codzienność nie polegała na wykonywaniu patetycznych gestów, ale przecież nieustannie pokazywała swoje polityczne oblicze. Dlatego wymagała nie mniejszej czujności i gotowości do poświęceń, niż walka nosząca miano bohaterskiej. Nie tak efektowna na poziomie pęczka rzodkiewek, paczki herbaty, butelki wódki - należy do tej anonimowej, historycznej ciszy, która wszak określa barwę życia. I przez swą drobiazgową wszechobecność jest nie mniej ważna od rytuału narodowych pamiątek.

W bocznym skrzydle wielkiego pałacu carów na Kremlu już w zeszłym stuleciu mieściła się zbrojownia. Przygodny turysta mógł tam obejrzeć na parterze 22 marmurowe biusty królów i sławnych mężów polskich. Na wyższym piętrze w wielkiej okrągłej sali wystawiono polski tron, a przy nim koronę, którą nosił ostatni król polski, Stanisław August. W sąsiedniej sali naprzeciw lektyki Karola XII z bitwy pod Poł-tawą, eksponowano 60 sztandarów zdobytych na Polakach w 1831 i 1863 roku, poszarpanych od kuł i z polskimi napisami, zaś obok nich, na prawo, misternej roboty zamkniętą szafkę. Tam spoczywała przechowywana jako okaz muzealny Konstytucja 3 Maja, ów "dyplom szlachectwa Polski wobec innych krajów Europy". Nawet na przewodniku widok ten "bolesne sprawiał wrażenie". A cóż dopiero - zastanawia się turysta - odczuwać musi Polak? "Polak patrząc na to wszystko, doznaje niewątpliwie uczucia, jak gdyby czytał swe nazwisko na kamieniu grobowym4".

3. Cyt.  za:     A.  Galis,  Osiemnaście dni Aleksandra Bloka w  Warszawie, Warszawa 1976, s.  124 (Fragment poematu Odwet w tłum. A. Galisa).

4. Por. G. Brandes, op.cit., s. 320.

11

 

 

 

Ustawy nie znają Polaków, wszyscy poddani carscy są Rosjanami.

Wprowadzony w 1862 roku stan wojenny nigdy nie został w Królestwie formalnie zniesiony. Trzynaście lat po powstaniu, w czasie zupełnej ciszy, jednocześnie z wprowadzeniem ogólnej ustawy sądowej, przyjęto uchwałę Komitetu do Spraw Królestwa Polskiego o "zachowaniu prawa administracji miejscowej nakładania kar pieniężnych i osobistych, bez sądu, za przewinienia polityczne i za przekroczenia przepisów o stanie wojennym". To postanowienie, zatytułowane "środek czasowy", dotrwało do roku 1905.

W 1864 powołano Komitet Urządzający, pod nominalnym przewodnictwem namiestnika Berga, pod faktycznym zaś kierownictwem zaciekłego polakożercy księcia Czerkasskiego oraz wręcz fanatycznego wroga szlachty polskiej i zachodniej kultury, Mikołaja Milutina. Przeprowadzane są stopniowo, ale konsekwentnie "reformy", mające zlikwidować resztki iluzorycznej i symbolicznej niezależności Królestwa Polskiego, zaciera się jego administracyjna odrębność, znosi w miarę suwerenne instytucje. Lata 1866-69 przynoszą likwidację Rady Administracyjnej, Rady Stanu i Komisji Rządowych, Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, Spraw Wewnętrznych, Przychodów i Skarbu. W 1868 roku język polski usunięty zostaje ze wszystkich wydziałów służby rządowej.

"To zaś, że Polak z Polakiem może głośno i publicznie porozumieć się w swoim 'drugorzędnym' języku; dalej, że Polak może to samo uczynić jawnie za pomocą druku, rozumie się w granicach cenzuralności - to podług Moskali dosyć 'szczęścia', jak na 'marnego lacha'; zupełnie szczęśliwym będzie dopiero wtedy, 'gdy go zrobimy Moskalem', to jest , gdy się wyzbędzie swego 'niekulturalnego', tamującego postęp, polskiego 'miejscowego narzecza'5".

Jedynie w teatrze oraz w kościele, ściślej w liturgii i katechezie można było posługiwać się językiem polskim (już akta stanu cywilnego pisane były po rosyjsku). W 1896 roku zamknięto Szkołę Główną, a na jej miejscu otwarto rosyjski Uniwersytet.

Najpierw szkolnictwo, za parę lat sądownictwo (1876), wkrótce cała administracja przejdzie w ręce rosyjskie (Spis z 1897 roku wykazał 1,1 % pracowników narodowości polskiej na służbie państwowej). Powołane zostaną nowe urzędy dla

5. Nieco o słusznej nienawiści Polaków do Moskali, Warszawa 1902, s. 2. 12

 

wszystkich dziesięciu guberni Królestwa: Warszawski Okręg Wojskowy, III Okręg Żandarmów, Warszawski Zarząd Komunikacji, Warszawski Okręg Naukowy, Warszawska Izba Sądowa, Warszawska Izba Kontroli, Prokuratoria Królestwa Polskiego. Kontrolowane na miejscu przez generał-guberna-tora, podporządkowane były właściwym ministerstwom w Petersburgu. Umundurowani czynownicy wydawać zaczną decyzje w sprawach cywilnych i karnych, meldunkowych i paszportowych, zawładną prasą, stowarzyszeniami, imprezami rozrywkowymi. Zadecydują o wykorzystaniu budżetu miasta, rozdzielając go według swego widzimisię. W 1887 roku na oświatę przeznaczono - w przeliczeniu na jednego mieszkańca - 24 kopiejki. Pocieszający jest jedynie fakt, że oszczędności robiono również na reprezentacyjnych gmachach w stylu pseudobizantyjskim.

"Przecież ci wszyscy urzędnicy nie są to pospolici wykonawcy owych okólników, instrukcji, tymczasowych przepisów, stojących tam na miejscu prawa, ale są to pracownicy i propagatorzy wykorzenienia języka polskiego, cywilizacji polskiej, religii narodowej polskiej i na koniec samego imienia polskiego" - pisał Antoni Tyszkiewicz6.

Po śmierci Berga (1874) nie wznowiono już funkcji namiestnika, jego następców rezydujących na Zamku zwano generał-gubernatorami. Królestwo stało się wewnętrznym terytorium rosyjskim. Warszawski magistrat był urzędem państwowym rosyjskim, podporządkowanym "Naczelnikowi Kraju" i Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Ważniejszy od prezydenta miasta był sprawujący rzeczywistą władzę formalny jego zastępca, oberpolicmajster. Począwszy od lat siedemdziesiątych - najpierw w korespondencji urzędowej, później w rosyjskiej publicystyce - pojawia się nazwa Priwis-lińskij Kraj (Priwislinje), choć żadnego oficjalnego ukazu na ten temat nigdy nie podano do publicznej wiadomości.

Nie była to jedyna informacja, którą zatajono. Cenzura tworzyła w prasie i literaturze taką rzeczywistość, jaka zgodna była z "aktualnie panującą fikcją". Obowiązkowi cenzurowania poddawano wszystkie materiały przeznaczone do druku i do litografowania. Zwolnione były z niego tylko bilety zapraszające na wesela i bale, etykiety, rachunki, papiery do pakowania towarów, bilety wizytowe, cenniki

6. Hrabia   Leliwa   (A.   Tyszkiewicz),   Zarys  stosunków  polsko-rosyjskich, Kraków 1895, s.  174.

13

 

 

 

wolne od reklam, ogłoszenia o sprzedaży rzeczy i o zmianie mieszkania. Napisy na wieńcach żałobnych już nie.

"Istotą systemu rosyjskiego jest władza bezwzględna, samowładna, oparta na przemocy, gwałcie i terrorze - pisał Stanisław Koszutski. - Na samowoli biurokracji, na utrzymaniu narodu w niewolniczej podległości, na bezustannym tropieniu, prowokowaniu i tępieniu z bezlitosnym okrucieństwem wszelkich przejawów istotnej czy domniemanej nie-prawomyślności7".

A to pojecie, podobnie jak "nielegalność", jest w Rosji bardzo nieokreślone i ciągle zmienne. Bywa zależne również od "wiatru wiejącego u generał-gubernatora". W pewnej chwili wszystko może stać się nielegalne. To zapewniało absolutną bezkarność z jednej strony, groziło nieprzewidzianymi konsekwencjami z drugiej. Widmo Syberii uparcie towarzyszyło współczesnym.

Antoni Zaleski tak charakteryzował Rosję: "... potrzeba formy i kultu zewnętrznego, a w duszy nihilizm, mistycyzm, nieogarniona tęsknota i  buddyjska nirwana,  dziwnie z  sobą zmieszane; serwilizm bez granic i zuchwalstwo, pozorna uległość a twardość i upór posunięty nieraz aż do bohaterstwa; ogromne poczucie posłannictwa i potęgi państwa oraz narodu rosyjskiego,   a  obok  tego  samolubstwo  i  wstrętne  a  niskie wyzyskiwanie   rzeczy   publicznej   -   oto   Rosja   dzisiejsza. Chaos więc zupełny, żywioły elementarne w robocie, sprzeczne i  sporne  ze  sobą duchy poruszają  tym ogromem,  co fermentuje wewnątrz pod wpływem nowych zaczynów cywilizacyjnych.   Wszystko  to  trzymane  dotąd  w  karbach  samo-dzierżawia,   które  jednak   obecnie   zaczyna   się   rozchwiewać. Dla   Polski  zalew  i  działanie  takich  żywiołów  to  działanie jadu, gangrena moralna, a zarazem i potop8".

W 400-tysięcznej Warszawie lat osiemdziesiątych Rosjanie stanowili bez wojska 3 % ogółu ludności. Ich liczba szybko rosła, z 17 tysięcy w 1892 roku do 35 tysięcy, tj. 4,1 % w 1913. (W tymże roku należało do nich 321 kamienic). Powiększał się również okupacyjny garnizon - od ok.

7. S. Koszutski, Co nam Rosja dała i co nam wzięła? Warszawa 1917, s. 4.

8. A. Zaleski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ (pierwodruk 1885 w krakowskim Czasie), Warszawa 1971, s. 449-450.

14

 

6 tysięcy w latach osiemdziesiątych do 30 tysięcy w latach dziewięćdziesiątych i 50 tysięcy w przededniu 1905 roku. W armii służyło blisko trzy czwarte Rosjan mieszkających w stolicy, tam również zatrudniono większą część inteligencji rosyjskiej (nie w szkołach i urzędach!). Funkcjonariusze cywilni, kupcy, głównie branży kolonialnej i tekstylnej, nieliczni rzemieślnicy (kamieniarze i sztukatorzy) dopełniali składu rosyjskiej kolonii (nigdy nie mówiło się o rosyjskim towarzystwie). Procent analfabetów był wśród prawosławnych niższy niż w innych grupach, znaczna przewaga mężczyzn nad kobietami, dzieci i starców liczba niewielka.

Warszawa nie miała najlepszej opinii jako miejsce służby dla uczciwego Rosjanina. Na zesłanie, czyli urząd w Priwis-linju delegowano tych, dla których z jakichś powodów (głównie niedostatecznych kwalifikacji) zabrakło posady w Rosji. Zwykle personel urzędniczy pozostawiał wiele do życzenia tak pod względem poziomu wykształcenia, cech moralnych, jak taktu i sumienności w wykonywaniu obowiązków służbowych. Już Mickiewicz pisał o "samych łajdakach", jakich przysyłają tutaj z Moskwy. "Nie wymaga się od nich niczego - dodawał Józef Piłsudski na łamach Robotnika w 1895 roku. - Sędzia nie potrzebuje znać prawa, inżynier mechaniki, nauczyciel - pedagogii; dosyć być Rosjaninem, by wszystko, do kas publicznych włącznie, stało dla niego otworem. Synowie więc burżuazji, szlachty i popów, zadowoleni konserwatyści i niezadowoleni liberałowie szli ochoczo na lep rządu i tworzyli bandy zbójeckie, zwane urzędnictwem9". Czynownika nazwie ktoś najbardziej narodowym wyrobem rosyjskiej cywilizacji i przemysłu.

Wyjątki, jakie stanowili zasłużeni warszawscy Rosjanie, prezydent Starynkiewicz, któremu zawdzięcza miasto wodociągi i kanalizację, czy rozumny i znający się na rzeczy prezes teatrów Muchanow, potwierdzały jedynie regułę.

Do służby w Priwislinju zachęcał carski rząd dodatkami do pensji (co każde 5 lat - 15 %), krótszym terminem "wysłużenia" emerytury, niewysokimi wymaganiami cenzusowymi, a przede wszystkim stosunkowo łatwiejszą możnością zasłużenia się wzorową służbą, zrobienia kariery i - co było nie lada pokusą - pomnożenia własnego majątku przy pomocy łapówek.

Łapówka to najważniejszy rys obyczaju rosyjskich urzęd-

9. J. Piłsudski, Rusyfikacja w: tegoż, Pisma, t. l, Warszawa 1937, s. 97.

15

 

ników Była ona, jak pisał Sałtykow-Szczedrin, koniecznym dopełnieniem i poprawką samowładczej konstytucji. Jej wielkość i formę uzależniano od stanowiska i kalibru sprawy do załatwienia. W cyrkule wystarczał banknot 5-10 rublowy dołączony do podania czy prośby. Na prowincji przyjęte było przegrywanie w karty na przykład 25 i więcej rubli. Kogoś wyższej rangi przekupywało się bardziej elegancko, np. polowaniem i wystawną kolacją z szampanem. To wtedy powstało przysłowie: nie taki diabeł straszny, skoro bierze łapówki.

Form   łapówkarstwa   bardziej   lub   mniej   jawnego   było więcej.   Regulowały  one  stosunki  między  zaborcą  i  podbitą ludnością.   Łapówka   stała   się   -   paradoksalnie   -   orężem walki w rękach obu społeczności. Z jednej strony była czymś w   rodzaju   instrumentu   obłaskawiania   i   oswajania   obcego, humanizacji" stosunków okupacyjnych, a więc sposobem społecznej  samoobrony.  Z  drugiej  - była czymś narzuconym, J służyła Rosjanom  do pogłębiania degradacji,  ułatwiała wroś- J nięcie w rzeczywistość nowego systemu. Podobnie jak dono-sicielstwo, nagradzane wszędzie "sowicie rangą i posadą wyższą". A także podsycane nastroje antysemickie.

Inspirowane przez państwo po śmierci cara Aleksandra II żydowskie pogromy nie ominęły również  Królestwa.  Na i Boże Narodzenie 1881 roku doszło w Warszawie do zamie- f szek,  którym  biernie przyglądała  się policja.   Generał-guber-nator   Aloedyński   odmówił   pozwolenia   na   zorganizowanie wśród Polaków gwardii cywilnej, która przywróciłaby porzą-   l dek.   Dopiero  po  dwóch  dniach   zamieszek  władze  carskie   l zdecydowały się na interwencję. Bilans wypadków był tragiczny.   Konsul   francuski   w   swym   raporcie   donosił   o   2001 poszkodowanych rodzinach żydowskich, z tego 948 kompletnie zrujnowanych. Szkody obliczono na 1.200 tyś. rubli.

Władze dbały o to, by Rosjanie czuli się w Warszawie jak u siebie w domu. Kolonia rosyjska stanowiła raczej zamkniętą społeczność, tworzyła własne formy życia towarzyskiego. Korpus oficerski garnizonu warszawskiego miał własne lokale pułkowe. W 1864 powstał Klub Ruski, uzyskał eleganckie pomieszczenie przy Nowym Świecie w skonfiskowanym pałacu Za-moyskich. Baronowa XYZ nazwała ową siedzibę "główną kwaterą najezdnej hordy". W 1866 roku założono Rosyjskie Towarzystwo Dobroczynności z budżetem blisko 18 tysięcy rubli 16

 

;uż w 1885 roku. Organizowano też rosyjskie kluby sportowe, przedstawienia amatorskie, odczyty, wieczory. Pod koniec wieku niemałą popularnością cieszyła się Aleksandrina, duża restauracja^ ze scenką na pierwszym piętrze w domu przy rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej. Za rządów Hurki zwiększyła się liczba rosyjskich placówek charytatywnych. Usiłowały uprawiać prozelityzm prawosławny wśród uboższej ludności polskiej. Bez powodzenia. Żona generał-gubernatora, osławiona i znienawidzona Maria Andriejewna, miała bzika na punkcie "dobroczynności", żebrała o pieniądze na cerkwie, ochronki, prijtity (przytułki) i czasownie (kaplice), także wśród Polaków.

Ton rosyjskiemu życiu w Warszawie nadawali wojskowi. Ich obecność widoczna była w mieście na każdym kroku. Nazywana - ciągłą prowokacją w stosunku do ludności. Także koszary i baraki z czerwonej cegły na Czerniakowskiej, Placu Żelaznej Bramy, na Zakroczymskiej, Konwiktor-skiej, Marszałkowskiej, w Łazienkach - robiły wrażenie czegoś "obcego i barbarzyńskiego" obok pałaców czy choćby fin-de-sieclowych kamienic. Jak przeglądy wojsk dokonywane przez moskiewskich generał-gubernatorów przed soborem na Placu Krasińskich. Jak styl życia i zabawy, w nieunikniony sposób stające się przykładem do naśladowania.

Gry hazardowe i głośne awantury suto zakrapiane alkoholem należały do ulubionych rozrywek przybyszów ze Wschodu. Prowadzili wystawny tryb życia, przekraczający nawet możliwości "szerokiej" duszy rosyjskiej. Zamożniejsi oficerowi (zwykle gwardii) stawali się bohaterami warszawskiego demi monde'u. Hulali zawzięcie na Ogrodowej, Szerokiej, Świętokrzyskiej, szastając pieniędzmi bez umiaru, zdobywając popularność określaną mianem dorożkarskiej. Szczególną, acz interesowną sympatię budzili w restauratorach z racji hojnie rozdzielanych napiwków. A wesołe dziewczęta, lubiące ubierać się i rozbierać, pić w gabinetach i bawić się, wręcz sobie ceniły rosyjskich opiekunów.

Nie będzie mnie mama bila Żem sto złotych zarobiła - U Prokulskiej pod schodami Zarobiłam... z ułanami!10

wyśpiewywały   krążące   po   podwórkach   harfiarki,   a   ogródki Prokulskiej były konsekwentnie omijane przez Polaków.

10. F. Galiński,  Gawędy o Warszawie, Warszawa 1937, s.  137.

17

 

Patriotyczna opinia oskarżała zaborców o patronowanie rozpuście,   celowe   demoralizowanie   społeczeństwa,   ciągniecie zysków   z   domów   publicznych   i   wykorzystywanie   ich   do celów  inwigilacyjnych.   "Patronką   nierządu   rosyjskiego   była carowa    Katarzyna"    -    napisze    zacietrzewiony    Bolesław Koreywo,   autor   książki   o   wiele   mówiącym   tytule   "Dwie moralności   a   walka   z   nierządem"".   Rzeczywiście   policja rosyjska kontrolowała i odwiedzała domy publiczne, nie tylko ze względu na higienę, może jednak przesadza historyk prostytucji Józef Macko, że wszyscy właściciele lupanarów, stręczyciele, alfonsi, sutenerzy i prostytutki byli na etatach carskiej    ochrany12.    Warszawskie    lupanary    służyły    zarówno politycznym celom, jak  i najzupełniej prywatnym interesom przedstawicieli rosyjskiej władzy, administracji, wojska.

Pogląd na temat morale wojsk rosyjskich wyrobić sobie można na podstawie analizy kar. Otóż największa ich liczba dotyczy kradzieży i pijaństwa. Na stu karanych 67 podlega karze za złodziejstwo; tyle samo za pijaństwo. Bardzo rzadkie natomiast są kary za nieposłuszeństwo lub dezercję.

"Moja dusza wydala ich z siebie w sposób organiczny" - zapewniano posługując się słowami poety. Głęboko wrosła w świadomość Polaków pewność, że "oni to wszystko przetrwają". Ów alfabet wewnętrzny, polegający na zachowaniu odrębności, wydawał się jedyną skuteczną metodą ratowania godności narodowej. Bojkot Rosjan staje się swego rodzaju sposobem na życie, patriotycznym obowiązkiem, jak kupowanie polskich książek i prenumerowanie gazet.

Wykluczenie z towarzystwa groziło temu, kto nie stosował się do środowiskowych reguł zachowania wobec zaborcy. Ale towarzystwa bywały różne.

"Mur rozgraniczenia w przeciągu lat ostatnich spotęż-niał, otaczając wszystkie klasy naszego społeczeństwa" - pisał Mieczysław Offmański13. Nie jest to zdanie w pełni

11. B. Koreywo, Dwie moralności a walka z nierządem, Poznań 1925, s. 5.

12. J.   Macko,   Prostytucja,   nierząd,   handel żywym   towarem,   Warszawa 1927, s. 40.

13. Orion   (M.   Offmański),   Charakterystyka  rządów Aleksandra  III na ziemiach polskich (1881-1894), Lwów 1895, s. 61.

18

 

prawdziwe, ale również niełatwe do zweryfikowania. Bardzo trudno określić skalę bojkotu. Mówienie o całym społeczeństwie byłoby rzecz jasna nadużyciem. Arystokracja polska od lat utrzymywała kontakty z elitą władzy. Zawężenie sprawy jedynie do inteligencji również można by zakwestionować. Tym bardziej, że na lewicy ruchu rewolucyjnego zbliżenia polsko-rosyjskie nie były rzadkością. Znamy wielu patriotów polskich będących "przyjaciółmi Moskali", potrafiących odróżnić naród od jego władców. (Wobec reprezentacji Rosjan na ziemiach Priwislańskiego Kraju było to zadanie niełatwe). Nie chodzi jednak o wybranych ludzi ani o osobiste sympatie. Rzecz dotyczy zjawiska szerszego, którego nie sposób pominąć w rozważaniach o życiu społecznym Polaków po roku 1863. Okresie niejednorodnym w swym politycznym kształcie, zdynamizowanym również pod względem polsko-rosyjskich odniesień (lata popowstaniowe i późniejsze, Hurki i Apuch-tina, są nieporównywalne ze schyłkiem wieku znaczonym w Warszawie wizytą Mikołaja II - 1897, odsłonięciem pomnika Mickiewicza - 1898, budową Politechniki - 1899-1901).

Bojkot obejmował rozmaite sfery życia. Od towarów, przez język i osoby po rosyjską literaturę i teatr. Różne były jego formy, różny stopień konsekwencji w ich przestrzeganiu. Działalność przemysłowa ściśle uzależniona od władzy politycznej i wojskowej niosła ze sobą konieczność kontaktów z wysoko postawionymi Rosjanami. Związki ekonomiczne wzmacniały, prócz prywatnego, także kapitał państwa. I zwykle nie kończyły się na stosunkach służbowych. Wielcy finansiści nie wahali się przed podejmowaniem dostaw rządowych. Kupcy i fabrykanci dzięki interesom z Rosją dorabiali się niejednokrotnie wielkich fortun. Złotodajne koncesje czyniły potentatami Blochów i Kronenbergów. Ale i im zdarzało się patrzeć z lekceważeniem na wygalonowanych wojskowych, hałaśliwie zabawiających się w Warszawie. Ziemiaństwo utrzymywało dzięki caratowi swoją władzę i przewagę społeczną nad chłopem. Arystokracja, jak dawniej, nie stroniła od Zamku. Jego parkiety i splendory obce były zupełnie robotnikowi czy rzemieślnikowi. Dla niego umundurowany Rosjanin reprezentował władzę, a z jej rozkazu za byle wykroczenie - zarzut włóczęgostwa czy polityczną rozmowę o gospodzie - zamykany był w kozie, bity albo zsyłany w rekruty. Obok świadomie myślącego inteligenta czy mieszczanina - on właśnie był ważnym, potencjalnym uczestnikiem bojkotu. Ze względu na jego pozycję społeczną dostępne mu były tylko pewne jego formy.

19

 

Najprostszy odruch opisuje w swoim opowiadaniu Wy-czółkowska-Surynowa. Bohaterką jest młoda guwernantka: Idzie na wprost niej oficer rosyjski, Panna Antolka przebiega na drugą stronę i o mało co nie wpadła na rozbiegane istinno ruskie kopyta rysaków, którymi powozi wypchany, nafałdowany kuczer. Ulicą Długą muzyka wojskowa idzie i gra. Panna Antolka zatyka sobie uszy dłońmi ubranymi w jedwabne mitynki i nie pozwala sobie ani innym tej muzyki słuchać14".

Izabela Łecka nie czyni takiego gestu. Nie wiemy, czy znane jej było niepisane prawo kupowania jedynie w polskich sklepach   i   zamawiania   towarów   u   polskich   rzemieślników. Zakaz kupowania u Rosjan dotyczył głównie  sklepu oficerskiego na Nowym Świecie w dawnym Pałacu Zamoyskich, w którym   zaopatrywał   się   Zamek   i   wszyscy  wyżsi   wojskowi stacjonujących   w   Warszawie   pułków.   (Ale   także   targów, gdzie handlowali  słoniną,  sadłem, olejem czy mydłem.) Nie należało   również   kupować   towarów   opatrzonych   wyłącznie rosyjskimi napisami.  Dotyczyło  to szczególnie papierosów i zapałek,  których  pudełka  pomalowane  były  w  "bohomazy" przedstawiające pijackie sceny z życia moskiewskich generałów. Papierosy, ze względu na ich "proweniencję od Moskali",   którzy   ten   nałóg   u   nas   rozpowszechnili,   bojkotowała redaktorka Bluszczu Maria Unicka, żona syberyjskiego zesłańca,  zakazując palenia podczas wtorkowych zebrań w swoim domu.

Prawdziwi, jak piszą broszury patriotyczne, Polacy z zasady nie używali rosyjskich nazw ulic i placów (most Kier-bedzia rzadko nazywany jest Aleksandrowskim), wynajmowali polskiego tragarza na stacji a nie rosyjskiego artielszczyka. A także liczyli, jak dawniej, na złote i grosze.

Bez rosyjskich papierosów można się było obyć, trudniejsze wydaje się zaniechanie zwyczaju picia herbaty. Była to wówczas w Warszawie niemal wyłącznie herbata rosyjska, pijano ją, wzorem Rosjan, ze szklanek. Starano się nie kupować jej w rosyjskich sklepach, mimo że było ich tak wiele. Jednak kupcy moskiewscy handlujący herbatą (jak Istomin, Szumilin) i tak zbijali niemałe fortuny. Koniecznym symbolem domowego ogniska stał się w zeszło wiecznej Warszawie błyszczący samowar. Żółte mosiężne samowary z Tuły zastępować zaczęto wkrótce niklowymi polskimi, fabrykowany-

14. J. Wyczółkowska-Surynowa,  Warszawianki, Warszawa 1920, s. 215.

20   -              f.'

 

mi na miejscu. Mimo niechęci do rosyjskich towarów kilka z nich przyjęło się na długie lata, obok szampana i chałwy - nafta kaukaska, nici petersburskie, kalosze ryskie i landrynki, których nazwa pochodzi od nazwiska rosyjskiego fabrykanta Łandriana.

Podczas wieloletniego współżycia, również gospodarczego, nie dawało się uniknąć tego rodzaju wpływów. Była to wszak najłagodniejsza forma narzucania własnych upodobań i woli. Społeczny ostracyzm sprawił, że Polak w miejscach publicznych nie mógł wziąć bezkarnie rosyjskiej gazety do ręki. W obawie przed opinią publiczną nie ważył się w dzień, dla zaspokojenia ciekawości, wejść do cerkwi. A melodia soborowych dzwonów brzmiała pociągająco, jak zapewnia Benedykt Hertz: "Wiedziałem, że jako Polakowi nie powinny mi się one podobać, tymczasem (co robić?) słuchałem ich - ku własnemu zmartwieniu - z przyjemnością... Był to pierwszy rozdźwięk w mojej duszy15".

Trudno odpowiedzieć na pytanie, jaki był - z jednej strony - faktyczny zasięg oddziaływania rosyjskiej zew-nętrzności, a z drugiej - wola oporu i nieuleganie obcym wzorom. Bywało i tak, że obie postawy były właściwe jednej biografii. Ferdynand Hoesick wspomina swój zachwyt z młodości wobec rewii rosyjskiego wojska na Placu Mokotowskim, swój szczery płacz na wieść o udanym zamachu na cara Aleksandra II, a później wzrastającą niechęć, "instynktowną odrazę" do wszystkiego, co "tchnęło Rosją i Wschodem16".

Codzienną obroną, umożliwiającą psychiczny dystans, a tym samym jakąś formę niezależności, był śmiech.

Słowniczek obcych wyrażeń dla użytku obywateli Królestwa Polskiego Antoniego Orłowskiego i Władysława Buch-neta podaje zestaw ówczesnych żartów, dokumentujących niepodległość ducha. Oto kilka przykładów: "ad acta - ulgi dla Królestwa; bagnet - instrument konstytucyjny; balon - komisarz cyrkułowy podczas stanu wojennego; cyrkuł - Duma w Warszawie; cywilizacja - słowo wyjęte w Rosji z obiegu; facecja - prawo o swobodzie osobistej; flanca - przeniesienie wachmistrza ze Syzrania na nauczyciela religii katolickiej szkoły miejskiej w Królestwie; iluzja - zniesienie stanu wojennego; konstytucja - złamanie kilku żeber, urwanie

15. B.   Hertz,   Na  taśmie   70-lecia,  oprać.   L.B.   Grzeniewski,   Warszawa 1966, s. 35.

16. F.   Hoesick,   Powieść  mojego   życia,   Wrocław-Kraków   1959,   t.   l, s. 174-175.

21

 

ręki i  nogi,  pięć kuł w głowią lub brzuchu;  vis major - żandarmska pięść wielkości dyni".

I jeszcze kilka innych krążących wówczas anegdot: _    C0 wy robicie, jak wam jedno pismo zawieszą? _ Kładziemy się od śmiechu na podłogę, potem wstajemy i otwieramy inne".

- "Proszę   pana,   jak   tu   się   dostać   do   więzienia   dla politycznych ?

- O, kichnij pan tu na rogu ze trzy razy z rzędu, a natychmiast pana tam zaprowadzą".

- "Podobno na poczcie w Królestwie mają wprowadzić polski język? - A tak, do nalepiania marek17".

Wizyty na poczcie, w biurze meldunkowym, na dworcu kolejowym, w cyrkule stawiały Polaków wobec konieczności bezpośredniego kontaktu z czynownikami. Na ile działały wówczas mechanizmy obronne? Pisał Stanisław Koszutski: "Urabia się obyczajowość na modłę rosyjską, zamiast delikatności, uprzejmości w stosunkach kultywując butę, arogancję, brutalizowanie, zwłaszcza ludzi słabszych i zależnych". Do jakiego stopnia niezbędne było przyjęcie podobnego tonu? "Publiczność mającą interesy w urzędach traktuje się z góry, lekceważąco, nie szanuje się jej czasu i na każdym kroku daje się poznać zależność od władzy18".

Życie codzienne zmuszało do załatwiania ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin