5016.txt

(380 KB) Pobierz
TEODOR TOMASZ JE� 

NARZECZONA HARAMBASZY 
POWIE�� Z DZIEJ�W S�OWIA�SZCZYZNY PO�UDNIOWEJ 

ROZDZIA� PIERWSZY 
NOCLEG 
Pot�ny talent piewcy Zamku Kaniowskiego, cuda by stworzy�, gdyby tym samym 
pi�rem, 
kt�rym skre�li� widzenia Nebaby z wierzcho�ka d�bu puszczy �mila�skiej, 
odmalowa� krajobraz; 
rozwijaj�cy si� ze szczytu g�ry, wystrzelaj�cej najwy�ej spo�r�d G�r Pekskich. 
Cudny� 
bo to rzeczywi�cie krajobraz!... Pod stopami, w prawo, w lewo, jak okiem 
si�gn��, rozrzuci�y 
si� zielone garby okrytych lasami wzg�rzy. Od pierwszego oka rzutu wida� nie co 
innego, 
tylko wzg�rza. Wpatruj�cemu si� w nie jednak pilnie odkrywaj� si� w 
niespodziankowy spos�b: 
tu bezdenna otch�a� w�wozu g��bokiego, czarna, dzika, ponura, tam grzebie� ska� 
sinych, 
wygl�daj�cy zalotnie spoza zielonych warkoczy, owdzie osada jaka� od niechcenia 
na 
spadku g�ry rzucona, gdzie wdziej jaka� ruina malowniczo w mchy i bluszcze 
ubrana, a w 
dali, w dali tuman mg�y sinawej, przewijaj�cy si� w�owym skr�tem, po�yskuj�cy 
od spodu 
tu i owdzie odblaskiem zwierciadlanym. Tuman ten mimowolnie zatrzymuje na sobie 
uwag�, 
i zmusza niejako zapyta�: 
� Co to? 
Zadaj to pytanie Serbowi, a odpowie ci z pewnym w g�osie przyciskiem, 
zdradzaj�cym 
co�, niby dum�: 
� To...Dunaj... 
Dunaj, mg�� spowity, przewija si� w stronie p�nocnej � i trzeba by� cz�owiekiem 
miejscowym, 
trzeba wiedzie�, �e on tam, a�eby domy�le� si� od razu znaczenia tuman�w, co si� 
oparem z jego podnosz� �ona i ob�oczyst� gaz� dalsz� zas�aniaj� okolic�. Bli�ej 
za� wida� 
same tylko garby i lasy... lasy i garby, przedstawiaj�ce poz�r okiem 
nieobejrzanego pola, pokrytego 
kopcami i mogi�ami, na kt�rych r�ka Przedwiecznego, r�wnocze�nie ze Stworzeniem 
�wiata, nieprzebyte zasia�a bory. 
�r�d kopc�w tych jeden, ten w�a�nie, co najwy�ej w g�r� wyskakiwa�, nie mia� 
drzewami 
poros�ego ciemienia. Drzewa okrywa�y jeno boki jego, ust�puj�c na wierzcho�ku 
miejsca trawie, 
kt�ra formowa�a rodzaj kobierca strzy�onego, zajmuj�cego przestrze� do�� 
znaczn�. 
Jedn� przestrzeni tej stron� przerzyna�a droga, a raczej �cie�ka szeroka, kt�ra 
si� z lasu wynurza�a 
i w las si� chowa�a i nad kt�r� ros�o w nier�wnych odst�pach kilka grusz 
roz�o�ystych, 
nie maj�cych nic wsp�lnego z drzewami lasu, sk�adaj�cego si� z buk�w, jesion�w, 
jawor�w i 
innych drzew, w�a�ciwych strefie i rodzajowi gruntu. Konary grusz tworzy�y 
sza�asy cieniste i 
w tym te� snad� celu zu�ytkowane by�y, grunt bowiem pod nimi, udeptany i z trawy 
ogo�ocony, 
na obwodzie brzeg�w, r�wnych roz�o�ysto�ci sklepienia ga��zistego, naznaczony 
by� popio�ami 
ognisk zgas�ych. Mimo przechodzi�a droga, g�adka i ubita, ale jak rzekli�my, 
bardziej 
do �cie�ki ani�eli do go�ci�ca podobna � bardziej do �cie�ki, bo nie szeroka i 
nie pokazuj�ca 
�lad�w k�. Wozy nie przeje�d�a�y i przeje�d�a� tamt�dy nie mog�y nigdy, nie 
mog�yby bowiem 
�adn� miar� na t� le�n� dosta� si� drog�, kt�r� drog� nazywamy, kt�rej by jednak 
i 
�cie�k� nawet nazwa� nie mo�na. Wyobra�my sobie bowiem pr�g za progiem, u�o�one 
r�wnolegle 
i utworzone z ziemi ubitej. Taka by�a droga, wij�ca si� zygzakiem pomi�dzy 
bukami 
odwiecznymi. Urobi�y j� konie, wygni�t�szy kopytami jamy, kt�re z up�ywem lat, 
wydepty- 
wane coraz to g��biej i g��biej, przybra�y kszta�t rowk�w poprzecznych, 
dziel�cych progi jeden 
od drugiego. Droga przeto sk�ada�a si� z prog�w do�� wysokich i z rowk�w 
g��boko�ci 
dw�ch pi�dzi, po kt�rych w�z �aden nie m�g�by ujecha� krok�w dziesi�ciu, 
pomijaj�c to, �e 
na ka�dych dziesi�ciu krokach musia�by par� razy osi� o pnie buk�w i jesion�w 
zawadzi�. 
Droga ta istnia�a jedynie dla koni i to objuczonych. Rowki s�u�y�y im za punkty 
oparcia 
przy wspinaniu si� na g�r� i spuszczaniu si� z g�ry. Ludzie piesi trzymali si� 
onej, lecz po 
niej nie szli. Ludzie udeptali dla siebie po obu drogi stronach �cie�ki, kt�re 
towarzyszy�y jej w 
lesie a� na wierzcho�ek g�ry i tam zlewa�y si� z ni� w jedno na kilkudziesi�cio-
s��niowej 
d�ugo�ci, a�eby zn�w si� od niej oddzieli� przy wej�ciu do lasu na przeciwleg�ej 
pochy�o�ci. 
Na drodze tej spotykamy ludzi, maj�cych wyst�pi� w niniejszej powie�ci w 
charakterze 
os�b dzia�aj�cych. 
By�o ich sze�ciu. Co za jedni? � Nikt by ich nie wzi�� za co innego, tylko za 
trgowc�w1, o 
czym �wiadczy�y konie, w liczbie trzydziestu kilku, osiod�ane w samary2, 
obarczone sol� kamienn�. 
S�l w du�ych bry�ach, przytroczona sznurami do samar�w, ci�y�a ma�ym konikom. 
Ugina�y si� pod ni� i st�ka�y, wyci�ga�y szyje i kroczy�y zwolna pod g�r�, 
przest�puj�c krzy�owanym 
chodem pr�g po progu z ostro�no�ci� �wiadcz�c�, i� po raz to nie pierwszy i nie 
dziesi�ty t� podr� odbywaj�. Sz�y d�ugim, rz�dem, jeden za drugim, ka�dy 
powrozem od 
uzdy uwi�zany do ogona swego poprzednika. Uwi�zany nie by� tylko ten, co 
post�powa� na 
czele, lecz by� to ko� pewny i tak drogi �wiadomy, �e bezpiecznie samego 
puszcza� go mo�na 
by�o. Ka�dy d�wiga� na grzbiecie ci�ar, z wyj�tkiem ostatniego, kt�ry mia� 
wprawdzie na 
sobie samar, na samarze jednak nie s�l by�a przytroczona, ale siedzia� cz�owiek. 
Siedzia� wszak�e nie ci�gle. Snad� nudzi�a mu si� jazda powolna. Zeskakiwa� od 
czasu do 
czasu z samara i albo szed� samotnie jak towarzysze jego, kt�rzy w odst�pach 
post�powali 
obok koni jeden za drugim, albo te� przy��cza� sio do jednego z nich i zaczepia� 
go zapytaniem, 
takim na przyk�ad: 
� Czy w tej stronie drogi takie tylko ? 
� A takie... � odpowiada� zapytany. 
� Innych nie ma? 
� S� i inne, ale daleko, za g�rami. 
� To� to droga nie do je�d�enia! 
� Dla nas ona dobra... Raja na niej bezpieczny. 
Ten, co z konia zsiad�, u�miechn�� si� na s�owa te gorzkim u�miechem. 
By� to cz�owiek m�ody, nie t� jednak pierwsz� m�odo�ci�, co z m�odocianym 
graniczy 
wiekiem, ale t�, co stanowi przej�cie do lat dojrza�ych. Ubraniem nie r�ni� si� 
od towarzysz�w 
podr�y. Mia� na sobie samodzia�ow� kurt� z burego sukna z szerokimi r�kawami, 
takie� 
szarawary szerokie, u spodu zw�one i na haftki zapinane, spod kurty wygl�da�a 
koszula 
na piersiach otwarta, biodra otacza� szeroki, we�niany, czerwony pas, g�ow� 
przykrywa� fez 
czerwony bez kutasa, na nogach mia� p�ytkie trzewiki, krojem i szyciem 
�wiadcz�ce o niskim 
stanie szewskiej sztuki. Towarzysze jego ubrani byli tak samo. Nic go wi�c od 
nich nie r�ni�o. 
Je�eli oni byli trgowcy, to i jego nale�a�o do tej klasy spo�ecze�stwa 
serbskiego zalicza�; 
je�eli za� byli to sielacy3, to i on nie m�g� by� czym innym. A przecie� widzie� 
si� w nim 
dawa�o co�, co r�nic� stanowi�o. 
Naprz�d latami m�odszy by� od nich � od ka�dego z pi�ciu, pomi�dzy kt�rymi 
trzech siwizna 
ju� okrywa�a, a dwom niewiele do s�dziwych brakowa�o lat. 
Po wt�re: dlaczego, kiedy m�odszy, jecha� konno, podczas gdy starsi podr� 
pieszo odbywali?... 
Nie dzia�o si� to bez przyczyny jak niemniej i to, �e go towarzysze otaczali 
osobliwego 
rodzaju wzgl�dno�ci�, dochodz�c� niemal rozmiar�w uszanowania. 
1 Trgowiec � handlarz 
2 Samar � siod�o juczne 
3 Sielak � wie�niak 
Oni szli, on jecha�. Lecz si� mu nudzi�o; a przy tym siedzenie na samarze nie 
nale�y do 
najwygodniejszych, na takiej zw�aszcza drodze jak ta, kt�r��my opisali. Wi�c 
podr�ny nasz 
zsiad� u st�p g�ry i ju� wi�cej nie wsiada�. Ko� jego szed� sobie luzem, on za�, 
przy�pieszaj�c 
nieco kroku, wymija� przewodnik�w jednego po drugim i po chwili znalaz� si� obok 
tego. co 
si� znajdowa� na przedzie. 
� A!... � rzek� ten ostatni tonem p�artobliwym � nie podoba�o ci si� na 
samarze. 
� Jazda zanadto powolna... � odrzek� zagabni�ty. 
� Tobie snad� chcia�oby si� lotem soko�a oblecie� Serbi� wzd�u� i wszerz... 
Tobie potrzeba 
szaraca, na kt�rym je�dzi� kr�lewicz Marko... O! min�y te czasy... Min�y i B�g 
wie, czy 
powr�c� kiedy!... � doda� z westchnieniem. 
� Powr�c� mo�e... � odpar� m�ody podr�ny. Stary � by� to bowiem z dru�yny 
najstarszy, 
w�sacz siwy, nieco przygarbiony, ale krzepki � powt�rnie westchn�� i machn�wszy 
kijem, tak 
dalej ci�gn��: 
� Du�o w moim �yciu widzia�em, du�o pami�tam i du�o od ojc�w naszych, co si� ju� 
od 
dawna w grobach po�o�yli, s�ysza�em... By�o �le i jest �le... ot!... Ale oni si� 
pocieszali i my 
si� pocieszamy. �e b�dzie lepiej... Czy� b�dzie? 
� Gdyby by� nie mia�o, to by�my si� nie pocieszali... � odrzek� m�ody tonem 
pewnym i 
wyrokuj�cym. 
Starego ton ten zdziwi� snad� i mo�e nawet rozgniewa� nieco. Spojrza� na 
towarzysza z 
ukosa, rzuci� ku niemu wzrokiem surowym spod brwi siwych, co mu niby dwa 
ostrzeszki nad 
oczami wisia�y. Ten jednak spokojnie w rodzaju komentarza do s��w poprzednich 
doda�: 
� Spodziewamy si�, bo mamy prawo... prawo od Boga, kt�re nam Turczyn przemoc� 
wydar�... 
Prawo nam pozostaje wci�� jednakie, a przemoc si� zu�ywa... Wi�c przyj�� musi 
kiedy� 
czas, w kt�rym pierwsze we�mie nad drug� g�r�... chyba i�by�my si� sami prawa 
naszego 
zrzekli. 
� A... � krzykn�� starzec, d�o� do g�ry podnosz�c jakby na wezwanie �wiadectwa 
nieba, 
widnego przez li�ciaste odwiecznych buk�w sklepienia. � To by ziemia wyrzuci�a 
ko�ci nasze!
Po wykrzykniku tym d�ugo ze sob� nic nie m�wili. Wreszcie m�ody zapyta� starego: 
� Dok�d droga ta prowadzi? 
� W dolin� M�awy... � odrzek� zapytany. 
� Jedna? 
� O, nie... za g�r� dzieli si�. 
� Ale na g�r� jedna? � podchwyci� m�ody. 
� Jedna... � odpar� stary, odwracaj�c si� od towarzysza swego ku koniom, z 
kt�rych jeden 
w chwili tej utkn�� na progu. 
� O he!... � krzykn�� gromkim, w rodzaju napomnienia, g�osem. 
Odwr�ci� si� w stron� towarzysza m�odego. Lecz ju� go obok niego nie by�o. 
Dojrza� tylko 
na przedzie posta� jego, migaj�c� si� pomi�dzy drzewami. To go ani zdziwi�o, ani 
zastanowi�o. 
M�ody podr�ny kroku przy�pieszy�. Nie znaczy�o to, a�eby �pieszy� si� mia�. 
Bynajmniej. 
Koniki serbskie, sol� obarczone, sz�y tak powolnie, �e zwyczajny ludzki ch�d by� ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin