1024.txt

(973 KB) Pobierz
  
         lew to�stoj
       zmartwychwstanie
Ksi��ka i  Wiedza
   1986   
  
  
  
  
  
  
  
  
  
            Tom
  
       $ca�o�� w #h tomach
  
  
  
  
            PWZN
            Print 6
          Lublin 1999
  `pa
  
  Wydawnictwo Ksi��ka i Wiedza
   1986 rok
  
  T�umaczenie:
   Wac�aw Rogowicz
  
  Redakcja techniczna
  wersji brajlowskiej:
   Artur �api�ski
   Piotr Kali�ski
  
  Sk�ad, druk i oprawa:
   PWZN Print 6 Sp. z o.o.
   20_218 Lublin, Hutnicza 9
  tel.�8�fax:
   0_81 746_12_80
  e-mail:
   print6@lublin.top.pl
  `st
  `gw2
  `tc
  Cz�� pierwsza
  `tc
  
  Mateusz, XVIII, 21-22�: Tedy przyst�piwszy do niego Piotr rzek�: Panie! 
wielekro� zgrzeszy przeciwko mnie brat m�j, a odpuszcz� mu? Czy a� do 
siedmiukro�? I rzek� mu Jezus: Nie m�wi� a� do siedmiukro�, ale a� do 
siedmdziesi�t siedmiukro�.
  Mateusz, VII, 3�: A czemu� widzisz �d�b�o w oku brata twego, a belki, 
kt�ra jest w oku twoim, nie baczysz?
  Jan, VIII, 7�: ...kto z was jest bez grzechu, niech na ni� pierwszy 
kamieniem rzuci.
  �ukasz, VI, 40�: Nie jestci ucze� nad mistrza swego; lecz doskona�y 
b�dzie ka�dy, b�dzieli jako mistrz jego.
  
  `ty
  I
  `ty
  
  Cho� ludzie, kt�rzy w kilkaset tysi�cy skupili si� na niewielkim 
obszarze, starali si�, jak tylko mogli, zeszpeci� t� ziemi�, na kt�rej si� 
t�oczyli, cho� wbijali w ni� kamienie, �eby nic na niej nie ros�o, cho� 
wydzierali z niej ka�d� kie�kuj�c� trawk�, cho� dymili w�glem kamiennym i 
naft�, cho� obcinali drzewa i p�oszyli wszystkie zwierz�ta i ptaki - wiosna 
by�a wiosn� nawet i w mie�cie. S�o�ce grza�o, trawa powracaj�c do �ycia 
ros�a i zieleni�a si� wsz�dzie, gdzie jej nie powyrywano, nie tylko na 
trawnikach bulwar�w, ale i mi�dzy kamiennymi p�ytami; brzozy, topole, 
czeremchy rozwija�y swe lepkie i wonne li�cie, p�ka�y nabrzmia�e p�czki 
lip; kawki, wr�ble i go��bie wiosennym obyczajem rado�nie s�a�y ju� sobie 
gniazda, a muchy brz�cza�y u �cian, przygrzane s�o�cem. Weso�e by�y i 
ro�liny, i ptaki, i owady, i dzieci. Ale ludzie dojrzali, doro�li ludzie 
nie przestawali oszukiwa� i m�czy� siebie i innych. Ludzie uwa�ali, �e 
�wi�ty i wa�ny jest nie ten wiosenny poranek, nie to pi�kno �wiata bo�ego, 
dane dla szcz�cia wszystkich istot - pi�kno, kt�re usposabia do pokoju, 
zgody i mi�o�ci, ale �wi�te i wa�ne jest to, co oni sami wymy�lili, �eby 
panowa� jedni nad drugimi.
  W kancelarii wi�zienia gubernialnego uwa�ano wi�c za �wi�te i wa�ne nie 
to, �e wszelkiemu stworzeniu i ludziom dane s� s�odkie wzruszenia i rado�ci 
wiosny, ale uwa�ano za �wi�te i wa�ne to, �e w przeddzie� nadesz�o 
opatrzone numerem, piecz�ci� i nag��wkiem pismo, by dnia 28 kwietnia o 
godzinie dziewi�tej rano przyprowadzi� do s�du troje trzymanych w wi�zieniu 
pod �ledztwem aresztant�w dwie kobiety i jednego m�czyzn�. Jedna z tych 
kobiet, jako g��wna przest�pczyni, mia�a by� sprowadzona oddzielnie. Na 
zasadzie tego polecenia 28 kwietnia o �smej rano starszy dozorca wszed� w 
ciemny, cuchn�cy korytarz oddzia�u kobiecego. Tu� za nim ukaza�a si� na 
korytarzu kobieta o zm�czonej twarzy i siwych, kr�conych w�osach, ubrana w 
kaftan z r�kawami obszytymi galonem, �ci�ni�ty pasem z niebiesk� wypustk�. 
By�a to dozorczyni.
  - Po Mas�ow�? - zapyta�a podchodz�c z dy�urnym dozorc� do drzwi jednej z 
cel otwieraj�cych si� na korytarz.
  Dozorca poszcz�kuj�c �elastwem otworzy� zamek i pchn�wszy drzwi celi, z 
kt�rej buchn�o powietrze jeszcze bardziej cuchn�ce ni� w korytarzu, 
zawo�a�:
  - Mas�owa, do s�du! - i znowu przymkn�� drzwi wyczekuj�c.
  Na podw�rzu wi�zienia czu�o si� jeszcze o�ywcz� �wie�o�� przyniesion� do 
miasta przez wiatr od p�l. Ale w korytarzu powietrze by�o ci�kie, 
tyfusowe, nasycone woni� odchod�w, dziegciu i zgnilizny; powietrze to 
przyt�acza�o natychmiast ka�dego, kto przychodzi� tu po raz pierwszy. 
Do�wiadczy�a tego na sobie nawet przyzwyczajona do z�ego powietrza 
dozorczyni, kt�ra przysz�a wprost z dziedzi�ca. Wchodz�c na korytarz 
poczu�a nagle znu�enie i zachcia�o jej si� spa�.
  W celi s�ycha� by�o krz�tanin�: kobiece g�osy i st�panie bosych n�g.
  - No, ruszaj si� tam �wawiej, Mas�owa, s�yszysz! - krzykn�� starszy 
dozorca w drzwi celi.
  W kilka minut potem z celi wysz�a rze�kim krokiem, szybko si� obr�ci�a i 
stan�a przy dozorcy niewysoka i bardzo piersista m�oda kobieta w szarym 
kitlu; na�o�onym na bia�y kaftan i bia�� sp�dnic�. Na nogach mia�a 
p��cienne po�czochy, na po�czochach - wi�zienne chodaki, na g�owie bia�� 
chustk�, spod kt�rej, oczywi�cie umy�lnie, by�y wypuszczone k�dzierzawek 
czarne w�osy.
  Twarz kobiety by�a bia�a t� szczeg�ln� bia�o�ci�, kt�ra pokrywa twarze 
ludzi �yj�cych d�ugi czas w zamkni�ciu i przypomina kie�ki ziemniak�w w 
piwnicy. Takie same by�y kr�tkie, szerokie r�ce
  i bia�a, pe�na szyja, widoczna spoza zbyt obszernego ko�nierza kitla. W 
matowej, bladej twarzy zwraca�y uwag� bardzo czarne, b�yszcz�ce, nieco 
podpuchni�te, ale niezwykle �ywe oczy, z kt�rych jedno lekko zezowa�o. 
Kobieta trzyma�a si� prosto, wystawiaj�c bujny biust. Wyszed�szy na 
korytarz, zadar�a troch� g�ow� i spojrza�a dozorcy prosto w oczy, gotowa 
wykona� wszystko, czego od niej za��daj�. Dozorca chcia� ju� zamkn�� drzwi, 
gdy wysun�a si� zza nich blada, surowa, pomarszczona twarz siwej staruchy 
bez chustki na g�owie. Starucha zacz�a co� m�wi� do Mas�owej. Ale dozorca 
nacisn�� drzwi i g�owa znikn�a. W celi rozleg� si� kobiecy �miech. Mas�owa 
te� si� u�miechn�a i obr�ci�a ku zakratowanemu okienku w drzwiach. 
Starucha z tamtej strony przywar�a do okienka i ochryp�ym g�osem 
powiedzia�a:
  - A przede wszystkim nie gadaj, czego nie trza, trzymaj si� jednego, i 
basta.
  - Niechby ju� by�o jedno, gorzej nie b�dzie - rzek�a Mas�owa 
potrz�sn�wszy g�ow�.
  - Wiadomo: jedno, a nie dwa - rzek� starszy dozorca z zarozumia�o�ci� 
zwierzchnika przekonanego o swym dowcipie. - Za mn� marsz!
  Widoczne w judaszu oko staruchy znikn�o, a Mas�owa wysz�a na �rodek 
korytarza i szybkim, drobnym krokiem ruszy�a za starszym dozorc�. Zeszli na 
d� po kamiennych schodach, przeszli obok jeszcze bardziej ni� kobiece 
�mierdz�cych i ha�a�liwych cel m�skich, z kt�rych odprowadza�y ich oczy 
patrz�ce przez judasze w drzwiach, i weszli do kancelarii, gdzie ju� sta�o 
dw�ch �o�nierzy-konwojent�w z karabinami. Pisarz, kt�ry tu siedzia�, da� 
jednemu z �o�nierzy papier przesycony zapachem tytoniu i wskazuj�c 
aresztantk� rzek�: "Przyjmij". �o�nierz, nadwo��a�ski ch�op o czerwonej, 
zoranej osp� twarzy, wsun�� papier za mankiet p�aszcza i z u�miechem 
mrugn�� do towarzysza, Czuwasza o szerokich ko�ciach policzkowych, 
pokazuj�c wzrokiem aresztantk�. �o�nierze z aresztantk� zeszli po schodach 
i ruszyli ku g��wnemu wyj�ciu.
  W bramie otworzy�a si� furtka: �o�nierze z aresztantk� przest�pili pr�g 
furtki, znale�li si� na dziedzi�cu, wyszli poza ogrodzenie wi�zienne i 
ruszyli przez miasto �rodkiem brukowanych ulic.
  Doro�karze, sklepikarze, kucharki, robotnicy, urz�dnicy przystawali i z 
ciekawo�ci� przygl�dali si� aresztantce; niekt�rzy kiwali g�owami i 
my�leli: "Oto jakie s� skutki z�ego, nie takiego jak nasze, prowadzenia 
si�." Dzieci z przera�eniem patrzy�y na zbrodniark�, uspokaja�a je tylko 
my�l, �e id� za ni� �o�nierze i �e teraz ju� nic im z�ego nie zrobi. Jaki� 
ch�op ze wsi, kt�ry sprzeda� w�giel do samowar�w i napi� si� w traktierni 
herbaty, podszed� do niej, prze�egna� si� i da� jej kopiejk�. Aresztantka 
zarumieni�a si�, schyli�a g�ow� i co� powiedzia�a.
  Czuj�c skierowane na siebie spojrzenia, ukradkiem, nie obracaj�c g�owy, 
zerka�a na tych, co na ni� patrzyli, cieszy�o j� zainteresowanie, kt�re 
budzi�a. Radowa�o j� te� czyste w por�wnaniu z wi�ziennym powietrze 
wiosenne, ale przy st�paniu po kamieniach bola�y nogi, odwyk�e od chodzenia 
i obute w ci�kie aresztanckie chodaki; spogl�da�a wi�c pod nogi i stara�a 
si� i�� jak najl�ej. Ko�o sklepu z m�k�, przed kt�rym ko�ysz�c si� chodzi�y 
nie p�oszone przez nikogo go��bie, Mas�owa omal nie potr�ci�a jednego z 
nich o modrawej piersi: go��b zerwa� si� i trzepoc�c skrzyd�ami przelecia� 
tu� ko�o ucha aresztantki, a� j� wiatr owia�. U�miechn�a si�, a potem 
ci�ko westchn�a przypomniawszy sobie swoj� dol�.
  
  `ty
  II
  `ty
  
  Historia aresztantki Mas�owej by�a bardzo pospolita. Mas�owa by�a c�rk� 
dziewki folwarcznej, kt�ra mieszka�a przy matce dogl�daj�cej kr�w na wsi u 
dwu si�str - starych panien, ziemianek. Ta niezam�na kobieta rodzi�a co 
roku i, jak to zwykle bywa na wsi, niemowl� chrzcili, a potem matka nie 
karmi�a niepo��danego, niepotrzebnego i przeszkadzaj�cego w pracy dziecka, 
i niemowl� umiera�o z g�odu.
  W ten spos�b zmar�o pi�cioro dzieci. Wszystkie zosta�y ochrzczone, potem 
ich nie karmiono, i wszystkie kolejno umiera�y. Sz�ste dziecko, pami�tka po 
w�drownym Cyganie, by�o dziewczynk� i spotka�by je taki sam los, gdyby nie 
to, �e jedna ze starych panien posz�a pewnego razu do izby skotarek, by 
wy�aja� d�jki za �mietank�, kt�r� czu� by�o krow�. W izbie le�a�a po�o�nica 
ze �licznym, zdrowym niemowl�ciem. Stara panna wy�aja�a d�jki i za 
�mietank�, i za to, �e wpuszczono po�o�nic� do izby, i mia�a ju� odej��, 
gdy ujrzawszy niemowl� rozczuli�a si� i o�wiadczy�a, �e chce by� jego 
chrzestn� matk�. Sama trzyma�a do chrztu dziewczynk�, a potem, lituj�c si� 
nad chrze�niaczk�, dawa�a matce mleka i pieni�dzy, i dziewczynka zosta�a 
przy �yciu. Stare panny nazywa�y j� dlatego "ocalon�".
  Dziecko mia�o trzy lata, gdy jego matka zachorowa�a i zmar�a. Dla babki, 
dogl�daj�cej kr�w, wnuczka by�a ci�arem; wtedy stare panny wzi�y dziecko 
do dworu. Czarnooka dziewczynka wyros�a na niezwykle �yw� i milutk� i stare 
panny mia�y z niej pociech�.
  By�o ich dwie: m�odsza, �agodniejsza - Zofia Iwanowna, ta, kt�ra dziecko 
trzyma�a do chrztu, i starsza, bardziej surowa - Maria Iwanowna. Zofia 
Iwanowna str...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin