10024.txt

(280 KB) Pobierz
        Andrzej Zimniak
        Marcjanna i�anio�owie
        Data wydania: 1989
        
I
        
        Arystydes Grey sta� przy oknie i�obserwowa� trzech m�czyzn, zbli�aj�cych si� kr�t� alejk�. Dr�ka meandrowa�a po�r�d k�p kwiat�w on�tku i�krzew�w aronii, wi�c obcy co raz nikn�li mu z�oczu, aby za chwil� wy�oni� si� z�przeplecionego zieleni� cienia, wci�� z�t� sam� oboj�tno�ci� odci�ni�t� chyba na sta�e na twarzach, podkre�lon� ledwie zauwa�alnym grymasem rutyniarskiego znudzenia. Jeden z�nich wzruszy� ramionami, omijaj�c ostatni klomb usytuowany na wprost wej�cia.
        Uczucie wstydu, tak swojskie, �e niemal przyjemne: za siebie, za t� dr�k�, za oskubane, nie piel�gnowane krzewy. I�z�o�� na nich, obcych, ubranych w�jednakowe, szare p�aszcze, kt�rzy szli jak po swoim z�r�kami nonszalancko wepchni�tymi do kieszeni.
        - Obywatel Arystydes Grey, urodzony pi�tego pa�dziernika tysi�c dziewi��set osiemdziesi�tego czwartego roku, zamieszka�y przy ulicy Surmiacza dwana�cie - wyrecytowa� z�pami�ci jeden z�nich, staj�c w�otwartych drzwiach w�lekkim rozkroku, na ugi�tych kolanach. Monotonny g�os nie by� intonowany pytaniem, ani czymkolwiek innym; r�wnie dobrze mog�aby te s�owa wypowiada� maszyna.
        Grey ba� si�, odczuwa� zwyczajny, prymitywny strach. By�o tak zawsze, ilekro� stosowano wobec niego przemoc w�dos�ownym, fizycznym sensie. Jednak zawsze usi�owa� to ukry�, zatuszowa� energicznym dzia�aniem, czasem przeradzaj�cym si� w�arogancj�. L�k uwa�a� za co� wstydliwego, niem�skiego; z�przemoc� przecie� nale�a�o walczy�. Lecz ten jego piel�gnowany na lokalny u�ytek heroizm mia� bardzo niewielki zasi�g i, nie podsycany, wyczerpywa� si� zwykle po pierwszych gestach.
        - A... o�co chodzi? - pyta� g�o�no i�wyra�nie, przezwyci�aj�c pl�cz�c� si� po gardle chrypk�.
        - �andarmeria - tamten machn�� jakim� znaczkiem z�czerwonym paskiem, po czym zn�w umie�ci� d�o� w�kieszeni. - Zada�em panu pytanie - ci�gn�� beznami�tnie, ledwie poruszaj�c wargami.
        - Tak... to ja - powiedzia� ju� znacznie ciszej. - Mo�e panowie wejd�, porozmawiamy przy herbacie...
        - Pan pozwoli z�nami - funkcjonariusz pu�ci� zaproszenie mimo uszu.
        - Jak to? Kiedy? Dlaczego? Dok�d? - Grey nie wiedzia�, O�co ma pyta�, lecz tamci zachowywali doskona�y spok�j.
        - Zaraz, natychmiast. Mo�e pan spakowa� rzeczy osobiste o�wadze do dw�ch kilogram�w, pi�� minut powinno na to wystarczy�. Chod�my - wszed� do domu, lekko odsuwaj�c Greya �okciem. Przedtem skin�� g�ow� dwom pozosta�ym. Jeden pozosta� przy drzwiach, drugi zacz�� obchodzi� dom. Tam s� m�ode sadzonki - chcia� powiedzie� Grey, ale zn�w ogarn�� go wstyd. Czy jego sadzonki maj� jakiekolwiek znaczenie?
        - O�co jestem oskar�ony? - zdoby� si� na stanowczy ton.
        - Dowie si� pan na miejscu.
        - Czy macie nakaz?
        - Papiery s� przygotowane, znajduj� si� w�Komendzie. Prosz� si� pospieszy� - stoj�cy w�rogu m�czyzna, wci�� nie objawiaj�c �adnych ludzkich emocji, przygl�da� mu si� spod zmru�onych powiek.
        Grey odetchn�� g��boko. Nie by�o w�nim gniewu, tylko zm�czenie i�apatia. Wiedzia�, �e op�r jest bezcelowy i�kto� gdzie�, mo�e on sam, obudzi� si�y, zdolne ca�kowicie zmienia� ludzk� egzystencj�. Ale... tak przecie� by� nie mo�e. Nic nie dzieje si� bez powodu, a�on zawsze �y� zgodnie z�prawem. Nieporozumienie musi si� szybko wyja�ni�.
        Pod czujnym okiem funkcjonariusza wrzuci� do torby jakie� na chybi�-utrafi� wybrane kosmetyki, lekarstwa, sztuki bielizny. By� got�w.
        Gdy przekr�ca� klucz w�zamku i�odwraca� si� w�stron� wilgotnego ogrodu, szarego w�jesiennym zmierzchu, chcia� zapyta�, co stanie si� z�domem i�ziemi�, ale zaj�kn�� si� tylko i�milcza�. Przecie� wr�ci tu ju� za kilka godzin, po rozmowie wyja�niaj�cej.
        �Panie Grey, bardzo przepraszamy, tak nam przykro. Pomylili�my pana z�kim� innym, to zdarza si� nawet w�dzisiejszych czasach. Zreszt� sam pan rozumie, �e nie wolno nam zaniedba� niczego, nawet najs�absze poszlaki musz� zosta� uznane za fa�szywe. Nie ma innego wyj�cia, nasze spo�ecze�stwo dobrobytu nale�y chroni�, pan przecie� r�wnie� z�tej ochrony korzysta, a�za to trzeba jako� p�aci�, na przyk�ad takimi drobnymi nieprzyjemno�ciami, jak ta dzisiejsza. Mo�e kieliszek koniaku? Nie? Do widzenia, panie Grey, a�raczej mo�e - �egnamy, bo jest pan wolny od wszelkich podejrze�.�
        Jechali furgonetk�, w�kt�rej okna wstawiono siatk� z�grubego drutu. Wiatr gwizda� w�szparach nieszczelnych drzwi, silnik wy� na wysokich obrotach, co chwila rzuca�o na boki, bo kierowca bra� ostro zakr�t za zakr�tem. P�dzili bocznymi uliczkami, jakimi� dojazdowymi drogami, nad kt�rymi zwiesza�y si� ci�kie ga��zie starych drzew.
        - Na czas nieobecno�ci dom i�dzia�ka zostan� zabezpieczone - nosowy g�os funkcjonariusza ni�s� si� gdzie� w�ch�odn� przestrze�, wype�nion� par� ich oddech�w. Ju� nie �panie Grey�, ale jeszcze nie �wy, Grey� - pomy�la�. Bezosobowo. To znaczy, �e jeste�my w�po�owie drogi.
        W�z zahamowa� z�wizgiem opon. Weszli do szarego gmaszyska, z�kt�rego fasady miejscami od�azi� tynk. W�oknach na parterze widnia�y kraty grubo�ci dw�ch m�skich kciuk�w.
        P�niej wszystko by�o ju� rutyn�: pas, sznurowad�a, spis rzeczy osobistych. Dane personalne, odciski palc�w. Lekarz.
        - Panie doktorze, pan jest tutaj jedynym cz�owiekiem, z�kt�rym...
        - Ja? - szczerze zdziwi� si� starszy m�czyzna o�t�pawej twarzy, kt�rej sk�r� znaczy�y liczne przebarwienia. - Dlaczego ja?
        - Bo, widzi pan, nie mam poj�cia, dlaczego tu jestem - zacz�� niesk�adnie Grey.
        - Ja te� - uci�� tamten. - Rozbierajcie si�.
        - Ale... mo�e pan m�g�by mi co� doradzi�... Czy cz�sto zdarzaj� si� tego rodzaju nieporozumienia?
        - Rozbierajcie si� - g�os tamtego sta� si� twardy. - Nic mnie nie obchodzi, co�cie przeskrobali, nie m�j interes. Mam wam zmierzy� ci�nienie i�zrobi� analizy. Zrozumiano?
        - Tak jest - bezwiednie odpowiedzia� Grey, szarpi�c koszul�, kt�ra nie chcia�a si� rozpi��.
        - Sk�ra czysta... Chory na epilepsj�? Nie? Tu podpisa�... Taak... Oczy w�porz�dku. Choroby weneryczne? Dobrze... Przejd�cie do drugiego pokoju, tam zrobi� analizy. No, raz dwa, to nie sauna turecka!
        Grey obserwowa� bezmy�lnie, jak strzykawka nape�nia si� ciemn� krwi�.
        - Ubieraj si� - siostra, kobieta w��rednim wieku z�wyra�nymi pretensjami do kokieterii, potraktowa�a go dobrotliwie.
        Korytarzem ci�gn�� zimny powiew, porysowane �ciany z��atami odpry�ni�tej farby wywiera�y przygn�biaj�ce wra�enie.
        - Oto pa�skie rzeczy. Mo�e pan w�o�y� pas i�sznurowad�a.
        Podni�s� wzrok, zaskoczony. Przy drzwiach czeka� m�ody kapral o�twarzy jeszcze niemal ch�opi�cej, troch� nie�mia�y, z�ciemnym nalotem pierwszego zarostu nad g�rn� warg�.
        - Wy... a�pan... sk�d si� tu wzi��? - j�ka� si� Grey. Ch�opak zupe�nie nie pasowa� do rozkraczonego na zmursza�ych fundamentach gmachu, do pracuj�cych w�nim ludzi, o�szarych, skamienia�ych twarzach, do tej pu�apki, kt�ra nieuchronnie wci�ga�a go do swego wn�trza.
        - Przydzielono mnie - kapral u�miechn�� si� niemal weso�o. - Mam si� panem zaj��.
        - Aha. Ale... mo�e pan mi wreszcie powie, dlaczego mnie zatrzymano? - Grey ujrza� nik�y promyk nadziei.
        - Nie wiem - wydawa�o si�, �e m�wi szczerze.
        - Nie... nie wie pan? - niedowierzanie w�g�osie Greya musia�o by� tak wielkie, �e m�odzieniec u�miechn�� si�, a�potem roze�mia� si� d�wi�cznym, m�odym g�osem.
        - Pan chyba nie mia� �adnej styczno�ci z�wojskiem. Tutaj nikt nie wie wi�cej, ni� mu akurat potrzeba do wykonania rozkazu. Czy jest pan ju� gotowy?
        - Tak... chyba tak - Grey zapomnia� spyta�, do czego ma by� gotowy.
        - Wi�c chod�my. Aha... jeszcze jedno. Zdaje pan sobie spraw� z�tego, �e wszelkie pr�by niesubordynacji czy ucieczki s� bezcelowe. Moi prze�o�eni, posi�kuj�c si� wsp�czesn� technik�, zadbali o�to. Rozumiemy si�? - w�jego m�odym g�osie pojawi�a si� stanowczo��, o�jak� nie podejrzewa�by tego wyro�ni�tego ch�opaka.
        - Tak, wiem - mrukn��, niezupe�nie przekonany, nagle zainteresowany podsuni�tym mu pomys�em. Spojrza� na bro� u�boku �o�nierza i�ju� wiedzia�, �e nic z�tego: tamten nie waha�by si� ani chwili. A�nawet gdyby mia� inne zalecenia, wy�ledzenie uciekiniera by�oby dziecinnie �atwe; je�li jego ubranie nie jest naszpikowane miniaturowymi nadajnikami, to do krwi na pewno wstrzykni�to mu jaki� z�daleka wykrywalny indykator. Nie ma szans, bo na ka�dy teoretycznie mo�liwy ruch przygotowano w�machinie odpowiedni� zapadk�.
        Drog� na lotnisko odbyli masywnym chevroletem, bezpieczni za pancernymi szybami. Nie rozmawiali wiele; czasem tylko jeden lub drugi rzuci� ma�o wa�n� uwag� na temat pasa�er�w wyprzedzanych woz�w. Tam, za szklanym murem, zaj�te rozmow� kobiety posy�a�y im rozbawione spojrzenia, m�czy�ni g��boko zaci�gali si� papierosowym dymem, dzieci raczkowa�y po tylnych siedzeniach samochod�w, wspinaj�c si� mozolnie na drzwi i�rozp�aszczaj�c d�onie na taflach szyb. Tam, tak blisko, �y� swoimi sprawami normalny �wiat, teraz odgrodzony i�niedost�pny. �wiat, kt�ry nagle nabra� nowych barw i�g��bi.
        Betonowa r�wnina l�ni�a wilgoci�; w�wodnym lustrze odbija�y si� ciemne bry�y przysiad�ych rz�dem helikopter�w. Nieco dalej, na tle rozmi�kczonych przez mg�� zarys�w hangaru, celowa�y w�chmury wie�e my�liwc�w pionowego startu. Wygl�da�y jak ponura plantacja identycznych drzew, zakwitaj�cych przezroczystymi kielichami kabin nawigacyjnych, na kt�rych �cianach odciska�y si� owadzie kszta�ty czuwaj�cych wewn�trz pilot�w.
        �Zawsze chcia�em przyjrze� si� z�bliska tym maszynom. W�ich pozornie oci�a�ych cielskach zawarto najnowsze osi�gni�cia my�li technicznej: komputery kt�rej� tam generacji, bronie o�pot�nej sile ra�enia, zminiaturyzowane do poziomu moleku� uk�ady elektroniczne. Te aparaty zdolne s� w�ci�gu sekund znale�� si� na kursie bojowym, pozostawiaj�c nad ziem...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin