16613.txt

(1030 KB) Pobierz
EWA OSTROWSK,
żywota
twego
Рко'згуАзкі  і S-ka

Copyright © Ewa Ostrowska 2004 Copyright © Prószyński i S-ka SA 2004
Projekt okładki Maciej Sadowski
Redakcja Jan Koźbieł
Redakcja techniczna Elżbieta Urbańska
Korekta
Bronisława Dziedzic-Wesołowska
Łamanie Małgorzata Wnuk
ISBN 83-7337-613-5
Wydawca
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa
OPOLGRAF Spółka Akcyjna
45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-12
2<H Ok
Irenie i Witoldowi Kondrackim


Dzisiaj, z samego rana, po kilkunastu dniach niemiłosiernie piekącego słońca, przeszła pierwsza w tym roku wiosenna burza. Obfita, szczodra; kołowała nad Kamionkowym Lasem, odchodziła nad Zakole, znowu wracała, plącząc na niebie tęczę po tęczy. I była to burza dobra, burza mądra, rozumiejąca i łaknienie ziemi, i łaknienie ludzi, gdyż grzmoty przewalała daleko, a po polach wschodzących źdźbłami zbóż nie waliła strugami deszczu, lecz nasycała z wolna, łaskawie.
Jeszcze po południu padało życiodajnie.
Nosiorkowa, nawet nie osłaniając głowy płachtą, przebiegała drogę, bosymi stopami wskakując w co większe kałuże. Widział ją ze swego okna: stara kobieta z przylepionym do czoła mokrym kosmykiem włosów, nagle odmieniona w hożą jaskółkę. Na moment zasłoniły ją niebieskawe od deszczu bzy przy furtce, a potem wyłoniła się, też niebieskawa, cała w perlistym deszczu, i zobaczył wyraźnie jej usta rozciągnięte w bezzębnym uśmiechu; i chociaż te usta były zapadłe, skóra zaś na twarzy przydymiona żółcią śmiertelnej choroby, to ona, ta Nosiorkowa, tańcząca teraz po kałużach ścieżki, stała się młoda i piękna. Co za radość: deszcz! Ileż zwróconych nadziei, a to przecież tylko deszcz, niechaj będzie błogosławiony! Nosior-
7
kowa przy ganku już wsuwała mokre stopy w kamasze. La, la, la! - śpiewała. Nigdy dotąd, przez te wszystkie lata, nie słyszał jej śpiewającej. Głos miała słaby; la, la przerywane chrapliwym oddechem; a jednak zmęczył ją ten taniec w deszczu przez kałuże. Może - jak tu powiadają - Bóg pozwoli Nosior-kowej przeżyć jeszcze tydzień; może i drugi; może nawet w swojej łaskawości pozwoli doczekać lata; bo tak naprawdę, to ona umiera, ta Nosiorkowa, i wszyscy w Zasławiu uważają, że umiera bez godności. Zamiast położyć się na wersalce w tym najlepszym pokoju, dla gości, swego nowego domu, przykryć pierzyną i ani do krów, ani do świń, nic, nigdzie, tylko sobie leżeć wygodnie, modlić się i w dostojeństwie, z różańcem na palcach i Bożym imieniem na ustach doczekać tej swojej chwili ostatniej, to ona jak wściekła gania po chlewie, po oborze, kury maca, świnie karmi, krowy zdają. Grzech to śmiertelny i tyle. A te jej dzieci poczciwe i ze wszech miar dobre, z całym szacunkiem całują ją po rękach i tylko od czasu do czasu któreś zapytać się ośmieli, co komu matka przekaże wraz z błogosławieństwem. Komu pralkę? Komu lodówkę? Dywan? Szafę dwudrzwiowa? A najważniejsze: komu zapisze ten dom nowy, dopiero co w zeszłym roku na jesieni otynkowany, dom prawie jak Małomównej, a może nawet i ładniejszy? Cztery pokoje na dole, cztery pokoje na piętrze, obrzucony białym barankiem, pokryty siwym eternitem. Jezus Maria, co za dom! I jeszcze te osiem morgów, i tę stodołę! i oborę! Pięć krów dojnych! Osiem macior! Toż to, Jezus Maria, majątek! Więc komu? Któremu? A ma ich przecież jeszcze aż siedmioro żyjących: trzy dziewuchy na wydaniu i czterech chłopaków po wojsku, i chyba to sam Pan Bóg Nosiorkowa oszczędza, że się te jej dzieci za drągi nie biorą, tylko spokojnie czekają, żeby wreszcie zmarła, a czekając,
8
сток сток w matczyną rękę, niech no powie matka, jak dzielić zamierza. Nosiorkowa wtedy oczy przymyka, uśmiecha się bezzębnie i powiada, że jeszcze nie czas. Jak to nie czas? Zgłupiała całkiem od tej choroby czy śmierć chce oszukać? Przecież tuż przed Bożym Narodzeniem brzucho jej w szpitalu otworzyli i zaraz zaszyli na powrót, taki tam się rak rozpełzł i taki to rak Nosiorkowa zżera, i nie od wczoraj, lecz od dawna, a ona zamiast się ukorzyć w ostatniej godzinie, wstaje jak gdyby nic ze świtem do obrządku. Patrzcie na nią! Zawiązała płachtę na piersiach, nasypała ziarnek i tam, koło dzikiej gruszy, gdzie najtłustsza ziemia, idzie, pszenicę ręką sieje! A któż to dziś ręką sieje? Tak siało się przed wiekami i nawet te łagodne dzieciaki na matkę się wnerwiły. Stasiek nie wytrzymał, podleciał i gada: I co się matka wygłupia? Ziemię i ziarnka marnując? A ona mu na to tak: Żałujesz? Tych para skib ziemi? Kilku garsteczek zboża, dzieciaku mój? Mnie? Matce swojej? Do lata ja, Stasiu, nie doczekam, lecz moja pszenica mnie przeżyje, wyrośnie wysoka, sypnie hojnie ziarnem, a wy, moje dzieci, zbierzecie je z szacunkiem, ani jednego kłosa nie gubiąc, bo ja w każdym będę. A na Wigilię Ranka niechaj ziarno zmiele i chleb biały wypiecze. I będziecie się tym chlebem łamać, i ja w nim będę z wami, rozumiesz mnie, dzieciaku mój? Lecz jak tu taką wyrozumiej? Co ona wygaduje, ta Nosiorkowa, całkiem się jej po tym szpitalu odmieniło i nawet gada jakoś inaczej, nie tak jak wszyscy, i nikt nigdy w Zasławiu nie słyszał, żeby ktoś tak gadał. Ze szpitala wróciła uśmiechnięta, jakby jej tam nie kroili, tylko sam miód dawali; i tak uśmiechając się, do swoich dzieciaków siedmiorga powiedziała: Niedługo umierać będę, ale proszę bez kadzideł, gromnic i płaczów. Na każdego przychodzi jego czas, a ja ten swój ostatni chcę przeżyć pogodnie, radując się każdą chwilką, każ-
9
dym oddechem i każdą trawką zieloną. Cale moje życie dotąd jedna noc ponura, ale przecież zawsze po nocy musi nastać poranek, toteż nie płaczcie nade mną, dzieci moje, gdyż ja teraz dopiero jestem naprawdę szczęśliwa. Więc biedne dzieciaki Nosiorkowej głupiały doszczętnie od takiego gadania, i Jadźka, najmłodsza, ku matce rzuciła się obejmować, lecz Nosiorkowa odsunęła ją i powiedziała: Cichaj, dziecko, nie trzeba. Płacze się nad biednym, nad pokracznym, a ja już ani biedna, ani pokraczna, chociaż w szpitalu ostatni mój ząb wypadł. Zdążyłam wam postawić dom, dach nad oborą poprawić, chlew otynkować i zamiast skonać wśród obcych na obcym łóżku, do siebie wrócić. Czy to nie jest szczęście? Łaska wprost od Pana dana? To czego mi tu szlochać koło ucha? Cieszcie się razem ze mną. Śmiejcie się razem ze mną. Jeszcze jestem.
Tak im prawiła ta Nosiorkowa, i powiedziała również, że chce umierać po swojemu, lecz nikt w Zasławiu o takim umierania nie słyszał, to i Krysiakowa powiedziała do Jadźki: Ty, Jadźka, a jeśli ona was na tę śmierć jedynie nabiera? Dobrze radzę, jedź do szpitala, wywiedz się dokładnie, co i jak z tym umieraniem. Ale Teodorka powiedziała do Krysiakowej: A po jaką cholerę Jadźka ma jeździć i rozpytywać, skoro wystarczy na Nosiorkowa spojrzeć i od razu widać, że dni ma policzone. No pewno, powiedziała zaraz Grzybowa, jeśli z tydzień wydo-li, to będzie cud boski, bo wyschła na wiór, skóra pożółciła się gromnicznie. Ale Krysiakowa swoje: Przecież rak boli, nie? Jak stary Lewicki umierał na raka, to skowyczał i prosił, coby go dorżnąć, a Nosiorkowa ani zajęczy, ani nic. Teodorka rozeźliła się i powiedziała, że Krysiakowa to już taka głupia, że nie daj Boże, bo zapomniała o tych wszystkich latach, w których Nosiorkowa raz po raz spierało i raz po raz charczała a charczała. I to była święta prawda, bardzo Nosiorkowa charczała
10
od czasu, kiedy umarł jej Nosiorek. Jeszcze się godna stypa nie skończyła, na którą poszedł cały świniak i dwie skrzynki wódki, a już Nosiorkowa sparło do charczenia. Wróciła do stołu i powiedziała: Pewno mi bigos zaszkodził. A później ją spierało co i rusz, a ona za każdym razem powtarzała, że głupstwo, przejdzie; i szalała w obejściu i polu, zmieniając wszystko po swoim świętej pamięci Nosiorku. Tam gdzie on żytko sial, ona posiała trawy, tam gdzie krowę pasał, posadziła kartofle, a trawa i kartofle udały się wprost nadzwyczajnie. I od tego się zaczął majątek Nosiorkowej. Matko ty nasza Boża, a kto by się spodziewał po niej, zahukanej, pokornej, bijanej trzy razy na dzień takiego rozumu? A jaka z niej baba wytrzymała a zacięta: zamiast do doktora, to ona do obory albo w pole. I nie wiadomo już, czy tak charczy od roboty ponad siły, czy od tego w środku spierania? Dom, powiada, postawię taki, jak Małomównej; na książeczkę tysiąców odłożę, wszystkie żywe dzieci wywianuję, a tamtym nieszczęśnikom zmarłym postawię lśniące lastrikiem pomniki. Pada w bruździe, usta ręcami ściska, coby nie wyły, i dalej posuwa z haka. Bój się Boga, Nosiorko-wo, a pofolguj sobie, po co ci ta machorka w polu, tyle buraków? Po co ci taki dom wielgachny jak Małomównej? Chcę, odpowiada, muszę, muszę! Za drzewo odchodzi, głową po pniu tłucze, wyje jak zwierzę zarzynane; ach, Matko Ty Boża, miłosierna, słuchać tego wycia nie idzie. Ty, Nosiorkowo, pluń na świnie, do lekarza jedź. A ona: Chcę domu jak Małomównej. Opętała ją ta nasza nieboszczka Małomówna Katarzyna ani chybi. Ty, Nosiorkowo, wspomnij: Małomówna, Panie świeć nad jej duszą, worek kartofli jedną ręką zarzucała na plecy, a ty ledwo pół wleczesz za sobą po ziemi. Samym rozumem ziemi nie ugryziesz, do niej trzeba siły. Ty, Nosiorkowo, zapomniałaś, jaki to los spotkał na koniec Małomówną, Panie
11
świeć nad jej duszą. Tylko spójrz na to puste miejsce po jej domu, które osiem lat temu sczerniało od popiołów, a teraz obrosło dobrotliwymi chwastami. Chcę jak Małomówna! Uparta baba, i jak Małomówna kiedyś przy latarce zawieszonej na szyi haka te swoje buraki, machorkę; targa świniom kotły z kartoflami. Dom postawiła. Ma na książeczce tysiąców a ty-siąców. I co jej po tym? Na dwa tygodnie przed Wigilią sparło ją tak, że nie zdążyła wypaść z kuchni. Upadła w progu. I z tego nowego progu w nowym domu zabrało ją pogotowie, żeby przed Trzema Królami odwieźć na powrót, a Nosiorkową, której rak rozum odebrał, od razu do obory krowy głaskać, do chlewa świnie drapać za uszami i nawet do kurnika gęsi pieścić po czubach, żeby później w pole poczłapać. Stała tam w polu długo, później uklękła, a później krzyżem w śnieg upadła. To Krysiakowa pow...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin